Autor Wątek: [opowiadanie] I nadszedł kres...  (Przeczytany 1509 razy)

Description:

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Metztli

  • Magnat
  • ***
  • Wiadomości: 938
  • Reputacja: 379
  • Płeć: Kobieta
  • Is it hot in here, or is it me?
[opowiadanie] I nadszedł kres...
« dnia: 01 Lipiec 2009, 20:22:36 »
Kolejny, szalony wytwór mojej wyobraźni. Na szczeście, tylko ;)

   Płomienie powoli otaczały młodą dziewczynę, czuła ich gorąco liżące jej twarz i ciało. Otwierała usta w niemym krzyku, jednak nie słyszała go, jedyne, co dochodziło do jej uszu to dziwny, ponury głos, który mówił coś w nieznanym Zofii języku. Glos nabierał na sile, aż runęły ściany pokoju i oczom dziewczyny ukazał się apokaliptyczny widok. Wszystkie domy wokół płonęły, ziemia była czarna, pozbawiona całkowicie roślin, spękana i sucha… Wokół panowała przejmująca cisza, żadnych głosów ludzi, żadnych krzyków… W ogniu, tuż naprzeciw Zofii stała postać, mężczyzna, który to mówił w owym dziwnym języku. Patrzył na nią swym palącym wzrokiem, wyciągnął dłoń, zakończoną czarnymi szponami i wskazał na nią
   - Ty jesteś… - wypowiedział głosem ponurym i złym, który mroził krew w żyłach, przejmował do szpiku kości. Lecz nie dokończył, reszta jego słów utonęła w opętańczym krzyku potępionych, błagających o litość, krzyku przejętym bólem i cierpieniem. Mężczyzna zaczął zbliżać się do Zosi, i dopiero wtedy ona usłyszała swój własny wrzask i poderwała się na łóżku. To wszystko było tylko koszmarnie realistycznym snem.
   - Chyba powinnam przestać oglądać horrory przed snem… Albo przynajmniej nie jeść
      do nich pizzy – burknęła, ocierając pot z czoła. Wstała z łóżka i spojrzała na swoje blade odbicie w lustrze, wpadające przez okno promienie księżyca nadawały jej ponury, topielczy wygląd. Potargane włosy, sterczały na wszystkie strony, grzywka była lekko wilgotna od potu, piżamę miała w nieładzie, za duża czarna, sprana koszulka z napisem `Pantera` odsłaniała ramę, a spodnie ledwo trzymały się na biodrach. Włożyła bose stopy w kapcie o kształcie pluszowych miśków i zeszła do kuchni. Zegar wybił godzinę trzecią. Zosia zrobiła sobie zieloną herbatę i usiadła przy stole. Gdzieś w oddali grzmiała syrena strażacka, wyjrzawszy przez okno dziewczyna zauważyła siwy dym, kilka ulic dalej. Płonął dom, może ginęli tam ludzie… Bez emocji na twarzy zasunęła rolety i dopiła herbatę. Zmęczenie minęło jej całkowicie, usiadła więc przez telewizorem. O tej porze nie było niczego ciekawego, więc dla rozrywki i uspokojenia włączyła sobie film na DVD, a dokładnie Koszmar z Ulicy Wiązów
   - Eh, takie koszmary, to nic – mruknęła patrząc na wyczyny psychopaty. Obejrzała film do końca i zajrzała do sypialni rodziców, spali snem sprawiedliwych, przyzwyczajeni do nocnych wrzasków córki. Dziewczyna westchnęła tylko i wróciła do łóżka, tej nocy nic więcej jej się nie śniło, po za ciemnością, pośród której płonął tylko maleńki płomyczek.
   - Zośka! Zośka wstawaj! – krzyki matki obudziły dziewczynę, z kuchni dobiegał smakowity zapach smażonej kiełbasy i jajecznicy.
   - Co? A która godzina? – mruknęła rozespana do siebie i spojrzała na zegarek, było dopiero w pół do dziewiątej, ale ponaglania matki sprawiły, że zaspana i pół-przytomna, zawinięta w ciepły, polarowy szlafrok weszła do kuchni.
   - Ale masz podpuchnięte oczy – powitała ją matka, podając kubek z herbatą
   - Znów nie spałaś w nocy, i krzyczałaś. Moim zdaniem, powinnaś iść do psychologa
      już ci to mówiłam… - powiedziała i postawiła przed nią talerz ze śniadaniem
   - Nie potrzebuję tego mamo… Po za tym, po to obudziłaś mnie o świcie, aby mi to
      powiedzieć? – burknęła dziewczyna krojąc chleb
   - I tak cię będę budzić, co sobota młoda damo. Koniec z siedzeniem po nocach – powiedziała zdejmując fartuch. Po chwili do kuchni wszedł ojciec.
   - Co się działo w nocy? Niech zgadnę… Znowu koszmar, tak? – zapytał z ironicznym uśmiechem
   - Tak, miałam koszmar… - powiedziała Zosia grzebiąc w jajecznicy. Ojciec pokręcił głową.
   - To przez te głupoty. Na oglądasz się horrorów, a potem ci się to śni. –
   - Ale to nie to powoduje koszmary… one są inne, realistyczne. ÂŻaden horror nie jest
      taki jak one. –
   - Co nie zmienia faktu, że to przez oglądanie tych głupich filmów – uciął ojciec popijając kawę. Uznawszy rozmowę za skończoną, rozłożył gazetę i nie interesował się już niczym.
    - A o czym masz te koszmary, że uważasz, że są inne? – zapytała matka
   - Widzę, jak wszystko się pali, cały świat. Niebo jest czarne od dymu, a słońce
      bardziej czerwone niż żółte. Pośród tego wszystkiego jest jeden, dziwny mężczyzna
      wygląda, jak by to on powodował te pożary. Mówi coś, ale ja go nie rozumiem, nie
      znam tego języka, brzmi dziwnie, jak jakiś wymarły, starożytny. Gdy milknie,
      słyszę krzyki i wtedy się budzę… Ot, cały mój sen. – opowiedziała pokrótce Zosia i dosunęła od siebie talerz z niedojedzoną jajecznicą. Rodzice spojrzeli na nią, matka z lekkim niepokojem.
   - I to ci się śniło raz? –
   - Nie, kilka razy- powiedziała dziewczyna i dopiła herbatę
   - Cóż, to tylko sen – powiedział ojciec i wrócił do czytania gazety, ale matka nadal wyglądała na zaniepokojoną.
   - A potrafisz zrozumieć to mówi ten ktoś? –
   - Mówiłam, że nie. Mówi w jakimś dziwnym języku… to znaczy, prawie cały czas, bo
      czasem mogę zrozumieć. Czasem wymawia moje imię, a czasem mówi jakieś słowa
      całkowicie wyrwane z kontekstu, takie pierdoły – powiedziała, wzruszając ramionami. Teraz, gdy to opowiedziała nie widziała w tym nic przerażającego, ani dziwnego.
   - Mogę iść na górę? Nie będę spać –
   - Co? A… tak, tak – mruknęła matka i machnęła ręką. Gdy Zosia poszła do swojego pokoju, kobieta zwróciła się do męża
   - I co o tym myślisz? –
   - ÂŻe za dużo ogląda głupot i za dużo o nich myśli –
   - A może to jest związane z przeszłością, no wiesz. Może powinniśmy jej powiedzieć – powiedziała kobieta wyłamując sobie palce i patrząc na męża, który jakby unikał patrzenia jej w oczy
   - Mnie się wydaje, że ona się domyśla – mruknął mężczyzna i wstał, wziął swoją marynarkę i cmoknął żonę w policzek.
