Autor Wątek: Pieniądze nie śmierdzą [opowiadanie]  (Przeczytany 2132 razy)

Description:

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Sado

  • Weteran
  • ****
  • Wiadomości: 5477
  • Reputacja: 2172
  • Płeć: Mężczyzna
  • So long, gay boys.
Pieniądze nie śmierdzą [opowiadanie]
« dnia: 05 Luty 2012, 20:14:42 »
Bardzo krótkie opowiadanie, które napisałem na konkurs na dni kultury w mojej szkole. Akurat miałem ochotę na napisanie takiego czegoś. Niestety, regulamin mocno ograniczył moje możliwości, więc opisy są dość ubogie. Mój pseudonim to Stefanek Piętka :P

- Dwa tysiące złotych – powiedziała rudowłosa dziewczyna o długich i niezwykłe zgrabnych nogach. Richard nawet nie dał po sobie znać, by taka suma robiła na nim wrażenie. Powoli dopalał papierosa, jednocześnie dopinając guzik w ciemnoszarych, delikatnie obdartych dżinsach. W rzeczywistości nigdy nie zapłaciłby tyle prostytutce, chociażby była najlepsza na świecie.  Otarł wierzchem dłoni spocone czoło, odgarniając jednocześnie z niego kręcone, czarne kosmki włosów, a następnie sięgnął do kieszeni. Złapał za portfel i wyciągnął go ślimaczym ruchem, lecz bynajmniej nie z powodu przywiązania do pieniędzy. Nie chciał, żeby przez przypadek wypadł mu zapasowy magazynek do broni lub nóż sprężynowy. To mogłoby przysporzyć sporych kłopotów, zwłaszcza że i tak wykorzystał dzisiejszy limit szczęścia, trafiając na dziewczynę, która nie wymagała zapłaty przed „wykonaniem roboty”. Otworzył portfel i wyjął z niego mały rulonik zwiniętych banknotów, ściśnięty gumką recepturką. Pochylił się na dziewczynę i subtelnie złapał ją za podbródek, przejeżdżając przy okazji palcem po jej gładkim policzku i pełnych, czerwonych wargach. W seledynowych oczach odbijała się jego własna twarz. Patrzył na nią chwilę,  oddając się krótkiemu przypływowi wspomnień.
- Byłaś boska, kotku. Długo nie zapomnę tej nocy. – Uśmiechnął się półgębkiem, rzucił rulonik na pościel i natychmiast się odwrócił. – Możesz zatrzymać resztę.
Richard był dumny ze swojej gry aktorskiej. Przyspieszonym krokiem ruszył do drzwi i wyszedł na korytarz. Męczyło go ekstrawaganckie wnętrze pokoju i różowe barwy mające zapewnić romantyczność. Teraz musiał czym prędzej opuścić budynek, w końcu prostytutka powinna szybko zrozumieć, że została oszukana. W rulonie było ledwo sto złotych, resztę stanowiły powycinane papiery. Mężczyzna zbiegł po szerokich schodach wykładanych czerwonymi dywanami, dotarł na parter i już miał opuszczać burdel, gdy zabrzmiał krzyk. Przeraźliwy, donośny, kobiecy wrzask. Richard spojrzał kątem oka na boki, obserwując ochroniarzy, po czym rzucił się do ucieczki. Wszystko szło zgodnie z planem. Barczysty łysol z blizną nad brwią i podbitym okiem momentalnie ruszył za nim. Automatycznie drzwi rozsunęły się, kiedy Richard był jeszcze kilka metrów przed wyjściem. Wybiegł na ciemne ulice Warszawy i od razu pognał w bok. Skręcił w boczną alejkę, słysząc za sobą sapanie dryblasa. Najwyraźniej reszcie ochrony nie chciało sie nawet ruszyć z miejsca.
