Autor Wątek: Saga buntowników  (Przeczytany 1900 razy)

Description:

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Patty

  • Weteran
  • ****
  • Wiadomości: 7406
  • Reputacja: 7093
  • Płeć: Mężczyzna
  • Wszechwiedzy nie mam, lecz wiem różne rzeczy
    • Karta postaci

Saga buntowników
« dnia: 19 Czerwiec 2011, 20:27:51 »
Ogromna sala posiedzeń była skąpana w mroku, jedynie wątłe światło kominka oświetlało postacie skupione przy końcu stołu. U jego szczytu zasiadał elficki monarcha, dało się to znać dzięki smukłej, wąskiej koronie zdobiącej jego skronie. Ukuta z czystego złota, z ciągnącymi się pasmami inskrypcji stanowiła symbol godności, władzy. Jej właściciel na pierwszy rzut oka nie wydawał się na nią zasługiwać; ponure spojrzenie wychudłej twarzy, ciemne, zapuszczone włosy ukazywały elfa, który o utrzymaniu porządnego wyglądu nie miał pojęcia.
Otaczające go osoby zdawały się krańcowo różne. Siedzący po jego prawicy rodacy milczeli, czekając na pierwsze słowa swego władcy. Z lewej strony zasiadali ludzie, wciąż stanowiący nowość w tej sali. Nie minęło wiele czasu, gdy pozwolono im obradować.
- Dobrze – Król rozmasował twarz, skupiając na sobie wzrok zebranych – Wezwałem was, byście zapoznali się z treścią najnowszych edyktów. Zaniesiecie je do swoich, by mogli je w spokoju realizować – Na jego twarz wypłynął nieprzyjemny uśmieszek. Zdawał się przypominać szczura.
- Zdradź go nam – Ponaglił go Malven, głowa rodu Phalem. Od tysiącleci kształcący wojowników, ich przywódcy wykształcili w sobie niecierpliwość i brak samokontroli. Taki był i on; nigdy nie potrafił usiedzieć na miejscu, nieustannie prowadził swych braci do kolejnych bitew.
- Spokojnie – Osadził do Danrak Rhaim. Barczysty, potężnie zbudowany, górował nad resztą zgromadzenia. Był rozsądnym, zrównoważonym elfem, zdolnym stawić czoła przeciwnościom. Nigdy nie dał się ponieść emocjom – Kontynuuj, wasza wysokość.
- Dziękuję – Odparł Livien – Postanowiłem, że Północne Rubieże – Wypluł te słowa z pogardą – Zostaną obłożone dodatkowymi podatkami. Także będzie ich obowiązywał pobór wojskowy. Mają za dużo swobód, trzeba ich ukrócić.
Siedząca najdalej od monarchy Miranda warknęła, podnosząc się z miejsca. Zarządzała rodem Ikassa, rezydującym właśnie na północy. W miejscu, gdzie skupiło się najwięcej ludzi – Nie odważysz się…
Równocześnie z nią wstał człowiek, Reidar. I jemu przypadły Północne Rubieże, jednak ich dalekowschodnia część.
- Uspokójcie się – Odparł znużony monarcha, wskazując na uśmiechniętego parszywie Malvena. Z pewnością nie skrzywdziłby Mirandy, lecz z rozkoszą spróbowałby sił z drugim oponentem – Znacie moją decyzję. Wasza rola ogranicza się do jej przekazania, choć zapewne szybciej zrobią to gońcy i heroldzi.
- No ja z pewnością tego nie przekażę – Odparła pogardliwie elfka, odgarniając kosmyk czarnych włosów. Opadła jednak na krzesło, kosząc jedynie spojrzeniami na króla.
- Dobrze więc, pojadą moi. Wyślę też poborców, należy ściągnąć srebro. Skarbiec nie jest tak pełen, jak bym sobie tego życzył.
W sali zapadła cisza, przerywana jedynie trzaskaniem płomieni. Dwóch przedstawicieli ludzi siedziało z twarzami niczym wkutymi z kamienia, choć drżące dłonie dawały znak zdenerwowania. Elfy milczały, trawiąc w spokoju słowa króla.
*
Zimna, szara mgła pokryła ziemię, gdy miasteczko budziło się do życia. Mieszkańcy powoli wychodzili na grząskie ulice, niemal każdy kierował się na rynek. Już wcześniej zapowiadano nadejście herolda, większość z niecierpliwością oczekiwała wieści z wielkiego świata.
Plac powoli wypełniał się ludźmi, gdzieniegdzie można było dojrzeć wyróżniających się lekko przedstawicieli innych ras. Na specjalnie przygotowanym podwyższeniu stał wysoki, chudy elf, odziany w królewskie barwy. Na piersi jaśniało godło królestwa, przypominając o majestacie. Mężczyzna prężył się dumnie, napawając chwila. Otaczał go korowód straży miejskiej, niezbyt licznej.
- Ludu Gyweneth! – Rozpoczął przemówienie herold, podnosząc znacząco głos – Niosę wam posłanie naszego władcy. Zarządza on, iż od tej chwili obowiązują was wyższe podatki! Także każdy młodzieniec, który ukończył szesnasty rok życia, musi się zgłosić do najbliższego posterunku, gdzie przejdzie szkolenie wojskowe!
Tłum zawrzał, wiele osób zaczęło ciskać kamienie. Elf przypatrywał im się z mieszanką pogardy i litości. Niewiele go obchodził ich los, wszakże król płacił sowicie za jego usługi. Próbował kontynuować, ale rozwścieczona ciżba nie pozwoliła mu dojść do głosu. Poszczególne osoby wdzierały się na platformę, chcąc dopaść posłańca. Straż miejska bez wyraźnego przekonania odpierała ataki, zaskarbiając sobie nienawiść tłumu. Mimo to elf pozostał cały i pod eskortą gwardzistów wycofał się z rynku. Orszak został obrzucony kamieniami, uderzającymi głucho o tarcze.
*
Okoliczna ludność z żalem wypisanym na twarzy obserwowała zamknięcie kolejnego sklepu. Jego właściciel zabijał w oknie ostatnią deskę, nie kryjąc nawet smutku. Wprowadzony podatek przekroczył jego możliwości, ludzie kupowali zbyt mało i rzadko, by zrównoważyć oddawane państwu pieniądze.
- Trzeba coś z tym zrobić – Szeptali zgromadzeni – Tak być nie może
- Ale co? – Zwrócił się do mieszkańców były już sklepikarz. Na widok jego twarzy, gdzie żal był niemal już wyryty, ludzie odwracali wzrok. Widzieli za to żebrzących ludzi, których skromne majątki rozpłynęły się jak śnieg w słoneczny dzień. Wielu obywateli na całych Północnych Rubieżach popadało w długi, a w rezultacie wychodzili na ulice, niezdolni utrzymać nawet siebie.
*
- Nie ma pan nic więcej? – Spytała z niedowierzeniem mieszczka, patrząca na towary zgromadzone na kramie. Było ich niewiele, te nieliczne były kiepskiej jakości. Dziesięcina, a także pozostałe, niedawno nałożone podatki nie pozwalała na zgromadzenie ilości dobrej strawy.
- Nic nie poradzę – Kupiec rozłożył bezradnie ręce – Sam stragan wiele mnie kosztuje, nie wspominając o „datku” dla państwa – Nie sposób było nie zauważyć sarkazmu w jego głosie.
- A kiedy coś będzie? – Dopytywała się kobieta.
