- Ach... - westchnął Aeger, siedząc na ławie. Tych kilka miedzianych monet, które miał w kieszeni powinno starczyć jeszcze na ze dwie pajdy chleba, małą sągiewkę cierpkiego wina i może nawet kilka pasków suszonego mięsa, które widział u powały. Osmalone, śmierdzące dymem z fajek, spoconymi ludźmi i nieludźmi, konserwujące się lepiej niż w wędzarni jego świętej pamięci babki. Rzucie tego będzie okropnym przeżyciem, jednakowoż pewnie lepszym niż próba przeżycia na gościńcu bez grosza przy duszy i strawy w żołądku.
Koń, za którego dał, jak na swoje warunki, niemałą fortunę, okulał mu kilkanaście kilometrów stąd, wpadłszy w niewidoczny pod leśną ściółką wykrot. Cierpiał biedak, wstać nie mógł, chrapał tylko nozdrzami jak szalony, męcząc się niemiłosiernie. Szczęście w nieszczęściu, że Ci wieśniacy z pobliskiej farmy zobowiązali się, że szkapę przerobią na kiełbasę, dając mu kilka drobnych monet, do tego kiepsko i nierówno oberżniętych. Pieniądz schodził na psy, staczał się po równi pochyłej, a nikt nie mógł na to nic poradzić. Ekonomia upadała.
Aeger nie miał wielkiego pojęcia o prawidłach rynku, nie orientował się w tym, jak działają narzędzia, którymi władcy i ich urzędnicy regulowali wszystko to, co przecież bardziej dotyczyło prostych ludzi jak on. Jedyne z czego na pewno zdawał sobie sprawę to to, że jeszcze niedawno, przed paroma laty, za te miedziaki wynająłby pokój, został na noc, dostał rano jajecznicę na tłustej kiełbasie. Po lekkich targach pewnie nawet i dano by mu popróbować nieco tego piwa, co zostało na dnie beczki.
Czas pędził jednak do przodu jak szalony, a inflacja, o której Aeger nie miał zielonego pojęcia, dobijała prostych i szarych. Dlatego też z takim zaciekawieniem przysłuchiwał się temu, co prawili Ci siedzący na ławach obok niego. Portale, to jakieś tam królestwo na wyspie, co to już od jakiegoś czasu wszyscy o nim mówią...
- Miśka, stul paszczę - powiedział do kompana siedzącego naprzeciwko. Nie widzieli się od lat, a spotkali w tej przydrożnej karczmie na rozdrożach. Zupełny przypadek, traf, łut szczęścia. Miśce powodziło się lepiej niż Aegerowi, miał stałą pracę, a raczej własny biznes - prowadził niewielki młyn wodny w okolicy. Przygruchał sobie jakąś nawet nie szkaradną babę, spłodził jej już czwórkę dzieciaków i jakoś starał się przetrwać. Jego rozmówca z drugiej strony nie miał tyle szczęścia - ostatnią stałą posadą był zaciąg do milicji obywatelskiej miasta Skal, gdzie przez ponad rok i pół dawano mu żreć, pić i podupczyć w miejskich burdelach. Wszawicę leczył czas jakiś, ale jednak jego druga natura odezwała się w niezbyt przyjaznych okolicznościach i cichcem musiał zmykać z okolicy.
- ÂŻe co? O czym ty? - odparł, wyrwany z monologu. Miśka, mimo iż przyjemnym facetem był, to miał jedną wielką wadę - był kurewsko wręcz gadatliwy. Jak zaczął coś opowiadać, to rozmówcy mogliby posnąć, pociąć się na noże, narobić na stół, a on nadal gadałby, nie zwracając na nich uwagi. Teraz też, paplał i paplał, nie zważając na to, że jego dawny znajomy stara się czegoś dowiedzieć. Jak on śmie? Przecież nie płaci za gęsty gulasz, w którym macza kromki ciemnego pieczywa, popijając sikacza zwanego w tym rejonie piwem. Mógłby chociaż posłuchać...
