To jest moje pierwsze opowiadanie. Proszę o komentarze i rady.
Za pozytywy dziękuje.
Cz. 1
Stara Stolica. Miasto wielkich możliwości i … no cóż, nie zawsze wszystko wychodzi. Leo obudził się w najbardziej zawszonym i obskurnym domu w dzielnicy robotniczej. Wstawał a szczury uciekły z stosu odpadków, zaklną wdeptując w ogryzek i poszedł się ubrać.
Cholerne miasto, czuje się tu jak w klace – pomyślał – Jeszcze tylko parę dni i mnie tu nie ma.
Leo tak naprawdę był spłukany i tylko wypłata mogła mu pomóc. Szybko zszedł na dół przeszedł obok ciecia i wyszedł na ulice. Prawie poślizgną się gównie leżącym na ulicy, następnie udał się do pracy w magazynach.
- Co tak długo, miałeś być o świcie pacanie! - nawrzeszczał dozorca
- Był przemarsz wojsk - skłamał gładko
- Ta jasne, a ja jestem hrabią, do roboty -
Leo charkną i poszedł do roboty. Po drodze spotkał swojego kumpla Dereka. Derek był czeladnikiem u stolarza ale nie zdał testu na wyzwolenie z czeladnika.
- No co tam - zaczął
- Wszystko w najlepszym pożąda, dzisiaj wypłata! - wykrzykną
- Nareszcie, to co idziemy się zabawić do karczmy- zaproponował
- I jeszcze jak się zabawimy - zaśmiał się Derek - No, to do roboty -
Kiedy szli do magazynu zaczął rozmyślać o swoich przygodach. Przybył do miasta żeby zainwestować pieniądze. Niestety został wrobiony, dostał w łeb i obudził się bez kasy i ubrania. Musiał przyjąć prace w magazynach na najgorszej posadzie. Zarabiał niewiele… z zadumy wyrwał go głos magazyniera.
- Co tak długo, skrzynie czekają! - zaczął ale nie zdążył dokończyć, wszyscy już byli przy skrzyniach. Przyszło mu pracować z elfem o imieniu Jer Am’en. Prawdę mówiąc to nie lubili się za bardzo. Kiedy zaczęła się praca Leo zapytał Jera.
- Dlaczego tu wylądowałeś? - zapytał
- A co, cię to! Ale opowiedzieć nie zaszkodzi. Jestem elfem który urodził się w Cesarstwie, Nie miałem dużego wyboru mogłem zaciągnąć się do arami lub dołączyć do Tancerzy, wybrałem drugą opcje -
- Eee, wolałeś tańczyć niż walczyć? – zdziwił się Leo robiąc głupią minę
- Głupi jesteś! Jest to grupa wojowników, zabójczo szybcy i skuteczni -
- A oni! - przypomniał sobie.
- Nie dostałem się, wrobili mnie w kradzież konia – odpowiedział zasępiony. Leo nie zdążył odpowiedzieć, właśnie nadszedł dozorca wraz z Derekiem.
- Wy trzech, paki na wóz i wieziecie do wilii szefa za miastem! - nawrzeszczał
Rzucili się do pracy, odchodząc jak najdalej. Półgodziny i już ich nie było w magazynach. Wzięli ze sobą kordy i dwa samopały.
Byli już niedaleko wilii kiedy zobaczyli słup czarnego dymu i usłyszeli wystrzały karabinu tupu skałkowego. Zatrzymali wóz na poboczu, wyjęli broń i ruszyli lasem do posiadłości. Kiedy tam dotarli zobaczyli 10 dezerterów w czerwonych mundurach strzelców cesarskich. Dokoła leżały trupy chłopów i robotników, pośrodku klęczał właściciel domu i magazynu w którym Leo, Jer i Derek pracowali. Nagle usłyszeli głos jednego z bandytów.
- Kiedy będzie transport - powiedział spokojnie – Gadaj, albo będę zmuszony odciąć ci parę rzeczy, najlepiej po kolei - dokończył drapieżnie dając znak jednemu żołnierzowi. Ten wyciągną 20 centymetrowy bagnet.
- No to co złociutki, powiesz? - zakomunikował.
- Będą dzisiaj, będą dzisiaj, tylko nie zabijaj!!! - wrzeszczał jak opętany.
Cholera! Co jest w tym transporcie! Co jest w tym cholernym transporcie do jasnej cholery! Myślał gorączkowo Leo.
- Wracamy do wozu - rozkazał Jer.
- I sprawdzamy co jest w skrzyniach - dopowiedział Derek.
Kiedy dotarli do wozu, otwarli skrzynie i oniemieli. W skrzyniach były skóry gronostai, sztaby srebra, miecze z Durandu, żywe przepiórki, drewno mahoniowe, pianka morska i magiczna ruda. Leo i Derek przyglądali się z zainteresowaniem piance.
- To pianka morska - powiedział Jer - Jest łowiona przy brzegach Kracji i tych wysp. No jak im tam? A zresztą nie ważne, jest cholernie droga -
- Co my teraz zrobimy z tym wszystkim do jasnej choler? - spytał Derek
- A co możemy zrobić, zakopmy to w lesie i spadamy - powiedział Leo
...