Autor Wątek: Tajemniczy dziennik  (Przeczytany 3663 razy)

Description:

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline sketch

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 7
  • Reputacja: 2
Tajemniczy dziennik
« dnia: 13 Lipiec 2010, 18:21:18 »
Dziennik . . .







. . . razem z innymi więźniami przywlekli mnie królewscy strażnicy. Zatrzymaliśmy się na skraju niewielkiego urwiska, które kończyło się nad małym stawem. Było dość duże zamieszanie. Każdy był czymś zajęty. Ja sam stałem w swego rodzaju kolejce. Spoglądając na jej początek od razu w oczy rzucał się szykowny strój sędziego. Wyróżniał się z tłumu żółto-ciemnym kolorem. Obok sędziego stało trzech strażników.

Czekając na swoją kolej obserwowałem, co dzieje się wokoło. Dłuższy czas przyglądałem się maszynie, którą spuszczano na dół towary i niektórych skazańców. Nim się obejrzałem upłynęło trochę czasu. Strażnik stojący za mną pchną mnie do przodu, jednocześnie mówiąc mocnym tonem iż nastąpiła moja kolej.

Sędzia jak idiota powtarzał swoją formułkę, dodając to i owo. Nawet go nie słuchałem. Czekałem aż skończy ten bełkot. Znowu się zagapiłem czego konsekwencją było ponowne popchniecie przez jakiegoś strażnika w stronę tej dziwnej maszyny. Popatrzył na mnie ze złością, jakby miał za chwile rzucić się na mnie. Inny stojący strażnik obok krzykną do mnie: - No już! Właź!

Wszedłem na ową platformę, na której znajdował się już jakiś osobnik. Dziwnie się na mnie patrzył. Przechodząc przez magiczną barierę doznałem strasznie dziwnego uczucia, jakby życie ze mnie uchodziło. Na dole odebrali nas ludzie w strojach strażników, lecz nimi nie byli. Małą grupką skazańców czekaliśmy obok.

Zauważyłem metr przede mną skrzynie z różnymi ciekawymi rzeczami. Od razu spostrzegłem mały nóż, który byłby niezbędny do planu jaki przyszedł mi do głowy. Więc nie zastanawiając się sfingowałem upadek. A gdy już podniosłem się, dzierżyłem nóż. Był on razem zespolony z tajemniczą księgą, przebijając ją na wylot. Nie miałem czasu na bawienie się tym i wyjmowanie go. Szybko przeciąłem liny na moich rekach, a mając je dalej z tyłu, kucnąłem i powtórzyłem czynność z dolnymi kończynami. Byłem już wolny. Przeszedłem powoli na tyły grupki niewolników, po czym szybko wybiegłem z placu wymian.

Ku mojemu zdumieniu nikt mnie nie zauważył. Jednak moje szczęście nie trwało długo. Pojawił się za mną pewien człowiek, który najwidoczniej widział moją ucieczkę. Chociaż byłem daleko ujrzałem na jego twarzy niezadowolenie. Biegł za mną. Minąłem szybko jakąś bramę. Ludzie znajdujący się na niej byli zajęci sobą. Dzięki adrenalinie prędko pobiegłem przed siebie nie doświadczając uczucia zmęczenia. Wskoczyłem na jakieś odosobnione miejsce. Było to widocznie górne wejście do jakiejś kopalni. Położyłem się w rogu i czekałem. Serce mi łomotało.

Przed dłuższą chwile nic nie słyszałem więc postanowiłem zerknąć czy dalej On tam jest. Wystawiałem powoli głowę i okazało się że stoi pode mną. Czekał koło krat na dole. Znów cofnąłem się do tyłu. Położyłem i przytuliłem się do skał, które torowały owe wejście. Czekałem.

W międzyczasie obejrzałem księgę, którą wcześniej pochwyciłem ze sztyletem. Otwierając ją wyleciały dwa pióra. Sama księga była pusta. Zanotowałem te zdarzenia nie wiedząc co czeka mnie jutro . . .

Dzień 2

Obudziłem się z uwierającym mnie w zadek kilofem. Pamiętałem jeszcze mój sen, w którym kisiłem się w celi.

Nie byłem pewny czy jest bezpiecznie. Z niepokojem zszedłem na dół. Rozejrzałem się i poszedłem ścieżką prowadzącą w dół. Ujrzałem zamek w oddali. Miałem mieszane uczucia co do niego. Nie byłem pewny czy mam tam iść, czy trzymać się od niego z dala. Ale co mi tam. Postanowiłem pójść na skróty. Zeskoczyłem na dół do małej rzeczki, a potem znalazłem się na niewielkiej wysepce. Coś zaświeciło się pod moją nogą. Zgiąłem się po to coś. To bryłka rudy. Zatrzymam ją sobie. Na skale obok była kolejna, więc i po nią się udałem. Nagle usłyszałem jakiś pomruk. Odwróciłem się ale było już za późno. Ze skały do rwącej rzeki zepchną mnie topielec.

Ocknąłem się na jakiejś plaży. Słonce już zachodziło. Koło mnie znajdował się wrak statku. Nie za bardzo mnie on interesował. Nagle tuż przede mną pojawiło się kilka jaszczurów. Niektóre z nich były z pewnością ogniste. Nie mając wyboru wskoczyłem to tej rudery. Musiałem poczekać do północy. Potem przemknę między śpiącymi bestiami.

Na dole wraku, trochę pod wodą, coś świeciło. Na początku nie chciałem popełnić znów tego samego błędu. Jednak blask był tak intensywny, iż ciekawość zwyciężyła nad rozwagą. Wszedłem w głąb kajuty. Wszystko było pogniłe i spróchniałe. Panował tam morski swąd. Mniejszość była pod wodą. W samiuteńkim rogu były jakieś szmaty znajdujące się pod piachem. Mały skrawek czegoś przypominającego stal był odkryty i to właśnie z niego tak promieniowało.

Podszedłem ostrożnie. Delikatnie ściągnąłem stare, ciepłe włókna. Widniały na nich jakieś wzory, do złudzenia przypominały herb królewski Rhobara. No cóż, to i tak nie istotne. Odłożyłem je na bok. Z piachu wystawała rękojeść ze złotą głowicą. Zanurzyłem rękę w chłodnej wodzie w celu wyjęcia tego, jak sadziłem miecza. Poczułem nagrzany metal. Zdziwiłem się, ponieważ broń nie była wcale taka ciężka na jaką wyglądała a na domiar tego żarzyła się. Miała wycięcia w środku między którymi odczuwało się wysoką temperaturę. Posiadała także złoty zdobiony jelec.

Miecz zabrałem ze sobą chociaż miałem zamiar go schować. Był dla mnie zbyt dużym balastem. Wziąłem także te szmaty, na pewno się przydadzą. Pierwszą cześć nocy spędziłem na tym wielkim próchnie. Czekałem aż te potwory zasną.

Siedząc tak w ciszy spostrzegłem tuż nade mną klif na którym stała wieża lub coś przypominającego wieżę. Od razu pomyślałem, że udam się w jej kierunku po wydostaniu się stąd. Budowla wydawał się bezpieczna.

W końcu – bestie zasnęły. Bardzo wolno zeszedłem ze statku i powoli kroczyłem w stronę wieży. Te paskudy są strasznie hałaśliwe, nawet kiedy śpią. Udało się, minąłem je.

Nagle znienacka wyskoczył jaszczur, który od razu próbował mnie zaatakować. Do obrony miałem jedynie tajemniczą broń. Z wielkim wysiłkiem machnąłem ją w kierunku bestii. Po jednym ciosie spaliła się, a ja sam wystraszony odrzuciłem palący się miecz. Po pewnym czasie podniosłem go i udałem się w kierunku budowli.

Z bliska nie wydawała się taka wielka. Była cała obrośnięta roślinnością, gdzie prawa strona była pokryta znacznie bardziej od całej reszty. Otworzyłem skrzypiące drzwi i zawołałem by sprawdzić czy ktoś jest. Jednak nikt mi nie odpowiedział. Wchodząc odczuwałem niepokój. W środku znajdowała się drabina i schody prowadzące na dół. Nie chciałem ryzykować życiem więc wspiąłem się po drabinie na górę.