- Zima za pasem, nasze spichrze są uszczuplone. Zobaczymy, co będzie. Powiadają jednak kmiotkowie o zbieraniu się niezadowolonych chłopów i mieszczan… - Kupiec konspiracyjnie zniżył głos – Ponoć zbierają się i chcą wyprzeć bezprawie, co to tu zapanowało.
- I bardzo dobrze!
*
Siedziałem w milczeniu pod ścianą, mnąc powoli w dłoni skrawek pergaminu. Podrzuciłem pogiętą karteczkę do góry, jednym słowem niszcząc ją w płomieniach. Popiół rozwiał się w chłodnym, jesiennym wietrze.
Obserwowałem mieszkańców, uwijających się w przygotowaniach. Po gwałtownym wypędzeniu herolda większość sprawnych ludzi rzuciła się do broni, formując oddziały. Szybko wyparte jednostki elfów wędrowały na południe. Nawet długouchy nie były mile widziane w mieście, część przepędzono, reszta starała się nie rzucać w oczy. Sam ukrywałem zakończone szpicem uszy pod kapturem burej peleryny.
Nagle stanął przede mną rosły człowiek. Przypasany miał miecz, na plecach wisiała tarcza. Patrzył na mnie hardo z góry. Typowe spojrzenie człowieka, który nagle otrzymał wielką w jego mniemaniu władzę.
- Kruku, czas na nas – Odezwał się twardym, szorstkim basem – Obóz już niemal gotowy. Mógłbyś zajrzeć – Wyszczerzył się lekko.
Wstałem jednym ruchem, zapinając pod szyją pelerynę. Ciemnoszara tkanina zniekształcała sylwetkę, nie dając dojrzeć, kto się pod nią ukrywa. Kaptur nie zwracał większej uwagi, na Północnych Rubieżach wiele osób pragnęło zachować prywatność. Lub anonimowość.
- Prowadź zatem – Odparłem.
*
Koń spokojnym tempem przekroczył bramy zaimprowizowanego obozu. Położony w głuchej dziczy, nie mógł zostać szybko odnaleziony. Ludzie w miasteczkach mieli swoje zadania, pracę, tutaj jednak poświęcono się wyłącznie nadciągającej wojnie. Otoczony wałem ziemnym i drewnianą palisadą nie stanowił łatwego łupu dla potencjalnych agresorów, choć ci zapewne szybko się znajdą.
Wojownicy unieśli głowy na widok nowo przybyłych. Mój przewodnik pełnił również rolę zwiadowcy, przez co był powszechnie znany i szanowany. Mnie większość znała jedynie ze słyszenia. Uśmiechnąłem się pod osłoną kaptura, wspominając część historii krążących na mój temat. Nic przyjemnego.
- Witajcie, Noen! – Rozległ się potężny głos. Z namiotu stojącego w środku obozu wyłoniła się kolejna postać. Wysoki, chudy jak szczapa wojownik. Gdy zbliżyliśmy się, popatrzył na mnie chłodno, przeszywając spojrzeniem stalowych oczu. Nosił, jak każdy wolny obywatel, długie włosy – Kogo nam tu przywiedli, zwiadowco?
Mój przewodnik zszedł z konia, wciąż jednak trzymając go za uzdę. Już w czasie jazdy traktował swego wierzchowca jak równorzędnego towarzysza. Sam zeskoczyłem jednym ruchem, przerzucając nogę nad głową konia. Choć bardzo prosta sztuczka, niewiele osób potrafiło coś podobnego.
- Nasz przyjaciel z rodu Ikassa, zwany Krukiem – Odparł Noen, odbierając mi zwierzaka. Oddał je małemu chłopcu, który z wprawą pociągnął je za sobą, widocznie do stajni. Sam pozdrowiłem nieznanego mi jeszcze z imienia człowieka. Wciąż patrzył na mnie zimno. Zrzuciłem kaptur, odpowiadając mu spokojnie na spojrzenie. Staliśmy tak przez chwilę, aż odpuścił, cofając się lekko.
- Blaen Ikassa… Słyszałem o tobie – Prychnął – Ale nie wierzyłem.
- Może czasami warto zawierzyć pogłoskom – Zasugerowałem, wchodząc do namiotu. Pośrodku stał potężny, dębowy stół z rozłożonymi mapami. Otaczały go prymitywnie ociosane pieńki drzew, służące jako siedziska. Całość była urządzona surowo, po wojskowemu wręcz.
- Jestem Ulf – Przedstawił się, wchodząc za mną. Noen również zjawił się po chwili, bez ociągania zajmując najbliższe, wolne miejsce. Wnętrze było surowe, iście wojskowe. Nagle popatrzył na mnie z pogardliwym uśmiechem – Choć elfy zwą mnie samozwańczym wodzem północy. Sam ocenisz, ile w tym prawdy.
Usiadłem naprzeciw przywódcy buntowników.
- Jesteś wojownikiem? – Spytał z nagłym ożywieniem, wskazując na ukryte do tej pory ostrza. Gdy zająłem swoje miejsce, peleryna rozchyliła się, ukazując przypasane na prawym biodrze dwa miecze – Nosisz miecze, choć Ikassa to magowie. Powiedz mi.
Uśmiechnąłem się lekko, mimochodem muskając rękojeści.
- Param się walką – Skinąłem głową – Aczkolwiek nie tylko.
Ulf odwzajemnił gest, wyciągając przez stół dłoń. Zwróciłem uwagę na specyficzne, ozdobione symbolami stalowe rękawice. Ich właściciel wyraźnie się z nimi nie rozstawał, choć odniosłem silne wrażenie, że skądś je znam.
- Fascynujący oręż – Powiedział, wskazując na moją broń. Nie chodziło mu oczywiście o umieszczony wyżej miecz; prosta, wysłużona rękojeść nie wskazywała na drogocenną broń. Z pewnością zainteresował go ułożone niżej ostrze. Bogato zdobiona rękojeść, ukształtowana w misterny kwiat róży niejednego zainteresowała. W oczach Ulfa błysnęło pożądanie – Pokaż go.
Pokręciłem przecząco głową, narzucając pelerynę na broń. Mina wodza zrzedła.
- Jeśli będziemy walczyć, z pewnością je ujrzysz. Warto – Uśmiechnąłem się nieprzyjemnie.
- W porządku – Znów zmierzył mnie spojrzeniem, które niespodziewanie złagodniało – Zajrzyj do magów, jesteś Ikassa, powinieneś się na tym znać. Sam nie mam do tego głowy.
Skinąłem jedynie głową, wstając i wychodząc z namiotu. Nie musiałem pytać o drogę. Choć najczęściej każdy znał proste, magiczne sztuczki, to wyszkolonych magów nie było już tak dużo. Doświadczeni wojownicy doceniali możliwości magii, pozwalała bez wysiłku zmiażdżyć wroga. Sztuki jednak nieodmiennie kojarzyły się z elfami, wszak każdy wiedział, że to my przekazaliśmy ludziom władzę nad energią, dzięki której zaznali potęgi kształtowania rzeczywistości. Skrzywiłem się, wspominając odległe czasy. Widziałem przed oczami pierwszych ludzi, którzy zjawili się w królestwie. Ich ubogie dary, proste twarze. Z ich perspektywy świat już do nich należy, dla elfów wciąż byli przybyszami, obcymi, których się nie spodziewano. Wspominałem pierwszych ludzkich magów, z trudnością pojmujących najprostsze Sztuki. Brałem udział w ich szkoleniu, pamiętałem bezradność. Do dziś nie mogłem pozbyć się uczucia, że magia nie jest im pisana. Otrząsnąłem się po chwili, wracając do rzeczywistości.
