Autor Wątek: [Opowiadanie] Król Popiołów  (Przeczytany 2291 razy)

Description:

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Ailean

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 2
  • Reputacja: 4
[Opowiadanie] Król Popiołów
« dnia: 23 Kwiecień 2011, 20:09:59 »
Krótkie opowiadanie w częściach, które popełniłem jakiś czas temu i nie znalazłem weny, by je dokończyć... Tu pierwsze dwa fragmenty z czterech, które mam napisane, planowałem jeszcze dwa. Może się Wam spodoba ;) . Pisałem to sporo przed premierą nieszczęsnej Arcanii, tak żebyście mieli wiedzę.


Prolog - Człowiek z północy

Herold z wysoko uniesioną głową wszedł do sali tronowej, ściągając na siebie wszystkie spojrzenia. Skłonił się nisko przed Królem i uniósł długi zwój.
 - Jarl Ásgeir Olafssøn z Klanu Sowy, zwany Zabójcą Niedźwiedzi, Ojcem Wdów, Synem Rzezi i Najdłuższym z Twardych - przez salę przetoczyła się fala śmiechu, powstrzymana oszczędnym ruchem dłoni Króla. - Z poselstwem od kĂśnunga Vermunda I Dzieciobójcy, samozwańczego króla Nordmaru.
Siwy człowieczek zamiótł ziemię rękawami i wyszedł powoli, gnąc się w ukłonach. Chwilę po tym, gdy zniknął w cieniu, potężne wrota holu otworzyły się z hukiem, przepuszczając największego mężczyznę, jakiego widziała ta sala. Potężny płaszcz z dziesiątek wilczych futer zamiatał podłogę, wielkie jak łodzie rybackie buty waliły w posadzkę niczym w gong. W wydrążonej, niedźwiedziej czaszce ozdobionej rogami cieniostwora ziały oczy błękitne jak stary lód. Wielki mężczyzna potężnymi krokami przesadził całą salę i stanął przed zasiadającym na tronie Królem. Bez słowa wyciągnął gigantyczny topór. Zapanował chaos, strażnicy wyciągnęli miecze z pochew i runęli na posła. Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna o twarzy pokrytej bliznami przystawił ostrze swego bastarda do szyi wielkoluda szybciej, niż reszta gwardii królewskiej zdążyła choćby do niego podejść. Zapadła martwa, nerwowa cisza, przerywana od czasu do czasu cichymi jękami dam dworu w głębi sali.
 - Opuść miecz, generale.
Lee powolnym, ostrożnym ruchem odsunął ostrze od szyi jarla. Długą, zdającą się nieskończonością, chwilę potem odszedł od niego na kilka kroków, odwrócił się w stronę władcy i uderzył pięścią w serce, pochylając głowę. Jego Królewska Mość, Rhobar III, Król Myrthany i Varantu, podniósł się ze swego tronu i szerokim, wręcz gościnnym, gestem rozłożył ręce. Ostre, twarde jak granit rysy i spojrzenie piwnych oczu skierował na stojącego przed nim barbarzyńcy.
 - Niech wilki ucztują na ścierwach twych wrogów - przemówił płynnym nordmaryjskim. Jarl Ásgeir klęknął ciężko na prawe kolano - wielu świadków tego wydarzenia przysięgało potem, że słyszało kruszejący lód w stawach potężnego wojownika - i położył na nim gigantyczny topór. Lewą dłonią zdjął hełm, rozpuszczając grzywę jasnych jak promienie słońca włosów. Pochylił głowę.
 - Niech jastrzębie strzegą twych ścieżek - odpowiedział w łamanym powszechnym. Rhobar III z szacunkiem skinął głową i usiadł na tronie. - Bądź pochwalony, Zabójco Demonów, Smokobójco, Nosicielu Wojny i Najprawdziwszy z ÂŻelaznych.
Dopełniwszy rytuału, jarl powstał i oparł wielki topór o prawe kolano, hełm ujmując pod pachę. Siedząc na dębowym tronie na kamiennym podwyższeniu, Król mógł spoglądać mu prosto w oczy. Lee stanął po jego prawej stronie, opierając dłoń na rękojeści miecza.
 - Co sprowadza syna północy do miasta żelaznych ludzi? - zapytał lodowato, już w języku powszechnym, władca.
 - Przybyłem do miasta ludzi z kamienia i żelaza, by napluć ci w twarz, kĂśnungu.