   - Porozmawiamy o tym później, przy kolacji – powiedział i wyszedł do pracy. Cała sobota minęła spokojnie, na tym, na czym zwykle mijają leniwe soboty nastolatkom. Zosia zapomniała o koszmarnej nocy i nawiedzającym ją dziwnym upiorze. Z pokoju wyszła dopiero na kolację, ojciec już wrócił i jak zawsze siedział i czytał gazetę. Dziewczynka pomogła nakryć matce do stołu i cała trójka zasiadła do posiłku. Rodzice byli mocno spięci, świadomi, że czeka ich trudna rozmowa. W końcu Zosia nie wytrzymała
   - O co wam chodzi? Jacyś dziwni jesteście… Ja rozumiem, że dorośli miewają swoje
      problemy, ale, o co chodzi? Bo mam wrażenie, że to mnie dotyczy –
   - Musimy ci coś powiedzieć – zaczął ojciec – Jak wiesz, mama jest bezpłodna, tylko
      że.. ona zawsze taka była –
   - Chcesz mi powiedzieć, że mnie nie urodziłaś? – zapytała spokojnie, patrząc w oczy, jak dotąd myślała, swojej matki.
   - Tak… My cie adoptowaliśmy jak byłaś niemowlęciem – powiedziała i położyła dłoń na ręku córki
   - Pewnie czasem tego żałujecie – mruknęła
   - Nie! To nie prawda, nigdy nie żałowaliśmy, kochamy cie, jesteś naszą córką – powiedziała matka, zaciskając dłoń, ojciec milczał wymownie.
   - A znacie tych… no wiecie, biologicznych jak to się ładnie mówi –
   - Na pewno chcesz to wiedzieć? –
   - Tak –
   - Twoja matka miała 14 lat jak cię urodziła, ojciec był niewiele starszy. To była ich
      dobrowolna decyzja, aby cię oddać – powiedział ojciec bez żadnych emocji
   - Jak w Juno – powiedziała smętnie dziewczyna
   - Ale cóż, fajnie wiedzieć. Ja już nie jestem głodna, idę do siebie, jestem zmęczona – powiedziała wstając od stołu i skierowała kroki do pokoju
   - Powinnaś ją nauczyć, aby pomagała ci sprzątać po kolacji – powiedział sucho mężczyzna
   - A ty powinieneś traktować ją mniej oschle – powiedziała z wyrzutem kobieta
   - Jest rozpieszczona, nie ważne czy adoptowane czy nie, dziecko powinno być
      Prowadzone twardą ręką. Takie jest moje zdanie.
   - Jak by była synem, twoim, to traktowałbyś ją inaczej –
   - Och, daj spokój – burknął mężczyzna i wyszedł do kuchni
   - Dlaczego nigdy z nią nie rozmawiasz? Ze mną też ostatnio mało – powiedziała z wyrzutem kobieta przynosząc talerze
   - I po co zaczynasz tą rozmowę? –
   - Bo nigdy nie ma cię w domu, a jak jesteś to milczysz. Kiedyś tak nie było –
   - Bo ja pracuję! A jak wracam do domu to chcę odpocząć, a jak tu spać w nocy
      gdy ciągle słyszę wrzaski?! – zaczął mówić coraz głośniej
   - Chyba mam prawo do odrobiny pieprzonego spokoju?! – krzyknął
   - Ale nie musisz od razu krzyczeć – powiedziała spokojnie kobieta. Mężczyzna chciał coś jeszcze powiedzieć, ale tylko przygryzł wargę i wyszedł z kuchni. Zosia przysłuchiwała się tej kłótni w milczeniu, leżała na łóżku i rozmyślała. Poczuła nieprzyjemny swąd spalenizny, wyjrzała przez okno, paliła się komórka na narzędzia w ogrodzie, iskry sypały się na pobliskie rośliny, niszcząc je. Pośród tego stał mężczyzna, ten sam, co z koszmarów. Dziewczyna zacisnęła pięści i wyszła na dwór.
   - Co pan tu robi? To teren prywatny! – warknęła ignorując płonącą komórkę i węglącą się trawę. Przyjrzała się mężczyźnie, był spowity w płomienie, które tworzyły coś na kształt dziwnej aury, wokół jego ciała. Z ognia wydawały się być zrobione błoniaste skrzydła na jego plecach
   - Kim jesteś? – zapytała, odpowiedział, ale nie zrozumiała tego, co mówi. Widząc jej zakłopotanie mężczyzna przemówił jeszcze raz
   - Jam jest Lucyfer Zofio – powiedział, tym swoim ponurym i przerażającym głosem, lecz dziewczyna nie odczuła lęku.
   - Czemu nawiedzasz moje sny? – zapytała ze złością, strzepując iskrę z kapcia
   - Aby ci powiedzieć prawdę… -
   - Fajnie, to czemu mówisz w takim dziwnym języku? Zwykle wcale cię nie rozumiem
   - Wsłuchaj się… znasz ten język Dziecie. Ale przez wieki  w ciemnościach mogłaś
      zapomnieć – powiedział i zbliżył się do niej, czuła przyjemne ciepło płynące od płomieni. Położył jej swą gorejącą dłoń na czole. Przez chwilę słyszała tylko cichy trzask płomieni i widziała rozmazaną, ułożoną z ognia twarz Lucyfera. Dźwięki jakby oddalały się, robiło się coraz bardziej ciemno. Po długiej chwili Zosia uświadomiła sobie, że nie jest już w ogrodzie, w sumie nie miała pojęcie gdzie jest. Otworzyła usta, nabrała powietrza w usta i zapytała
   - Gdzie jesteśmy? – a cała ta czynność zdawała się jej trwać długie godziny
   - Jedni nazywają to miejsce otchłanią, inni bezczasem – doszedł ją głos Lucyfera, nie do pomylenia z innym
   - Nie podoba mi się to miejsce –
   - Nie dziwne, spędziłaś tu wiele godzin, dni, lat i wieków. Najdłużej z nich wszystkich
   - Jakich wszystkich? O co ci chodzi? –
   - Przypomnij sobie – powiedział Lucyfer i pomimo próśb Zosi nie odezwał się już więcej. Miała dość tego miejsca, dość tej ciszy i samotności. Chciało się jej płakać i było jej zimno. Poczuła nawet, że woli już płonące towarzystwo tajemniczego demona niż tą pustkę. Ze złości zaczęła krzyczeć, aby ją stąd zabrał i wtedy jej własny krzyk ją obudził. Spojrzała na zegarek, była dopiero piąta rano. Przewróciła się na bok i zaczęła rozmyślać o tym, co powiedział jej Lucyfer, ciągle kazał jej sobie coś przypomnieć, tak, jakby coś się niby miało dziać przed jej narodzeniem. Ale gdy zamknęła oczy i starała się skupić widziała tylko tą bezkresną otchłań, którą pokazał jej w nocy. Nawet teraz, gdy nie spała, miała wrażenie, że słyszy głos owego demona. Nie potrafiła myśleć o niczym innym jak tylko o ciemności i zimnie bezczasu, a im dłużej o tym myślała, tym bardziej miała wrażenie, że była tam nie pierwszy raz. O ósmej dość już miała leżenia. Zeszła na dół i zobaczyła, że ojciec śpi na kanapie. Widać, jak ona spała musieli się kłócić dalej. Teraz przemknęło jej przez głowę jak by żyło się jej z prawdziwymi rodzicami. Po niedługiej chwili przyszła matka, miała zaczerwienione oczy. Zabrała się be słowa za robienie śniadania
   - Kłóciliście się – stwierdziła Zosia i upiła herbaty
   - Tak bywa, że dorośli ludzie się nie zgadzają i czasem kłócą – powiedziała zdawkowo matka, stawiając przed nią talerz z kanapkami
   - Zjedz i się ubierz, pójdziemy dziś do kościoła spacerem – powiedziała kobieta i wyszła z kuchni. W ponurym nastroju dziewczyna zjadła śniadanie i ubrała się. Nie wiedziała, czemu, ale nie miała najmniejszej ochoty iść do świątyni, coś ją odpychało. Jednak wolała nie drażnić matki.
