Padający strażnik był dla mnie znakiem, że rzeź czas zacząć. Błyskawicznie sięgnąłem dłonią do rękojeści miecz i go wydobyłem. Od razu próbowałem ciąć od dołu, niestety przeciwnik cofnął się o krok tym samym unikając ciosu. Nie czekałem na kontratak, zamachnąłem się od lewej, najemnik nie zdążył go sparować, cięcie rozcięło mu zbroje wraz z brzuchem, zrobiłem piruet i poprawiłem drugim cięciem. Obie szramy na jego brzuchu zalały się krwią, a on upadł na kolana a później na brzuch martwy.
Czułem ogromny napływ energii, oraz ogromną żądze krwi. Wyciągnąłem lewą ręką zza pasa sztylet i ruszyłem dalej. W oddali widać było pędzących najemników z pochodniami. Jeden mocno z mieczem w ręku wybił się na przód. Gdy był jakieś pięć metrów ode mnie zamachnąłem się lewą ręką, sztylet leciał nie równo a w dodatku był rzucony słabszą ręką. Trafił go w udo, zawył on z bólu i upadł na zdrową nogę. Nie czekał zbyt długo na śmierć. W momencie gdy upadał, ja za młynkowałem swą bronią i ułożyłem ją wzdłuż przedramienia.
Zacząłem biec, metr przed przeciwnikiem, specjalnie przykucnąłem na na jedno kolano, zamachnąłem się ręką jakby do ciosu z pięści lecz moje ostrze było na ten czynność specjalnie już przygotowane. Zaciśnięta na rękojeści dłoń śmignęła przed oczami najemnego wojownika,a ostrze rozcięło mu gardło.
3/10