Minąłem trzy poziomy a na czwartym był koniec mojej wspinaczki. Dopiero na szczycie zorientowałem się iż to prawdopodobnie była latania bądź stara wieża strażnicza. Możliwe, że posiadała co najmniej jeszcze jedno piętro, które z pewnością zawaliło się dawno temu. Po paru chwilach byłem już gotowy do spędzenia nocy tutaj.

Dzień 3

Promieniowanie wschodzącego słońca zmusiło mnie do pobudki. Znów miałem ten sam sen co ostatnio, w którym gniłem w celi. Dałbym sobie rękę uciąć, że widziałem w nocy jakąś postać wchodzącą do wieży. Nie jestem nawet pewien czy był to chociażby człowiek.

Zostawię tu swój miecz. Pomimo swoich magicznych atrybutów jest dla mnie zbyt ciężki.

Dopiero na dole zastanawiałem się co dalej. Nie miałem broni, okolica jest niebezpieczna a do tego jej nie znałem. I tak nie miałem innego wyboru, a jedynym wyjściem była ścieżka przede mną.

Dróżka przebiegała obok gęstego lasu. Doszedłem do mostu nad mała rzeką. Dzieliła ona owy las od kolejnego. Nic innego nie pozostaje jak iść dalej . Za mostem droga się urywała, z powodu osuniętego urwiska. Z wielkim trudem wszedłem na wzniesienie. Może nie było wcale aż takie duże ale jeśli chodzi o mnie to nigdy nie byłem zręczny i skoczny.

ÂŚcieżka prowadziła w głąb ciemnego lasu. Nie miałem zamiaru tam iść. W oddali dostrzegłem czyjąś postać. Byłem uradowany, ponieważ myślałem, że to już koniec mojej tułaczki. Ten ktoś zbliżał się z każdą sekundą w moim kierunku. Bardzo się zdziwiłem, a nawet nie nazwał bym tego '' zdziwieniem ''. Kilka metrów przede mną stał ork! Jedyne co zdążyłem zauważyć przed ucieczką to to, że był bodajże myśliwym i trzymał się za krwawiący bark. Wykrzykną coś w swoim języku i jak z procy porwał się do gonitwy. Uczycie strachu było tak intensywne, iż nie wiedziałem dokąd  nawet uciekam. Prawie czułem na sobie jego oddech.

Biegnąc straciłem rachubę czasu. Nawet nie wiem kiedy bestia zaprzestała pościgu. Moim oczom ukazała się ogromna palisada. Była zrobiona dość chaotycznie i niedbale. Potencjalny najeźdźca nie miałby z nią problemu. Wewnątrz jej znajdował się zamek, który już wcześniej widziałem.

Idąc wzdłuż palisady, tuż przy bramie, zauważyłem więźnia wyrywającego się dwóm ludziom w zbrojach strażników. Pobili go do nieprzytomności. Zamierzałem obrać inny kierunek aby nie skończyć podobnie jak skazaniec. Odwracając się dostałem czymś po głowie.

Ocknąłem się już po tym jak dostałem w twarz. Byłem przywiązany do kilkudziesięciu niewolników. Człowiek który mnie przebudził powiedział, że gdzieś wyruszamy. Nie odpowiedział gdy spytałem się dokąd.

Szliśmy w ciszy. Każda pogawędka z kimś obok kończyła się ciosem od ludzi w czerwonych zbrojach. Znajdowali się oni przed jak i za grupka pojmanych. Przedarliśmy się przez las a w następnej kolejności przez tunel.

Po krótkim czasie doszliśmy do jakiejś wielkiej kopalni. Była dość dobrze strzeżona. Kilku ludzi przesiadywało na drewnianych wieżach strażniczych. Paru osobników budowało także mała palisadę.

Dopiero po wejściu do weń zdziwiłem się jej ogromem. Pewien człowiek zaprowadził mnie wraz z innym więźniem w dół szybu i kazał nam kopać. Później oswobodził nas i dał kilofy. Ostrzegał nas jeszcze przed obijaniem się a także włażeniem do niestrzeżonych, bocznych szybów.

Mój kompan nazywał się Wąż. Wspominał, że zanim tu trafił był czyimś czeladnikiem. Tutaj nie miał zamiaru sprzeciwiać się i buntować przeciw tutejszym zarządcom. Mówił, że dzięki temu kiedyś będzie kimś więcej niż tylko kopaczem.

Kopałem cały dzień. Byłem tak wykończony, że nie wiem nawet kiedy zasnąłem w reku z kilofem.

Dzień 4

Zostałem obudzony kopnięciem w brzuch, podobnie jak Wąż. Poinformowano nas o racji żywnościowej.

Tyraliśmy jak woły. Po upływie określonego czasu udaliśmy się odebrać jedzenie.

Ku zdumieniu dostaliśmy jedynie bochenek chleba, potrawkę z chrząszcza i wodę.

Zauważyłem kopacza w podeszłym wieku. Zastanawiałem się jakim cudem udało mu się tak długo tu przeżyć. Spoglądając tak na niego, zaczepił mnie jakiś niewolnik. Twierdził, iż owy więzień jako jedyny przeżył zawalenie się opuszczonej kopalni.

Harowałem do końca dnia. Pod wieczór zjadłem ostatni pokarm jaki mi został, czyli łykowatą potrawkę. Była naprawdę obleśna. Udałem się spać.

Dzień 7

Obudziłem się z myślą, iż znów czeka mnie masa roboty. Jak niedawno tak i teraz pamiętałem swój powtarzający się sen. Przedstawiał mój pobyt w celi, jednak tym razem dodatkowo pod koniec widziałem tajemniczy cień...

Po odbiorze jedzenia spostrzegłem dwóch szarpiących się kopaczy. Jeden miał sporą przewagę nad drugim. Postanowiłem zakończyć tą kłótnię. Nagle jeden z napastników wyciągną zza pleców kilof i zamachną nim w stronę pół przytomnego przeciwnika. Podbiegłem do niego tak szybko jak tylko mogłem. Odepchnąłem go z takim impetem, w skutek czego oprawca uderzył w litą skałę dalej a jego broń spadła w dół szybu.

Pomagając pobitemu kopaczowi, podszedł do mnie ten, którego wcześniej popchnąłem. Przeszył mnie wzrokiem. Byłem w lekkim niepokoju, ponieważ nie wiadomo co może odbić takiemu. Stał tak jeszcze chwile po czym odszedł.

Jesse, bo tak nazywał się człowiek, którego uratowałem. Był przyjaźnie nastawiony. Mówił, że osobnik, który go zaatakował, nazywał się Herek. Nie wspominał dlaczego zaatakował właśnie jego. Ale opowiedział mi kilka przydatnych rzeczy o tym miejscu i nie tylko.

Dowiedziałem się, że ta kopalnia należy do starego obozu, najpotężniejszego pod barierą. Najwięcej do gadania w całej koloni ma Gomez i to dla niego pracują ludzie w czerwonych zbrojach. Nazywa się ich po prostu strażnikami. A jeśli chodzi o nowych, to muszą wydobyć pewną ilość rudy aby zasłużyć na odpoczynek na powierzchni. Szczególnie ostatnia wiadomość mocno mnie zasmuciła.

Jesse mówił coś jeszcze o nagrodzie, po którą mam zgłosić się jutro. Miło z jego strony.

Kolejną część dnia spędziłem jak zwykle, czyli męczyłem się z samorodkami do wieczora. Po ciężkiej pracy tak jak zawsze zasnąłem ze zmęczenia.

Dzień 8

Od razu po przebudzeniu pobiegłem do Jesse odebrać nagrodę. Porozmawiałem z nim chwile po czym udałem się za nim w dół szybu.

Na samym dole minęliśmy kilka kopców rudy a także wielką rozdrabniarkę. Tyrało przy niej kilku niewolników. Dobrze, że ja nie zostałem zmuszony do tej roboty.

Pod pewnym rusztowaniem, prowadzącym do jakiegoś bocznego szybu, kopacz kazał mi zaczekać. I tak zrobiłem. Jesse podszedł do jakiegoś martwego ciała, a ja sam byłem wpatrzony w tajemniczy tunel za nim. Wydawało mi się nawet, że słyszę odgłosy jakiś bestii.

