Karczma śmierdziała przypalonym tłuszczem i zatęchłym moczem. I potem zwykłych ludzi. Tak, potem - a był to zapach, który przebijał się przez wszystko inne; nie pozwalał na komfortowe oddychanie, usiedzenie chwili we względnym komforcie, popijanie rozcieńczonego, mętnego pszenicznego piwa potęgowało zapach potu, który wydzielali przyjezdni.
Fakt faktem, że nie każdy z tych, którzy tego wieczora zasiedzieli w karczmie, byli tutejszymi wieśniakami. Było kilku kupców, których noc miała zastać na szlaku; jakiś paniczyna z eskortą zajął największą - jedną z dwóch nomen omen - izbę, ten śmierdzący tym razem tylko uryną alkierz, w którym oberżysta pakował "znamienitych" gości; grupka podchmielonych wojaków dobierających się do dwóch córek gospodarza, jeden z nich aż nadto, czym zaskarbił sobie nienawistne spojrzenie innej grupki, tym razem młodych mężczyzn z boku - niechybnie stałych adoratorów złotowłosej z krągłą pupą, którą opinała kusa kiecka.
Był tam tego wieczora jeszcze jeden jegomość, który z niekrytym wstrętem wdychał ten niesamowicie charakterystyczny zapach spoconych wieśniaków, którzy umyją się dopiero przy następnym deszczu, jeśli zastanie ich po środku poletka z jakimś marnym zbożem. Pańszczyzna zabija społeczeństwo, jak zwykł mawiać. W końcu jak można doprowadzić do sytuacji, że chłop - a raczej cała jego familia - ma do odpracowania u Pana w ciągu jednego tygodnia aż 14 dni roboczych?
- Męczę się. Męczę...
Zawołał podszczypywaną córkę właściciela, rzucił jej drobniaka za piwo i poprosił o kawałek czerstwego chleba, którym będzie mógł zagryźć nieprzyjemny posmak w ustach. Nie było nic gorszego niż pszeniczne piwo. Czy nikt w tej okolicy nie uprawia jęczmienia? Ach, te myśli znowu ciskały mu się wewnątrz czaszki.
Otrzymawszy upragniony kawałek strawy wyszedł z oberży wyjściem przechodzącym przez stajnię. W środku było ledwie kilka koni, które raczej nie należały do nikogo z miejscowych. Poklepał jedną kasztanową klacz po grzbiecie, żegnając się krótko i z widocznym żalem w oczach. Młodemu chłopakowi, który, jak się okazało, jest synem karczmarza, rzucił ostanie monety, jakie miał:
- Niech ojciec jej nie zajeździ w polu, bo będę was nękał po nocach - rzucił z przekąsem.
Dzieciak uradowany podarunkiem nie zwracał uwagi na słowa przybysza, który wcześniej wypytywał go o portal, o którym bez ustanku bajdurzy ten stary głupiec z oberży ojca. Nie obchodziło go to.
Tymczasem przybysz żując czerstwy kawałek niezgorszego ciemnego pieczywa kroczył pewnie w stronę chramu, który miał otworzyć przed nim szansę na jakąś odmianę w tej ponurej i jednostajnej egzystencji. Umysłu nie zaprzątały mu już żadne myśli, więc dotarłszy na miejsce bez wahania postąpił krok na przód w niebieskawą czeluść, która zdawała się nieskończona. W ostatniej chwili zamknął tylko oczy...
//Przyjęty