- Zamilcz na kilka chwil, śmier... Kur... Ach! - przerwał, zasapał się, wykręcił dziwnie. Rozmasował kark, przetarł czoło dłonią i spojrzał na mężczyznę siedzącego naprzeciwko. Przyglądał mu się chwilę, a potem jakby z wielką radością na ustach, wykrzyknął:
Miśka! Kopę lat! - Pochwycił jego prawicę, uścisnął mu ją i jak gdyby nigdy nic, powrócił do gulaszu. Po kilku sekundach, kiedy taktownie przetarł usta dłonią, podjął temat.
- No, nie dręcz mnie, opowiadaj - co u Ciebie? Jak tam z Baśką? - zagadnął.
Miśka przez moment nie odezwał się ani słowem, walcząc ze zdziwieniem. Jakby dopiero po chwili do niego dotarło to, o czym już prawie zapomniał. Aeger miał rozdwojenie jaźni, czy jak to tam nazywali lekarze, z którymi o tym rozmawiał. Zazwyczaj, większość swoje niedługiego życia, był Aegerem, zwykłym człowiekiem nie stroniącym od uciech, bijatyk, alkoholu i pięknych kobiet. Czasem jednak, w określonych sytuacjach, jego mózg przestawiał się, zaczynał nadawać na innych falach, zmieniał Aegera w Tymona. Irytującego, chociaż inteligentnego i błyskotliwego naukowca, prowadzącego badania na temat kultur, mitów i historii. Miśka już dawno nauczył się, że nie należy o niczym wspominać, obrażać się, prostować zdarzeń - w końcu zdarzało się to tak nieczęsto, że dało się nad tym przejść do porządku dziennego.
- Mówiłeś właśnie, że te trzy skojce, co Ci zostały, miałeś dać mojemu najstarszemu na wpisowe do terminu... - odpowiedział.
- Ach tak, kolego najdroższy, przyjacielu, byłbym zapomniał. Wybacz mi, ostatnio tyle na głowie... W ogóle, nie wiesz na czym pędzili ten bimber, co nim wczoraj we wsi częstowali? Bo mało co pamiętam, jak się tutaj znalazłem - odparł, uśmiechając się od ucha do ucha i wyciągając z kieszeni ostatnie miedziane monety. - Tak w ogóle, to nie wspominałeś, że przeprowadziłeś się tak daleko na zachód. Przyjacielu, czyżbym wreszcie Cię przekonał, że rodzinne strony nie dla Ciebie? Ach, Tobie to zawsze można było prawić. Zapewne pamiętasz, jak moja matka ględziła, co to nie ma przyszłości w tym kraju. ÂŻe to wyjeżdżać trzeba, uciekać, dawać sobie i innym szansę gdzie indziej. No, ale co ona tam wiedziała, ograniczona była, całe życie na tym swoim zaścianku. Właśnie, nie wiesz co u niej słychać? Już dobrych kilka lat nie byłem w rodzinnych stronach. Bo widzisz, jak ostatnio jeździłem po północnych stanach, to mnie tyle fascynujących rzeczy spotkało. Chociażby taki pierwszy z brzegu przykład, mój drogi, żeby dużo nie szukać. Siedzieliśmy sobie kiedyś we dwoje, wyobraź sobie, ja z Emilą, piękną córką miejscowego kupca bławatnego. Ach, jakież ona miała nogi, mówię Ci! A jak pięknie śpiewała i jęczała, gdy się ją obdarowywało pocałunkami w miejscach, o których dżentelmenom jak my nie wypada wspominać... - mówił i mówił, nie robiąc nawet chwili przerwy. Po dłuższej chwili chciał tylko na moment umoczyć usta w piwie, co by gardło nieco zwilżyć. Miśka już miał coś wtrącić, powiedzieć. Nie dane mu było.
- Przyjacielu, kompanie mój drogi, ja Ci nie przerywałem, jak mówiłeś. Daj mi skończyć opowiadać... - przerwał spokojnie, kulturalnie, chociaż stanowczo. Tonem nie przyjmującym sprzeciwu.
Mijały kolejne minuty, w którym Tymon dowiedział się, że portal do byłego królestwa Numenoru stoi aktywny i kusi, by go przekroczyć. Każąc pozdrowić Baśkę i dzieciaki, Tymon udał się na miejsce, by móc zbadać pozostałości tej starej, interesującej kultury. W głowie już myślał nad tytułem książki, którą wyda po powrocie. Kolegom magistrom czapki z łysych głów pospadają.