Nim się obejrzałem kopacz powrócił, dał mi spodnie podobne do tych, które sam nosił. Całe pozszywane i tak stare, że materiał zmienił kolor. Ale lepsze to niż nic. Przydadzą się podczas chłodnych nocy a także jako ochrona przed odłamkami spadającymi z samorodków.

Podziękowałem mu i wróciłem do pracy.

Machałem tak kilofem do końca dnia. Powoli zaczyna mnie denerwować te ciągłe stukanie i stukanie. Ma nadzieje, że te męki wkrótce się skończą.

Dzień 14

Obudziłem się gwałtownie i wystraszony odskoczyłem na bok. Już miałem chwycić za kilof gdy okazało się, że to tylko orkowi niewolnicy. Prowadzeni byli przez kilku strażników.

Zeszli oni na dół i osadzili dwóch orków przy rozdrabniarce. Mieli pracować oni na zmianę. Zaś zwykłych skazańców zagonili do kopania. Jedną z tych paskudnych bestii zaprowadzili do mniejszej kopi tej maszyny, która znajdowała się gdzieś w bocznym szybie.

Według mnie to głupi pomysł. Nie mogę sobie wyobrazić co to by było jakby ich nowi więźniowie się zbuntowali.

Po racji żywnościowej strażnicy wypłacili nam nasze zarobki. Każdemu przydzielano różną kwotę. A ja dostałem marne 20 sztuk rudy! Tyle harowania! Już nawet świniopas zarabia znacznie więcej! Strasznie mnie to rozzłościło, jednak nie chciałem dostać na dodatek bęcków, wiec trzymałem to na wodzy.

Pracując przez resztę dnia czasem zaglądałem na orków. Tak dla pewności. Przecież nigdy nie wiadomo . . .

Dzień 17

Tuż po przebudzeniu Wąż oznajmił, iż dobrym pomysłem było by udanie się w inne miejsce. Jeśli chodzi o mnie , to już przyzwyczaiłem się do tego. Chyba jak na razie nie będę go opuszczał.

Po wydaniu jedzenia, Wąż zawędrował do jakiegoś bocznego szybu. Sam nie wiem gdzie dokładnie. Nie zatrzymywałem go.

Po południu spotkałem tego starego kopacza. Postanowiłem go poznać. Nazywał się Grimes. Opowiadał mi o tym, że jest górnikiem od bardzo dawna. Trafił tu zanim jeszcze powstała bariera. Niegdyś był kopaczem w innej kopalni, która uległa zawaleniu. Miło się z nim rozmawiało.

W pewnym momencie zaczął bredzić. Zrozumiałem jedynie to, że bariera powstrzyma mnie, kim bym nie był. Pod koniec rozmowy dał mi piwo i ser. Mówił, żebym się nie przejmował, bo dla niego to i tak za dużo. Grzecznie mu podziękowałem i wróciłem do pracy . . . pracy, która kiedyś mnie wykończy . . .

Dzień 18

Był to pierwszy dzień, w którym wstałem wypoczęty. Bardzo dobrze mi się spało, choć przebudziłem się o tej samej porze co zawsze.

Po odbiorze żywności, wręczono nam po 10 bryłek rudy. Powiedziano nam także , że dziś dadzą nam odpoczynek na zewnątrz. Bardzo się ucieszyłem, wręcz nie mogłem wyrazić swojej radości. Ze zniecierpliwieniem czekałem...

Pod wieczór zebrał się tłum przy wyjściu z kopalni. Dochodziło nawet do przepychanek, wtedy nie rozumiałem jeszcze z jakiego powodu.

Po pewnym czasie z rozjuszonego tłumu wyszedł jakiś strażnik, który najwidoczniej tu zarządzał. Jego ludzie wypuszczali po kolei niewolników. Już obmyślałem gdzie się udać po wyjściu z tąd.

Stałem między środkiem a końcem korka, nie śpieszyło mi się. Gdy już nadchodziła moja kolej, jeden zarządca wykrzykną, że to już koniec na ten tydzień. Wśród kopaczy, którzy zostali, zapanował chaos. Wszyscy bili się między sobą. Rzucali się nawet na strażników. Ja także rozzłościłem się, bo przecież jak to tak można! Cholerni strażnicy!

Zawsze mnie spotyka coś takiego! Dalej nie mogłem się z tym pogodzić. W końcu myśl o tym na tyle mnie zmęczyła, aż zasnąłem.

Dzień 21

Ze snu wyrwało mnie głośne tupotanie. Do kopalni zawitali nowi goście. Nie wiem kim byli. Posiadali tatuaże na całym ciele. Ogoleni na łyso. Ich zbroja była dość dziwna, odkrywała prawie cały tułów z wyjątkiem ramion. Na ich plecach spoczywały specyficzne, dwuręczne miecze.

Po odbiorze jedzenia postanowiłem, pogadać z człowiekiem w dziwnej czerwonej zbroi. Nie był tacy jak inni, więc dobrze trafiłem. Przedstawił się jako Jan. Był, jak on to powiedział, cieniem ze starego obozu. Wspominał, że przybył tu z jakąś misją i niedługo musi wracać. Mówił, że zagościli tu strażnicy świątynni, by pomóc nam z pełzaczami. Podobno wyznają jakieś inne bóstwo. Od razu pomyślałem o nich jak o jakiś wariatach. Cień zabronił mi z nimi rozmawiać. I tak nie miałem zamiaru tego robić.

Cały dzień myślałem jak opuścić to miejsce, jednak nic sensownego nie przyszło mi do głowy. Trapiłem się tym do zmroku . . .

Dzień 25

Od razu po obudzeniu wyruszyłem poszukać innego miejsca pracy w kopalni. W pierwszej chwili pomyślałem o jakimś bocznym szybie. Bez większego zastanowienia właśnie tam się udałem.

W owym szybie pracował jeden z orków. Znajdowało się tu też kilka strażników, wiec uważałem, że jest bezpiecznie. Zeszedłem na dół po drabinie i zabrałem się za stukanie.

Nastąpiła pora odbioru jedzenia. Wspiąłem się z trudem na górę i już miałem iść dalej, gdy nagle usłyszałem krzyk jednego z kopaczy. Odwróciłem się. Z jakiegoś tunelu wybiegło kilka tuzinów pełzaczy. Rzucali się na ludzi jak sępy na padlinę. Nawet ork nie miał szans. To było istne piekło!

Po krótkim czasie pojawili się strażnicy świątynni. Nic nie zrobili. Patrzyli się jedynie na zaciągane martwe ciała w głąb jamy, przez pełzacze. Dziwne, ponieważ mieli oni nam pomagać...

Wieść o tragedii szybko się rozniosła. Od tego czasu nikt nie zamierzał zaglądać do tego szybu.

Wróciłem do dawnego miejsca. Kopałem tam do wieczora, rozmyślając jakby wykorzystać swoją wiedzę o pomocy ze strony niedawno przybyłych gości...

Dzień 29

Od razu po pobudce, strażnicy kazali mi wyruszyć razem z innymi do nowego tunelu. Tak też zrobiłem.

Szliśmy parami. Niestety koło mnie szedł natrętny kopacz. Chwalił się ciągle swoim magicznym pierścieniem.

Nowy szyb znajdował się na samym dole, tuż obok dużego kopca rudy. Wchodząc do tunelu czułem niepewność. Na miejscu kazali nam się rozejść i kopać.


Tuż po nas przyszło dwóch strażników świątynnych. Miałem zamiar z nimi pogadać, jednak trochę się krępowałem. Później pojawiło się także kilku strażników z kopalni. Jeden z nich miał lśniącą zbroję. Na jego klatce piersiowej znajdowała się maska przypominająca zwierzęcą twarz. Tak, to był szef kopalni. Nie wiem jak się nazywał, ponieważ nikt nigdy o nim nie mówił. Zapewne tak bali się go.

Gospodarze wdali się w ostrą dyskusje z gośćmi. Stałem dość blisko więc co nieco słyszałem. Po jakimś czasie zarządca kopalni wysłał gdzieś swojego najlepszego człowieka. Chyba do jaskini obok, ale nie mogłem być tego pewien.