- Pieprzony elf… - Dobiegł mnie głos jednego z żołnierzy. Nie zwracałem na ludzi większej uwagi, wiedziałem, że zmienią zdanie. Zbliżyłem się do magów, pozdrawiając ich gestem. Jeden z nich, mój rodak, wysunął się naprzeciw.
- Witaj, baronie – Ukłonił się lekko. Poznałem w nim jednego z magów mego rodu. Mill uśmiechnął się lekko, nerwowo gładząc szpiczaste uszy – Rzadko bywasz w domu, lecz widzę, iż rozpoznałeś mnie, panie.
Kiwnąłem głową, odruchowo poprawiając pelerynę.
- Potrzebujecie czegoś? Zapasów? Szkolenia?
Mężczyzna popatrzył na mnie krótko, następnie przenosząc wzrok na towarzyszy. Stanowili barwną grupę; część siedziała spokojnie, reszta albo ćwiczyła, albo urządzała pojedynki. Nie widziałem zbyt wielu elfów. W cieniu jednego namiotu błysnęła naraz para oczu, wyraźnie mnie obserwując.
- Nie, dajemy sobie radę – Odparł – Część naszych nie jest może zbyt… mile przyjmowana wśród ludzi, jednak jest w porządku.
- Dobrze. Przygotujcie się, panuj też nad wszystkimi. Dowodzisz tą grupą – Wygiąłem wargi w uśmiechu, odchodząc.
*
Król uderzył pięścią w stół, uciszając zgromadzonych. Miranda zgromiła go spojrzeniem, nic sobie nie robiąc z królewskiego majestatu.
- Wasza wysokość, od miesiący siedzimy w stolicy – Powiedziała, obracając pierścień na palcu; nosił wytrawiony znak rodu Ikassa – Moi magowie mnie potrzebują.
- Opuścisz pałac, kiedy ci na to pozwolę – Warknął – Co wiecie o buntownikach? Doszły mnie słuchy, że zbierają się w lasach. Stają się zagrożeniem… Co tam się do cholery dzieje?! – Wrzasnął.
Jeden z ludzi, Redair Ultenar wyprostował się, unosząc lekko dłoń.  Jego zmęczona twarz dawała wystarczająco wyraźne znaki.
- Chyba mają wodza, wasza wysokość – Przemówił z wahaniem – To… mój brat. Ulf.
Zebrani popatrzyli na niego ze zdziwieniem.
- Ultenar są z buntownikami? Straciłem ród? – Spytał z niedowierzaniem władca.
- Nie. Ulf jest nieślubnym synem mego ojca. Poniekąd zawsze uważał, że to jemu należy się władza. Nie jest też głupcem, trzeba się z nim liczyć.
Monarcha w milczeniu trawił jego słowa, co rusz skubiąc rąbek płaszcza.
- Zobaczymy, co czas nam przyniesie – Powiedział w końcu, gestem odprawiając zgromadzonych.
*
Siedziałem na pieńku w namiocie Ulfa, obserwując zgromadzonych. Zebrał przy sobie wąską grupę zaufanych ludzi, formując coś w rodzaju rady. Sam siedziałem najdalej; jako przedstawiciel innej rasy niewielu mi ufało. Ulf, przynajmniej publicznie, nie starał się tego zmieniać.
- Na pograniczu, na wschód od Nifheim, jest stara elfia twierdza… Agrenor – Odezwał się jeden z doradców, Bortar. Był starym żołnierzem, przynajmniej na standardy ludzkie. Liczył sobie dobrze ponad pięćdziesiąt lat, lecz nadal krzepko się trzymał. Włosy przetykane siwizną świadczyły o wieku, również zmęczona, poorana twarz. Za to jego spojrzenie przypominało stal. Zebrał przy sobie okoliczną szlachtę i rycerstwo, stając się przywódcą wielu chorągwi. Sam został niegdyś nobilitowany, służył również poprzedniemu królowi. Był zdecydowanie interesującą osobą – Gdybyśmy ją zdobyli… Nie muszę chyba mówić.
Ulf podniósł wzrok, kierując go wprost na mnie.
- Kruk ma zdobyć transport. Srebra, jak pamiętam?
Przytaknąłem. Nie dalej jak kilka dni temu polecił mi zabranie kilku ludzi i ograbienie transportu. Podwyższone podatki, które ściągał król, stanowiły teraz górę pieniędzy. Nie każda osada się zbuntowała, dobrowolnie, choć niechętnie płacąc władcy.
- Jutro znajdzie się na dukcie do Sercen – Odparłem  - Z tego, co wiem, chroni go spora grupa. Niemalże mała armia – Uśmiechnąłem się drwiąco. Wiedziałem, że nawet z taką grupą dam sobie radę sam. Ulf nie chciał jednak ryzykować, zapewne nadal nie dowierzał moim umiejętnością.
- Pójdę z wami – Zaproponował Bortar. Zlustrowałem po wzrokiem, zastanawiając się, co kryje się za propozycją.
- Dobry pomysł, Bortar, idziesz z nimi. Weź swoich rycerzy. Przydadzą się. Kruku, ty weź magów. Jeśli chodzi o transport, to tyle. Przygotujcie swoich ludzi. Jak Ikassa zdobędzie srebro, maszerujemy na Agrenor.
Po tych słowach wstał i jednym gestem wyprosił wszystkich z namiotu. Sam zbliżyłem się do wojownika, stojącego tuż przed namiotem.
- Możemy pomówić? – Zapytałem. Bortar obrócił się, wbijając we mnie spojrzenie.
- Oczywiście, Kruku. Chodźmy.
Ruszyłem przed siebie, dla wygody odrzucając poły peleryny do tyłu. Tkanina rozwiała się, ukazując szczegół za dużo.
- Nie wiedziałem, że jesteś kaleką – Zauważył człowiek, wskazując na mój prawy bok. Skrzywiłem się, zastanawiając się, czy ta osoba ma jakiekolwiek wyczucie. Pusty rękaw koszuli powiewał na wietrze, ujawniając ułomność.
- Straciłem ramię wiele lat temu – Odparłem – Przywykłem.
- No cóż… O czym chciałeś pomówić?
- Czemu chcesz jutro iść? – Spytałem wprost, zatrzymując się. Staliśmy z dala od wszelkich namiotów; nikt nie mógł nas podsłuchać.
- Odruch – Wzruszył ramionami – Ponadto chcę zobaczyć cię w akcji. Masz tutaj wiele do powiedzenia, a sam nie wiem, co o tobie myśleć.
Nie odpowiedziałem, patrząc na zachodzące słońce. Powiał zimny, późnojesienny wiatr, złote liście zawirowały w powietrzu. Odetchnąłem głęboko, wciągając do płuc chłodne powietrze. Jako nieodrodny syn północy kochałem mroźne pory roku.
- Niedługo zima. Zobaczymy, kto na tym skorzysta; my, czy król.
*
Opatuliłem się szczelniej peleryną, obserwując okolicę. Było późne popołudnie, słońce nieustannie chyliło się ku horyzontowi, my zaś czekaliśmy w zasadzce. Oddział złożony z magów i kilku rycerzy siedział w milczeniu, oczekując konwoju. Zadanie nieskomplikowane, nie miałem wątpliwości, że nam się uda. Zbyt długo wojowałem, aby teraz w to wątpić.