Wielkolud wreszcie dopadł do wąskiej uliczki, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, jego przeciwnik uderzył go pięścią prosto w splot słoneczny. Ochroniarz zgiął się w pół i charknął śliną na własne buty. Zawrzało w nim. Chciał się zemścić, sprać przeciwnika na kwaśne jabłko, jednak nie zdążył. Kolejny cios zmasakrował mu nos i podbił drugie oko. Buchnęła krew, spływając po ustach i policzku wielkoluda. Richard chciał złapać dryblasa za włosy i ściągnąć go na ziemię, ale w tym przypadku miał ograniczone możliwości. ÂŚcisnął ofiarę za ramię, wyciągnął nóż, którzy świsnął z przerażającym dźwiękiem, i przyłożył go do szyi. Ochroniarz jęknął. Nie zdążył nawet przyjrzeć się napastnikowi. Była noc, a jedyne światło w tej zapomnianej uliczce padało od samych gwiazd. ÂŚmignęła mu przed oczami tylko kudłata czupryna i bardzo nieprzyjemny wzrok.
- Słuchaj, kochasiu, bo się pogniewamy – rzekł cicho Richard dość płynną polszczyzną. Głos miał niski, chociaż całkiem przyjazny. – Szukam twojego szefa. Powiesz mi, gdzie on jest, a ja pozwolę ci przeżyć. Korzystna umowa dla obu stron, co nie?
- Spieprzaj, nic ci nie powiem, skurwy… - zaczął dryblas, ale nie skończył. Dłoń napastnika zatkała mu usta, w czasie gdy ostry jak brzytwa nóż jednym cięciem odrąbał jego ucho. Brunatna ciecz trysnęła na ścianę betonowego budynku. Ochroniarz chciał krzyknąć i uciec, lecz ostrze przystawione do szyi błyskawicznie pozwoliło mu się uspokoić. Zamknął oczy i otworzył usta, bo zaciśnięte zęby szczękały mu ze strachu. Po prawej stronie głowy czuł ciepło kojące ból, nie zdając sobie sprawy, że to krew tak działała.
- Bardzo nie lubię, gdy obraża się moją świętej pamięci matkę. Byłbym rad, gdybyś tego więcej nie robił. Rozumiemy się? – zapytał Richard, przysuwając usta bliżej lewego, i już jedynego, ucha mężczyzny, który nagle przestał wydawać się taki silny i ogromny. Ranny potulnie kiwnął głową, pociągając przy tym nosem. Spod zamkniętych powiek wypłynęły łzy. – Bardzo chciałbym się spotkać z twoim szefem. Jak się do niego dostać?
Ochroniarz wziął głęboki wdech, gdy napastnik cofnął rękę od jego warg. Musiał mówić. Od tego zależało jego życie.
- Pan Bylewski ma spotkanie z jakąś ważną osobistością w biurze obok – wyjęczał.
Tyle to wiedział i sam Richard. W końcu obserwował Bylewskiego od paru dni.
- Chciałem się dowiedzieć, jak się tam dostać. Jest jakieś tylne wejście?  Z kim Bylewski ma spotkanie? W sprawie czego? Wziął ochronę? – Richard zalał potokiem pytań swoją ofiarę.
- Nie wiem, nie wiem z kim. Poszłem tam, ale zamknięte. Jest drugie wejście na tyłach budynku, na podziemny parking prowadzi. Ale klucz trza mieć, ktoś z ochrony w burdelu powinien go mieć. Ja wrócę tam i przyniosę, obiecuję! – zaszlochał błagalnie, krzywdząc przy tym ojczysty język, co zauważył nawet taki obcokrajowiec jak Richard.
To już były konkrety. Obiecał wprawdzie darować ochroniarzowi życie w zamian za informacje, ale nie zamierzał dotrzymywać obietnicy. Jednym ruchem podciął bezbronnemu mężczyźnie tętnicę szyjną, a uderzeniem pięści połamał szczękę. Po kilkunastu sekundach z wierzgającego się człowieka zostały już tylko zwłoki umoczone w kałuży krwi. Richard otrzepał rękę, próbując pozbyć się śladów czerwonego płynu, a potem ruszył w kierunku swojego nowego celu. Nie przejmował się ciałem. Jutro nikt nie będzie zwracał uwagi na zwłoki jakiegoś szarego człowieczka. Cała Polska będzie huczała o czym innym.