Podczas spaceru do kościoła rozmowa wcale się nie kleiła, matka była podminowana ostatnią kłótnią, a Zosia rozmyślała o swoim śnie. Doszły w końcu, gdy tylko przekroczyły próg świątyni Zosia poczuła, że śniadanie przewraca się jej w żołądku i, że nie czuje się najlepiej. Stała jednak twardo przy matce, która była kobietą bardzo wierzącą i pobożną. Gdy ksiądz czytał słowo boże, Zosia usłyszała cichy szept, niemalże bezgłośny, jak by brzmiał w jej głowie
   - Nudno, nieprawdaż? – był to męski głos, ale na pewno nie należał do Lucyfera. Dziewczyna rozejrzała się dookoła, ale w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby mówić
   - Nie rozglądaj się tak. Nie znajdziesz mnie tutaj. Nie mogę wejść do poświęconego
      miejsca. Ty też nie czujesz się tu najlepiej, mam rację? – powiedział ktoś. Zosia nie wiedziała, o co chodzi, poczuła się dziwnie nieswojo, miała zamęt w głowie.
   - Chcesz wiedzieć kim jestem – stwierdził głos
   - Nazywam się Amon. Skup się na tym, co chcesz spytać, bo masz straszny chaos
      w głowie, ciężko coś z tego wyciągnąć – powiedział głos i zaśmiał się
   - Dużo jest rzeczy, o które chciałabym spytać, od dłuższego czasu dzieją się wokół
      mnie dziwne rzeczy –
   - No fakt, niedługo masz urodziny, osiemnaste –
   - Tak, a skąd wiesz? –
   - Wszyscy wiedzą i każdy czeka. Lucyfer kazał mi z tobą porozmawiać, on nie ma
      cierpliwości do tłumaczenia. –
   - Znasz Lucyfera? –
   - Głupie pytanie, każdy go zna –
   - Jaki, każdy? –
   - No.. każdy. To ty o niczym nie wiesz? Nic a nic? – zapytał z niedowierzaniem Amon
   - Nie, a co mam niby wiedzieć –
   - No to, kim jesteś. No wiesz… `Na wzór Jezusa Chrystusa zrodzeni a niestworzeni.
     Liczba ich niewielka, lecz moc nieopisana. Gdy pierwszy się zrodzi będzie to
     Początkiem wszystkiego, a liczbą Pana Ciemności określony ostatni, ten, który umrze
      A śmierć jego będzie początkiem śmierci miliona milionów i zrodzenia tych, co
      Zrodzeni byli. I kroczyć znów będą po świecie, a głos ich potężniejszy niźli tysiąc
      tysięcy potężnych wiatrów, a krok tysiącem tysięcy trzęsień ziemi zabrzmi… bla
      bla… bla…. Nigdy o tym nie słyszałaś?
- Em… trochę to pod biblie podchodzi – pomyślała Zosia słuchając wywodów Amona
- Tak. Tylko to nie jest dostępne śmiertelnikom. Bo oni są głupi i wszystko źle
   interpretują, nawet swoją biblię. O, uważają, że Lucyfer i Szatan to ta sama osoba
- Wiesz, chyba mnie obrażasz, ja przecież jestem śmiertelniczką –
- Nie… ty jesteś Określoną przez liczbę Pana Ciemności, jesteś ÂŚmiercią ÂŚmierci –
Powiedział ponury i chłodny głos, który mógł należeć tylko do Lucyfera
   - To dziwne, co mówisz – powiedziała Zosia, nieświadoma, że wypowiedziała te słowa na głos. Nagle płomienie świec przy ołtarzu buchnęły całą mocą w górę, co spowodowało, że cały wosk stopniał, a kadzidło zapaliło się dłoniach młodego ministranta parząc go dotkliwie. Zosia upadła zemdlona na ziemię, a w kościele wybuchła panika, gdyż biblia zapaliła się od płomieni świec, a od niej obrus. Po chwili cały ołtarz stał w płomieniach, a w głowie nieprzytomnej Zosi rozległ się głos 665 jej braci i sióstr mówiących o początku końca… Ksiądz stał zdezorientowany, nie wiedząc, co się dzieje. Wokół niego szalały płomienie, ludzie w popłochu uciekali ze świątyni, gdzieś wewnątrz rozległ się płacz dziecka. Matka próbowała ocucić nieprzytomną Zosię, a przynajmniej osłonić ją przed tratującym tłumem, każdy, z miłosiernych chrześcijan zajęty był sobą i nikt nie przejął się losem nieprzytomnej, podczas gdy płomienie były coraz bliżej, a dziewczyna ani myślała się zbudzić. Z pomocą nadszedł ksiądz, który zdążył już zadzwonić po straż pożarną
   - Przenieśmy ją zakrystii – powiedział do matki i pomógł jej unieść omdlałe ciało dziewczynki, wraz z nim i jeszcze jednym ministrantem przenieśli ją do bezpiecznego miejsca. Strażacy opanowali płomienie, ale ołtarz był doszczętnie zniszczony. Biblia spalona do cna, mikrofony i kable stopniały, a monstrancja zamieniła się w bezkształtną masę.
   - Jak to się stało? – szepnął młody ksiądz patrząc na zgliszcza. Proboszcz był blady jak ściana i spojrzał na nieprzytomną Zosie.
   - Obawiam się, że to sprawka Złego…- szepnął i zakaszlał. Obaj wrócili do zakrystii, bo w kościele pełno było duszącego i drapiącego w gardło dymu.
   - Co z dziewczynką? – zapytał proboszcz
   - Wezwaliśmy karetkę, już jest w drodze – powiedział młody ministrant, duchowny westchnął
   - Obawiam się, że tu jest potrzebne coś innego niż lekarz –
   - Co ksiądz ma na myśli? – zapytała przerażona matka
   - ÂŻe pani córka jest pod władzą szatana. W kilka sekund po tym jak zemdlała, wybuchł
      ten pożar. A strażacy nie potrafią wytłumaczyć jak to się stało –
   - To.. to niemożliwe! –
   - Czy w zachowaniu córki coś panią niepokoiło? – zapytał ksiądz ignorując stwierdzenie kobiety
   - Nie.. nie. Chociaż… - powiedziała i zamyśliła się
   - Ostatnio narzekała na koszmary. Z mężem myśleliśmy, że to z powodu ilości
      Filmów, które ogląda. Ale ona twierdzi, że nie – zaczęła kobieta i w tym momencie do pomieszczenia weszli dwaj lekarze. Szybko podeszli do Zosi, jeden zbadał jej puls i zrobił zdziwioną minę
   - Ona wygląda raczej jak by spała niż jak by była nieprzytomna – powiedział. Jednak na noszach szybko wynieśli ją do ambulansu
   - I co ona widzi w tych koszmarach? Opowiadała pani? – zapytał ksiądz. Wtedy matka zbladła
   - T..tak. Opowiadała. Ze widzi pożar, że słońce jest czerwone i widzi jakiegoś
      mężczyznę, który mówi w nieznanym jej języku, choć twierdzi, że czasem potrafi coś
      zrozumieć. A gdy milknie słyszy krzyki, które ją budzą. Sama budzi się zwykle z
      krzykiem, najczęściej około trzeciej nad ranem – wysłuchawszy to, ksiądz westchnął
   - Wygląda na to, że naprawdę potrzebny jest egzorcysta. A czy w dzień, jak nie śpi
      zachowuje się jakoś inaczej? –
   - Nie. Normalnie się zachowuje. – powiedziała kobieta i po chwili osunęła się na ziemie. Zaczęła płakać, przerażona tym wszystkim.