- Jest – Dobiegł mnie szept. Spojrzałem w kierunku północy, obracając się nieco. Jednocześnie jakaś część mnie układała w myślach słowa pieśni. Czyniłem to rutynowo, niemal bez udziału świadomości. W oddali powoli posuwał się do przodu ciężki, silnie chroniony wóz. Otaczała go eskorta złożona z gwardzistów. Nie widziałem szczegółów, ale byłem pewien, że to elfy.
Wojownicy powoli dobyli mieczy, gotując się do starcia. Znałem to uczucie, gdy krew buzuje w żyłach, ciało czeka w gotowości. Teraz nie zamierzałem jednak fechtować. Moja magia w zupełności wystarczała.
Wóz zbliżał się powoli do zasadzki. Obserwowałem konwój od kilku dni, nie dając im powodów do niepokoju. Z początku straż oczekiwała zasadzki, lecz z każdym spokojnym dniem coraz bardziej się rozluźniała. Powoli zaczynali wierzyć, że Skuld wyznaczyła im tak proste zadanie.
Gdy znaleźli się niemal dokładnie przed nami, wykonałem krótki, prosty gest. Wojownicy runęli do przodu, magowie już uderzali. Sam cicho zaintonowałem.

Nama jela keradun
Phera teela baradun
Mitre n'ue a'zelih
Halre na'me i a u'felih…


Pod nogami wrogów wyrosły przepiękne, lodowe kwiaty. Uśmiechnąłem się parszywie, obserwując, jak kolejni następują na miniaturowe dzieła sztuki. Ciała elfów przeszywały lodowe lance, krew zabarwiła ziemię. Moi towarzysze, obserwując śmierć przeciwników, podnieśli radosny krzyk i zaatakowali z nową energią. Sam kontynuowałem śpiew, zalewając strażników morzem ognia. Płonący żołnierze ryczeli z bólu, gdy trawiły ich płomienie. Obserwowałem, jak wrzeszczący wojak zostaje dorżnięty oszczędnym cięciem miecza. Następnego odrzuciło na drzewo magiczne uderzenie. Usłyszałem jedynie trzask pękającego kręgosłupa.
*
Jeden z rycerzy zasiadł na koźle, smagnięciem wodzy poganiając konie. Wóz, zbryzgany krwią, ruszył do przodu. Reszta została, zaciągając zwłoki do lasu. Choć to była raczej brutalna rzeź niż uczciwa walka w polu, większość zadecydowała, że należy im się godny pochówek. Obserwowałem beznamiętnie krótkie ceremonie, nawet nie myśląc, by wziąć w nich udział.
- Widzę, że śmierć cię nie rusza, Kruku – Odezwał się Bortar. Ocierał miecz z posoki. Jego wcześniej czysta tunika pokryta była szkarłatnymi plamami. Wygiąłem wargi w krzywej parodii uśmiechu.
- Taka moja dola – Trąciłem butem zwęglone szczątki – Moja magia… Elementalizm. Wiąże się z emocjami. Efektem jest ich brak.
Stary żołnierz wydawał się zdziwiony. Spoza kręgu elementalistów niewiele osób wiedziało o tej przypadłości. Sam nie obnosiłem się z tym, Bortarowi jednak zaczynałem ufać.
- To wiele wyjaśnia – Odparł, naraz szczerząc zęby w uśmiechu. Znanym tylko wojownikom, weteranom wielu bitew – Ale widziałem, co potrafisz. Chyba warto, no nie?
Zaśmiałem się chrapliwie, metalicznie. Upiornie.
- Warto. ÂŻebyś kurwa wiedział, że warto. Zwołaj swoich. Wracamy.
*
Szybko dogoniliśmy wóz, dalej idąc już razem. Wojownicy co rusz pokrzykiwali radośnie, wspominając niedawno odbytą potyczkę. Nie podzielałem ich entuzjazmu, Bortar podobnie. Cynizm i przeżyte lata stopniowo pozbawiają radości ze zwycięstwa. Sam pogrążyłem się w ponurych rozważaniach, dręczących mnie po używaniu elementalizmu. Dookoła mnie, niewidoczny dla innych, krążył mój duch wody. Przypominała kobietę, o długich ciemnych włosach i wiecznie mokrej skórze. Moja Sztuka opierała się na jej spętaniu. Dzięki niej mogłem władać wodą.
- Ondhiinee… Idź do diabła – Warknąłem po raz kolejny. Ondyna, nic sobie z tego nie robiąc, dalej zarzucała mnie bezsensownymi uwagami, rewanżując się za lata niewoli. Strzepnąłem palcami, wywołując w powietrzu małą iskrę. Niechciana towarzyszka zrozumiała aluzję i zniknęła. Była przydatna, ale chyba wciąż męczyły ją nasze dawne zatargi.
Przed nami już rysował się obóz. Stojący na straży żołnierze krzyknęli radośnie na nasz widok. Wojownik siedzący na koźle pogonił konie i wóz przyśpieszył. Weszliśmy za palisadę, witani jak wielcy wojowie, którzy właśnie wygrali bitwę i rozgromili wroga. Sam zostawiłem resztę i ruszyłem do namiotu wodza.
- Ulfie – Odezwałem się, jedną ręką wciąż podtrzymując płachtę zasłaniającą wejście – Masz swoje srebro.
Przywódca podniósł się, stając obok mnie. Przez chwilę obserwował, jak żołdacy otwierają wóz i wyciągają z niego monety. Na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech, usuwając wszelkie oznaki zmęczenia i znużenia.
- Dziękuję, Blaenie. To dla mnie ważne. Usiądź ze mną, zaraz przyjdzie reszta.
Zasiadłem na jednym z wolnych pieńków, biorąc ze stołu bukłak i odkorkowałem go. Zawalające go do tej pory mapy zostały zwinięte i położone w innym miejscu. Upiłem łyk, czując smak piwa na języku. Uśmiechnąłem się lekko. Już długo nie miałem okazji po prostu napić się alkoholu. Szybko jednak do środka weszli pozostali doradcy, zajmując kolejne miejsca. Po chwili namiot był niemal pełen.
- Jak mówiłem kilka dni temu – Zaczął Ulf- Po ostatniej akcji ruszamy na Agrenor. Kruku, przybliżysz nam trochę jej temat?
Skinąłem głową.
- Agrenor to stara elficka twierdza. Ma ponad półtora tysiąca lat, kilka razy była gruntownie przebudowywana, jak wszystkie starsze zamki zresztą. Jej znaczenie strategicznie opiera się na tym, iż biegną tam niemal wszystkie drogi z Północnych Rubieży. Nie wszystkie wioski i miasta na północy się zbuntowały; płacą podatki. Na tym opierało się moje ostatnie zadanie. Gdy jednak będziemy kontrolować Agrenor, transporty nie będą mogły dostać się do stolicy. W takim wypadku trzeba okrążać Nifheim; a to spora strata czasu, także ryzyko. W sumie to tyle – Zakończyłem.
Ludzie przez chwilę siedzieli w ciszy, rozmyślając nad moimi słowami.
- Jak go jednak zdobędziemy? – Spytał Bortar. Znał elfickie zamki od podszewki i wiedział, że zdobycie takiego nie jest proste – Frontalnie możemy zapomnieć; albo ich zagłodzimy, albo ktoś zdradzi.
- O tym przekonacie się, kiedy tam dojdziemy – Uśmiechnąłem się.
