Dziennik . . .
. . . razem z innymi więźniami przywlekli mnie królewscy strażnicy. Zatrzymaliśmy się na skraju niewielkiego urwiska, które kończyło się nad małym stawem. Było dość duże zamieszanie. Każdy był czymś zajęty. Ja sam stałem w swego rodzaju kolejce. Spoglądając na jej początek od razu w oczy rzucał się szykowny strój sędziego. Wyróżniał się z tłumu żółto-ciemnym kolorem. Obok sędziego stało trzech strażników.
Czekając na swoją kolej obserwowałem, co dzieje się wokoło. Dłuższy czas przyglądałem się maszynie, którą spuszczano na dół towary i niektórych skazańców. Nim się obejrzałem upłynęło trochę czasu. Strażnik stojący za mną pchną mnie do przodu, jednocześnie mówiąc mocnym tonem iż nastąpiła moja kolej.
Sędzia jak idiota powtarzał swoją formułkę, dodając to i owo. Nawet go nie słuchałem. Czekałem aż skończy ten bełkot. Znowu się zagapiłem czego konsekwencją było ponowne popchniecie przez jakiegoś strażnika w stronę tej dziwnej maszyny. Popatrzył na mnie ze złością, jakby miał za chwile rzucić się na mnie. Inny stojący strażnik obok krzykną do mnie: - No już! Właź!
Wszedłem na ową platformę, na której znajdował się już jakiś osobnik. Dziwnie się na mnie patrzył. Przechodząc przez magiczną barierę doznałem strasznie dziwnego uczucia, jakby życie ze mnie uchodziło. Na dole odebrali nas ludzie w strojach strażników, lecz nimi nie byli. Małą grupką skazańców czekaliśmy obok.
Zauważyłem metr przede mną skrzynie z różnymi ciekawymi rzeczami. Od razu spostrzegłem mały nóż, który byłby niezbędny do planu jaki przyszedł mi do głowy. Więc nie zastanawiając się sfingowałem upadek. A gdy już podniosłem się, dzierżyłem nóż. Był on razem zespolony z tajemniczą księgą, przebijając ją na wylot. Nie miałem czasu na bawienie się tym i wyjmowanie go. Szybko przeciąłem liny na moich rekach, a mając je dalej z tyłu, kucnąłem i powtórzyłem czynność z dolnymi kończynami. Byłem już wolny. Przeszedłem powoli na tyły grupki niewolników, po czym szybko wybiegłem z placu wymian.
Ku mojemu zdumieniu nikt mnie nie zauważył. Jednak moje szczęście nie trwało długo. Pojawił się za mną pewien człowiek, który najwidoczniej widział moją ucieczkę. Chociaż byłem daleko ujrzałem na jego twarzy niezadowolenie. Biegł za mną. Minąłem szybko jakąś bramę. Ludzie znajdujący się na niej byli zajęci sobą. Dzięki adrenalinie prędko pobiegłem przed siebie nie doświadczając uczucia zmęczenia. Wskoczyłem na jakieś odosobnione miejsce. Było to widocznie górne wejście do jakiejś kopalni. Położyłem się w rogu i czekałem. Serce mi łomotało.
Przed dłuższą chwile nic nie słyszałem więc postanowiłem zerknąć czy dalej On tam jest. Wystawiałem powoli głowę i okazało się że stoi pode mną. Czekał koło krat na dole. Znów cofnąłem się do tyłu. Położyłem i przytuliłem się do skał, które torowały owe wejście. Czekałem.
W międzyczasie obejrzałem księgę, którą wcześniej pochwyciłem ze sztyletem. Otwierając ją wyleciały dwa pióra. Sama księga była pusta. Zanotowałem te zdarzenia nie wiedząc co czeka mnie jutro . . .
Dzień 2
Obudziłem się z uwierającym mnie w zadek kilofem. Pamiętałem jeszcze mój sen, w którym kisiłem się w celi.
Nie byłem pewny czy jest bezpiecznie. Z niepokojem zszedłem na dół. Rozejrzałem się i poszedłem ścieżką prowadzącą w dół. Ujrzałem zamek w oddali. Miałem mieszane uczucia co do niego. Nie byłem pewny czy mam tam iść, czy trzymać się od niego z dala. Ale co mi tam. Postanowiłem pójść na skróty. Zeskoczyłem na dół do małej rzeczki, a potem znalazłem się na niewielkiej wysepce. Coś zaświeciło się pod moją nogą. Zgiąłem się po to coś. To bryłka rudy. Zatrzymam ją sobie. Na skale obok była kolejna, więc i po nią się udałem. Nagle usłyszałem jakiś pomruk. Odwróciłem się ale było już za późno. Ze skały do rwącej rzeki zepchną mnie topielec.
