W ten oto sposób jeden oponent został wyeliminowany z walki. Ale czy na pewno? Istedd nie mógł mieć pewności i działał odruchowo. Wszak zwijający się z bólu zawsze mógł podstępnie zaatakować nogi. Pierwsze co uczynił to nogą odepchnął od tamtego broń, cały czas osłaniając się od ataków drugiego bandyty. Po drugie, klęczącego kopnął zamaszyście w twarz w przerwie między atakami tamtego. Trzeba było wykorzystać leżącego na ziemi jak kłodę przeciwnika, toteż była moczymorda niezbyt zwinnie przeskoczyła go w taki sposób, że znalazł się między walczącymi. Ograniczyłby w miarę ruchy przeciwnika, który chyba nie chciałby wywrócić się o kompana lub nadepnąć nań i zaryzykować wybicie się z rytmu oraz utratę równowagi. W sumie to samo groziło Krukowi, ale ten był teraz w defensywie. Zbił kilka cięć i zastawił się przed kolejnym. Uniknął zwodniczego pchnięcia zwiększeniem dystansu i samotrzeć naparł tymże manewrem z wykroku. Przeciwnik w tejże chwili wyciągnął sztylet. Robiło się niebezpiecznie, toteż Istedd zaklął pod nosem, ujął miecz oburącz i natarł ze zdwojoną siłą, nie martwiąc się o utratę energii. Liczyło się przejęcie inicjatywy. Ciął z całych sił i często zanosił się aż wraz z cięciem. Obrona przed tak barbarzyńską siłą nie należała do prostych i raczej nie mógł tego zastawiać sztyletem. A długość miecza, na jaką trzymał go nasz bohater uniemożliwiała mu zadanie cięcia (chyba, że zmniejszy dystans). Tak też uczynił, a wtedy posiadacz majestatycznej brody natarł na niego całym sobą. Uderzył weń barkiem i miał nadzieję, że znowu ten niebezpieczny manewr osiągnie zamierzony skutek i ewentualnie bandzior przewróci się o swego kompana. Wyczekiwał jednakże napadu piekącego bólu. Wróg mógł go wszak dźgnąć. I to dość poważnie; lecz do odważnych świat należy!