*
Ciemna, bezksiężycowa noc osłaniała przemarsz buntowników. Kryjący się po lasach ludzie przemierzali kolejne mile, maszerując na południe. Sam byłem już pod murami twierdzy. Potężna warownia stała na wzniesieniu, pilnując z dumą granicy pomiędzy Rubieżami, a Krainami Centralnymi. Obserwowałem uważnie okolicę, szukając oznak ruchu. Nie musiałem długo czekać.
- Ikassa! – Rozległ się dość głośny szept, kilka kroków ode mnie. Wyłowiłem wzrokiem skuloną w krzakach postać. Nie dziwiłem mu się. Zdrada zawsze była ryzykowna.
- Jestem – Odparłem – Masz coś dla mnie?
Elf wyszedł powoli z ukrycia, ściągając z głowy kaptur. Był młody, nie liczył nawet pięćdziesiątki. Krótkie, nastroszone włosy nadawały mu nieco zawadiacki wygląd, podobnie jak niemalże przyklejona do warg trawka. Teraz jednak jego twarz była skurczona ze strachu. Złapałem się na perfidnym uczuciu pogardy.
- Mam – Odpowiedział – Przy południowym murze, niedaleko rzeki, jest mały kanał. Dawniej była tam droga ucieczki, przy przebudowie zupełnie o niej zapomniano. Wejście jest niemal zasypane, ale dasz sobie radę, co?
- Nie ma obawy. Teraz zmykaj.
Odprowadziłem go kawałek wzrokiem, aż zniknął mi z pola widzenia. Szybko ruszyłem przed siebie, okrążając warownię. W oddali już szumiała rzeka, skutecznie zagłuszając wszelkie niepożądane dźwięki. Nigdy nie czułem pociągu do złodziejskich sztuczek, bardziej pasjonowała mnie magia. Rozejrzałem się bystro, jednocześnie przetrząsając swoją pamięć. Porównywałem teren sprzed ponad tysiąca lat z aktualnym; szybko namierzyłem właściwe miejsce. Po kilku cichych słowach wiatr zawiał mocniej, unosząc hałdę piasku w górę. W małej górce ukryty był mały właz. Szarpnąłem go, ukazując niski tunel. Owionęło mnie powietrze cuchnące zgnilizną i brudem. Posłałem tam lekki wietrzyk w wkroczyłem do środka. Nieomal zawadziłem o niski strop, w porę przypominając sobie, że przodkowie byli przecież niżsi. Zamknąłem wejście i przywaliłem z powrotem ziemią.
Droga była dość długa i nieco kręta, lecz szybko dotarłem do drzwi. Okute pordzewiałym żelazem sprawiały wrażenie nieskończenie starych, starożytnych wręcz. Przy niemałym wkładzie siły zdołałem uchylić wrota i wemknąć się do środka. Przed sobą widziałem starą, zapuszczoną piwnicę. Bez wahania szedłem dalej, pnąc się powoli po schodach. Potrafiłem zapamiętać wszystko, co zobaczyłem choć raz, dlatego idąc jak po sznurku wyszedłem z lochów. Odetchnąłem z ulga świeżym powietrzem, rozglądając się. Straż spacerowała po blankach, co jakiś czas podchodząc do żarzących się węgli, aby się ogrzać. Na dziedzińcu nie było nikogo. Niczym nie niepokojony wkroczyłem do stołpu.
Wdrapałem się po schodach niemal na sam szczyt, odnajdując kwaterę kapitana. Król, a konkretniej najwyższy wódz powierzał twierdze kapitanom,  których zadanie opierało się na ochronie podległych im terenów i pilnowaniu dróg. Westchnąłem cicho, wspominając szczurkowatego elfa, który dla mnie zdradził. Zapewne pędził właśnie najbliższym traktem, byle dalej od tego zamku.
Pchnąłem drzwi, wchodząc do komnaty. Mimo późnej pory, kapitan nadal pracował, zapełniając runami kolejne pergaminy. Uniósł głowę, gdy wszedłem.
- Kim jesteś? – Zerwał się, sięgając po miecz. Sam odrzuciłem pelerynę, dobywając Róży. Długa, poznaczona Pieczęciami klinga zaśpiewała cicho, złowieszczo. Symbole pulsowały łagodnie fioletowym światłem, rzucając osobliwą poświatę.
- Pragniemy zdobyć twierdzę, kapitanie – Odparłem – A to nigdy nie było prostsze niż teraz – Uśmiechnąłem się delikatnie, choć byłem świadom, że przypominało to raczej grymas.
- Buntownicy! – Warknął elf, zaraz się jednak opamiętał, opuszczając nieco broń – Poznaję cię… Ty jesteś Ikassa. Elf.
Popatrzyłem na niego drwiąco, stając w odpowiedniej pozycji. Komnata była dość rozległa, pozwalała na szermiercze popisy.
- Co nie przeszkadza mi wspierać ludzi – Odparłem, unosząc miecz. Kapitan bez chwili wahania ruszył na mnie. Starliśmy się szybko, zadźwięczała stal. Odrzuciłem go, atakując z półpiruetu. Ostrze Róży zawyło, tnąc powietrze. Elf uskoczył, wykonując jeszcze kilka uników przed moimi atakami. Był dobry, przemknęło mi przez myśl. Nie próżnując, rzuciłem się na niego. Przed oczami pojawił się szczegółowy obraz Pieczęci. Mignęły mi wzory i formuły, poczułem, jak narasta we mnie wściekłość. Uderzenia przybrały na sile, czarna klinga uderzała raz po raz, nie dając mojemu przeciwnikowi dojść do siebie. Wrażenie powtórzyło się, jednak całkowicie inne. W umyśle, na moje własne życzenie, pojawiła się nazwa. Re'wah. Jeden z symboli na ostrzu zajarzył się gwałtownie, klinga zawibrowała lekko i poruszając się szybciej niż myśl rozrąbałem jego klatkę piersiową. Wzmocniony Pieczęcią Cięcia miecz nabrał potwornej ostrości. Gdy kapitan padł na kolana, wykorzystując resztkę energii w symbolu jednym ruchem odrąbałem mu głowę.
*
Bladym świtem armia buntowników zbliżyła się do twierdzy Agrenor. Stałem spokojnie na blankach, patrząc, jak z przodu wyrwał się jeden koń i pogalopował pod same mury. Rozpoznałem w nim Ulfa. Odziany w ciężki, stalowy pancerz, budził mimowolny respekt wśród żołnierzy.
- Kruku! – Ryknął, prostując się w siodle.
W odpowiedzi zrzuciłem głowę kapitana. Upadła cicho na ziemię, tocząc się powoli w stronę wodza. Strażnicy, jak tylko dowiedzieli się o śmierci swego dowódcy, bezwarunkowo się poddali. Niemal. Uśmiechnąłem się parszywie, wspominając twarze mordowanych elfów. Na mój gest gwardziści podnieśli kratę i wpuścili ludzi do środka.
Ulf wjechał pierwszy, w asyście najbliższych doradców. Po jego prawicy jechał Bortar; już teraz było wiadome, że jest kimś w rodzaju zastępcy, miał teraz wiele do powiedzenia. Zbiegłem pod kamiennych schodkach w dół, pojawiając się na dziedzińcu. Wódz zsiadł z konia, dostrzegłem też, że nie nosi żadnego oręża. Ani przy pasie, ani przy siodle. Ponownie zafascynowały mnie jego rękawice, z wyrytymi na grzbietach symbolami. Już wiedziałem, co to za broń.