Zapanował czysty chaos. Strażnicy musieli pochwycić kilku wyrywnych szlachciców i giermków, którzy z mieczami rzucili się na nieokrzesanego barbarzyńcę. Gwardziści jak jeden mąż odwrócili głowy w kierunku generała Lee, który z bladą jak śmierć twarzą wpatrywał się w kamienne oblicze Ojca Wdów. Król nawet nie drgnął.
 - Mógłbym skrócić cię o głowę, synu Olafa z Klanu Sowy. Znaj jednak mą wyrozumiałość. Pozwolę ci wytłumaczyć się z tych słów, które, jak oboje dobrze wiemy, były aktem głupoty - głos Rhobara III brzmiał jak pomruk ziemi, łagodny, ale gniewny zarazem. Ásgeir uśmiechnął się zimno.
 - Władco żelaznych ludzi, masz szacunek mego ludu. Masz też naszą pogardę. Niosę do ciebie słowo kĂśnunga Vermunda I Kastorssøna z Klanu Młota, zwanego też Dzieciobójcą i Wybrańcem Ognia, władcy północy. Niosę słowo miecza i rzezi, pożogi i gwałtu. Niech wiadomym ci będzie, Smokobójco, że twoje czyny nie pozostały ukryte przed oczami naznaczonych płomieniem. Niech wiadomym ci będzie, władco ludzi z kamienia, że bogowie nie przebaczają zadanych im krzywd i zemszczą się okrutnie. W końcu, mówię to jako mężczyzna mężczyźnie, wiedz, że twoi, wasi, synowie tej ziemi będą ginąć, córki będą gwałcone a bydło zabijane, póki krwią nie spłacisz swoich zbrodni, kĂśnungu żelaznych ludzi. Oto jest słowo północy, kĂśnungu.
Król, milczący w trakcie całej przemowy jarla, wstał teraz i potoczył dłonią po wielkiej hali tronowej.
 - Rozejrzyj się uważnie, Zabójco Niedźwiedzi. Kogo widzisz?
Barbarzyńca nawet nie podniósł wzroku.
 - Widzę młokosów zakutych w żelazo, rządzonych przez jedynego mężczyznę w tej sali. Widzę tchórzy, kryjących się za murami z kamienia gdy trzeba skrzyżować ostrza, dowodzonych przez jedynego twardego męża zielonych ziem.
 - Ja widzę lud, który cierpiał - głos Rhobara był jednocześnie stanowczy, ale też łagodny, współczujący. - Widzę lud, który od wielu lat walczył o swoją tożsamość, będąc popychadłem w rękach słabych królów, aroganckich bogów i wyniosłych magów. Przed sobą zaś widzę człowieka północy. Północy, gdzie każdy sam jest sobie władcą, a jarlowie i kĂśnungowie zdobywają swą pozycję nie szacunkiem, miłością, ale siłą. Czy tak wyglądają wszyscy mężowe północy? Dzikusy myślące o zaspokojeniu własnej żądzy krwi i chuci lędźwi? Nie widzę przed sobą człowieka, tylko zwierzę, popychane instynktem, nie rozumiem, szaleństwem, nie rozsądkiem. Dlatego też właśnie nigdy tacy jak ty nie będą w stanie sprostać takim jak my, rozejrzyj się bowiem, Ásgeirze Olafssønie z Klanu Sowy. Rozejrzyj się, a zobaczysz ludzi. Spójrz w górę - Rhobar III powolnym ruchem postukał koronę palcem. - A ujrzysz Myrtanę.
Po krótkiej chwili Lee klęknął i w pełnym szacunku geście skłonił głowę przed swym Królem. Za jego przykładem podążyli gwardziści, strażnicy, w końcu - szlachta. W końcu tylko Król spoglądał prosto w oczy przypominającemu posąg człowiekowi z północy. Ten w końcu drgnął, nałożył hełm i schował topór. Nie kłaniając się władcy, ruszył w stronę drzwi, wśród klęczących ludzi przypominając olbrzyma, nie człowieka. Na progu zatrzymał się.
 - Głos żelaznych ludzi będzie usłyszany - szepnął, lecz w absolutnej ciszy brzmiało to jak krzyk. - Wyglądaj sztandarów, Bluźnierco.
Nie odwracając się, nałożył straszliwy hełm i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Rhobar III dopiero po dłuższej chwili rozejrzał się i uśmiechnął smutno. Teraz, kiedy przeszedł już tak długą drogę, dlaczego nie miałby iść dalej? Chodziło w końcu o tę ziemię, o którą walczył całe życie... Ziemię wartą poświęcenia ludzkiego życia. Setek ludzkich żyć.