Ocknąłem się na jakiejś plaży. Słonce już zachodziło. Koło mnie znajdował się wrak statku. Nie za bardzo mnie on interesował. Nagle tuż przede mną pojawiło się kilka jaszczurów. Niektóre z nich były z pewnością ogniste. Nie mając wyboru wskoczyłem to tej rudery. Musiałem poczekać do północy. Potem przemknę między śpiącymi bestiami.
Na dole wraku, trochę pod wodą, coś świeciło. Na początku nie chciałem popełnić znów tego samego błędu. Jednak blask był tak intensywny, iż ciekawość zwyciężyła nad rozwagą. Wszedłem w głąb kajuty. Wszystko było pogniłe i spróchniałe. Panował tam morski swąd. Mniejszość była pod wodą. W samiuteńkim rogu były jakieś szmaty znajdujące się pod piachem. Mały skrawek czegoś przypominającego stal był odkryty i to właśnie z niego tak promieniowało.
Podszedłem ostrożnie. Delikatnie ściągnąłem stare, ciepłe włókna. Widniały na nich jakieś wzory, do złudzenia przypominały herb królewski Rhobara. No cóż, to i tak nie istotne. Odłożyłem je na bok. Z piachu wystawała rękojeść ze złotą głowicą. Zanurzyłem rękę w chłodnej wodzie w celu wyjęcia tego, jak sadziłem miecza. Poczułem nagrzany metal. Zdziwiłem się, ponieważ broń nie była wcale taka ciężka na jaką wyglądała a na domiar tego żarzyła się. Miała wycięcia w środku między którymi odczuwało się wysoką temperaturę. Posiadała także złoty zdobiony jelec.
Miecz zabrałem ze sobą chociaż miałem zamiar go schować. Był dla mnie zbyt dużym balastem. Wziąłem także te szmaty, na pewno się przydadzą. Pierwszą cześć nocy spędziłem na tym wielkim próchnie. Czekałem aż te potwory zasną.
Siedząc tak w ciszy spostrzegłem tuż nade mną klif na którym stała wieża lub coś przypominającego wieżę. Od razu pomyślałem, że udam się w jej kierunku po wydostaniu się stąd. Budowla wydawał się bezpieczna.
W końcu – bestie zasnęły. Bardzo wolno zeszedłem ze statku i powoli kroczyłem w stronę wieży. Te paskudy są strasznie hałaśliwe, nawet kiedy śpią. Udało się, minąłem je.
Nagle znienacka wyskoczył jaszczur, który od razu próbował mnie zaatakować. Do obrony miałem jedynie tajemniczą broń. Z wielkim wysiłkiem machnąłem ją w kierunku bestii. Po jednym ciosie spaliła się, a ja sam wystraszony odrzuciłem palący się miecz. Po pewnym czasie podniosłem go i udałem się w kierunku budowli.
Z bliska nie wydawała się taka wielka. Była cała obrośnięta roślinnością, gdzie prawa strona była pokryta znacznie bardziej od całej reszty. Otworzyłem skrzypiące drzwi i zawołałem by sprawdzić czy ktoś jest. Jednak nikt mi nie odpowiedział. Wchodząc odczuwałem niepokój. W środku znajdowała się drabina i schody prowadzące na dół. Nie chciałem ryzykować życiem więc wspiąłem się po drabinie na górę.
Minąłem trzy poziomy a na czwartym był koniec mojej wspinaczki. Dopiero na szczycie zorientowałem się iż to prawdopodobnie była latania bądź stara wieża strażnicza. Możliwe, że posiadała co najmniej jeszcze jedno piętro, które z pewnością zawaliło się dawno temu. Po paru chwilach byłem już gotowy do spędzenia nocy tutaj.
Dzień 3
Promieniowanie wschodzącego słońca zmusiło mnie do pobudki. Znów miałem ten sam sen co ostatnio, w którym gniłem w celi. Dałbym sobie rękę uciąć, że widziałem w nocy jakąś postać wchodzącą do wieży. Nie jestem nawet pewien czy był to chociażby człowiek.