Nagle ziemia zatrzęsła się. Nastała głucha cisza. Wszystkie oczy były skierowane na kłócące się towarzystwo. W pewnym momencie nie wiadomo skąd dobiegł przeraźliwy krzyk. Przerwał go huk. Z jakiejś górnej jaskini wybiegły pełzacze. Pomyślałem,że to chyba jakiś żart! Znowu te bestie? Wszyscy zaczeli uciekać. Zarządca wyjął łuk, jednak nie zdążył z niego skorzystać. Wprost na niego spał głaz, przygniatając jego dolną część ciała. Wrzeszczał na strażników świątynnych, że policzy się z nimi. Jeden z nich podbiegł do niego i szybkim cięciem odciął mu głowę.

Nie mam pojęcia co było dalej, ponieważ wybiegłem czym prędzej z tego przeklętego miejsca. Kilka pełzaczy znalazło się w głównym szybie, jednak szybko ten problem został rozwiązany.

Jak później się dowiedziałem, strażnicy świątynni przeżyli. Jedynym świadkiem całego zajścia, o którym nikt nie wiedział, byłem JA …

Dzień 30

Pospałem dzisiaj dłużej, nie bałem się konsekwencji. Nikt nie zauważył mojego wybryku .

Zamiast zgłosić się po jedzenie, poszedłem poszukać jakiegoś strażnika świątynnego. Nie musiałem daleko iść, znajdował się tuż obok magazynu. Stanąłem na wprost niego. Spojrzałem mu głęboko w oczy. Odrzekłem, iż wiem co on i jego koledzy zrobili. Wymieniłem zdarzenie w bocznym szybie i w szybie na dole. Zauważyłem lekki strach tegoż osobnika. Powiedział, że w każdej chwili może wyjąć swój miecz. Bez wahania odpowiedziałem mu, że raczej nie zdąży. Dobrze wiedział, że w każdej chwili mogę wypaplać wszystko tym bardziej, że strażnicy nie byli tak daleko. Nastąpiła chwila ciszy.

Była dłuższa niż się spodziewałem. Patrzeliśmy się tak na siebie czekając, aż ktoś wymięknie. Najwidoczniej bał się zaryzykować i w końcu zapytał się czego chce. Co mu mogłem odpowiedzieć? Chce wydostać się z tej cholernej kopalni! Znów nastała cisza, lecz tym razem krótsza. Kazał mi zaczekać, a sam poszedł porozmawiać ze swymi kompanami.

W tym czasie odebrałem jedzenie a także zapłatę. Tym razem dostałem 10 bryłek rudy. Nie byłem tym zbytnio przejęty. Strażnik świątynny wrócił, chciał ode mnie kilof. Dopytywałem się w czym jest mu potrzebny, ale zaufałem mu. Oddałem broń, a on udał się w stronę niższych pięter.

Zjawił się wieczorem, przyniósł mi zbroje strażnika. Zbroje strażnika! Nie miałem pojęcia skąd ją ma, ale to i tak mało istotne. Z kopalni wyszedłem jak gdyby niby nic. W końcu jestem wolny! Ale nie koniecznie. Mój wybawca kazał mi w zamian udać się z nim do jego obozu i dołączyć do niego. Sądziłem ,że to nie jest zły pomysł.

Szliśmy dość długo. Po drodze powiedział mi on o moich przyszłych obowiązkach, a było ich dużo. Dowiedziałem się ,że owy strażnik nazywa się Gor Na Wons.

O północy dotarliśmy do obozu. Znajdował się na bagnie. Strażnik świątynny odprowadził mnie do mojego przyszłego pokoju. Drogę oświetlały nam latarnie z rudy. Pierwszy raz zetknąłem się z tym.
Po krótkim czasie doszliśmy do celu. Był to namiot albo coś przypominającego go. W środku spał jakiś człowiek. Zmęczenie było tak silne, że bez namysłu położyłem się do wolnego łoża.

Dzień 31

Przebudził mnie jakiś szelest. Otworzyłem oczy i ujrzałem jakąś łysą postać ze skrętem w ustach. Wpatrywała się we mnie z bliskiej odległości. Momentalnie odskoczyłem w kąt pomieszczenia. Zamiast się przedstawić, proponował mi bucha. Długo odmawiałem, ale w końcu się zgodziłem.

Jak później się dowiedziałem, był to nowicjusz. Nazywał się Shrat. Poopowiadał mi trochę o tym miejscu. Poznałem historie założenia obozu, a także jego opinie o tutejszych ludziach.

Powiedział mi także o codziennym przydziale zioła, więc w następnej kolejności udałem się po nie.
Dostałem trzy sztuki zielonego nowicjusza.

Później z nowym znajomym i innymi nowicjuszami poszedłem na tutejsze bagno. Musieliśmy zbierać jakieś cholerne rośliny i te bagienne ziele. To było meczące. Wypaliłem w trakcie mój przydział. Robota była dość niebezpieczna, ponieważ wokoło kręciło się dużo krwiopijców i błotnych węży.

Niechcący zawędrowałem za daleko. Natrafiłem na dziwną konstrukcje przypominającą drewniany piedestał. Na nim znajdowało się coś magicznego, ale wolałem tego nie dotykać. Obok były wbite małe pale, a na ich czubkach ludzkie głowy, a raczej to co z nich zostało. Tuż pod nimi leżała pałka,  akurat nie posiadałem żadnej broni, więc przywłaszczyłem ją sobie.

Po skończonej robocie udałem się po zakup ziela. Sprzedawca namawiał mnie na nowy wynalazek alchemików czyli mroczny zew, jednak nie dałem się tak łatwo. Wydałem całą moją rudę na 5 skrętów zielonego nowicjusza.

Wieczorem byłem zmuszony wysłuchiwać opowiastek jakiegoś guru. Inny z kolei uczył nas niby używać zwoi. Najgorsze gorsze było to, że nie mogliśmy się odzywać do guru. Strażnicy świątynni z kolei nie wypuszczają nikogo z obozu, bez pozwolenia baalów. To są jakieś świry. Teraz nie dziwie się dla mojego współlokatora.

W nocy rozmawialiśmy ze sobą o tym i paliliśmy. Wcześniej rozważał ucieczkę stąd ale dopiero ze mną może to się powieść – mówił.

Dzień 32

Dopiero z rana uświadomiłem sobie, że uzależniłem się i jestem kompletnie spłukany. Siedząc w ciszy ze Shratem postanowiłem opowiedzieć mu co wczoraj znalazłem na bagnie. Na jego twarzy malował się niepokój. Powiedział mi abym udał się z nim na bagno.

Doszliśmy do jakiejś chatki. Dziwne, że w takim miejscu ktoś jeszcze mieszka. Mój kompan sprawiał wrażenie, zabłąkanego. Zapewne nigdy tu nie był.  A więc jakim cudem znał drogę?

Zbliżaliśmy się powoli do drzwi. Znienacka wyskoczył tajemniczy człowiek w zielonym stroju. Prawdopodobnie chciał nas zaatakować. Shrat niechcący pchną go w przeciwnym kierunku. Osobnik uderzając głową o kant, skręcił kark.

Obydwaj byliśmy w szoku. Shrat majaczył coś o pustelniku, który strzegł te magiczne coś. Nie słuchałem go jednak. Pobiegłem do naszego obozu by tam ochłonąć. Przez resztę dnia nie rozmawialiśmy ze sobą. Oczywiście udawaliśmy, że nic się nie stało.

Po naukach guru udałem do swojego namiotu. Shrat już tam był. Miał pewien plan ucieczki z tego paskudnego miejsca...

Dzień 35

Po raz kolejny miałem ten sam sen, przedstawiający pobyt w jakimś więzieniu. Nad ranem jeszcze trochę rozmyślałem o nim...

Udaliśmy się jak zwykle na bagno po ziele. Shrat zachowywał się dziwnie. Burczał cały czas pod nosem i agresywnie reagował na wszystko. Na domiar złego zaatakowały nas błotne węże, jednak zdążyliśmy w porę uciec do bezpiecznego obozu.

W następnej kolejności poszedłem na nauki u mistrzów. Używanie zwojów nie jest takie trudne ale dla niektórych tumanów wyjątkowo ciężko wchodzi ta wiedza we łby. No nic na to nie poradzę.

Wieczorem odebrałem moją i Shrata rację zielonego nowicjusza. W tym czasie zauważyłem, że Gor Na Wons wypalił zbyt dużo ziela.  Nie był nawet w stanie dojść do własnego domku, który znajdował się nie nieopodal. Wróciłem się do naszego namiotu. Wziąłem mój schowany strój, dzięki któremu wydostałem się z kopalni. I popędziłem z moim kompanem do strażnika świątynnego.