   - Niech pani nie płacze. Wszystko będzie dobrze – powiedział spokojnie, po czym pomógł jej wstać i wyprowadził ją ze świątyni. Ludzie już zaczęli się rozchodzić, a sanitariusze zdołali rozbudzić Zosie. Siedziała blada jak trup, zawinięta w koc. Widząc ją, ksiądz przeżegnał się i szepnął do matki
   - Nie wolno jej nic mówić – i oboje ruszyli do Zosi. Matka przytuliła córkę, ta jednak siedziała sztywno z ponurą miną
   - Nic ci nie jest? Jak się czujesz? – zapytała z troską w głosie
   - Nic mi nie jest, trochę boli mnie głowa. Chcę już do domu – powiedziała cicho. Ksiądz odwiózł je swoim samochodem, bo karetki musiały wrócić do szpitala. Strażacy blokowali wejście do świątyni, aby nikt tam się nie kręcił.
   - Dziękuje księdzu – powiedziała matka, gdy już dojechali do domu. Zosia nie powiedziała nic, weszła do swojego pokoju i położyła się na łóżku, zasnęła od razu. Zobaczyła przed sobą młodego mężczyznę o miedzianych włosach i niesamowicie szmaragdowych oczach z pionowymi źrenicami
   - Amon? – zapytała, a mężczyzna, a raczej chłopak, bo wyglądał na mniej więcej 19 lat
   - Zgadłaś! Nieźle się działo w kościele – powiedział siadając na fotelu w jej pokoju i rozglądając się
   - Chcą cie poddać egzorcyzmom – powiedział i spojrzał na nią, Zosia tylko wzruszyła ramionami
   - I co mi zrobią? Będą karmić opłatkiem i polewać święconą wodą, wrzeszcząc
     modlitwy? Czy do razu wbiją mi krucyfiks w czoło? – zapytała z ironicznym uśmiechem siadając na łóżku
   - To nie jest zabawne… Choć teraz jest lepiej. Duża ilość z nas została po prostu
      spalona na stosie. Egzorcyzmy mogą cię osłabić, a nawet zabić. – powiedział oglądając malunki na ścianie
   - Zabić? Myślałam, że nie da się mnie zabić! – powiedziała rozzłoszczona Zosia
   - Ej, na razie jesteś zwykłym człowiekiem. Ale jak cię zabiją po osiemnastych
     urodzinach to tylko przyśpieszą koniec świata i nasze nadejście. Sama to
     malowałaś? –
   - Tak. A jak zabiją mnie przed urodzinami? –
   - To znowu trzeba będzie czekać… - powiedział z zawodem w głosie i spojrzał na dziewczynę
   - Nie chciał bym, i nikt by nie chciał. Mamy już dość czekania. Ale Lucyfer twierdzi
      że sama musisz sobie poradzić – mruknął jak by ze złością
   - Poradzę sobie. A przynajmniej będę się starać –
   - Będę ci pomagał. W końcu niewiele nas dzieli. Umarłem jakieś 70 lat temu.
      Zastrzelony przez pieprzonego szwaba. Ale to było jak miałem 19 lat. Więc
      wszystko mogło iść do przodu – powiedział i uśmiechnął się drapieżnie
   - Więc nie mogę po prostu popełnić samobójstwa po osiemnastce –
   - Ależ możesz, nikt ci nie broni. Ale ja miałem ochotę sobie jeszcze poszaleć –
   - No tak.. bo na wojnie można sobie poszaleć – burknęła Zosia
   - A żebyś wiedziała, ze świadomością, że jak umrę to się odrodzę to niczego się nie
      bałem.
   - Więc byle by do urodzin a potem hulaj dusza? – zapytała z rozmarzeniem
   - Dokładnie. Nikt nie ma prawa cię poganiać. Zwłaszcza ci, co czekają już wieki,      wieki. Co to dla nich dziesięć lat w te czy we wte. Ale radzę nie zakładać rodziny
     to głupi pomysł.
   - Nigdy o tym nie myślałam – powiedziała Zosia i wzruszyła ramionami. Po chwili usłyszała krzyk wołającej ją matki. Uświadomiła sobie, że znów spała, a spotkanie z Amonem był we śnie. Zeszła na dół do kuchni, gdzie matka dała jej obiad
   - A gdzie tata? –
   - Nie wiem… gdzieś wyszedł – powiedziała kobieta i westchnęła. Zosia zjadła obiad
   - Wyjdę na spacer, nie chce mi się siedzieć w domu – powiedziała i wziąwszy płaszcz wyszła. Skierowała kroki do parku, oddychając świeżym wiosennym powietrzem. Usiadła na ławeczce, skrytej w cieniu i przysłoniętym krzakami, której niemal nie było widać z alejek. Niedaleko leżało kilka paczek po kondomach i pustych butelek po piwie. Siedziała, rozmyślając o wypadkach ostatnich kilku dni.
   - … mówiłeś że ją zostawisz? Znów kłamiesz…-   
    - Już nie długo – mimowolnie usłyszała strzępek rozmowy. Jeden głos wydał jej się znajomy, nie tylko wydał. Była pewna, że słyszy swojego ojca. Wyjrzała zza krzaka i zobaczyła go, obejmującego wpół jasnowłosą dziewczynę, w zaawansowanej ciąży. Usiedli na ławeczce, patrząc na siebie z taką słodyczą, że aż zachciało się jej rzygać.
   - A więc to tak… - burknęła pod nosem. Patrząc jak jej przybrany ojciec całuję kobietę. Była w złym humorze, i uznała że im też  go popsuje. Wstała i wyszła na alejkę, teraz dostrzegł ją ojciec. Miał minę jak nastolatek którego ktoś przyłapał na masturbacji
   - Z.. Zosia? –
   - Tak, a teraz zszokowany zapytasz co ja tu robię, tak? – powiedziała ze złośliwym uśmiechem
   - To zawczasu odpowiem, spaceruję. Tak jak i wy . Mam do tego prawo –
   - Ale… ale – zaczął mężczyzna, w ogóle nie wiedział, co powiedzieć. Inicjatywę przejęła dziewczyna
   - I pewnie teraz polecisz do mamusi, naskarżyć –
   - Powinnam. Ale co mnie obchodzą wasze sprawy. Mam własne problemy –
   - Jasne, a cóż za problemy może mieć nastolatka. Pewnie koszmary, co? Haha – powiedziała i zaśmiała się paskudnie
   - A zdziwiłabyś się – powiedziała Zosia, a oczy zapłonęły jej złością
   - No cóż… miłego dnia i powodzenia wam życzę. Ale swoją drogą mógłbyś
     powiedzieć prawdę. Bo żałosny jesteś wiesz? – powiedziała, a mężczyzna pobladł ze złości
   - Ty mi smarkulo nie będziesz mówić, co mam robić! – krzyknął wściekły, ale Zosia się nie przejęła
   - Bo co? Zbijesz mnie? Dasz mi karę? Ha! No mów, czekam – powiedziała, delektując się jego złością.