Zostawię tu swój miecz. Pomimo swoich magicznych atrybutów jest dla mnie zbyt ciężki.
Dopiero na dole zastanawiałem się co dalej. Nie miałem broni, okolica jest niebezpieczna a do tego jej nie znałem. I tak nie miałem innego wyboru, a jedynym wyjściem była ścieżka przede mną.
Dróżka przebiegała obok gęstego lasu. Doszedłem do mostu nad mała rzeką. Dzieliła ona owy las od kolejnego. Nic innego nie pozostaje jak iść dalej . Za mostem droga się urywała, z powodu osuniętego urwiska. Z wielkim trudem wszedłem na wzniesienie. Może nie było wcale aż takie duże ale jeśli chodzi o mnie to nigdy nie byłem zręczny i skoczny.
ÂŚcieżka prowadziła w głąb ciemnego lasu. Nie miałem zamiaru tam iść. W oddali dostrzegłem czyjąś postać. Byłem uradowany, ponieważ myślałem, że to już koniec mojej tułaczki. Ten ktoś zbliżał się z każdą sekundą w moim kierunku. Bardzo się zdziwiłem, a nawet nie nazwał bym tego '' zdziwieniem ''. Kilka metrów przede mną stał ork! Jedyne co zdążyłem zauważyć przed ucieczką to to, że był bodajże myśliwym i trzymał się za krwawiący bark. Wykrzykną coś w swoim języku i jak z procy porwał się do gonitwy. Uczycie strachu było tak intensywne, iż nie wiedziałem dokąd nawet uciekam. Prawie czułem na sobie jego oddech.
Biegnąc straciłem rachubę czasu. Nawet nie wiem kiedy bestia zaprzestała pościgu. Moim oczom ukazała się ogromna palisada. Była zrobiona dość chaotycznie i niedbale. Potencjalny najeźdźca nie miałby z nią problemu. Wewnątrz jej znajdował się zamek, który już wcześniej widziałem.
Idąc wzdłuż palisady, tuż przy bramie, zauważyłem więźnia wyrywającego się dwóm ludziom w zbrojach strażników. Pobili go do nieprzytomności. Zamierzałem obrać inny kierunek aby nie skończyć podobnie jak skazaniec. Odwracając się dostałem czymś po głowie.
Ocknąłem się już po tym jak dostałem w twarz. Byłem przywiązany do kilkudziesięciu niewolników. Człowiek który mnie przebudził powiedział, że gdzieś wyruszamy. Nie odpowiedział gdy spytałem się dokąd.
Szliśmy w ciszy. Każda pogawędka z kimś obok kończyła się ciosem od ludzi w czerwonych zbrojach. Znajdowali się oni przed jak i za grupka pojmanych. Przedarliśmy się przez las a w następnej kolejności przez tunel.
Po krótkim czasie doszliśmy do jakiejś wielkiej kopalni. Była dość dobrze strzeżona. Kilku ludzi przesiadywało na drewnianych wieżach strażniczych. Paru osobników budowało także mała palisadę.
Dopiero po wejściu do weń zdziwiłem się jej ogromem. Pewien człowiek zaprowadził mnie wraz z innym więźniem w dół szybu i kazał nam kopać. Później oswobodził nas i dał kilofy. Ostrzegał nas jeszcze przed obijaniem się a także włażeniem do niestrzeżonych, bocznych szybów.
Mój kompan nazywał się Wąż. Wspominał, że zanim tu trafił był czyimś czeladnikiem. Tutaj nie miał zamiaru sprzeciwiać się i buntować przeciw tutejszym zarządcom. Mówił, że dzięki temu kiedyś będzie kimś więcej niż tylko kopaczem.
Kopałem cały dzień. Byłem tak wykończony, że nie wiem nawet kiedy zasnąłem w reku z kilofem.
Dzień 4
Zostałem obudzony kopnięciem w brzuch, podobnie jak Wąż. Poinformowano nas o racji żywnościowej.
Tyraliśmy jak woły. Po upływie określonego czasu udaliśmy się odebrać jedzenie.
Ku zdumieniu dostaliśmy jedynie bochenek chleba, potrawkę z chrząszcza i wodę.