I - Król i uczeń

Młody, brązowowłosy chłopak przełknął z trudem ślinę i kontynuował, patrząc na wysuszoną twarz siedzącego przed nim starca.
 - I zobaczył Adanos, że prysła równowaga między ładem a chaosem i zaklął Innosa, by ten odebrał człowiekowi swą boską moc. A Innos w swej mądrości tak uczynił. Ale Adanos obawiał się, że pewnego dnia bestia powróci na Ziemię. Dlatego uprosił Innosa, by ten zostawił część swojej mocy na Ziemi, aby pewnego dnia przywrócić ją człowiekowi. A Innos w swej mądrości tak uczynił.
Zapadła cisza. Młodzieniec pochylił głowę w geście szacunku i zamknął oczy. Niewielkie ognisko oświetlało wnętrze namiotu, dając ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Wichura szalejąca za kruchymi, płóciennymi ścianami jurty co chwilę wstrząsała rozwieszonymi na sznurkach ziołami i zasuszonymi zwłokami zwierząt. Denerwujące milczenie przeciągało się. W końcu akolita odważył się nieco unieść głowę i zerknąć na twarz swego mistrza. Z zamkniętymi oczyma stary mag wyglądał, jakby spał.
 - Naucz się cierpliwości, chłopcze - wyszeptał starzec. Uczeń natychmiast spuścił głowę i umilkł. - Wiesz już, czego uczy nas ta opowieść?
 - Wiem, mistrzu - odpowiedział mocnym głosem Roderyk. Wichura zaatakowała wściekle.

***

 - Nie uwierzę póki nie zobaczę, przyjacielu - Rhobar III pokręcił stanowczo głową i westchnął, kryjąc twarz w dłoni. Korona leżała na stoliku w drugim końcu komnaty. Ciemnowłosy mężczyzna uśmiechnął się.
 - Jak zwykle, Wasza Mość, nie chcesz mi uwierzyć na słowo... - Lee parsknął. - Gdybym nie wiedział pomyślałbym, że to nie ty zniszczyłeś Barierę, zawojowałeś Khorinis i wyzwoliłeś Myrtanę, tylko jakiś bezimienny bohater z... poczekaj, to aby nie to?
Obaj mężczyźni wybuchnęli śmiechem jak za dawnych, dobry czasów, nie obarczonych ciężką powinnością władzy i obowiązku. Kiedy w końcu śmiech umilkł, król podniósł się z krzesła i rzucił na łoże potężny, purpurowy płaszcz i rękawice. Ziewnął, przeciągnął się i spojrzał na Lee, który wpatrywał się z kamienną miną w obraz za wielkim oknem koło balkonu. Rhobar podszedł do niego i wbił spojrzenie we wschodzące gdzieś daleko słońce, którego pierwsze promienie spowiły budzący się Vengard bladym światłem. Wielkie miasto rozciągało się teraz daleko na wschód w głąb lądu, przeżywając drugi złoty wiek, pierwszy od czasu panowania Rhobara I. ÂŁagodne wzniesienia pól wokół stolicy niosły się aż po horyzont by gdzieś hen, daleko na wschodzie, przerodzić się w potężne Góry ÂŚwitu, oddzielające na nowo zjednoczoną Myrthanę od niezbadanych, dzikich ziem.
 - Tysiąc lat pokoju - szepnął generał. - Tyle obiecał ci Xardas, prawda?
 - Prawda - odpowiedział głucho monarcha. Zacisnął pięści. Lee uśmiechnął się smutno.
 - Na razie nieźle ci idzie te dziesięć wieków, Wasza Mość.
Bezimienny położył dłoń na jego ramieniu i wyszczerzył się szeroko.
 - Postaram się sprostać oczekiwaniom. Tymczasem, prowadź mnie do tego odkrycia.
Stary wojownik skinął głową i wyszedł z komnaty królewskiej, prowadząc za sobą władcę. Najpierw Rhobarowi zdawało się, że zmierzają w kierunku bramy głównej, potem jednak skręcili w dół, kolejnymi korytarzami zmierzając ku podziemiom. Mijani strażnicy wyprężali się przed władcą, ten jednak nawet nie zwracał na nich uwagi. Dwaj przyjaciele zagłębiali się coraz dalej i dalej, by w końcu wkroczyć do najstarszej części lochów, nie odnowionej wraz z resztą zamku przez Rhobara po przejęciu władzy. Król rozejrzał się i zdjął ze ściany pochodnię, podpalając ją krótkim słowem mocy. Uśmiechnął się półgębkiem. Niektórych rzeczy się nie zapomina...
 - Jeszcze tylko chwila - mruknął Lee i ruszył naprzód. Po chwili skręcił w lewo i oczom władcy ukazały się potężne, żelazne wrota. Zmarszczył brwi.
 - Co to jest?
 - Tutaj trzymano ostatnie skrzynie magicznej rudy za czasów oblężenia Vengardu przez orków.
Generał wyciągnął zza pasa wielki, mosiężny klucz i otworzył zamek wrót, popychając je lekko. Szerokim gestem zaprosił przyjaciela do środka, uśmiechając się.
 - Wasza Mość.
Bezimienny bohater spojrzał pytająco na tajemniczą twarz przyjaciela i wszedł do sali długim krokiem. Zachłysnął się z wrażenia i upuścił pochodnię.