   - Za kilka miesięcy zobaczymy czy będziesz taka zadowolona. Gdy ty i twoja matka
  będziecie musiały poszukać sobie nowego domu – powiedział z uśmiechem, myśląc, że tym zrobi wrażenie na nastolatce, ale Zosia tylko wzruszyła ramionami
- Nikt nie wie, co będzie za parę miesięcy.. No to pa, gołąbeczki – powiedziała i zachichotała, odchodząc w kierunku domu. Wiedziała, że już niedługo ma urodziny. I po tym czasie nic nie będzie już ją obchodzić. Nagle poczuła silne zawroty głowy, i ledwo zdążyła zejść na bok, kiedy zaczęła wymiotować. Zwróciła cały obiad, a gardło paliło ją jak by wypiła szklankę czystego spirytusu. Wróciła do domu, matka spała w salonie, a na stoliku stała do połowy opróżniona butelka wina. W kuchni w szafce stało kilka butelek wody mineralnej. Otworzyła i już miała się napić, gdy coś ją tknęło. Powąchała wodę, normalny człowiek nic by nie wyczuł, ale dla Zosi zapach był dziwnie… palący i nieprzyjemny.
- A więc woda święcona… - powiedziała pod nosem i wylała wszystko do zlewu, zastąpiła ją normalną wodą. Poczuła głód, świadoma, że obiad był przygotowany właśnie na tej wodzie. Wyjadła, co nie co z lodówki, po czym udała się do swojego pokoju.
- A nie mówiłem, że będą cię dręczyć? – usłyszała głos Amona
- Nie będą mieli łatwo – burknęła rozzłoszczona
- Skąd ta złość? Co, masz ochotę zabić tego gada, zgadłem? –
- Brawo, mistrzu domyślności – powiedziała i rzuciła się na łóżko
- No to go zabij.. i ją też –
- Ej, a może nie chce iść do pierdla? –
- Pierdla? A co to? –
- Eh… więzienie. Ale tą dziewczynę też bym chętnie zadźgała. Ale nic jej nie zrobię – powiedziała i wstała, zaczęła krążyć po pokoju
- Dlatego że jest w ciąży. No w sumie… - powiedział Amon w jej głowie
- Czemu się nie pojawiłeś? –
- Bo nie mogę o tak sobie. Albo we śnie albo tak jak teraz, przez myśli. Aby spokojnie
  chodzić na ziemi muszę poczekać do twoich urodzin. Aby być potężnym i w ogóle
  super muszę czekać na twoją śmierć i odrodzenie. Ale wtedy wszyscy się odrodzą.
  Ty masz fajnie, będziesz mogła się wtedy mścić za wszystko –
- A ty nie? –
- No raczej. Wszyscy, na których chciałbym się powyżywać już dawno nie żyją – mruknął Amon. Zosia zabrała się za lekcje, ale jej nie szło. Nie dość, że co jakiś czas odzywał się Amon, z chęcią rozmowy na niemalże wszystkie tematy, to ona sama nie mogła się skupić. Po dwóch godzinach wrócił ojciec. Zosia zeszła na dół i przywitała go paskudnym uśmiechem
- Gdzie matka? – burknął tylko, strasznie niezadowolony
- ÂŚpi… Miała dziś ciężki dzień – powiedziała, a ojciec zrobił wielkie oczy ze strachu
- Chyba jej nie powiedziałaś… co? –
- Nie, nie powiedziałam. Ale może powinnam? – powiedziała ze słodkim uśmiechem, zaśmiała się, widząc, że mężczyzna sięga po portfel
- I co? Zamierzasz mi płacić za milczenie? –
- Wygląda na to, że tak – Zosia tylko się zaśmiała i machnęła ręką
- Daruj sobie – powiedziała i wróciła do pokoju. Po chwili obudziła się matka i usłyszała jak znowu się kłócą. Kiedyś się tym przejmowała, a teraz miała to gdzieś. Czuła, że są to obcy ludzie. A nawet ci, co ją poczęli byli dla niej obcy. Znudzona i zmęczona, położyła się i zasnęła. Wyjątkowo nie śnił się jej ani Lucyfer, ani nie nachodził ją Amon. Spała spokojnie i bez problemu obudziła się o szóstej, aby zdążyć do szkoły. Zjadła śniadanie, aby nie wzbudzić podejrzeń. Oczywiście herbata była przygotowana na wodzie z butelki. Matka pożegnała ją i Zosia poszła do szkoły. Kobieta tymczasem udała się do księdza.
- I jak tam córka? – zapytał sadzając kobietę przy stole
- Nie krzyczała dziś w nocy – do pokoju weszła zakonnica niosąc trzy kubki z herbatą
- A nie pyta się o swoich rodziców? – zapytał ksiądz dając znak zakonnicy by usiadła
- Nie, nie pyta  -
- Ale wydaje mi się, że może być konieczność powiedzenia jej – powiedziała zakonnica
- Była by w szoku, gdyby się dowiedziała – zakonnica tylko westchnęła słysząc te słowa
- Nie rozmawiajmy teraz o tym, mamy ważniejsze problemy – powiedział ksiądz patrząc na kobiety.
- Więc mówisz, że spała spokojnie…-
- Tak, obiad przygotowałam jak ksiądz kazał, na wodzie święconej. Później też ją piła.
- I nic nie wyczuła? Dziwne… -
- A może nie jest opętana, może gorzej, szatan ją dręczy, ale nie opętał – powiedziała cicho zakonnica. W pokoju zapanowała cisza
- Pomódlmy się za nią… jeszcze dziś skontaktuję się z księdzem Tomaszem. Jest
  Jest jednym z najlepszych egzorcystów, jakich znam – powiedział i cała trójka zaczęła się modlić, nieświadoma, że to nie zda się na nic. Tymczasem Zosię męczył w szkole silny ból głowy i zawroty.
- Ej Zośka! Widziałem ostatnio twojego ojca z jakąś cycatą lalą! Czyżby zdradzał
  mamuśke? – zakpił jeden z chłopaków z klasy, napakowany, łysy koleś zawsze chodzący z dresach
- Nawet jeśli to nie twoja sprawa – burknęła dziewczyna usiłując go wyminąć, bo stanął jej na drodze.
-  Nawet zrobiłem im fotki, co mi zrobisz jak zrobię z tego reklame? – zapytał i zachichotał głupio.
- I myślisz, że się tym przejmę? –
- Ocho… widzę jakieś problemy rodzinne. Mogę cię pocieszyć. Umówmy się, to
  Zobaczysz jak potrafię świetnie pocieszać – powiedział uśmiechając się obleśnie
- Prędzej rzygnę – burknęła dziewczyna
- Więc odmawiasz? – powiedział czerwieniejąc na twarzy
- O, a myślałam, że jak nie powiem wprost to nie zrozumiesz – powiedziała z ironicznym uśmiechem. Facet pochylił się nad nią, poczuła nieznośny odór tanich szlugów
- Mi się nie odmawia małą kurwo –
- Pozwolisz by cię obrażał? – usłyszała nagle głos Amona. Nie odpowiedziała mu, tylko z całej siły kopnęła chłopaka w krocze. Ten z wytrzeszczonymi oczami upadła na kolana, jęcząc.
- A mnie się nie obraża półmózgu – powiedziała i jeszcze na dokładkę przywaliła mu pięścią między oczy i odeszła. Szybko wróciła do domu
- Cholera, co we mnie wstąpiło… teraz to mam przewalone. Już widzę tą armię
  drechów ścigającą mnie jak tylko wyjdę z domu – powiedziała sobie w myśli i usłyszała śmiech Amona
- Ale jego mina i ten pisk były bezcenne musisz przyznać – Zosia mimowolnie uśmiechnęła się. Usłyszała krzyki rodziców i weszła do salonu. Zobaczyła, że nie są sami. Na kanapie siedziała ta sama młoda dziewczyna, co towarzyszyła ojcu w parku
- Cześć, jak tam dzidziuś? – zapytała, ale dziewczyna tylko coś odburknęła rozzłoszczona pod nosem.