Zauważyłem kopacza w podeszłym wieku. Zastanawiałem się jakim cudem udało mu się tak długo tu przeżyć. Spoglądając tak na niego, zaczepił mnie jakiś niewolnik. Twierdził, iż owy więzień jako jedyny przeżył zawalenie się opuszczonej kopalni.
Harowałem do końca dnia. Pod wieczór zjadłem ostatni pokarm jaki mi został, czyli łykowatą potrawkę. Była naprawdę obleśna. Udałem się spać.
Dzień 7
Obudziłem się z myślą, iż znów czeka mnie masa roboty. Jak niedawno tak i teraz pamiętałem swój powtarzający się sen. Przedstawiał mój pobyt w celi, jednak tym razem dodatkowo pod koniec widziałem tajemniczy cień...
Po odbiorze jedzenia spostrzegłem dwóch szarpiących się kopaczy. Jeden miał sporą przewagę nad drugim. Postanowiłem zakończyć tą kłótnię. Nagle jeden z napastników wyciągną zza pleców kilof i zamachną nim w stronę pół przytomnego przeciwnika. Podbiegłem do niego tak szybko jak tylko mogłem. Odepchnąłem go z takim impetem, w skutek czego oprawca uderzył w litą skałę dalej a jego broń spadła w dół szybu.
Pomagając pobitemu kopaczowi, podszedł do mnie ten, którego wcześniej popchnąłem. Przeszył mnie wzrokiem. Byłem w lekkim niepokoju, ponieważ nie wiadomo co może odbić takiemu. Stał tak jeszcze chwile po czym odszedł.
Jesse, bo tak nazywał się człowiek, którego uratowałem. Był przyjaźnie nastawiony. Mówił, że osobnik, który go zaatakował, nazywał się Herek. Nie wspominał dlaczego zaatakował właśnie jego. Ale opowiedział mi kilka przydatnych rzeczy o tym miejscu i nie tylko.
Dowiedziałem się, że ta kopalnia należy do starego obozu, najpotężniejszego pod barierą. Najwięcej do gadania w całej koloni ma Gomez i to dla niego pracują ludzie w czerwonych zbrojach. Nazywa się ich po prostu strażnikami. A jeśli chodzi o nowych, to muszą wydobyć pewną ilość rudy aby zasłużyć na odpoczynek na powierzchni. Szczególnie ostatnia wiadomość mocno mnie zasmuciła.
Jesse mówił coś jeszcze o nagrodzie, po którą mam zgłosić się jutro. Miło z jego strony.
Kolejną część dnia spędziłem jak zwykle, czyli męczyłem się z samorodkami do wieczora. Po ciężkiej pracy tak jak zawsze zasnąłem ze zmęczenia.
Dzień 8
Od razu po przebudzeniu pobiegłem do Jesse odebrać nagrodę. Porozmawiałem z nim chwile po czym udałem się za nim w dół szybu.
Na samym dole minęliśmy kilka kopców rudy a także wielką rozdrabniarkę. Tyrało przy niej kilku niewolników. Dobrze, że ja nie zostałem zmuszony do tej roboty.
Pod pewnym rusztowaniem, prowadzącym do jakiegoś bocznego szybu, kopacz kazał mi zaczekać. I tak zrobiłem. Jesse podszedł do jakiegoś martwego ciała, a ja sam byłem wpatrzony w tajemniczy tunel za nim. Wydawało mi się nawet, że słyszę odgłosy jakiś bestii.
Nim się obejrzałem kopacz powrócił, dał mi spodnie podobne do tych, które sam nosił. Całe pozszywane i tak stare, że materiał zmienił kolor. Ale lepsze to niż nic. Przydadzą się podczas chłodnych nocy a także jako ochrona przed odłamkami spadającymi z samorodków.
Podziękowałem mu i wróciłem do pracy.
Machałem tak kilofem do końca dnia. Powoli zaczyna mnie denerwować te ciągłe stukanie i stukanie. Ma nadzieje, że te męki wkrótce się skończą.
Dzień 14
Obudziłem się gwałtownie i wystraszony odskoczyłem na bok. Już miałem chwycić za kilof gdy okazało się, że to tylko orkowi niewolnicy. Prowadzeni byli przez kilku strażników.
Zeszli oni na dół i osadzili dwóch orków przy rozdrabniarce. Mieli pracować oni na zmianę. Zaś zwykłych skazańców zagonili do kopania. Jedną z tych paskudnych bestii zaprowadzili do mniejszej kopi tej maszyny, która znajdowała się gdzieś w bocznym szybie.