Był on naprawdę mocno wcięty. Niechętnie dałem mu jeszcze do wypalenia nasze ziele. Urządziliśmy sobie pogawędkę. Opowiedzieliśmy mu banalną historyjkę o szpiegu ukrywającym się przed obozem. Dał się nabrać jak dziecko. Wyruszyliśmy we troje do owego miejsca.

Minęliśmy strażników pilnujących obozu i natrafiliśmy dalej na jaskinie. Będąc w niej zamierzaliśmy już uciekać. Nagle coś przeszyło na wylot brzuch Gor Na Wonsa, a on sam padł na ziemię. Był to sztylet Shrata...

Przecież nie taki był plan, nie mieliśmy go zabijać! Czemu on to zrobił? Nowicjusz zbiegł. Ja sam stałem jeszcze przez jakiś czas nad martwym ciałem. Zabrałem jego miecz nadzorcy a zostawiłem swoją pałkę.

Po raz kolejny stałem się wolny. Lecz nie byłem zwolennikiem spacerów w mroku, więc postanowiłem zatrzymać się w jakiejś pieczarze dalej. Było w niej kilka kretoszczurów ale bez trudu poradziłem sobie z nimi. Zasnąłem rozmyślając o jutrzejszym dniu.







CDN

« Ostatnia zmiana: 24 Sierpień 2010, 00:50:45 wysłana przez sketch »

Offline Patty

  • Weteran
  • ****
  • Wiadomości: 7406
  • Reputacja: 7093
  • Płeć: Mężczyzna
  • Wszechwiedzy nie mam, lecz wiem różne rzeczy
    • Karta postaci

Odp: Tajemniczy dziennik
« Odpowiedź #1 dnia: 06 Sierpień 2010, 12:28:15 »
Opowiadanie całkiem przyjemne i nieźle napisane. Dobry pomysł, bo w sumie w formie dziennika niewiele było twórczości. Przyznam, że mnie wciągnęło, czytało mi dobrze. Choć nie jest to pozbawione błędów.
Najbardziej rzuciła mi się w oczy składnia. Spora część zdań jest napisana po prostu źle i czasem utrudnia czytanie. To można by poprawić, ale nad tym trzeba popracować jakby "osobiście", bo najczęściej word czegoś takiego nie wyłapuje.
Często uciekają Ci ogonki. Takie byki typu "wyją". Można przeoczyć, a czasem naprawdę kole w oczy. Wyłapałem jeszcze takie błędy jak "tond". Typowa, fonetyczna wymowa, ale w piśmie wygląda to co najwyżej kiepsko.
Mógłbym się też przyczepić do baboli, jakie są na początku. Na przykład księga przebita nożem. Wg. mnie nóż jest nieco za krótki, żeby można było potem swobodnie używać. Ale to w zasadzie dowalanie się na siłę, więc nic nie mówię. Można jeszcze podciągnąć pod to, że znalazł pióra, ale atramentu już nie.
Czas na plusy:
Fabuła. Całkiem spójna i przyjemna, choć w obozie na bagnie z lekka zaczęła się sypać. To tylko jeden jej mankament, bo spodobała mi się. Czas spędzony w kopalni może nie był dla bohatera przyjemny, ale za to dla czytelnika bardzo.
Bohater. Jeśli się mylę, to poprawcie, ale Bezimienny bohater to chyba nie jest, co wg. mnie jest dużym plusem. Za dużo było tych samych historii z tym samym bohaterem. Dlatego tutaj podoba mi się zwykły, prosty człowiek (bez obrazy). Ode mnie plus.
Forma. Dialogów nie ma, bo to w końcu dziennik, choć czasem podchodzi pod pamiętnik. Ale to w szczegółach tylko. Podoba mi się właśnie to, że to wspomniany dziennik, gdyż jest to obecnie rzadko spotykane. A napisane jest nieźle.
Kończąc mój nieco krótki wywód. Czytało mi się przyjemnie, wciągnęło. Fabuła interesująca, spójna. Co do minusów, to trochę błędów, kiepska składnia. Ostatecznie, moja ocena to 8-. Gratuluję niezłego tekstu i liczę na kontynuację.

Forum Tawerny Gothic

Odp: Tajemniczy dziennik
« Odpowiedź #1 dnia: 06 Sierpień 2010, 12:28:15 »

Offline sketch

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 7
  • Reputacja: 2
Odp: Tajemniczy dziennik
« Odpowiedź #2 dnia: 24 Sierpień 2010, 23:11:47 »
Dzięki za ocenkę i przeczytanie wogóle , nie każdemu by się chciało  ;). Prawda , z tym piórem nie najlepiej poszło a żeby nie zapsuc , pozostawię tak jak jest. Oczywiście babole poprawiłem.
Dodam, że niestety kolejne dni mi się ciągną i ciągną - są coraz dłuższe... ale jest za to co czytac...










Dzień 36

O poranku opuściłem małą grotę , w której spędziłem noc. Nie miałem pojęcia co dalej robić. Nie posiadałem nawet zalążka jakiegokolwiek planu. Stałem tak jeszcze trochę zbity z tropu.

Po tym krótkim letargu udałem się na zachód, lecz dalej nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Szedłem tak przed siebie, czekając aż coś się wydarzy. Tak naprawdę czekałem na cokolwiek.

Minąłem las. Po raz kolejny znalazłem się tuż obok starego obozu. Maksymalnie czujny przeszedłem przez mały most i zbliżyłem się do chatki obok. Nie mogąc opanować ciekawości, pomału wszedłem do niej. Wydawała się pusta. Pomimo, iż była nie wielka, spokojnie rozglądałem się po niej.

Nagle poczułem straszliwy ból – coś uciskało moją szyję. Była to czyjaś ręka. Byłem tak pochwycony, że kolidowało to moje wszystkie ruchy. Nie mogłem złapać tchu, dusiłem się, a postać za mną zaczęła mnie przesłuchiwać. Zdenerwowany mężczyzna pytał się czy jestem szpiegiem Gomeza. Jednoznacznie zaprzeczyłem. Po czym padło kolejne pytanie – czy pochodzę ze starego obozu. Znów odpowiedziałem, że nie. Ręka zacisnęła się jeszcze mocniej, a tajemniczy człowiek oskarżał mnie o próbę kradzieży. Nie mogłem już wydać z siebie żadnego dźwięku. Zrobiło mi się ciemno przed oczami...

Ocknąłem się. Nade mną stał ten nieznajomy. Miał specyficzny wygląd. Posiadał bródkę i był łysy. Nie pochodził z bagna co zaprzeczało temu brak tatuaży i stój. A sam ubiór najwidoczniej był zrobiony tu, w koloni.

Mężczyzna pomógł mi wstać. Poprosił bym usiadł na krześle obok. Tak zrobiłem.

Przeprosił za swoje zachowanie. Twierdził, iż jest trochę wybuchowy. Przedstawił się jako Patdo. Później poczęstował mnie serem i ryżówką. Zaproponował mi dołączenie do jego obozu, który znajduje się daleko na zachodzie. Dał mi także czas na przemyślenie.

Obawiałem się tego, że historia lubi się powtarzać, a ja sam po raz kolejny bd żałował swojej decyzji. Większym ryzykiem było by przejście obok starego obozu, gdyż znów mogłem zostać pojmany i zesłany do kopalni. Innej drogi nie było. Zgodziłem się.

Patdo pozwolił mi przenocować w jego chacie. Z rana mieli byśmy wyruszyć do...

Wieczorem postanowiłem jeszcze porozglądać się gdzieś. Przechodząc przez rzekę zauważyłem kolejny most który prowadził do jakieś jaskini. Po bliższym rozeznaniu był to tunel i to dość długi. Strzegło go trzech orków. W okolicy ich znajdował się także dysk. Nie mam pojęcia co to było. Wpatrywałem się tak godzinę po czym wróciłem.

Dzień 37

Obudził mnie Patdo, krzątając się po chałupie. Niekiedy nawet wyglądał zaniepokojony poza nią.

Wyruszyliśmy tak nagle, a zdenerwowany kompan nawet lekko mnie poganiał. Szybko jednak opuściliśmy okolice starego obozu. Patdo wydawał się od tego momentu spokojny.