- Gratulacje, Kruku – Zaśmiał się lekko – Uścisnąłbym ci prawicę, ale…
- To niemożliwe – Dokończyłem chłodno – Ciało kapitana spaliłem, wszelkich mających opory gwardzistów skróciłem o głowę. Twierdza jest twoja, Ulfie.
*
Miranda patrzyła prosto przed siebie, nie zwracając uwagi na otoczenie. Król spacerował zdenerwowany, mrucząc coś pod nosem. Rada również zachowywała milczenie. Wszyscy rozmyślali nad przyniesionymi właśnie wieściami. Posłaniec, poganiając konie, dotarł w kilka dni po zdobyciu twierdzy Agrenor, przekazując cokolwiek złe wieści. Monarcha potrzebował kilku chwil na przemyślenie kilku spraw.
- Dobrze – Westchnął, siadając z powrotem przy stole – Malvenie, odwołaj swoje setki z Kresów.
- Co? – Spytał zdezorientowany elf – Potrzebujemy ich, żeby…
- To nie była prośba, Phalem – Warknął władca – Sytuacja jest bardziej gardłowa, niż myśleliśmy. Odwołaj setki. Rozkaz!
- Tak jest! Ale wszystkie? Muszę utrzymać front – Odpowiedział, nie negując już polecenia.
- Nie, to nie będzie konieczne. Valorgrip – Spojrzał na jednego z ludzi – Poślij na Kresy paladynów. Tylu, ilu można. Niech wreszcie zrobią coś pożytecznego.
Zacawer Valorgrip popatrzył jedynie ciężko na władcę. Był podobny do Malvena, i jemu ciężko przychodziło panowanie nad sobą, znał jednak powagę sytuacji. I cokolwiek rasistowskie poglądy króla.
- Skontaktuję się z Evrezem – Wycedził.
- Dobrze. Agrenor to ważny element strategiczny, który mieliśmy wykorzystać. Teraz musimy na powrót ugruntować naszą pozycję.
*
Niemal wszyscy ludzie ze wsi wylegli na trakt, obserwując przemarsz wojsk. ÂŻołnierz zawsze kojarzył się pozytywnie, niezależnie, jak podłe wyznaczano mu zadania. Dziewki uśmiechały się zachęcająco, dzieci wykrzykiwały kolejne pochwały. Wiele z nich podchodziło do nich samych, prosząc o możliwość przyłączenia się.
Kilka setek elfów maszerowało z kamiennymi twarzami. Ich zadaniem było utrzymanie frontu na granicy z Kresami Wschodnimi. Stanowili jedne z najlepszych oddziałów, jakie kiedykolwiek stworzono. Zaprawieni w walkach, z potwornym doświadczeniem, siali postrach na polach bitew. Niewiele było lepszych od nich żołnierzy. Teraz, przekroczywszy granicę z Północnymi Rubieżami maszerowali, by spacyfikować ludzi.
*
Buntownicy zaatakowali znienacka. Błysnęły w zimowym słońcu klingi mieczy, gdy ludzie uderzali na elfy. ÂŻołnierze zareagowali z podziwu godnym refleksem. Bez trudu odparli atak, spychając przeciwników na ścianę domu. Ponura uliczka wypełniła się odgłosami walk. Napastnicy, choć starali się, nie posiadali odpowiednich umiejętności. Doświadczeni wojownicy pokonali ich w kilka chwil. Martwe już ciała upadły na ziemię, zadźwięczał upuszczony oręż. Zwycięscy z pogardliwymi uśmieszkami uprzątnęli ciała i ruszyli na dalszy obchód.
*
- Co za parszywe miejsce – Odezwał się jeden z żołnierzy. Patrzył bez wyrazu na trakt, ustawicznie zasypywany śniegiem. Maszerowali bez ustanku, choć biały puch sięgał im już niemal do kolan.
- Nie pierdol – Oparł dziesiętnik – My też mamy zimy.
- Ale takie? – Spytał raczej retorycznie, zataczając ręką szeroki łuk. Naraz jednak przystanął, mrużąc oczy. Przez zadymkę niewiele widział, jednak długie lata wojaczki wykształciły u niego pewien instynkt, szósty zmysł. Jego towarzysze zatrzymali się, rozglądając się – Zasadzka…
Brzęknęły cięciwy łuków, jednak elfy już uskakiwały. Z pomiędzy świerków wybiegli z okrzykiem wojownicy. Oczekiwali jednak rannych, a nie w pełni sprawnych, śmiertelnie groźnych przeciwników. Grupy starły się, zgrzytnęła stal. Jeden z wrogich łuczników wystrzelił, lecz ranił swego towarzysza. ÂŻołnierz sprawnym cięciem przerąbał jego kark.
Potyczka skończyła się szybko; konający ludzie wili się w śniegu, a elfy z beznamiętnymi twarzami ocierały klingi z krwi.
*
Krążyłem po korytarzach Agrenor, otulając się peleryną. Zima panowała niepodzielnie nad północą, przez co od murów ciągnęło zimno. Nie miałem ochoty brać udziału w kolejnych obradach. Przybycie setek z Kresów zdestabilizowało region, oddziały były konsekwentnie niszczone. Ulf panował nad sobą w coraz mniejszym stopniu, posądzając coraz to nowe osoby o niekompetencje. Te zaś szybko witały się ze stryczkiem.
- Kruku… - Odezwał się ktoś za moimi plecami. Obróciłem się, już po głosie rozpoznając Bortara. Stał teraz z kamienną miną. Jednak czułem, że coś jest nie tak – Ulf chce wydać elfom bitwę.
Uniosłem lekko brew, reagując na wieści.
- Właściwie to nie jestem zdziwiony – Odparłem – Co zamierzasz zrobić?
-Cóż – Jak na starego żołnierza przystało, zachował zimną krew – Ruszę z moimi chorągwiami. Jak wyjdzie to wszystko w bitwie… Nie wiem.
- I ja się z wami udam. Sam jestem ciekaw, co z tego będzie. Poza tym, lubię być w centrum wydarzeń – Uśmiechnąłem się cynicznie.
*
 Rozległe, pokryte śniegiem równiny były jak gdyby martwe. Nie niósł się żaden dźwięk, nie widać było ani jednego zwierzęcia. Przysiadłem na okolicznym głazie, otrzepując go wpierw. Ondyna latała dookoła, rozkoszując się padającym puchem
- Ondhiinee, co powiesz? – Spytałem, po cichu nie licząc nawet na odpowiedź. Towarzyszyła mi od wielu stuleci, lecz chwilami nadal stanowiła dla mnie zagadkę; jak teraz. Raz wydawała się stłamszona latami niewoli, tutaj zaś wydawała się beztroska.
- Dobre miejsce na przelanie krwi śmiertelnych – Odparła, jak gdyby sennie – Tu jest tak cicho i spokojnie.
- Niedługo będę cię potrzebował. Zawołaj swe siostry - Jak na komendę przede mną pojawiły się dwa kolejne duchy – Ifriija… Sylfiidha.
Ifrytka uśmiechnęła się, co nadało jej twarzy wyraz nieskończonego, niekontrolowanego szaleństwa. Była doskonałym uosobieniem swego żywiołu; szalona i gwałtowna. Rozwiane włosy barwy ognia okalały jej twarz z pustymi oczami. Wydawały się utkane z płomieni. Osobiście uważałem moje towarzyszki za piękne. Sylfida unosiła się spokojnie, odziana w biel. Zdawała się niemal ciągle owiewana przez przyjazne wiatry, które poddawały się jej kontroli. Była najbardziej nieprzewidywalna. Jak wicher, który raz ochłodzi zgrzane ciało, a innym razem nagłym podmuchem zepchnie w przepaść.
