///Pytałem, bo jest to dość ważne jako podstawa odnośnie zbliżającego się starcia. Może być wąska na jedną może dwie osoby. Walka będzie polegać na parowaniu i zwyczajnym wykańczaniu po kolei wrogów. Jeśli rozwiną szyk, lub nawet mnie otoczą bedą problemy. Krakowskim targiem dajmy to na pół.
Przeciwnicy pomimo ciemości i chaosu, który zapanował połapali się co i jak. Zrozumieli, że w pojedynkę znaczą tyle co truchło ich kompana... Prędko stanęli w szeregu, a w zasadzie dwuszeregu bo mieściło ich się zaledwie 3 ramię w ramię. Dwóch pozostałych stanęło za ich plecami. Widać byli w miarę wyćwiczeni w tego typu akcjach. Krasnolud zrozumiał, że może mieć problemy. Wiedział, że jeśli zepchną go w tył może dojść do niemiłego spotkania z demonem. Wiedział też, że musi jak najszybciej przejąć inicjatywę i spróbować obalić ich szyk. W pojedynkę było to posunięcie niemal samobójcze i szaleńcze... Ale czy rozmowa z Gassarem była bezpieczniejsza? Domenic postanowił przedewszystkim trzymać dystans i sukcesysnie wykańczać przeciwników. Chwycił pewnie topór niemal u samego jego końca i zadawał ciosy od góry nie dając zbliżyć się wrogowi na zasięg ich oręża. Nie celował w nic konkretnego, ciął w zlane ze sobą materi. Ciężko im było mimo wszystko parować wyprowadzone z pełną siłą uderzenia. Właściwie żaden miecz nie jest zdolny tego dokonać, a nawet jeśli to zwyczajne przesunięcie takiego oręża do przodu spowoduje osiągnięcie celu i zbicie miecza na trzon. Tak też zdarzyło się krasnoludowi razy kilka. Musiał przyznać, wrogowie byli diablo silni. Mimo iż ciosy zmuszały ich do uników, a tym samym do rozbicia szyku Domenic nie był w stanie tak szybko wyprowadzić kolejnego uderzenia mogącego powalić na ziemię przeciwnika. Zza zakrętu zamajaczyło światło księżyca: wyjscie z groty. Jednak 5 pozostałych z bandy nie mogło tego widzieć. Domenic ciągle zmieniał kąt natarcia topora, co jakiś czas z łatwością parując wyrzucane ku niemu pchnięcia. Postanowił wykonać podobne. Myląc przeciwnika tym, że uniósł topór nad prawę ramie, niby przymierzając się do cięcia błyskawicznie przesunał ręką po rękojeści tak, by wyprowadzić pełnowartościowe pchnięcie. Cień oraz powtarzalność działań dały o sobie znać, zbóje nie spostrzegli zbliżającego się ku nim topora. Stali w dużym zwarciu. To ich pogrzebało. Domenic trafił środkowego a ten powalił dwóch stojących za nim. Jeden z nich się zatoczył opierając o ścianę drugi upadł razem z tym pchniętym. Próbowali się podnieść. Ci natomiast, którzy stali w pierwszej linii wybili się z rytmu i właściwej postawy pociągnięci przez updających. Krasnolud nie mitrężył czasu. Błyskawicznym uderzeniem od prawej przygwoździł do ściany zbója po lewej, jak się okazało rozwalając mu nerkę na dwie równe połówki. Nie obyło się jednak od innych obrażeń. Od rozkruszonej miednicy, po zachwianie kolejności kręgów w kręgosłupie. Drugi oprzytomniał na czas. Zdążył nawet wyprowadzić cios lecz... w pustkę, bo Domenic już stał na miejscu jego kompana. Przestąpił z nogi prawej na lewą, woda ze sklepu jaskini pociekła mu po twarzy... a może to krew? Nieważne! Moja czy ich? Nieważne! Chcę ten pierścień! Tylko to jest ważne. Zabić! Pogruchotać! Klasyczne uderzenie od lewej w tego, który zaatakował jakże groźną i potężną nicość spadło pod łopatkę. Przeciwnik upadł na kolana pod tym uderzeniem. W tym czasie z ziemi zebrała się reszta i w miarę oprzytomniała. Klęczący próbował powstać i ponownie pochwycić broń by zemścić się za uszkodzoną ręke, ale dostał w głowę toporem, który spadł na niego niczym grom z jasnego nieba.
Ciekawę jaką barwę ma właśnie teraz niebo? Trzeba rychło to sprawdzić
Pozostali rzucili się na niego szarżą. Całkowicie chaotyczną lecz całkowicie groźną, bo pełną chaosu...