- Zofia! Pakuj się, wyprowadzamy się stąd! – krzyknęła matka widząc ją
- Czemu? To chyba on powinien się wynieść – burknęła, ojciec wyglądał jak by chciał Zosie uderzyć.
- Wiecie co? Kłócicie się sobie, ja wychodzę. Nie mam zamiaru w tym uczestniczyć – powiedziała i szybko wyszła z domu, biorąc tylko swoją torbę. Skierowała kroki do parku, nasłuchując czy przypadkiem nie usłyszy znajomych odgłosów wydawanych przez dresiarskie auta.
- I co teraz? – usłyszała Amona, jego głos był dziwnie spokojny, jak by współczujący
- Byle by przetrwać te kilka dni do urodzin. Potem nie wiem… może spalę się
   żywcem np. w kościele – powiedziała siadając na brzegu jeziora
- To by było ciekawe… gorzej jak by cię uratowali –
- To bym próbowała do skutku. – powiedziała puszczając kaczkę
- A jak to się stało, że w kościele wybuchł pożar? – zapytała nagle
- Nie mam pojęcia… może ty tak masz, że wywołujesz pożary – powiedział Amon i Zosia była pewna, że gdyby siedział obok niej wzruszyłby ramionami
- Fajnie jak bym tak mogła… spaliła bym każdego kto by mnie rozzłościł –
- No, jak się odrodzisz to będziesz mogła – powiedział Amon, chciał coś dodać, ale Zosia usłyszała za sobą kroki
- O, kogo my tu mamy – usłyszała znajomy głos, za nią stał koleś ze szkoły w towarzystwie trzech kumpli
- I co? Teraz będziesz zgrywał bohatera? Bo masz trzech osiłków za sobą? – zapytała Zosia wstając. Była od niego sporo niższa
- Ale widzę, że już wydobrzałeś. Bo rano to miałeś nieco zbolałą minę – powiedziała z ironicznym uśmiechem, świadoma, że facet jest nieobliczalny.
- Słuchaj mała… nikt nie będzie mnie obrażał, rozumiesz? – powiedział i złapał ją za koszulkę i przyciągnął do siebie
- Nie, bo niewyraźnie mówisz. Po za tym jak tak chuchasz na mnie, to… - zaczęła, ale puścił ją i upadła. Jego kumple zaśmiali się głupkowato.
- Zaraz będziesz błagała o litość i o to abym ci wybaczył – powiedział i chciał ją kopnąć, ale przeturlała się i szybko wstała
- Oż ty bohaterze… nie dość, że leżącą to jeszcze kobietę chcesz kopać.- Koleś zazgrzytał zębami, a jego kumple aż zaniemówili z wrażenia, patrząc na rozwój wypadków
- Dość tych wygłupów, nikt nie będzie się ze mnie nabijał – powiedział i uderzył dziewczynę pięścią w brzuch. Zosia zgięła się w pół i zakrztusiła
- Ty chuju… - wysyczała, ale kilka kopniaków uciszyło ją. Gdy straciła przytomność wystraszeni uciekli.
- Pyskata jesteś – usłyszała głos Lucyfera
- Kuurrrrwaaa…. – jęknęła tylko Zosia, czując okropny ból promieniujący od żeber.
- Ale swoją drogą... ci śmiertelnicy nie mają za grosz honoru – dodał i odgarnął jej włosy z czoła. Powoli zaczął zapadać zmrok. Zosia przeczołgała się bliżej alejki, ale nikt się nie pojawiał. Leżała, półprzytomna, plując krwią. Gdy już nastała noc, a park oświetlały latarnie i świecący księżyc, w okolicy pojawił się patrol policji. Byli pewni, że natknęli się na małą pijaczkę, ale krew na ustach uświadomił im, że mają do czynienia z ofiarą pobicia. Natychmiast zadzwonili na pogotowie i Zosia trafiła do szpitala. Okazało się, że ma połamanych kilka żeber i niewielkie obrażenia wewnętrzne…
Na drugi dzień odwiedziła ją matka w towarzystwie księdza
   - Jak się czujesz skarbie? – zapytała z troską, kładąc na stoliczku czekoladę, sok i kilka innych smakołyków
   - Nawet nieźle… w kościach mnie łamie nieco – powiedziała Zosia z bladym uśmiechem.
   - A nie nudzisz się? Przyniosłam ci kilka książek – powiedziała matka wyjmując nudne romansidła. Ksiądz stał i przyglądał się dziewczynie
   - A koszmary ci przeszły? –
   - Już dawno… może miałaś rację i to do horrorów – powiedziała z uśmiechem Zosia poprawiając się na łóżku i skrzywiła się z bólu.
   - To dobrze, dobrze – powiedziała matka i pogłaskała ją po głowie
   - A co z ojcem? –
   - Cóż… rozwodzimy się, nic innego nie pozostało – odpowiedziała i uśmiechnęła się blado. W końcu lekarz uznał, że dziewczyna powinna odpocząć i matka z księdzem musieli wyjść
   - Wygląda na to, że szatan opuścił tą dziewczynkę – powiedział ksiądz z dobrotliwym uśmiechem
   - Tak… Teraz tylko muszę powiedzieć jej o mojej decyzji –
- Tak, ale niech wyzdrowieje. –
- Powiem jej po urodzinach –
- A kiedy są jej urodziny? Odprawie mszę, za jej zdrowie –
- Jutro, jutro ma osiemnaste urodziny – powiedziała matka z uśmiechem i razem z księdzem opuścili szpital. Zosia otworzyła jedną z książek
- Jak by mi nie mogła horrorów przynieść jakichś – burknęła przerzucając kartki
- Jutro twoje urodziny – powiedział po raz kolejny już Amon
- Wiem, wiem… nie musisz mi przypominać – powiedziała Zosia i uśmiechnęła się słysząc wielką radość w głosie przyjaciela.
- Spale tych drechów… Spale, ale tak powolutku –
- Fajnie, chce to zobaczyć –
- Dobra, Amon spadaj. Muszę się przespać, jestem zmęczona – powiedziała, a Amon wypełnił jej prośbę i uciszył się, aby dziewczyna mogła uspokoić się przed wielką dla niej chwilą.    Całą noc śniła o wielkich pożarach i śmierci, ale nie przerażało ją to, czuła wręcz mściwą satysfakcje i pewną demoniczną radość, uniesienie. Rano obudziła się wypoczęta i pełna energii, jak by nic się nie zmieniło. Chwilę po przebudzeniu usłyszała głos swojej matki, stała w progu w towarzystwie księdza.
- Dzień dobry – powiedziała matka i weszła do pokoiku. Wyglądała na spiętą i zdenerwowaną
- Coś się stało? – zapytała Zosia siadając na łóżku, ze zdziwieniem poczuła, że ból jej całkowicie przeszedł, tak jak by nigdy nie została wcześniej pobita. Ale chęć zemsty nadal paliła…
- Tak, muszę ci coś powiedzieć skarbie… ja… po odejściu ojca. No, bo się rozwodzimy, zamierzam… zamierzam pójść do zakonu. To moja decyzja –
powiedziała ze spokojem.
   - Cóż, twoja decyzja – odpowiedziała beznamiętnie Zosia wyglądając przez okno.