W czasie wędrówki, towarzysz, opowiedział mi o miejscu, w które się udajemy. Był to nowy obóz. On sam był najemnikiem. Pracowali oni dla magów wody. Przywódcą najemników był Lee. Słyszałem już o nim ale dziwi mnie, że tu trafił. Niby to w końcu były generał. Jego prawą ręką był Lares, a lewą Quentin. Obydwaj organizowali ataki na konwoje starego obozu. Szczególnie ten drugi. Podobno był zawziętym draniem i to właśnie dla niego pracował Patdo.

O południu byliśmy na miejscu. Obóz był dobrze strzeżony, także solidnie ufortyfikowany. Wchodząc w oczy rzucało się pole ryżu. Obok znajdował się mały staw. Ogólnie wszystko wyglądało sielankowo, ale nie w zupełności tak było...

Idąc dalej zauważyłem jakiegoś muskularnego faceta zmuszającego dwóch innych ludzi do pracy na polu. Spytałem się kompana o niego. Był to jakiś Ryżowy Książę. Co gorsze Patdo chciał mnie tu zostawić. Zapewniał mnie, że nic mi się tu nie stanie. Moją rolą miało być zbieranie ryżu. Nie zgodziłem się na to. Zaproponowałem mu pewien układ: Za zawartość worka, w którym znajdowało się pancerz strażnika, domagałem się wyższej pozycji w obozie. Patdo chwilę się zastanowił, po czym odrzekł, że zrobi co w jego mocy.

Najemnik odszedł bez słowa w głąb obozu. Chciałem pójść za nim ale zatrzymał mnie ten cholerny ryżowy dupek. Kazał mi pracować na jego polach. Groził mi. Nie chciałem wyglądać jak ci dwaj przede mną więc rozwścieczony zabrałem się do roboty.

Nie było tak źle jak się spodziewałem. Patdo wrócił dość szybko. Na jego twarzy rysowało się zaniepokojenie. Pomyślałem, iż przynosi mi złą wiadomość. Jednak po chwili poczułem ulgę, gdyż zauważyłem jego ubogi uśmiech.

Od razu dostałem pierwsze zlecenie – miałem zająć się problemem topielców. Sprawiali oni problemy rybakom sprzed obozu. Nic prostszego.

Przybyłem na miejsce. Rozejrzałem się chwilę i spostrzegłem spokojnego rybaka siedzącego na pomoście. Wydawało się to trochę dziwne. Ów rybak przez chwilę obserwował mnie. Bez pośpiechu odwrócił głowę w inną stronę. Zrobił to umyślnie abym i ja tam spojrzał. I tak uczyniłem. Na drugim brzegu dwóch osobników siłowało się z topielcami. Machali oni nieumyślnie swoimi wędkami w stronę napastników.

Czym prędzej przepłynąłem przez zbiornik. Wyjąłem swoją broń i z łatwością przebiłem brzuch pierwszej bestii. Druga zaś postanowiła uciec. Zdążyłem jej jedynie odciąć lewą dłoń. Zakrwawiony potwór zbiegł gdzieś na wschód.

Rybacy podziękowali mi za tą pomoc. Odchodząc odczuwałem na sobie wzrok wcześniejszego prześladowcy...

Mijając Ryżowego byłem nieco przestraszony. Patrzył się jak na kolejną ofiarę. Jego złość byłą nie możliwa do opisania.

Pierwszy raz wszedłem w głąb obozu. Była tam wydrążona wielka jaskinia mieszkalna. Ogólnie rzecz mówiąc nie spodziewałem się takiego widoku. Znajdowała się tam także karczma na małej wysepce na jeziorze.

Patdo stał po lewej stronie jaskini, czekał już na mnie. Wskazał mi moje miejsce zamieszkania.
Wręczył mi także strój szkodnika. Oficjalnie byłem już jednym z nich. Przez resztę dnia mogłem się poobijać z zresztą tych obwiesiów. Miałem wolne.

Rozejrzałem się po mojej przytulnej chatce. Do skrzyni znajdującej się w rogu, włożyłem moje poniszczone spodnie kopacza. Jedyna myśl jaka mnie na chodziła to taka, że z dnia na dzień będzie już coraz lepiej.


CDN

Offline sketch

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 7
  • Reputacja: 2
Odp: Tajemniczy dziennik
« Odpowiedź #3 dnia: 04 Wrzesień 2010, 19:28:47 »
Dzień 38

Wstałem przed południem. Brak obowiązków skłaniał mnie do dalszego wylegiwania się. Postanowiłem jednak wyjść na zewnątrz.

Pierwszym obranym kierunkiem była karczma. Spokojnie przeszedłem przez most a w następnej kolejności minąłem dwóch strażników. Oni jedynie przeszyli mnie swoim ciekawskim wzrokiem.

Wewnątrz panował zamęt. Jedyne co dało się usłyszeć oprócz przekrzykujących się szkodników, to wrzaski innych ludzi. Ledwo przepchałem się przez ten tłum. Stojąc przy ladzie spytałem się czy mogę coś dostać. Zza baru wyłonił się jakiś starszy człowiek. Uśmiechną się i przysuną w moją stronę dwie ryżówki. Odrzekł, iż to na jego koszt.

Osobnik ten nazywał się Jeremiasz. Na pierwszy rzut oka nie różnił się niczym od zwykłego kopacza. Jak się później okazało to on był gorzelnikiem, jedynym w nowym obozie. Ryżówka w całej koloni to Jego zasługa.

Był poczciwym i miłym człowiekiem. Poopowiadał mi trochę o tutejszej okolicy. Wspominał iż na początku sam był zbieraczem a później kopaczem. Dobrze się go słuchało, jednak nie zamierzałem spędzić tam całego dnia.

Stary gorzelnik wspominał coś o kopcu rudy. Znajdować się miał on gdzieś w centrum obozu. Nie odmówiłem zwiedzenia takiej atrakcji. Jednak gdy doszedłem na miejsce, byłem zawiedziony. Znajdowała się tam jedynie mała sterta rudy. Pomieszczenie z pokładami surowca było odgrodzone solidną kratą.

W oddali dostrzegłem maga wody. Starzec obserwował mój każdy ruch. Dało się zauważyć, iż był wyczulony na punkcie tej rudy. Gdy nie tyle opinii na Jego temat, może i odważył bym się z nim pogadać.

Przez resztę dnia szwendałem się tu i tam poszukując czegoś do roboty. Moje chęci na nic się zdały.
Poczekam na jutrzejszy dzień, może w końcu coś się zdarzy...

Przez noc myślałem nad tym wszystkim: Gdy miałem naprawdę kłopoty pragnąłem spokoju. A gdy nareszcie mam to co chciałem, brakuje mi nie tak dawnych przygód...


Dzień 41

Wiadro lodowatej wody znalazło się na mojej głowie. ÂŚmiejący się Patdo stał za tym niezbyt mądrym żartem. Stwierdził, iż pora na trening. Zapowiadał także codzienną pobudkę, jeśli sam nie nauczę się wcześnie wstawać. Nie był to dla mnie problem, gdy byłem jeszcze kopaczem wstawałem nawet przed świtem.

Znaleźliśmy ustronne miejsce na zewnątrz obozu. Razem było nas czterech. Patdo zabrał ze sobą swoich dobrych znajomych a jednocześnie własnych ludzi.

Wyjąłem swój miecz nadzorcy i czekałem na instrukcje najemnika. Miałem powtórzyć pewna sekwencję ataków jak i bloków. Porównując moje ruchy do ruchów mojego nauczyciela, byłem jak niewolnik u boku paladyna.

Po kilku godzinach ćwiczeń nabierałem wprawy, choć dalej mizernie wymachiwałem mieczem. Myśl o codziennym treningu utrzymywała mnie w przekonaniu, że jeszcze będzie ze mnie dobry wojownik.

Przechadzając się przez pola ryżu spostrzegłem Ryżowego Księcia na zanęcaniu się nad zbieraczami. Zmuszał ich do ciągłej pracy bez chwili wytchnienia. Nie mogłem tak obojętnie przejść obok tych biedaków.