***

Stary mag powolnym, płynnym gestem przeciągnął dłonią wśród płomieni, wykwintnym gestem zagarniając z buzującej pożogi mały płomyk i bawiąc się nim w dłoni. Roderyk podążał wzrokiem za małym ognikiem w ręku starca, który pod jego uważnym spojrzeniem zdawał się żyć własnym życiem.
 - Zrozumiałeś - powiedział po chwili stary i z nieludzką zręcznością rzucił płomieniem w pogrążonego w zadumie ucznia. Ten wyćwiczonym gestem schwycił ogień i myślą opanował go, dostosowując do własnej woli. Pomimo lat praktyki jego palce drżały a umysł pozostawał niespokojny. Słyszał cichutki szept ognia, jak głos na granicy świadomości, echo utraconej potęgi. Szept boga.
 - Zrozumiałem, mistrzu.

***

Władca stał wpatrzony w piedestał stojący na środku komnaty. Pochylił się powoli po pochodnię i podszedł do podwyższenia. Wyciągnął dłoń i podniósł mały, lśniący kamyczek. Wpatrzył się w prawie niewidoczne sieci granatowych żyłek, przecinające czarny jak węgiel odłamek we wszystkie strony. Obrócił go w palcach.
 - Ruda - wyszeptał do siebie i zacisnął pięść. Zamknął oczy. Poczuł potęgę płynącą przez jego palce w górę ramienia, siłę pradawnej magii zaklętej w kamieniu w czasie tworzenia świata. Nie tylko stąd jednak wynikała siła rudy w jego dłoni. Wspomniał Kolonię. Barierę. Wspomnienia zaatakowały go jak stado dzikich psów, gryząc i szarpiąc. Zakręciło mu się w głowie.
 - Zwiadowcy znaleźli to w sakiewce nordmaryjskiego posła - powiedział generał Lee i stanął obok przyjaciela. Ten wyrwał się z zadumy i odłożył kamień.
 - Ásgeira? Pochwyciliście go?
 - Niestety nie - wojownik uśmiechnął się z zakłopotaniem. - Wysłałem za nim pięciu gwardzistów. Doścignęli go niedaleko Silden, w nocy, w trakcie snu. Zabił czterech i uciekł, piąty zdołał tylko odebrać mu sakwę, konia i prawe ucho.
 - Nie wiesz oczywiście skąd miał rudę?
Choć Rhobar starał się pozostać spokojnym, w jego głowie panował zamęt. Powszechnie wiadomo było, że kontakt z Khorinis zerwał się całkowicie, statki królewskie, które władca wysłał tam od razu po zjednoczeniu Myrtany, nie wróciły. Miesiące mijały i bezimienny bohater był już pewny, że wyspa jest stracona - wtem jednak na małej łodzi przybył do Vengardu lord Hagen z kilkoma paladynami, donosząc o wielkiej powodzi, która zatopiła większą część wyspy i inwazji dziwnych, wytatuowanych ludzi z południa. To, w połączeniu ze zniszczeniem kopalń w Nordmarze, sprawiło, że ostatnie źródło rudy zostało wyczerpane, czyniąc z niej rzecz bezcenną. Skąd poseł od tego barbarzyńskiego kacyka mógł mieć tak dużą bryłę magicznego żelaza?
 - Zdziwię cię, przyjacielu - powiedział z szerokim uśmiechem Lee i wyjął zza pasa pognieciony, poplamiony krwią zwitek papieru. - Tylko to udało się odzyskać spośród dokumentów Nordmarczyka.
Rhobar III wyrwał mu kartkę i wbił w nią wzrok. Zapadła cisza. Z każdym kolejnym zdaniem oczy władcy były coraz większe. W końcu zgniótł karteczkę i powolnym gestem wsunął ją w ogień pochodni. Zniknęła po chwili. Monarcha uśmiechnął się zimno i położył dłoń na ramieniu zdumionego generała.
 - Zbierz oddziały - wychrypiał mu do ucha i odszedł. W drzwiach odwrócił się. Pstryknięciem zgasił pochodnie, pogrążając ich w ciemności. - Ruszamy na północ.