Według mnie to głupi pomysł. Nie mogę sobie wyobrazić co to by było jakby ich nowi więźniowie się zbuntowali.
Po racji żywnościowej strażnicy wypłacili nam nasze zarobki. Każdemu przydzielano różną kwotę. A ja dostałem marne 20 sztuk rudy! Tyle harowania! Już nawet świniopas zarabia znacznie więcej! Strasznie mnie to rozzłościło, jednak nie chciałem dostać na dodatek bęcków, wiec trzymałem to na wodzy.
Pracując przez resztę dnia czasem zaglądałem na orków. Tak dla pewności. Przecież nigdy nie wiadomo . . .
Dzień 17
Tuż po przebudzeniu Wąż oznajmił, iż dobrym pomysłem było by udanie się w inne miejsce. Jeśli chodzi o mnie , to już przyzwyczaiłem się do tego. Chyba jak na razie nie będę go opuszczał.
Po wydaniu jedzenia, Wąż zawędrował do jakiegoś bocznego szybu. Sam nie wiem gdzie dokładnie. Nie zatrzymywałem go.
Po południu spotkałem tego starego kopacza. Postanowiłem go poznać. Nazywał się Grimes. Opowiadał mi o tym, że jest górnikiem od bardzo dawna. Trafił tu zanim jeszcze powstała bariera. Niegdyś był kopaczem w innej kopalni, która uległa zawaleniu. Miło się z nim rozmawiało.
W pewnym momencie zaczął bredzić. Zrozumiałem jedynie to, że bariera powstrzyma mnie, kim bym nie był. Pod koniec rozmowy dał mi piwo i ser. Mówił, żebym się nie przejmował, bo dla niego to i tak za dużo. Grzecznie mu podziękowałem i wróciłem do pracy . . . pracy, która kiedyś mnie wykończy . . .
Dzień 18
Był to pierwszy dzień, w którym wstałem wypoczęty. Bardzo dobrze mi się spało, choć przebudziłem się o tej samej porze co zawsze.
Po odbiorze żywności, wręczono nam po 10 bryłek rudy. Powiedziano nam także , że dziś dadzą nam odpoczynek na zewnątrz. Bardzo się ucieszyłem, wręcz nie mogłem wyrazić swojej radości. Ze zniecierpliwieniem czekałem...
Pod wieczór zebrał się tłum przy wyjściu z kopalni. Dochodziło nawet do przepychanek, wtedy nie rozumiałem jeszcze z jakiego powodu.
Po pewnym czasie z rozjuszonego tłumu wyszedł jakiś strażnik, który najwidoczniej tu zarządzał. Jego ludzie wypuszczali po kolei niewolników. Już obmyślałem gdzie się udać po wyjściu z tąd.
Stałem między środkiem a końcem korka, nie śpieszyło mi się. Gdy już nadchodziła moja kolej, jeden zarządca wykrzykną, że to już koniec na ten tydzień. Wśród kopaczy, którzy zostali, zapanował chaos. Wszyscy bili się między sobą. Rzucali się nawet na strażników. Ja także rozzłościłem się, bo przecież jak to tak można! Cholerni strażnicy!
Zawsze mnie spotyka coś takiego! Dalej nie mogłem się z tym pogodzić. W końcu myśl o tym na tyle mnie zmęczyła, aż zasnąłem.
Dzień 21
Ze snu wyrwało mnie głośne tupotanie. Do kopalni zawitali nowi goście. Nie wiem kim byli. Posiadali tatuaże na całym ciele. Ogoleni na łyso. Ich zbroja była dość dziwna, odkrywała prawie cały tułów z wyjątkiem ramion. Na ich plecach spoczywały specyficzne, dwuręczne miecze.
Po odbiorze jedzenia postanowiłem, pogadać z człowiekiem w dziwnej czerwonej zbroi. Nie był tacy jak inni, więc dobrze trafiłem. Przedstawił się jako Jan. Był, jak on to powiedział, cieniem ze starego obozu. Wspominał, że przybył tu z jakąś misją i niedługo musi wracać. Mówił, że zagościli tu strażnicy świątynni, by pomóc nam z pełzaczami. Podobno wyznają jakieś inne bóstwo. Od razu pomyślałem o nich jak o jakiś wariatach. Cień zabronił mi z nimi rozmawiać. I tak nie miałem zamiaru tego robić.
