Cholera, więc jednak- zasyczałem. Wiedziałem, że te bestie szaleją na zapach samej krwi, więc rozwiązanie tego problemu mogło być prostsze niż mogłoby się wydawać. Było prostsze, ale wciąż niewykonywalne... Jeśli umrzeć, to w bitwie, nie w ucieczce. Powoli zaciągnąłem się nocnym powietrzem. Wyczułem sosnowe lasy, lekki zapach bzu. Ostrą woń krwi. Nic dziwnego, iż polimorficzne stworzenia były tak pobudzone. Nie zwracałem uwagi na towarzyszy, którzy rozciągnęli się w łuku ustawiając mnie w samym środku, w celu ochrony najsłabszego wędrowca. Nie przeszkadzało mi to, wiedziałem że w ostatecznym rozrachunku jedyne co mi zostanie to łuk i niezastąpione srebrne strzały. Więc czym wilkołak się specjalizował ? Bestia szybka, silna, wytrzymała, ale na księżycowy metal, na srebro kompletnie nieodporna! Nie cierpiała tez ognia. Wargi rozciągneły mi się w uśmiechu. Strzały, które przekazałem towarzyszowi powinny się przydać. Również mag da sobie rade z swoim ognistymi czarami. Tak więc kolej na mnie. Przeciągnąłem ramiona, naprężyłem łuk. Dokładnie wycelowałem. Odległość między mną a potworem nie była duża, ale trafić celnie było sprawą bardzo trudno. Cóż, próbować warto. Wycelowałem w najbliższego z wilkołaków, basiora o rozżarzonych, czerwonych ślepiach skrytych pod gęstym, rudo szarym futrem. Nie zastanawiając się dłużej niż było to koniecznie, mentalnie przybliżyłem sobie swój cel. Nie celowałem w głowę czy ślepia, ale w kończyny. To ona zagrażały mi w tym momencie najbardziej. Jednak najpierw musiałem je sprowokować. Naciąłem swe ramie, tak by popłynęła krew. Teraz byłem spokojny o to, czy któryś będzie się starał mnie zajść od boku. Będą biegły prosto na mnie...
ÂŚwist moich strzał rozpoczął bitwę. Jeden z wilków rzucił się na przygotowanego Gordiana, reszta obserwowała nas niespokojnie. Postrzelony przeze mnie wilkołak odtoczył się lekko do tyłu, wiedziałem że mam sekundę wolnego czasu. Wykorzystałem ją, na strzelenie wilkołakowi, który atakował Gordiana prosto w podstawę czaszki. Nie sądziłem, że ten strzał go zabije, ale na pewno da Gordianowi potrzebny czas. Nie czekając dłużej obróciłem się w kierunku zranionego przeze mnie w udo wilkołaka. Tylnią lewą łapę ciągnął za sobą, nie mógł już tak mocno skakać. Ale wciąż biegł bardzo szybko. Prosto na mnie. Wyciągając strzały z kołczanu drżącymi dłońmi, obie osadziłem na cięciwie i wprawnym, nauczonym na polowaniach, płynnym ruchem podniosłem łuk na wysokość oczu. Znad grotu strzały widziałem pędzącego potwora. Jego głowa kołysała się w górę i w dół, w górę i w dół... Kiedy znalazła się na wysokości mojego wzroku, wypuściłem strzały. Obydwie wbiły się w czaszkę. Obydwie przebiły kość. Obydwie przebiły mózg i z trzaskiem zatrzymały się na czaszce. Z tyłu puszki czaszkowej. Niewiarygodne, ale wilkołak wciąż biegł. Nie wiem, czy to spowodował zew mej krwi, czy niesamowita żywotność mego przeciwnika. Ważne było to, że był trzy stopy ode mnie. Nie było miejsca na strzał. Ale zostały moje strzały. Błyskawicznym, zamazującym się w oczach ruchem wyjąłem dwie z moich faworytek, srebrnych. Kucnąłem i usztywniłem ramię, w których trzymałem strzały. Wilkołak nie zatrzymał się, o nie. Wpadł jak konni w pikinierów. Jedna z strzał przebiła gardło, druga zatrzymała się na krtani. Byłem przygniecionym wciąż dychającym - i kłapiącym zębami cielskiem. Wytargałem strzałę z gardła potwora i wbiłem mu ją prosto w paszczę. Zęby zatrzymały się o cal od mojej dłoni. Były usztywnione: gdyby teraz zatrzasnął szczękę, byłoby po nim, kolejna strzała wylądowała w mózgu. Na szczęście dla mnie te stworzenia były głupie i przewidywalne. Zanim samobójca zatrzasnął szczękę, zdążyłem wyjąć mą prawicę z pyska wilkołak
Odetchnąłem głęboko: jednego mniej...
____________________________________________
Walka łukiem IV, Mistrzowski łuk, celny strzał, Strzał dwoma pociskami, celny strzał, Strzał dwoma pociskami, Srebrne strzały