***

Akolita wstał i chwycił laskę w dłoń. Zamachnął się na próbę. Dobry, twardy kostur z jesionowego drewna ze świstem przeciął powietrze. Roderyk wyciągnął dłoń i pomógł staremu mistrzowi stanąć obok niego. Ten otrzepał swe wypłowiałe, niegdyś jasnoczerwone szaty i splunął do ogniska. Płomienie zasyczały z oburzeniem.
 - Skoro wiesz i zrozumiałeś - powiedział starzec i położył mu dłoń na ramieniu. - Jesteś gotów by ruszyć swoją ścieżką.
 - Gdzie mam iść, mistrzu? - zapytał z szacunkiem młody i wpatrzył się w ogień. Taniec płomieni hipnotyzował go. Mag roześmiał się.
 - Ruszysz na północ, do Nordheimu, starożytnej warowni na najdalszej północy Nordmaru, gdzie król Vermund zbiera swe siły.
Akolita zmarszczył brwi.
 - Ale mistrzu, sam mówiłeś dwa lata temu, że nie powinniśmy mieszać się do konfliktów ludzi...
 - To, co mówiłem, to jedna sprawa.
Mag zakaszlał ciężko i schylił się. Wyłowił z pożogi malutki płomień i wręczył go uczniowi. Roderyk z szacunkiem przyjął go w obie dłonie.
 - Wola Innosa, to co innego.
Roderyk, naznaczony płomieniem, uczeń jednego z ostatnich magów ognia, opuścił namiot. Wichura uderzyła go w twarz, siekąc policzki drobinkami lodu. Naznaczony naciągnął na głowę kaptur, włożył grube, skórzane rękawice i wypuścił płomień. Słowa mocy popłynęły wartką rzeką z jego ust, wyzwalając moc ognia. Płomień rozszczepił się i szeroką barierą otoczył Roderyka, chroniąc go przed zimnem. Szept płomieni wypełnił głowę młodzieńca, który uśmiechnął się. Jeśli jego bóg był z nim, któż był przeciw niemu?
« Ostatnia zmiana: 23 Kwiecień 2011, 20:14:53 wysłana przez Ailean »

Offline Ailean

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 2
  • Reputacja: 4
Odp: [Opowiadanie] Król Popiołów
« Odpowiedź #1 dnia: 24 Kwiecień 2011, 12:30:33 »
Wątpię, by ktoś to czytał, ale wrzucę następną część. Coś muszę z nimi w końcu zrobić.