Cały dzień myślałem jak opuścić to miejsce, jednak nic sensownego nie przyszło mi do głowy. Trapiłem się tym do zmroku . . .
Dzień 25
Od razu po obudzeniu wyruszyłem poszukać innego miejsca pracy w kopalni. W pierwszej chwili pomyślałem o jakimś bocznym szybie. Bez większego zastanowienia właśnie tam się udałem.
W owym szybie pracował jeden z orków. Znajdowało się tu też kilka strażników, wiec uważałem, że jest bezpiecznie. Zeszedłem na dół po drabinie i zabrałem się za stukanie.
Nastąpiła pora odbioru jedzenia. Wspiąłem się z trudem na górę i już miałem iść dalej, gdy nagle usłyszałem krzyk jednego z kopaczy. Odwróciłem się. Z jakiegoś tunelu wybiegło kilka tuzinów pełzaczy. Rzucali się na ludzi jak sępy na padlinę. Nawet ork nie miał szans. To było istne piekło!
Po krótkim czasie pojawili się strażnicy świątynni. Nic nie zrobili. Patrzyli się jedynie na zaciągane martwe ciała w głąb jamy, przez pełzacze. Dziwne, ponieważ mieli oni nam pomagać...
Wieść o tragedii szybko się rozniosła. Od tego czasu nikt nie zamierzał zaglądać do tego szybu.
Wróciłem do dawnego miejsca. Kopałem tam do wieczora, rozmyślając jakby wykorzystać swoją wiedzę o pomocy ze strony niedawno przybyłych gości...
Dzień 29
Od razu po pobudce, strażnicy kazali mi wyruszyć razem z innymi do nowego tunelu. Tak też zrobiłem.
Szliśmy parami. Niestety koło mnie szedł natrętny kopacz. Chwalił się ciągle swoim magicznym pierścieniem.
Nowy szyb znajdował się na samym dole, tuż obok dużego kopca rudy. Wchodząc do tunelu czułem niepewność. Na miejscu kazali nam się rozejść i kopać.
Tuż po nas przyszło dwóch strażników świątynnych. Miałem zamiar z nimi pogadać, jednak trochę się krępowałem. Później pojawiło się także kilku strażników z kopalni. Jeden z nich miał lśniącą zbroję. Na jego klatce piersiowej znajdowała się maska przypominająca zwierzęcą twarz. Tak, to był szef kopalni. Nie wiem jak się nazywał, ponieważ nikt nigdy o nim nie mówił. Zapewne tak bali się go.
Gospodarze wdali się w ostrą dyskusje z gośćmi. Stałem dość blisko więc co nieco słyszałem. Po jakimś czasie zarządca kopalni wysłał gdzieś swojego najlepszego człowieka. Chyba do jaskini obok, ale nie mogłem być tego pewien.
Nagle ziemia zatrzęsła się. Nastała głucha cisza. Wszystkie oczy były skierowane na kłócące się towarzystwo. W pewnym momencie nie wiadomo skąd dobiegł przeraźliwy krzyk. Przerwał go huk. Z jakiejś górnej jaskini wybiegły pełzacze. Pomyślałem,że to chyba jakiś żart! Znowu te bestie? Wszyscy zaczeli uciekać. Zarządca wyjął łuk, jednak nie zdążył z niego skorzystać. Wprost na niego spał głaz, przygniatając jego dolną część ciała. Wrzeszczał na strażników świątynnych, że policzy się z nimi. Jeden z nich podbiegł do niego i szybkim cięciem odciął mu głowę.
Nie mam pojęcia co było dalej, ponieważ wybiegłem czym prędzej z tego przeklętego miejsca. Kilka pełzaczy znalazło się w głównym szybie, jednak szybko ten problem został rozwiązany.
Jak później się dowiedziałem, strażnicy świątynni przeżyli. Jedynym świadkiem całego zajścia, o którym nikt nie wiedział, byłem JA …
Dzień 30
Pospałem dzisiaj dłużej, nie bałem się konsekwencji. Nikt nie zauważył mojego wybryku .