   - Nadal będę się tobą opiekować, ale czuję, że to jest moje powołanie – dodała kobieta, i wzięła córkę za rękę, szybko ją jednak puściła, gdyż poczuła, że dotyk skóry Zosi sprawia jej palący ból. Jednak nie dała tego po sobie poznać
   - I wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, córeczko. To dla ciebie – powiedziała z uśmiechem podając jej prezent, ładnie zapakowany i przewiązany kolorową wstążką.
   - To odpakuj sobie, ja… za chwilę wrócę – powiedziała i razem z księdzem wyszli z pokoju. Zosia niespiesznie otworzyła prezent, okazał się on, niegdyś wymarzonym, aparatem cyfrowym. Tworzyła znudzona pudełko, ale po głowie chodziły jej całkiem inne myśli, chciała pogadać z Amonem, ale jego ani nie było w pobliżu albo po prostu nie odpowiadał na jej wołanie w myślach.
   - Coś się stało siostro? – zapytał ksiądz matkę Zofii
   - Ja… ja nie wiem. Jak dotknęłam jej rękę to.. to poczułam jak bym dotknęła do
      garnka z wrzątkiem. – powiedziała, pokazując na dowód zaczerwienioną i piekącą dłoń.
   - To straszne.. wiesz, co to może oznaczać? ÂŻe dziewczynka jest naprawdę opętana! – powiedział przerażony ksiądz i spojrzał w stronę pokoju, w którym leżała Zosia takim wzrokiem, jak by miało wyskoczyć stamtąd, co najmniej stado diabłów.
- Natychmiast muszę skontaktować się z egzorcystą. A siostra… niech siostra się
      modli o duszę tej dziewczynki – powiedział ze smutkiem i oboje wyszli ze szpitala.
Zosia wstała z łóżka, zrozumiała, ma osiemnaście lat. Amon i wielu innych powinno powstać martwych.
   - Masz rację… z martwych powstali – usłyszała ponury i złowrogi głos w głowie
   - Lucyfer? – zapytała niepewnie
   - Oczywiście, a któżby inny. Wstań dziecko… idź i dowiedź tego, że jesteś godna
      aby nazwać się pierwszą córą piekła – powiedział i zamilkł, a Zosia szybko zerwała się z łóżka, ubrania miała w torbie, więc odziawszy się wyszła ze szpitala. Nikt jej nie zatrzymywał, co było dość dziwne, pokręciła się jeszcze chwilę po szpitalu. Napotkane pielęgniarki nie zwracały na nią uwagi, czasem pytały, czego szuka. Choć z drugiej strony starała się wyjść po cichu. Słońce na ulicy zaświeciło jej w oczy i oślepiło na moment
   - Zgaśniesz…. Już nie długo zapanuje tu mrok – mruknęła pod nosem i ruszyła przed siebie. Mijanych na ulicy ludzi obdarzała pełnymi pogardy spojrzeniami. Nogi zaprowadziły ją do parku, gdzie została pobita. Znani jej dresiarze znów tam byli… Z uśmiechem skierowała się w ich stronę.
   - A kogo my tu mamy? – zapytał z ironicznym uśmiechem jeden
   - Po ostatnim razie myślałem, że posiedzisz kilka dni w szpitalu –
   - Widać, stać cię tylko na kilka niemrawych kopniaków… -
   - Uważaj smarkata! Bo znów dostaniesz! – warknął
   - Cóż…. Skoro to tylko potrafisz, bić kobiety – powiedziała, wpatrując się w niego intensywnie
   - Nie wkurzaj mnie! –
   - Bo co? Znów mnie pobijesz? Czy nie masz jaj ab… - nie dokończyła zdania, cios pięścią powalił ją na ziemię, poczuła własną palącą krew na wargach i usłyszała śmiech chłopaków. Szybko wstała, krew przestała jej lecieć, z całą furią rzuciła się na chłopaka, który ją uderzył i zaczęła go okładać pięściami po głowie, z tym, że każdy jej dotyk sprawiał mu piekący ból. Szamotał się i próbował wyrwać, gdy Zosia wbijała mu paznokcie w twarz i drapała. Towarzysze chłopaka nie mogli się ruszyć, stali osłupieni i wystraszeni tym nagłym atakiem ze strony niepozornie wyglądającej dziewczyny, która na dobrą sprawę powinna leżeć teraz w szpitalu. Całe dłonie dziewczyny umazane były posoką, gdy wreszcie pozostałych czterech chłopaków postanowiło reagować. Jeden złapał Zosię i odciągnął ją od nieprzytomnego towarzysza ze zmasakrowaną twarzą, a drugi zamachnął się, aby ją uderzyć
   - Nie radziłbym… - usłyszeli zimny głos, za nimi stał młody, miedzianowłosy chłopak, z dziwnymi zielonymi oczami, jak u kota.
   - Spierdalaj! – warknął jeden z napastników i próbował go uderzyć, Amon zrobił zręczny unik i jednym kopniakiem w krocze powalił go na ziemię. Kolejny kopniak poleciał na głowę i kilka następnych też. Zosia tymczasem zdążyła się wyrwać pozostałym. Chłopak wyglądający na najmłodszego zaczął uciekać, starsi postanowili walczyć. Jednak duet Zosia-Amon okazał się nie do pokonania. I po chwili czterech nieprzytomnych chłopaków, odzianych w dresy, leżało na ziemi, nieprzytomni.
   - Więc już… powstałeś z martwych – powiedziała Zosia, patrząc na Amona
   - Jak widać. Ale potrzeba jeszcze twojego z martwych wstania, abyśmy wszyscy byli
      potężni i aby zapanowało piekło na ziemi –
   - Ale Lucyfer powiedział coś, że muszę dowieść swojej wartości… - powiedziała dziewczyna zastanawiając się nad czymś głęboko
   - Pewnie musisz zabić kogoś, kto był ci bliski – odpowiedział chłopak, wzruszając ramionami
   - Czyli… pewnie… Muszę zabić moją matkę. Tą, która mnie wychowywała… I tą
      biologiczną pewnie też nie zaszkodzi – powiedziała
   - No to powodzenia – powiedział Amon i poklepał ją po plecach
   - Oni uważają, że jestem opętana – powiedziała, a jej brat zaczął się śmiać
   - To nie jest śmieszne –
   - Nie… to jest przydatne. Zabiorą cię do kościoła, zaczną odprawiać egzorcyzmy…-
   - A ja ich wszystkich zabiję… - dokończyła z diabolicznym uśmiechem. Oboje uznali, że powinna jak najszybciej wrócić do szpitala. Nie minęło wiele czasu jak Zosia wróciła do szpitala, ubrała się z powrotem w piżamę. Okazało się, że szukają jej już od jakiegoś czasu. Amon tymczasem schował się, aby oglądać całą sytuację. Po burzliwej wymianie zdań lekarza z księdzem Zosia została zabrana. Wsadzili ją do samochodu, a na pytania gdzie jadą odpowiadali, że to jest niespodzianka.
   - Już ja wiem, o jaką niespodziankę wam chodzi – pomyślała sobie, patrząc ponuro na dwie zakonnice, w tym matkę, już ubraną w habit i księdza za kierownicą. Zajechali pod kościół i weszli do środka, nie była to ta świątynia, w której doszło do pożaru, tylko znacznie mniejsza i skromniejsza.