II - Wzniesione sztandary

Jarl Brattfjorden walnął potężnie w stół i warknął jak wilk. Jego pozbawiona małego i serdecznego palca dłoń, wielka jak bochen chleba, drżała.
 - Nie będę wysłuchiwał skamleń tego żelaznego psa! - ryknął i poderwał się, wywracając niewielkie krzesło. Oskarżycielskim gestem wskazał długim, sękatym palcem klęczącego Ásgeira. Głowa jarla z Klanu Sowy przewiązana była białą szmatą, która już dawno przesiąkła krwią z odciętego ucha, pamiątki z Myrtany. - Jak śmiesz pokazywać się thingowi niosąc te żałosne jęki?
 - Opanuj się, bracie - warknął ze zniecierpliwieniem chudy jak szkielet Ísgeir Jónssøn, jarl Kage. - Przestań zachowywać się jak wrzaskliwa baba, chyba, że jednak nie nosisz nic pod tym cuchnącym futrem?
 - Nie pluj mi w twarz obelgami, bracie, bo na Gorejącego Innosa przysięgam, że z tobą skończę! - pomimo gniewnego tonu, wielki jak stary jesion Olaf podsunął sobie krzesło ręką i usiadł. Mebel zajęczał głośno. - Tej żelaznej wywłoce powinno się uciąć język, powiesić za jaja na drzewie i dać plugawy jęzor kozicom, a nie posłować do niego! - splunął z odrazą. - Posłować! Od kiedy mężczyźni z północy do kogoś posłują?
 - Od kiedy ja tu rządzę.
Cichy, zmęczony głos z fotela przy kominku od razu uciszył wrzeszczącego jarla. Zmieszany, zamknął otwarte usta, otarł podbródek ze śliny i pochylił głowę.
 - Tak, kĂśnungu. Wybacz, kĂśnungu.
Ísgeir uśmiechnął się jadowicie i gestem nakazał najmłodszemu, milczącemu dowódcy wstać. Olafssøn otrzepał kolana i przykuśtykał do wielkiego stołu, w większości zajętego przez zrabowaną orkom mapę Myrtany. Jako najmłodszy z jarlów tworzących thing - radę królewską czasów wojny - miał prawo zabierać głos dopiero na końcu. Spojrzenie skierował, tak jak reszta jarlów, na mały fotel w końcu sali, ustawiony przodem do kominka, w którym radośnie buzował wielki płomień. Płomień, będący jedynym źródłem ciepła w przewiewnej, wystawionej na mróz sali królewskiej Nordheimu. Podrapał się po bliźnie i syknął z bólu. Nie mógł powstrzymać tego denerwującego odruchu.
 - Więc tak oto przemówiły do nas zielone krainy.
Vermund I Kastorssøn, pierwszy od czasów Rhobara kĂśnung Nordmaru wybrany przez jarlów, podniósł się i drżącą ręką chwycił jesionową laskę opierającą się o fotel. Poprawił szeroki, karmazynowy płaszcz i powoli podszedł do stołu. Zapadłe oczy, wychudzona twarz i aureola rzadkich, siwych włosów okalających łysą czaszkę było wszystkim, co zostało po pół roku władzy z niegdyś najpotężniejszego męża całej północy, zdolnego powalić trolla gołymi rękoma. Nikt wolał nie pytać, jak straszne musiały być rytuały, którym z własnej woli poddał się Vermund, by zyskać łaskę Gorejącego Boga. Teraz mały, skurczony, wypalony człowieczek zakaszlał ciężko, wytarł dłoń w fałdy szaty i stanął obok stołu, opierając się oboma rękoma na lasce. Potoczył spojrzeniem granatowych oczu po swych trzech jarlach, jego thingu.
 - Macie mi coś do powiedzenia, czy będziecie tak siedzieć i gapić się jak świnie na żarło?
Każdy z nich, nawet szczupły, żylasty Ísgeir mógłby powalić go jednym ciosem. ÂŻaden się nie odważył. Wszyscy wyraźnie widzieli ogień w oczach króla. Znak łaski Innosa, Wygnanego Boga.
 - Moje oddziały mogą przekroczyć przełęcz najdalej za dwa tygodnie - oznajmił mocnym głosem jasnowłosy Ásgeir i podrapał się po ranie. Nikt nie zaprotestował. Kogo teraz obchodziły konwenanse?
 - Tylko po to, żeby rozbić się o mury Gothy? - zapytał z ironią Olaf Jónssøn z Klanu Wilka, najpotężniejszy z zasiadających tu jarlów. Jego siły stanowiły ponad połowę zebranej w ciągu tego pół roku armii północy i stacjonowały nieopodal kanionów, na północ od Silden. - Nie możemy teraz, w środku wiosny, zaatakować pełnymi siłami, kiedy miasta żelaznych ludzi są dobrze strzeżone a ich spichrze pełne. Jeśli jednak - jarl wstał i szerokim gestem wskazał zaznaczone na czerwono przełęcze. - Wyślemy naszych wojowników w małych grupkach by spalili zielone pola ludzi z kamienia, a potem szybko okrążymy jednocześnie Silden, Gothę i Faring, mamy szansę mocno rozciągnąć armię Bluźniercy.
 - Nie zapominaj - dodał Ísgeir, zwany Lisem, i złożył głowę na pomoście ze złączonych palców. - O tym, że nasze siły też nie są niewyczerpane, nie możemy sobie pozwolić na jednoczesne natarcie na aż trzy dobrze obwarowane miasta wiedząc, że w każdej chwili do Silden czy Gothy mogą dotrzeć posiłki z Vengardu, o którym chyba zapomniałeś. Poza tym, powtarzam ci raz jeszcze, mój kĂśnungu, musimy postarać się spustoszyć jak największe połacie ziem Myrtany przed zimą, kiedy lód skuje górskie przełęcze i odetnie nas od domów.
Lis utkwił spojrzenie w twarzy swego starszego brata, który tylko zmarszczył brwi i usiadł, nie znajdując odpowiedzi na tak śmiały plan. Vermund podrapał się po długim nosie.
 - Co o tym sądzisz, jarlu Yjarmott?
Ásgeir poczuł na sobie zdumione spojrzenia dwóch starszych wiekiem i rangą dowódców. Powszechnie wiadomo było, że młody, najmłodszy od czasów Rhobara, jarl ma w głowie więcej honoru i gorąca niż rozumu, dlatego rzadko dopuszczano go do głosu na naradach wojennych. Honoru nie brało się na wojnę, by się nie poplamił.
 - Co z drakkarami, mój kĂśnungu?
Lis żachnął się.
 - W Nordmarze nie było drakkarów od pięciuset lat, szkutnicy wyginęli a nasze dzieci boją się morza prawie jak Czarnego Boga. Niedorzeczny pomysł. KĂśnungu, powtarzam, powinniśmy raczej...
 - Drakkary - przerwał mu władca z błyskiem w oku. Każdy z zebranych w tej sali wiedział, co on oznacza. Olaf zazgrzytał zębami. - Były takie czasy, kiedy nordmarscy mężowie posyłali swoich synów, by służyli na naszych smoczych okrętach, pływających dookoła tego świata. Najwięksi z jarlów mieli dziesiątki drakkarów i najeżdżali zielone ziemie, łupiąc żyzne pola i miasta... Tak było aż do Rhobara, który w imię Innosa zakazał łupieżczych wypraw na południe - Vermund uśmiechnął się. - Dlaczego teraz nie mielibyśmy powrócić do tego zwyczaju?