Zamiast zgłosić się po jedzenie, poszedłem poszukać jakiegoś strażnika świątynnego. Nie musiałem daleko iść, znajdował się tuż obok magazynu. Stanąłem na wprost niego. Spojrzałem mu głęboko w oczy. Odrzekłem, iż wiem co on i jego koledzy zrobili. Wymieniłem zdarzenie w bocznym szybie i w szybie na dole. Zauważyłem lekki strach tegoż osobnika. Powiedział, że w każdej chwili może wyjąć swój miecz. Bez wahania odpowiedziałem mu, że raczej nie zdąży. Dobrze wiedział, że w każdej chwili mogę wypaplać wszystko tym bardziej, że strażnicy nie byli tak daleko. Nastąpiła chwila ciszy.
Była dłuższa niż się spodziewałem. Patrzeliśmy się tak na siebie czekając, aż ktoś wymięknie. Najwidoczniej bał się zaryzykować i w końcu zapytał się czego chce. Co mu mogłem odpowiedzieć? Chce wydostać się z tej cholernej kopalni! Znów nastała cisza, lecz tym razem krótsza. Kazał mi zaczekać, a sam poszedł porozmawiać ze swymi kompanami.
W tym czasie odebrałem jedzenie a także zapłatę. Tym razem dostałem 10 bryłek rudy. Nie byłem tym zbytnio przejęty. Strażnik świątynny wrócił, chciał ode mnie kilof. Dopytywałem się w czym jest mu potrzebny, ale zaufałem mu. Oddałem broń, a on udał się w stronę niższych pięter.
Zjawił się wieczorem, przyniósł mi zbroje strażnika. Zbroje strażnika! Nie miałem pojęcia skąd ją ma, ale to i tak mało istotne. Z kopalni wyszedłem jak gdyby niby nic. W końcu jestem wolny! Ale nie koniecznie. Mój wybawca kazał mi w zamian udać się z nim do jego obozu i dołączyć do niego. Sądziłem ,że to nie jest zły pomysł.
Szliśmy dość długo. Po drodze powiedział mi on o moich przyszłych obowiązkach, a było ich dużo. Dowiedziałem się ,że owy strażnik nazywa się Gor Na Wons.
O północy dotarliśmy do obozu. Znajdował się na bagnie. Strażnik świątynny odprowadził mnie do mojego przyszłego pokoju. Drogę oświetlały nam latarnie z rudy. Pierwszy raz zetknąłem się z tym.
Po krótkim czasie doszliśmy do celu. Był to namiot albo coś przypominającego go. W środku spał jakiś człowiek. Zmęczenie było tak silne, że bez namysłu położyłem się do wolnego łoża.
Dzień 31
Przebudził mnie jakiś szelest. Otworzyłem oczy i ujrzałem jakąś łysą postać ze skrętem w ustach. Wpatrywała się we mnie z bliskiej odległości. Momentalnie odskoczyłem w kąt pomieszczenia. Zamiast się przedstawić, proponował mi bucha. Długo odmawiałem, ale w końcu się zgodziłem.
Jak później się dowiedziałem, był to nowicjusz. Nazywał się Shrat. Poopowiadał mi trochę o tym miejscu. Poznałem historie założenia obozu, a także jego opinie o tutejszych ludziach.
Powiedział mi także o codziennym przydziale zioła, więc w następnej kolejności udałem się po nie.
Dostałem trzy sztuki zielonego nowicjusza.
Później z nowym znajomym i innymi nowicjuszami poszedłem na tutejsze bagno. Musieliśmy zbierać jakieś cholerne rośliny i te bagienne ziele. To było meczące. Wypaliłem w trakcie mój przydział. Robota była dość niebezpieczna, ponieważ wokoło kręciło się dużo krwiopijców i błotnych węży.
Niechcący zawędrowałem za daleko. Natrafiłem na dziwną konstrukcje przypominającą drewniany piedestał. Na nim znajdowało się coś magicznego, ale wolałem tego nie dotykać. Obok były wbite małe pale, a na ich czubkach ludzkie głowy, a raczej to co z nich zostało. Tuż pod nimi leżała pałka, akurat nie posiadałem żadnej broni, więc przywłaszczyłem ją sobie.
Po skończonej robocie udałem się po zakup ziela. Sprzedawca namawiał mnie na nowy wynalazek alchemików czyli mroczny zew, jednak nie dałem się tak łatwo. Wydałem całą moją rudę na 5 skrętów zielonego nowicjusza.