Popędziłem do nich w mgnieniu oka. Ryżowy najwyraźniej zdarzył przewidzieć moją reakcje. Będąc już prawie na miejscu ten bydlak mnie zaatakował. Wyją swoje berło i rękojeścią wymierzył cios. Silne uderzenie ode pchało mnie kilka metrów dalej. Spadłem wprost na plecy z małego stopnia. Grubas podbiegł do mnie z zamiarem oddania ostatecznego ciosu. Próbowałem podnieść się, lecz moje kończyny odmówiły mi posłuszeństwa. Czas jakby zwolnił, ostrze Ryżowego leciało w moim kierunku... W ostatniej chwili jakiś najemnik rzucił się odpychając mnie ze strefy uderzenia. Sam dzięki pędowi potoczył się trochę dalej. Kilku innych mężczyzn próbowało uspokoić wściekłego Księcia.

Mój wybawca pomógł mi wstać i podał mi mój miecz. Ostrzegł mnie, iż drugim razem nim przyjdzie może być już za późno. Miałem dużo szczęścia...

Cały wieczór przesiedziałem we własnej chacie. Tuż przed zachodem odwiedził mnie Patdo. Plotki o moim wybryku dotarły także do niego. Jak mówił - strasznie rozbawiła go ta sytuacja. Nie zagrzał długo w moich progach. Odchodząc do własnego lokalu, kazał mi uważać na siebie.


Dzień 43

Jak zwykle tuż przed porankiem wybrałem się na trening z najemnikami. Pierwszy raz Patdo pochwalił mnie. Według niego zaczynam robić duże postępy. Jednak tym razem ćwiczenia trwały krócej z powodu jakiejś misji naszego mentora.

Przechodząc obok pól, nie dało się nie zauważyć złości Ryżowego. Ten jego wzrok przerażał mnie. Chciał mnie sprowokować: Gdy go mijałem, ten złośliwy bydlak podciął mnie. Wstałem i poszedłem dalej.

Udałem się do karczmy w celu wydania dużej sumy na gorzałkę. Miałem zamiar upić się w trupa. Urządziłem sobie także pogawędkę z Jeremiaszem. On także słyszał o tym co stało się dwa dni temu. Doradził mi abym porozmawiał z jednym ze zbieraczy. Odstąpiłem od trunku.

Moim celem było dotarcie do człowieka imieniem Horacy. Dzięki pomocy ze strony innych trafiłem do niego bez trudu. Zaciekle pytałem się ''co taki człowiek z krzepą robi wśród zbieraczy''. Niestety nie mówił dużo o sobie. Był chyba kowalem czy wojownikiem, który nie docenił swojej siły. Wspominał, iż widział co tu ostatnio się działo. Postanowił mi pomóc. Miałem zgłaszać się każdego wieczoru po lekcje siły.

Przez resztę dnia nie widziałem Patda. Nikt nie wiedział gdzie jest, a słuch po nim zaginą. Mam nadzieje, że zdąży na jutrzejszy poranny trening.



CDN

Offline sketch

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 7
  • Reputacja: 2
Odp: Tajemniczy dziennik
« Odpowiedź #4 dnia: 14 Wrzesień 2010, 22:08:04 »
Dzień 48

Ponownie przyśnił mi się ten dziwny sen, który nawiedzał mnie dość często. Tym razem był trochę dłuższy- na końcu owego koszmaru ku wyjściu pojawił się jakiś cień. Zbliżał się w moją stronę. A może to była jakaś czarna postać...

Trochę spóźniłem się na ćwiczenia z Patdem. Przemilczał moje usprawiedliwianie się, a sam trening przebiegł tak jak zawsze.

Po południu Patdo kazał mi się rozejrzeć przed obozem. Miałem sprawdzić czy nie zagnieździły się tam żadne plugastwa, bądź bandyci lub szpiedzy. Po dotarciu na miejsce, dokładnie sprawdziłem całą okolice. Zapędziłem się zbyt daleko. Dotarłem do miejsca, z którego było widać starą kopalnie. Od razu przypomniały mi się dni spędzone w tej męczarni.

Wracając przez pola w obozie, nie zauważyłem mojego znajomego zbieracza. Horacy zawsze pracował w tym samym miejscu. Nie myślałem nad tym długo i ruszyłem dalej.

Właśnie planowałem jakie zajęcie znaleźć sobie po zdaniu raportu u Patda, gdy nagle dostałem po głowie naczyniem po ryżówce. Stał za tym nikt inny jak Ryżowy książę. Rechotał głośno, jakby nie spodziewał się żadnej reakcji z mojej strony.

Dość tego! Horacy i Patdo nie uczyli mnie na marne. Teraz pokaże temu bydlakowi. Rozpędziłem się wyjmując miecz w trakcie biegu. Grubas jedynie odskoczył ledwo w bok i wyciągną swoje berło. Atakowałem zaciekle, jednak On blokował moje wszystkie ciosy. Oddałem nagle mocy cios w środek jego broni, która wyfrunęła mu z rąk. Sam po tym manewrze byłem odwrócony bokiem do napastnika. Ryżowy wykorzystując to kopną mnie bo obu kostkach. Przewróciłem się. On wskoczył na mnie i obkładał mnie gołymi pięściami po twarzy...

Obudziłem się we własnym łóżku. Nade mną stało kilku najemników, którzy wyszli po moim ocknięciu się. Został jedynie Patdo. Spojrzał na mnie wzrokiem rozczarowanego. Zawiodłem go, tak jak i Horacego, a także innych zbieraczy. Wyszedł...

 Dzień 50

Opuchlizna w końcu mi zeszła. Miałem jedynie kilka siniaków, które będą się goić jeszcze długo.

W tym dniu w obozie było pusto. Z informacji, które uzyskałem okazało się, iż połowa ludzi uczestniczy w napadzie na konwoje Starego Obozu, a druga część  zawędrowała do Kotła.

Przesiadując w karczmie, w pewnym momencie przybiegł jakiś wykończony szkodnik. Krzyczał, że  przed obozem jest prawdziwe piekło. Z jego dalszego bełkotu padło kilka razy słowo ''topielce''. Pobiegłem z garstką ludzi zobaczyć o co ten cały szum.

Topielce... kilka tuzinów, nawet całe mnóstwo. Walka z nimi była nieunikniona. Rozpoczęła się rzeź. Mój miecz nadzorcy nigdy nie zabił tyle bestii naraz. Potworów było tak wielu, że z przeciążenia zawaliły one kilka chatek rybackich. Unicestwiając je po kolei, natrafiłem na osobnika, z którym miałem większe problemy. Dopiero po jakimś czasie skojarzyłem tą odciętą jego łapę. Nagle pięć gadów okrążyło mnie z każdej strony. Mogłem teraz udowodnić to czego nie udowodniłem w walce z Ryżowym. Dwoma cięciami uporałem się z gromadą wokół mnie. Potwór bez dłoni skoczył na mnie powalając mnie na ziemie. Wszystko ucichło, każdy zaprzestał walki wpatrując się we mnie. Z niechęcią odwróciłem głowę w stronę topielca. Moja broń przebiła go na wylot. Gdy wstałem wszystkie bestie uciekły.

Podnosząc mój miecz czułem już ulgę. Rozległy się oklaski. To było naprawdę bardzo miłe, uczucie , którego chyba nigdy nie doświadczyłem. Kątem oka spostrzegłem konającego rybaka. Był to ten sam człowiek, który niegdyś zaciekle mnie obserwował. Spojrzał mi prosto w oczy, po czym wymamrotał ''wieża''. Umarł na moich rękach...

Ciałami mieli zając się jacyś inni ludzie, więc miałem czas dla siebie. Wyczekiwałem w karczmie na powrót Patda. Jednak na próżno.

Wieczorem położyłem się do łoża z rozmyślając o tajemniczym rybaku.

Gdzieś o północy obudziłem się z powodu głośnej rozmowy. Można rzecz, że był to nawet kłótnia. Na zewnątrz przekrzykiwało się kilku dziesięciu najemników, a wśród nich Patdo. Chcąc sprawdzić co takiego się stało, zaczepiłem mojego dobrego znajomego. Ten warkną do mnie żebym chwilę poczekał, po czym wrócił do swojej zaciętej dyskusji.

Po niedługim czasie doszło do szamotaniny wśród tłumu. Nie wiedząc co się dzieje pomagałem rozdzielać obydwie strony sporu. Zdenerwowany Patdo zapytał się mnie szczerze czy chcę zostać w obozie z resztą czy odejść wraz z nim i innymi z tego miejsca. Tymi innymi byli właśnie wszyscy ludzie Quentina.