***

Rhobar III ze śmiechem padł w ramiona czarnoskórego, muskularnego mężczyzny. Ten roześmiał się rubasznie.
 - Nic się nie zmieniłeś, stary przyjacielu – powiedział donośnie czarnoskóry i wyszczerzył się, klepiąc monarchę po plecach. – Nadal chudy jak tyka.
 - Też miło cię widzieć, Gornie – odrzekł bezimienny bohater. Gdy już przybysz przywitał się również z Lee, wszyscy zasiedli do potężnego, dębowego stołu nakrytego dziesiątkiami najróżniejszych dań. Wiele godzin jedli, śmiali się i wspominali stare czasy, Gorn bowiem, dowodząc wielką twierdzą w Gocie i odbudowując całe północne rubieże kraju po wyniszczających wojnach, wpierw z orkami potem z Thorusem, niewiele miał czasu na spotkania ze starymi przyjaciółmi. W końcu jednak, po spektakularnym odegraniu wyrzucenia Oka Innosa do morza za pokładu Esmeraldy przez Gorna, trzej druhowie zasiedli do stołu by porozmawiać o poważniejszych sprawach. O wojnie.
 - Musisz zrozumieć jego, przyjacielu - zaczął dowódca garnizonu w Gocie, wyjmując zza pasa wielką mapę północnej Myrtany i rozkładając ją na stole. - Na północnej granicy od wielu lat panował pokój, umocnienia powalił czas i pogoda. Do obrony nadaje się właściwie tylko Gotha i Silden, silniejsze uderzenie zmiecie Faring z powierzchni ziemi, nie mówiąc o opanowanej przez gobliny Okarze...
 - Mówiłeś, że jesteś w stanie obronić swoimi ludźmi rubieże - Rhobar III zmarszczył brwi i nożem wskazał przełęcze prowadzące przez góry do Nordmaru. - Dlaczego mamy dać pozamykać się w twierdzach jak w klatkach i pozwolić, by dzicy pustoszyli nasze ziemie?
Lee pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
 - Owszem - Gorn skinął. - Mogę obronić granicę, ale nie blokując przełęcze. Mam do swojej dyspozycji tylko jakieś dziesięć tysięcy ludzi zdolnych do noszenia broni, z czego tylko połowa to weterani znający koszmar regularnej wojny. Nie mogę rozciągnąć tych sił od Silden aż do wybrzeża, bo wtedy nie mógłbym zatrzymać choćby poważniejszego natarcia z jednej z przełęczy.
 - Poza tym - Lee wskazał dłonią południe Myrtany. - Wiesz dobrze, jak wielkie problemy ma Hagen z tymi przeklętymi, pustynnymi kacykami mnożącymi się jak grzyby po deszczu. Nie możemy ściągnąć z Nemory ani żadnego innego miasta południa ani jednego człowieka, jeśli nie chcemy ryzykować inwazji z Varantu.
Władca westchnął i ukrył twarz w dłoniach. Zamyślił się. W końcu uniósł głowę i spojrzał na Gorna.
 - Nie musimy ani rozciągać sił, ani zamykać się w zamkach - władca wstał i oparł się rękoma o stół, po kolei wskazując palcem kolejne przełęcze. - Możemy zablokować te przełęcze i przypuścić atak tylko jedną z nich, możliwie jak najszybciej wprowadzając tam nasze wojska.
 - To niewykonalne - mruknął czarnoskóry. - Już teraz barbarzyńcy pilnie strzegą tych przejść. Co będzie, kiedy w końcu ruszą na wojnę? No i nadal nie wiem, kim chcesz zablokować i utrzymać przesmyki...
 - Nikim - powiedział bezimienny i nagłym, niespodziewanym ruchem wbił widelec głęboko w stół, dokładnie w miejscu, gdzie na mapie widniała jedna z górskich przełęczy. - Chcę je zawalić.
Lee i Gorn zamilkli. Po chwili wymienili się spojrzeniami. Władca usiadł, uśmiechając się zimno. Generał chrząknął.
 - To niezwykle... ryzykowne wyjście, wkraczać całą armią na wrogą ziemię i odcinać sobie większość dróg powrotu - rzekł niepewnie. Wskazał dłonią wybrzeża Myrtany. - Nie lepiej zaatakować z morza? Nasza flota jest silna jak nigdy dotąd, jeśli zaatakujemy tu, w Batr... Brytt... Brattf... - wydukał z wyraźnym wysiłkiem.
 - Brattfjorden - podpowiedział Gorn i zamilkł. Lee skinął głową.
 - Właśnie, tu, w Brattfjorden, zaskoczymy przeciwnika. Możemy wyładować tam niewielką część wojska, by przeprowadzić atak z zaskoczenia, a resztą sił przekroczyć przełęcze i uderzyć z dwóch stron.
 - To dobry plan - Gorn skinął głową i uśmiechnął się smutno. - A raczej byłby, gdyby nie to, że barbarzyńcy boją się wody i na pewno nie trzymają nad wybrzeżem żadnych sił. Naszych wojowników czekałby stamtąd długi marsz mroźnymi ostępami ku sercu Nordmaru, a barbarzyńcy nawet by ich nie zauważyli. Zawalenie przełęczy jest mniej ryzykowne.
Generał skrzywił się, nie mówiąc jednak ani słowa wbił tylko spojrzenie we władcę. Ten siedział na fotelu opierając podbródek na pięści. Wpatrywał się w mapę i myślał. W końcu wstał i powolnym krokiem podszedł do ściany. Dwaj przyjaciele powiedli za nim wzrokiem. Rhobar III musnął palcem chorągiew Rhobara I Zdobywcy i podszedł do balkonu. Wyszedł na zewnątrz. Setki, tysiące głosów powitały króla. Dziesiątki wojowników z Silden, Gothy, Faring i Vengardu zebrało się na polach wokół stolicy. Król uniósł dłoń. Wojsko zakrzyknęło z radością i powstało, tłukąc mieczami o tarcze. Blask słońca odbijał się od ich lśniących zbroi, oślepiając władcę.
 - Wydajcie rozkazy - powiedział mocnym głosem i odwrócił głowę do Gorna i Lee. - Wyruszamy o świcie.