Wieczorem byłem zmuszony wysłuchiwać opowiastek jakiegoś guru. Inny z kolei uczył nas niby używać zwoi. Najgorsze gorsze było to, że nie mogliśmy się odzywać do guru. Strażnicy świątynni z kolei nie wypuszczają nikogo z obozu, bez pozwolenia baalów. To są jakieś świry. Teraz nie dziwie się dla mojego współlokatora.
W nocy rozmawialiśmy ze sobą o tym i paliliśmy. Wcześniej rozważał ucieczkę stąd ale dopiero ze mną może to się powieść – mówił.
Dzień 32
Dopiero z rana uświadomiłem sobie, że uzależniłem się i jestem kompletnie spłukany. Siedząc w ciszy ze Shratem postanowiłem opowiedzieć mu co wczoraj znalazłem na bagnie. Na jego twarzy malował się niepokój. Powiedział mi abym udał się z nim na bagno.
Doszliśmy do jakiejś chatki. Dziwne, że w takim miejscu ktoś jeszcze mieszka. Mój kompan sprawiał wrażenie, zabłąkanego. Zapewne nigdy tu nie był. A więc jakim cudem znał drogę?
Zbliżaliśmy się powoli do drzwi. Znienacka wyskoczył tajemniczy człowiek w zielonym stroju. Prawdopodobnie chciał nas zaatakować. Shrat niechcący pchną go w przeciwnym kierunku. Osobnik uderzając głową o kant, skręcił kark.
Obydwaj byliśmy w szoku. Shrat majaczył coś o pustelniku, który strzegł te magiczne coś. Nie słuchałem go jednak. Pobiegłem do naszego obozu by tam ochłonąć. Przez resztę dnia nie rozmawialiśmy ze sobą. Oczywiście udawaliśmy, że nic się nie stało.
Po naukach guru udałem do swojego namiotu. Shrat już tam był. Miał pewien plan ucieczki z tego paskudnego miejsca...
Dzień 35
Po raz kolejny miałem ten sam sen, przedstawiający pobyt w jakimś więzieniu. Nad ranem jeszcze trochę rozmyślałem o nim...
Udaliśmy się jak zwykle na bagno po ziele. Shrat zachowywał się dziwnie. Burczał cały czas pod nosem i agresywnie reagował na wszystko. Na domiar złego zaatakowały nas błotne węże, jednak zdążyliśmy w porę uciec do bezpiecznego obozu.
W następnej kolejności poszedłem na nauki u mistrzów. Używanie zwojów nie jest takie trudne ale dla niektórych tumanów wyjątkowo ciężko wchodzi ta wiedza we łby. No nic na to nie poradzę.
Wieczorem odebrałem moją i Shrata rację zielonego nowicjusza. W tym czasie zauważyłem, że Gor Na Wons wypalił zbyt dużo ziela. Nie był nawet w stanie dojść do własnego domku, który znajdował się nie nieopodal. Wróciłem się do naszego namiotu. Wziąłem mój schowany strój, dzięki któremu wydostałem się z kopalni. I popędziłem z moim kompanem do strażnika świątynnego.
Był on naprawdę mocno wcięty. Niechętnie dałem mu jeszcze do wypalenia nasze ziele. Urządziliśmy sobie pogawędkę. Opowiedzieliśmy mu banalną historyjkę o szpiegu ukrywającym się przed obozem. Dał się nabrać jak dziecko. Wyruszyliśmy we troje do owego miejsca.
Minęliśmy strażników pilnujących obozu i natrafiliśmy dalej na jaskinie. Będąc w niej zamierzaliśmy już uciekać. Nagle coś przeszyło na wylot brzuch Gor Na Wonsa, a on sam padł na ziemię. Był to sztylet Shrata...
Przecież nie taki był plan, nie mieliśmy go zabijać! Czemu on to zrobił? Nowicjusz zbiegł. Ja sam stałem jeszcze przez jakiś czas nad martwym ciałem. Zabrałem jego miecz nadzorcy a zostawiłem swoją pałkę.
Po raz kolejny stałem się wolny. Lecz nie byłem zwolennikiem spacerów w mroku, więc postanowiłem zatrzymać się w jakiejś pieczarze dalej. Było w niej kilka kretoszczurów ale bez trudu poradziłem sobie z nimi. Zasnąłem rozmyślając o jutrzejszym dniu.
CDN