- Co robić? – Odezwałem się, rozcierając bliznę na boku. Duchy żywiołów stanowiły moich jedynych doradców. Jako jedne z niewielu czuły wobec mnie lojalność – Zarówno Ulf, jak i Livien oczekują, że stanę po ich stronie. Choć pewnie ten pierwszy bardziej.
- Spal wszystkich, o Wielki – Odezwała się Ifrytka, unosząc dłonie. Z jej ramion buchnął ogień – Użyczę ci nieskończonej potęgi płomienia! – Wykrzyknęła, zmieniając się w słup żaru. Chwilę potem wróciła do normalnej postaci.
- To chyba nie jest rozwiązanie – Prychnąłem drwiąco.
- Nie znamy waszych konfliktów – Odparła spokojnie Ondyna. Jej niemal nienaturalny spokój zawsze na mnie działał, kojąc wszelkie emocje – Nie wiemy, kto ma rację. A kto się myli.
- Pamiętamy czasy, gdy i ciebie nie było – Zaczęła Sylfida – Choć było to dawno. I wtedy trwały takie konflikty. Moja rada brzmi: zachowaj neutralność.
Pokręciłem głową, wstając. W oddali widziałem już nadchodzące wojska Ulfa. Z drugiej strony maszerwały elfy,
- Czas pokaże, za kim się opowiemy – Mruknąłem, nieświadomie przejmując formę wysławiania duchów – Czas pokaże…
*
Wojska starły się wśród zgrzytów trącej o siebie stali i krzyków rannych żołnierzy. Elfy niemal z bezosobową dokładnością mordowały kolejnych przeciwników, wycinając sobie drogę do trzonu naszej armii. I oni ponosili straty; rozpacz i gniew ludzi wzmagał ich siły. Obserwowałem wszystko ze wzgórza, stojąc u boku Ulfa i Bortara. Przywdziałem kolczugę, pamiętając, że walka w ścisku to nie to samo co pojedynek szermierczy. Moi towarzysze stali w pełnej zbroi. Wyciągnąłem dłoń, łapiąc opadający powoli płatek śniegu. Mróz szczypał dotkliwie odsłonięte części ciała. Nie było gorszej pory na wojowanie.
- Pierwsze natarcie skończone – Mruknął Bortar. ÂŻołnierze przegrupowywali się, na rozkaz Ulfa jeden z przybocznych zatrąbił przeszywająco, dając znak. Bez chwili zwłoki świeże rezerwy rzuciły się w bój.
- Bortar, bierz rycerstwo – Powiedział wódz. Ten jedynie skinął głową i ruszył do koni. Udałem się za nim.
- Co planujesz? – Spytałem, dosiadając konia. Dowódca rycerskich chorągwi wzruszył ramionami.
- Ruszamy do boju. Wszystko jest w rękach bogini – Odparł.
- Obyś się nie mylił – Mruknąłem zgryźliwie i popędziłem wierzchowca.
*
Nadszedł moment kulminacyjny bitwy. Wszelkie oddziały rzuciły się w wir walki. Sam na czele chorągwi wdarłem się w bok wrogiej dziesiątki. Ramię pracowało niezmordowanie, miecz wznosił się i opadał. Moi rodacy padali pod ciosami lustrzanej klingi. Róża bezpiecznie tkwiła przy pasie, czekając na swój czas.
Nagle mój koń zacharczał i zwalił się na bok. Wyskoczyłem z siodła, lądując na ziemi. Jeden z żołnierzy, widocznie przejawiający większy talent magiczny, rąbnął wierzchowca. W jednym skoku znalazłem się przy nim i szybciej, niż potrafi dostrzec oko zrąbałem mu głowę. Kroczyłem dalej przez pole bitwy, powalając kolejnych wrogów.
*
ÂŚpiewałem nieprzerwanie, na przemian zalewając wrogów morzem płomieni i lodu. Kolejni żołnierze padali w walce z bezlitosnymi żywiołami. Przesuwałem się powoli w stronę południa, ku centrum elfickiej armii. Magowie próbowali stawiać opór, lecz prosta, wodna lanca zawsze załatwiała sprawę.
*
Wyłoniłem się ze stosu martwych ciał, idąc powoli w stronę namiotu wodza. Kolczuga była pokryta zakrzepłą krwią, lecz nie zwracałem na to większej uwagi. Interesowały mnie jedynie słowa Ulfa.
- Kruku. ÂŻyjesz – Powiedział nagle jeden z rannych, siedzący do tej pory na uboczu. Przez paskudną ranę na twarzy rozpoznałem Bortara. Krzywy opatrunek zakrywał pusty już oczodół.
- Jak i ty – Odparłem – Kto wygrał?
- W teorii my – Zaśmiał się chrapliwie żołnierz – W praktyce nasza armia nie istnieje.
- Elfy?
- Zostało ich trochę. Przegrupowują się.
Usiadłem obok niego, dając w końcu wytchnienie obolałym mięśniom.
- Czemu nie ma cię u boku Ulfa? – Spytałem, już przeczuwając, że odpowiedź mnie nie zadowoli.
- Bo ten pierdolony skurwiel chce się dalej bić – Warknął – Nie mamy wojsk, jeśli teraz się poddamy, może coś wywalczymy. A on chce iść w bój. Znowu – Skrzywił się odruchowo, dotykając twarzy.
Bez słowa wstałem, choć ciało dawało wyraźne znaki, że nie powinienem tego robić. Skinąłem głową Bortarowi i ruszyłem do namiotu.
Ulf siedział w środku na prostym krześle, kryjąc twarz w dłoniach. Gdy wszedłem, uniósł głowę  i spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Kruku. Może ty przemówisz Bortarowi do rozumu. Zabrał resztki swoich chorągwi, twierdzi, że nie rzuci ich w bój. Ale jak teraz ich rozgromimy, to będzie nasze wielkie zwycięstwo! – Krzyknął, zrywając się.
Pokręciłem jedynie głową.
- Jesteś szalony. Livien nadal może odwołać prawie dwieście tysięcy wojsk. Co wtedy zrobisz?
- A co on zrobi z frontem? – Spytał kpiąco.
-Pieprzyć front – Warknąłem – Mrocznych zwiążą paladyni. Zrozum, że nic więcej nie zrobimy. Nic!
- Dobrze – Westchnął Ulf – Wyjdźmy.
Przeczuwałem, co chce zrobić, lecz mimo to wyszedłem przed namiot, zaraz za mną kroczył Ulf. Stanęliśmy na małym placu, naprzeciw siebie. Ocalali żołnierze, w większości ranni, patrzyli na nas z coraz większą ciekawością.
- Widzę, że wiesz, co się dzieje – Odezwał się wódz, jednym ruchem zrywając z siebie odzienie. Stał półnagi wśród padającego śniegu, którego zdawał się nie zauważać. Zderzył ze sobą pięści, budząc rękawice do działania. Otoczył je nimb płomienia, Pieczęcie na ich powierzchni zajarzyły się lekko. Zrzuciłem pelerynę i odrzuciłem ją daleko od siebie. Następnie ściągnąłem kolczugę i resztę ubrań. Zostały jedynie spodnie i buty. Dobyłem Róży, nie zwracając uwagi na kąsający nagie ciało mróz.
