Elf zbudził się jak co dzień - skoro świt. Oczywiście świtu brakowało, ale mniejsza z tym, gdyż tę historię już zna każdy. Wstając obmył się w misie i ubrał dokładnie dopinając wszystkie klamry ubrania w którym miał spędzić kolejny ciężki dzień. Wychodząc rzucił jeszcze okiem na wnętrze pokoju upewniając się, że niczego nie pozostawił i zamknął drzwi. Zapukał do drzwi Patty i Juliana dając znać, że za chwilę planuje wyjazd a potem już tylko zszedł na dół. Na swych towarzyszy nie czekał długo. Szybkie śniadanie, szklaneczka słodkiego wina i już byli w siodłach. Dzień był dosyć ciepły i coraz jaśniejszy. Widać było, że Veris tuż tuż. W siodle spędzili prawie cztery godziny by zajechać na chwilowy odpoczynek do obozowiska drwali, którzy nieustanie pracowali przy wycince drzew.
-Tu zostawimy konie i resztę dzielącej nas odległości pokonamy pieszo. Będzie dużo szybciej.- rzekł do swych towarzyszy.
-Witajcie. Dobrze, że jesteście.- rzekł wielki drwal o rudawej brodzie. - Mam nadzieję, że poradzicie coś z tymi umrzykami, bo i nas zaczęły nękać. Nie wiem co za cholerstwo, bośmy się tam nie zbliżali, ale zawodzi okropnie. Aż ciary człeka przechodzą jak zawyje gdzieś w krzakach. Mam nadzieję, że dacie im radę i przywrócicie porządek.