 Richard nie miał problemów z trafieniem na tyły budynku. Biurowiec znajdował się całkiem niedaleko burdelu. Adam Bylewski, boss jednego z warszawskich gangów, właściciel najdroższego domu uciech w całej stolicy i człowiek, któremu haracz płaciły niemal wszystkie prostytutki w mieście, musiał mieć łatwy dostęp do swych interesów. A ktoś taki szybko mógł trafić na celownik płatnego zabójcy.
Richard po chwili marszu znalazł tuż przed stalowymi drzwiami ukrytymi w ciasnej uliczce. Wejście do środka zostało uniemożliwione przez małą, metalową kłódkę. Cóż za staromodne zwyczaje, pomyślał, uśmiechając się kąśliwie. Mężczyzna wyciągnął pistolet zza pazuchy i strzelił. Mechanizm pękł, wejście stało otworem. Nikt nic nie usłyszał, nikt niczego nie zobaczył. Richard nie był głupi, żeby dać się złapać w takim momencie. Zawsze używał tłumika, by nie dopuścić do niepotrzebnego hałasu.
Pomieszczeniem wewnątrz okazał się nieduży parking. Na samym środku stało czarne Lamborghini Gallardo. Morderca założył ciemną maskę zasłaniającą całą twarz i ruszył przed siebie. Nie obserwował go nikt, nie licząc kamer przy suficie. Samochód okazał się otwarty, tak jak się spodziewał. Richard wszedł do środka i rozsiadł się wygodnie na fotelu pasażera, czekając na swoją ofiarę. Nie musiał się niecierpliwić. Już po paru minutach Adam Bylewski wsiadł spokojnie do swego wozu, nawet nie zauważając napastnika. Przyciemnione szyby w samochodzie najwyraźniej nie zadziałały na korzyść właściciela. Zanim biznesmen zdążył zamknąć drzwi, usłyszał dźwięk odbezpieczanej broni. Serce prawie mu się zatrzymało.
- Witam, panie Adamie. Jestem tutaj po pańską głowę – powiedział spokojnie Richard, jakby była to dla niego codzienność, celując lufą w skroń mężczyzny.
- Kto cię przysłał? – Bylewski próbował grać opanowanego, ale twarz już zaczęła mu się pocić. Mała kropla spłynęła po brodzie i spadła na ubranie.
 - Za pańską głowę wyznaczono sto patyków. To dużo dla mnie. Ale mam propozycję. Dwieście patyków za darowanie pańskiego życia i drugie dwieście za zlikwidowanie zleceniodawcy. W gotówce. Jestem najemnikiem, płatnym mordercą, panie Bylewski. Liczą się dla mnie pieniądze, jeśli przebije pan swojego przeciwnika, jestem skory dla pana pracować. Korzystna wymiana, prawda?
- Ale ja mam żonę, dzieci! Zrozum! Nie mogę umierać! Nie mam pieniędzy! Może trochę mi tam wpływa gotówki do kieszeni, ale nie takie sumy. Błagam pana! – Mężczyzna przybrał żałosny grymas twarzy, niemal już płacząc.
- Nie pierdol mi tu, Bylewski. Gówno mnie obchodzi twoja rodzina. Jesteś szefem gangu, prowadzisz najbogatszy burdel i ty nie masz kasy? Za debila mnie bierzesz? Ja tu chcę ci życie darować, a ty mnie tak traktujesz?
- Ale ja prawdę mówię! Nie kłamię! Jestem tylko płotką, wszystko zabiera on, Stefan Heinzmann. Jestem tylko przykrywką, błagam, nie zabijaj, nie o mnie ci chodzi!
Więc nawet taka ważna osobistość w przestępczym światku była zaledwie nieistotną płotką? Ale to było nieistotne. Za śmierć Adama Bylewskiego miał dostać sto tysięcy dolarów, a taka forsa piechotą nie chodzi. Pociągnął za spust. W końcu pieniądze nie śmierdzą.

Szkoda, że nie kopiuje akapitów ;/
« Ostatnia zmiana: 05 Luty 2012, 20:38:36 wysłana przez Sado »

Forum Tawerny Gothic

Pieniądze nie śmierdzą [opowiadanie]
« dnia: 05 Luty 2012, 20:14:42 »

 

Sitemap 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 
top