- Chciałeś zobaczyć miecz – Odezwałem się, zręcznie obracając długą klingę w palcach – Teraz ją poznasz.
Ulf bez słowa natarł, wznosząc dłonie. Rękawice bojowe buchnęły ogniem. Wywinąłem się w piruecie, rąbiąc na odlew. ÂŻelazo zderzyło się ze zgrzytem, gdy człowiek zablokował uderzenie. Atakowałam raz za razem, bez powodzenia jednak. Przekląłem rękawice, które nosił Ulf. Na krótką chwilę odpłynąłem, przypominając sobie wszelkie wzory, formuły i równania Pieczęci. Na klindze zajarzyły się dwie. Aragh’tur i Bara’dun. Gdy ostrze znów rąbnęło o broń przeciwnika, pierwszy z symboli zadziałał, gwałtownie czerpiąc wszelką energię. Płomienie przygasły na kilka chwil, co wykorzystałem, uderzając. Miecz rozorał ramię Ulfa. Uśmiechnąłem się tryumfalnie, obserwując, jak zadziałała druga z Pieczęci. Czyste zło wniknęło w krew mojego wroga, niegdysiejszego przyjaciela. Odskoczyłem, obserwując, jak z chwili na chwilę słabnie.
- Coś mi zrobił? – Warknął, padając na kolana. Oddychał coraz ciężej, z rany sączyła się gęsta, czarna maź. To, w co zmieniała się powoli jest posoka.
- Użyłem Róży – Odparłem zgodnie z prawdą.
- Ale to była dobra walka… - Zakaszlał – Te rękawice są wspaniałe, co? – Uśmiechnął się, będąc już w agonii.
- Pewnie. W końcu sam je wykonałem – Niemal z przyjemnością przebiłem go mieczem.
*
Król przeglądał z uśmiechem na ustach papiery, mrucząc coś ustawicznie pod nosem. Siedziałam w milczeniu, obserwując jedynie zebranych. Malven był wyraźnie wściekły utratą wielu żołnierzy. Reszta zachowywała ciszę.
Drzwi do sali otworzyły się z hukiem, niemal wylatując z zawiasów. Spokojnym krokiem wszedł mój brat. Dzierżąc w dłoni przeklęty miecz zbliżył się do długiego stołu, stając na samym jego końcu. Dokładnie naprzeciw władcy.
- Blaen Ikassa – Odezwał się władca – Przyszedłeś w końcu wypełnić należycie swoje obowiązki?
- Z powodzeniem zajmuje się nimi moja siostra – Przybysz wskazał mnie z nikłym uśmieszkiem – Widzę, że czytasz raport. Ciekawy, czyż nie?
- Skąd…
- Przecież sam go napisałem – Odparł z rozbawieniem, podchodząc bliżej. Posłał mi zagadkowy uśmiech i zbliżył się do króla. W jednym, niedostrzegalnym ruchu znalazł się za misternie zdobionym krzesłem, przytrzymując ostrze tuż przy gardle elfa – Posłuchaj zatem uważnie prawdziwego stanu rzeczy: Bitwę wygrał Ulf. Wasze setki zostały rozgromione. Nie tak jak jest w raporcie. Nie połowa, lecz wszyscy. Chciałbym jednak zasugerować pewne rozwiązanie.
- Kruku! – Malven zerwał się. Wykonałam krótki gest, wojownik zgarbił się i zwalił z powrotem na siedzisko, zgrzytając zębami. Phalem nienawidził magii.
- Abdykujesz, Livien – Warknął Blaen – W dupie mam twoje nędzne, rasistowskie poglądy. Albo teraz uczciwie abdykujesz na rzecz brata, ale twoja głowa zostanie brutalnie oderwana od reszty ciała. Co ty na to? – Wpijał w niego swe niemal jarzące się, zielone oczy.
- Abdykuję – Warknął król – Nillon się ucieszy. Był następny w kolejce.
Blaen odszedł od krzesła i wsunął miecz do pochwy.
- Północ jest nieugięta, Livien. Nie zmienisz tego – Rzekł tylko i wyszedł.
*
- Piękna scena – Mruknęła Miranda, siedząc obok mnie. Nakręcałem powoli kosmyk włosów na palec, obserwując zachód słońca. Rzeka płynąca przez środek miasta zdawała się mieć krwawy kolor.
- Należy bronić swego domu – Odparłem.
- Co tam się właściwie działo? – Spytała – Livien dzielił się wiedzą dość skąpo, wedle własnych upodobań.
- Nic szczególnie interesującego – Odpowiedziałem wymijająco – Musisz wracać na Rubieże. Trzeba to wszystko ogarnąć.
Miranda jęknęła tylko cicho.
- Czemu sam się tym nie zajmiesz?
- Znasz mnie – Wstałem nagle – Muszę coś załatwić. Poradzisz sobie, siostrzyczko.
*
Wielu mieszczan zebrało się w głównej świątyni Ezu na koronację nowego króla. Niewątpliwie gwiazda Liviena gasła, o czym ten szybko się przekonał. Nie był lubianym władcą.
Obserwowałem, jak Nillon zasiada na zdobionym tronie, przed pomnikiem boga, a kapłan nakłada mu na głowę koronę. Ten stary jak świat rytuał widziałem niejeden raz, jednak zawsze miał w sobie coś nowego, przyciągającego uwagę.
- Elen a tres karagh li malai nue Malaghear, gwiaerbrengh. Biaerre, Baala'ma! – Zaintonował kapłan, a nowo koronowany król wstał, unosząc dłoń. Prastara, ukuta z białego złota korona zdobiła skronie młodego wojownika, a twarz rozjaśniał mu uśmiech, czyniąc jeszcze młodszym, niż był w istocie. Gdy zapadła cisza, rozpoczął przemowę. Nie mając ochoty tego słuchać wyszedłem na zewnątrz.
- Nieźle, Kruku – Odezwał się głos za moimi plecami. Bortar. Odwróciłem się z uśmiechem, patrząc na pobliźnioną twarz – Naprawdę nieźle.


Pytania, oceny, opinie - mile widziane.
« Ostatnia zmiana: 20 Czerwiec 2011, 14:51:05 wysłana przez Patty »

Offline Anette Du'Monteau

  • Zakon Keitai
  • ***
  • Wiadomości: 9809
  • Reputacja: 12877
  • Płeć: Mężczyzna
  • Ktoś i każdy, to moje imię.
    • Karta postaci

Odp: Saga buntowników
« Odpowiedź #1 dnia: 19 Czerwiec 2011, 21:36:33 »
Całość miło się czytało, od początku do końca. Dobrze jest popatrzeć na efekt prac jakiś w części swoich i ujrzeć jak wszystko trzyma się w kupie :] Normalnie było chyba tylko kilka błędów ortograficznych bądź jakieś wyrazy źle przepisane, wierzę, że to przez zwykłe gapiostwo. Jedno co mi się nie podobało jakoś to Blaen, a konkretnie jego nietykalność. Odniósł raczej mało ran w porównaniu jak inny tracili zapewne kończyny i inne parte ciała. Do reszty już nie ma co się przyczepić. Nieźle napisane, fabuła trzyma się w kupie i po prostu nie braknie ochoty, żeby przeczytać do końca.
Jeśli chcesz ocenę 8/10 :P bez żadnych ulg przyjacielskich ^^

Forum Tawerny Gothic

Odp: Saga buntowników
« Odpowiedź #1 dnia: 19 Czerwiec 2011, 21:36:33 »

 

Sitemap 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 
top