Diomedes westchnął ciężko i sięgnął ręką w kierunku pleców, ku rękojeści jego wspaniałego miecza - Jeźdźcy Burz. Pewnie zacisnął dłoń na uchwycie i na próbę zakręcił okrąg ostrzem. Nie czekając długo porwał się w kierunku nadciągających zbójów. Wyglądali jak obijmordowie Kwina, z którymi miał już nieco do czynienia. Rzucił im pełne pogardy spojrzenie i z niskiej pozycji wyprowadził cięcie po przekątnej. Stal uderzyła o stal i Diomedes zmuszony było odskoczyć. Wrócił do pozycji wyjściowej, nisko ugiął nogi i uskoczył przed pchnięciem wyprowadzonym przez jednego z oponentów. Wykonał obrót unikając kolejnego ciosu, cofnął się dwa kroki w tył i z wyskoku uderzył jednego z bandytów rękojeścią prosto w czaszkę. Ăw obijmorda osunął się bezwładnie na ziemię, a Diomedes zakończył jego życie, przebijając jego klatkę piersiową mieczem. Kolejne ostrze powędrowało prosto na Kruka. Diomedes wzniósł klingę na wysokość klatki piersiowej i wykonał sprawną paradę, po czym wybił broń przeciwnika w powietrze i kopnął go z pół obrotu. Bandyta stracił równowagę i już spadał na ziemię, kiedy Diomedes sprawnym cięciem pozbawił go głowy. Trzeci oponent już się zbliżał. Nieco stracił on już rezon, widząc porażkę swych towarzyszy. Diomedes pozbawił go resztek odwagi zimnym uśmiechem, pełnym żądzy zemsty i krwi... Krwi... Jej pięknego, szkarłatnego koloru, połyskującego w blasku gwiazd, które o tej porze roku zasnuwały niebo ławicami błyszczących światełek. Kruk pewnie doskoczył, zamarkował uderzenie na prawe udo, ale w ostatniej chwili wykonał szybki obrót i zamaszyście ciął głownią miecza prosto na żebra przeciwnika. Bandyta jakimś cudem się połapał i uskoczył, ale część ostrza i tak go dosięgnęła i zadała mu powierzchowną ranę. Diomedes nie stracił jednak ani na chwilę rezonu i już po chwili zerwał się biegiem prosto na obijmordę. Bandyta również porwał się szybko z ziemi i uniósł broń w obronnym szyku. Przeciwnicy wymienili między sobą kilka ciosów. Zdesperowany bandyta nabrał dzięki strachowi jakby nowych sił i bronił się zaciekle. Diomedes jednak nie należał do trzeciorzędnych wojowników i bronią posługiwał się naprawdę biegle. Długotrwała obrona przeciwnika działała mu już na nerwy, ale nadal zachowywał zimną krew, poważnie analizując zaistniałą sytuację. W pewnej chwili bandyta się odsłonił i dał Diomedesowi miejsce do uderzenia. Kruk, wykorzystując zaistniałą sytuację, bez pardonu posłał zwieńczenie ostrza prosto w odsłoniętą część ciała. Klinga przebiła przeciwnika na wylot. Diomedes przeciągnął ją jeszcze na dół, sprawiając, że krew rozprysnęła się na całe jego odzienie. Dzięki niej zrobiło mu się jakoś cieplej. Wyciągnął miecz z truchła bandyty i niedbale otrzepał z niego krew.
12/15