Nie byłem do końca świadom mojej decyzji ale zaufałem dla Patda. Czym prędzej opuściliśmy obóz. Nikt nie powiedział mi gdzie się udajemy.

Zmęczenie i potrzeba snu mocno dawała mi się we znaki. Dalej nie wiedziałem do kąt idziemy. Przedarliśmy się przez jakiś gęsty las, który jak się wydawało, nie miał końca. Gdy już straciłem rachubę czasu, z lasu wynurzyła się jakaś droga w góry. Te tereny przypominały jakby kanion. Dalej już cel podróży został osiągnięty. To jakieś obozowisko...
 

CDN

Offline sketch

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 7
  • Reputacja: 2
Odp: Tajemniczy dziennik
« Odpowiedź #5 dnia: 27 Wrzesień 2010, 19:25:39 »
Dzień 57

Dnia dzisiejszego nastała moja kolej patrolowania terenów przed obozem. Niestety miała ona trwać od wschodu do południa.

Zaspany szukałem czegoś konkretnego, mijając prawie jednakowe drzewa. Krążąc tak po nieokreślonej drodze, natrafiłem na ukrytą jaskinie. Jak zwykle bez większego zastanowienia zawędrowałem do środka. Wszędzie były ludzkie szczątki. W rogu leżała skórzana sakwa. Poprzedniemu właścicielowi na nic się już zda. Wewnątrz przewracało się kilkadziesiąt bryłek rudy. Było tam także kilka zwojów magicznych. O tak, te przedmioty są trochę warte.

Wychodząc nie sądziłem, że spotkam lokatorów tej groty. Wargi, cholernie trudni przeciwnicy. Niepokoiła mnie piana tocząca się z ich pysków. Ostrożnie sięgnąłem dłonią do sakiewki i wyjąłem pierwszy lepszy zwój. Kula ognia. Tak jak uczyli mnie guru, skumulowałem energię w rękach, po czym rzuciłem gotowy już czar na biegnących napastników. Płomienie dotknęły dwie bestie. Reszta stada widząc to wycofała się.

Po południu odespałem sobie, nie martwiąc się już o nic. Wieczorem jeszcze potrenowałem z Patdem. Potem nie pozostało nic innego jak czekać na kolejny dzień.

CDN

Offline sketch

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 7
  • Reputacja: 2
Odp: Tajemniczy dziennik
« Odpowiedź #6 dnia: 10 Październik 2010, 21:31:50 »
Dzień 60

Siedziałem samotnie w celi. W pewnym momencie zostałem ogłuszony przez zamaskowanego człowieka. Pamiętam, że miał on bardzo brudną i zniszczoną szatę. A jego twarz . . . zakryta była długim kapturem, spod którego białe gałki odbijały światło księżyca. Następnie zostałem zrzucony na jakieś pustkowie. Później tylko migawki. Szczyt góry i bestia pilnująca jej. Las, jezioro... W końcu znalazłem się na nieznanym brzegu. Na północ znajdowała się wyspa, na której znajdował się tamten szczyt. Na południe wielka brama, jedyne przejście w głąb tej wyspy... Sen się skończył, a ja spocony wstałem z łoża. Był ranek. Nie mogąc ponownie zapaść w sen, krzątałem się po obozowisku.

Przed południem przybiegł do nas zwiadowca, był troszkę zdenerwowany. Niewyraźnie wykrzyczał, że przez las przejeżdża konwój Starego Obozu. Pośpiesznie zebraliśmy ze sobą broń i popędziliśmy, w miejsce które wskazał nam nasz zwiadowca.

W oddali zauważyłem kilkudziesięciu niewolników ciągnących potężne wozy wypełnione po brzegi najróżniejszymi towarami. Lecz przy nich było raptem pięciu strażników. Patdo idąc z przodu rozglądał się mierząc wszystko dookoła ciekawskim wzrokiem. Dał nam nagle rozkaz do zatrzymania się. W tym samym czasie kontem oka spostrzegłem niewolników gapiących się wprost na nas. Padto wyzwał zwiadowce od plugawych psów, po czym odciął mu łeb jednym szybkim ruchem. To była pułapka. Zza drzew jak i konwojów wyleciała niezliczona liczba strażników i cieni. Reakcja była natychmiastowa, wyjąłem miecz jednak pech sprawił, że niefortunnie upadł mi on na ziemię. Zginając się po niego jakiś cień podbiegł do mnie w celu przebicia mnie swoim toporkiem. Patdo w ostatniej chwili wybił mu go z rąk i oddał cios w brzuch. Ocalił mnie. Wstałem. Machnąłem mu głową w celu podziękowania, gdy krew chlapnęła na moją zbroję. Już myślałem, iż to moja własność jednak to strzała przeszyła na wylot głowę mojego wybawcy! On nie żyje, tak jak cały nasz oddział...

Zostałem tylko ja. Jedynym ratunkiem była ucieczka. Biegłem po prostu przed siebie. Chowając się za jakąś skałą z zamiarem złapania tchu, wyleciała mi sakiewka a z niej mój dziennik. Otworzyła się pewna strona a moją uwagę przykuł fragment, w którym opisywałem miecz z magicznymi właściwościami. Może nie była to najlepsza decyzja ale dawała nadzieje. Ruszyłem w kierunku zapomnianej wieży.

Ogromna ulewa była kolejną przeszkodą w dotarciu do obranego celu. Biegłem jednak przed siebie nie zważając na nią. Biegłem myśląc, że to tylko koszmar, który niedługo skończy się. Niestety nim nie był. Bełt musną moje ramię obalając mnie na ziemie. Miecz leżał dwa metry dalej a strażnicy  pędzili rozwścieczeni w moim kierunku. Miałem przy sobie tylko mieszek, z którego wyjąłem zwój. Skumulowana energia zamieniła się w małą błyskawicę, która unieruchomiła moich przeciwników. Jednak nie wszystkich. Chciałem ponownie użyć jakiegoś magicznego zwoju jednak przecież sprzedałem całą zawartość sakwy wczorajszego dnia. Pochwyciłem miecz i biegłem dalej przed siebie.

Wieża, widziałem już ją z daleka. Lecz Beliar widocznie uwziął się na mnie. Potężne wyładowanie bariery cisnęło z całą siłą w miejsce spoczynku broni. Wyładowanie było tak silne, iż oślepiło a także wyrzuciło mnie gdzieś dalej. Cała budowla rozleciała się w drobny mak, choć niektóre większe odłamki latały wokoło. Otworzyłem oczy i ujrzałem siebie całego we krwi. To był najgorszy ból w moim życiu. Strażnicy byli już niedaleko. Podbiegłem ostatkiem sił do obalonego, palącego się drzewa. Wiedziałem dobrze, że wśród płomieni leży miecz i nie zważając na oparzenia sięgnąłem po niego. Jednak broń utraciła magiczne zdolności... a ja padłem na ziemię …


Dzień 61

Moje ręce, ciągle krwawią. Ja sam znajduje się w jakimś lochu. Odzienie, które mam na sobie składa się jedynie z kawałka spodni, a dokładnie tylko z ich górnej części.

Jakiś wiezień przeszukał mnie i skradł mi mój dziennik. Dostałem go z powrotem po krótkiej rozmowie. Spisałem resztkami atramentu wczorajsze wydarzenia.

Od tego samego więźnia dowiedziałem się, że znajdujemy się w podziemnym lochu w Starym Obozie. Sam cholerny Gomez pofatygował się o mój miecz. A mnie czeka stryczek, gdzieś koło placu wymian.

Myślę, że zdołam ocalić najcenniejszą rzecz jaką posiadam... dziennik włożę do starej butelki po winie, którą znalazłem w rogu pomieszczenia. Naczynie wrzucę do rzeki przechodząc przez most w drodze do





http://arcania.gram.pl/forum/viewtopic.php?f=14&t=3316
« Ostatnia zmiana: 24 Październik 2010, 13:44:14 wysłana przez sketch »

Forum Tawerny Gothic

Odp: Tajemniczy dziennik
« Odpowiedź #6 dnia: 10 Październik 2010, 21:31:50 »

 

Sitemap 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 
top