   - Zosiu, teraz muszę ci to powiedzieć dziecko. Jesteś opętana i naszym zadaniem jest
      Wygnanie złego ducha –
   - Fanatycy! Dajcie mi spokój! Nie jestem opętana, co wam strzeliło do głów! – zaczęła krzyczeć i próbowała się wyrwać, a tak naprawdę to cała sytuacja bardzo ją bawiła. Zza pobliskich krzaków i murków przyglądała się temu mała zbieranina ludzi, młodych ludzi, wśród których był miedzianowłosy Amon. W końcu dwie zakonnice i dwaj księża siłą zaciągnęli dziewczynę do świątyni i zamknęli od wewnątrz drzwi na klucz. Nieznany Zosi ksiądz uczynił w powietrzu znak krzyża, a pozostali zaczęli się głośno modlić.
   - Powiedz mi swe imię! -  krzyknął egzorcysta
   - Zofia, ale może mi ksiądz mówić Zosia – odpowiedziała dziewczyna, ale mężczyzna zignorował to i powtórzył pytanie, odpowiedź padła taka sama.
   - Dziewczyno, musisz z nami współpracować! Zły duch cię omamił! – krzyknął i pokropił ją wodą święconą.
   - Ej, to nie śmigus-dyngus – burknęła, ocierając wodę z twarzy. Zakonnice złapały ją za ręce, a ksiądz siłą włożył jej na szyję różaniec, mówiąc coś po łacinie, drugi trzymał przed sobą pozłacaną monstrancję. Zosia, znudzona całym tym cyrkiem wyrwała się zakonnicom i zerwała z szyi różaniec, zarzuciła go na szyję swojej przybranej matki i mocno zacisnęła. Kobieta zaczęła się szamotać, druga odciągała Zosię, ksiądz modlił się gorliwie, a egzorcysta… gdzieś zniknął. Dziewczyna z całej siły kopnęła zakonnicę i dalej dusiła matkę. Po chwili kobieta przestała się szamotać, zsiniała, a na jej ustach pojawiła się piana
   - Ojcze! Demon zabił siostrę… - zaczęła mówić zakonnica ze łzami w oczach, ale wściekła Zofia złapała monstrancję i z całej siły uderzyła nią w głowę kapelana, potem kolejny raz, i jeszcze, zakonnica płakała wbijając sobie paznokcie w policzki. Egzorcysta, który był w zakrystii wpadł przed ołtarz, z zamiarem powstrzymania opętanej. Jednak woda święcona i modlitwy nic nie dawały. Córka Szatana kopnęła go w krocze, co spowodowało, że mężczyzna upadł na kolana jęcząc cicho. Zosia szybko skończyła z drugim księdzem, który z miazgą zamiast twarzy i monstrancją wbitą w tył głowy, leżał w kałuży krwi, drgając w agonii… Dziewczyna z podłym uśmiechem zbliżyła się do łkającej zakonnicy
   - Zosiu… Zosiu! Usłysz mnie! Walcz z demonem! Walcz! Nie pozwól mu mnie zabić!
      Ja jestem…. Ja jestem twoją matką! – krzyknęła zdesperowana, Zosia zatrzymała się, a złowieszczy uśmiech przerodził się w grymas wściekłości.
   - Tyle lat byłaś koło mnie… tyle lat męczyłaś mnie na lekcjach religii, tyle lat
      widywałam cię w kościele… i dopiero teraz mi o tym mówisz?! – krzyknęła wściekła i złapała ją za habit. Zbliżyła jej twarz do swojej
   - A wiesz, z kim się pieprzyłaś? – zapytała z ironicznym uśmiechem
   - Kto jest moim ojcem, wiesz? Pytam cię! Odpowiadaj! – krzyknęła i puściła ją, przez co zakonnica upadła na posadzkę uderzając ręką w ławkę.
   - Nnie wiem – załkała kobieta
   - To ja ci powiem… to był sam Szatan! A ty, co zrobiłaś? Zamiast wychować
     Jego córkę, wolałaś mnie oddać! – krzyczała wściekła dziewczyna. Przyklęknęła przy zakonnicy i uśmiechnęła się dobrotliwie
   - Teraz musze cię ukarać… mamusiu – powiedziała zaciskając dłonie na jej wątłej szyi. Nagle ją puściła, poczuła straszny ból w plecach, odwróciła się i ujrzała księdza, ze sztyletem w kształcie krzyża w ręku.
   - Został tylko jeden sposób, aby cię pokonać demonie! – krzyknął i wbił jej sztylet prosto w serce. Zosia wstała i chwiejnym krokiem podeszła do ołtarza, tam krzyknęła nieludzko i upadła na podłogę, z szeroko otwartymi oczami. Cały świat zamarł... zapadła przejmująca cisza, a słońce zaczęło świecić czerwonym blaskiem… niebo zasnuły czarne, ciężkie chmury… Po kościele przemknął cichy szmer i wtedy ocalała zakonnica i ksiądz ujrzeli gromadę ludzi. Wszyscy siedzieli w ławkach i wpatrywali się w ciało martwej Zosi. Wszyscy byli młodzi, siedzieli w milczeniu, każde z nich uśmiechało się tajemniczo, lecz oczy ich były puste. Panowała przejmująca cisza, tak jak by wszyscy wstrzymali oddech
   - Kim oni są, ojcze? – zapytała przerażona zakonnica
   - Nie mam pojęcia… ale to musi być jakiś urok złego! Odejdźcie demony! Przestańcie
      nawiedzać to miejsce! Przepadnijcie i w proch się obróćcie! – krzyknął i sięgnął po kropidło i wodę święconą. Ale ta wyparowała, a kropidło zapłonęło w dłoniach księdza parząc go dotkliwie.
   - I oto nadszedł czas… - usłyszeli ponury głos ze strony ołtarza. Odwrócili się i ujrzeli mężczyznę, dziwnej urody, o płonącym licu i wielkich skrzydłach…
   - Oto powstaje ÂŚmierć ÂŚmierci – powiedział i wskazał na Zosię, która powoli podnosiła się, cała jej bluzka była we krwi, włosy potargane, usta spierzchnięte, popękane i wykrzywione w drapieżnym uśmiechu. Ale nie to było najbardziej przerażające… Jej oczy przyćmiewały wszystko… Ciemne i puste, w których płonął żywy ogień, zwiastujący początek wszelkich końców… Oto nadeszła ta, która zapowiada prawdziwą Apokalipsę! Postacie siedzące w ławkach powstały, aby pokłonić się tej, która sprawiła, że nadszedł kres ich śmiertelności i bytu w niebycie.
   - Chcieliście poddać mnie egzorcyzmom, wygnać złe duchy… a nie wiedzieliście, że
      owym złym duchem jestem JA! – krzyknęła i wyciągnęła dłonie w kierunku księdza i zakonnicy, swojej matki. Oboje poczuli gorąco, płomienie zaczęły powoli trawić ich od wewnątrz, wijąc się w męczarniach oboje upadli na kolana, a ogień buchnął z ich oczu i ust, spopielając ich twarze i ciała… Tak oto pierwsza świątynia została sprofanowana. Ziemia zaczęła się trząść… słońce paliło czerwienią… chmury były tak nisko, że można było się lękać, że spadną na ziemie. Wszystkie dzieci ciemności opuściły progi świątyni, a tą natychmiast pochłonęła otchłań.
   - Idźcie! Dokonujcie zemsty! Zabijajcie i ogłoście panowanie waszego ojca! Bo oto
     nadszedł kres ery ludzkości… - krzyknął Lucyfer, a dzieci ciemności, z Zosią i Amonem na czele ruszyli rozsiewać chaos i zwątpienie, a rzeki zabarwiły się krwią….


Koniec^^

Forum Tawerny Gothic

[opowiadanie] I nadszedł kres...
« dnia: 01 Lipiec 2009, 20:22:36 »

 

Sitemap 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 
top