***

 - KĂśnungu, wybacz temu psu, ale... Wola Innosa jest niezmienna - Ísgeir uśmiechnął się niepewnie. - Zwłaszcza teraz, gdy Bluźnierca wygnał Gorejącego z tego świata, nie powinniśmy narażać się na jego gniew, gdy nie ma wśród nas magów ognia, którzy przekazaliby nam wolę boga.
Ásgeirowi wydawało się przez chwilę, że słyszy stuk drewna uderzającego o kamień. Zbliżający się stuk.
 - Mój śliski brat ma tym razem, wyjątkowo, rację - odparł Olaf i położył ręce na stole. - Choć niewątpliwie dostąpiłeś łaski boga, mój władco, to nie możesz...
 - Dlaczego by nie, człowieku?
Spojrzenia wszystkich jarlów zwróciły się na drzwi sali, w których stała wysoka, zakapturzona postać. Podpierała się jesionowym kosturem, a wokół jej butów tańczyły płomienie. Długimi krokami przeszła salę i zdjęła kaptur, rozpuszczając grzywę brązowych jak dębowa kora włosów. Vermund I roześmiał się chrapliwie.
 - Nie ma już magów ognia, stary wojowniku. Wygnany Bóg przemawia teraz innymi ustami, ustami naznaczonych - płynnym ruchem dłoni Roderyk wezwał płomienie, które niczym węże owinęły mu się wokół ramienia. - Powiem ci więc, jaka jest wola Innosa. Bóg chce zemsty na Bluźniercy. Za wszelką cenę. Wodujcie drakkary.

Forum Tawerny Gothic

Odp: [Opowiadanie] Król Popiołów
« Odpowiedź #1 dnia: 24 Kwiecień 2011, 12:30:33 »

 

Sitemap 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 
top