Autor Wątek: Dzieje Khorinis v2 - opowiadanie.  (Przeczytany 2135 razy)

Description:

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Ptaszeczek

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 10
  • Reputacja: 0
Dzieje Khorinis v2 - opowiadanie.
« dnia: 01 Marzec 2009, 02:33:32 »
No więc witam wszystkich ponownie <_<

Chciałbym wam przedstawić nowe opowiadanie, którego tematyką są dalsze losy Bezimiennego oraz wyspy Khorinis. Opowiadanie już kiedyś napisałem, ale było tak denne, że lepiej nie wspominać ( moje pierwsze opowiadanie xD ), no i postanowiłem napisać druga wersję, stąd v.2 w nazwie  <_<. UWAGA: opowiadanie umiesciłem wcześniej na innym forum poświęconym gothicowi, ale nie było zainteresowania więc umieściłem tu - żeby nie było osądów plagiatu. No i to by było na tyle.

Zapraszam wszystkich do czytania. Aha, mam wszytko obmyślane, wydarzenia, etc. Dlatego nie będzie żadnego doklejania wątków na siłę, itp.


Wszystkie zawarte poniżej wydarzenia mają miejsce ok. 5 lat po pokonaniu Smoka Ożywieńca.

Wydarzenia z Gothic 3 nie są brane pod uwagę ! Czyli akcja skończyła się po pokonaniu wyżej przedstawionego smoka, i to co piszę, jest kontynuacją, czyli coś zamiast Gothic'a 3 . Oczywiście wydarzenia z Nocy Kruka jak najbardziej miały miejsce.



Nastał poranek. Słońce rzuca swymi świetlistymi promieniami na budynki miasta Khorinis. Ludzie powoli budzą się do życia. Jedni dopiero co wstali, drudzy są już w pracy. Już przy otwartym oknie jakiegoś domku w Dolnym Mieście, który jest jedną z dzielnic miasta Khorinis, słychać odgłosy kowali, dzwięki jakby ktoś piłował drewno, rozmowy i plotki mieszkańców. Kobiety wybiegły na targowisko, a strażnicy miejscy wędrują sobie po mieście z jednego kąta w drugi. Pijani ludzie wyszli po nocy spędzonej w tawernach na jasne ulicie miasta i obijają się o ściany domów. W Khorinis od wieków jest taki dziwny zwyczaj, że na noc połowa chłopów i czeladników przychodzi do karczm i całą noc zabawiają się przy alkoholu, po czym w dzień pijani wracają do pracy, a skutki tego bywają niezamierzone, czasem wręcz tragiczne. Khorinis tętni życiem. Od momentu wygnania Smoka Ożywieńca wiele się tu zmieniło. W mieście powstało wiele nowych budynków, wyremontowano koszary, w mieście nie ma już paladynów - teraz gubernatorem nie jest już Lord Hagen tylko stary i poczciwy Larius, który niegdyś przed przybyciem paladynów także zajmował to stanowisko. W szeregach straży niewiele się zmieniło. Władzę nadal sprawuje Lord Andre, który postanowił zostać na wyspie niż wracać z Hagenem i resztą paladynów na kontynent.
Najważniejsze dla wyspy Khorinis jest to, że od tych prawie pięciu lat, kiedy pewien bezimienny bohater pokonał smoka ożywieńca, na wyspie tak jakby przestało istnieć zło. Plotki nie kłamały - wraz z wypędzeniem wysłannika samego Beliara zło z królestwa Myrthany zniknęło, prysło jak swego czasu magiczna bariera nad Górniczą Doliną, kiedy bezimienny pokonał ÂŚniącego. Orkowie także po klęsce wycofali się tam, skąd przybyli - czyli gdzieś w mroczne odhłanie skutych lodem krain północnych. W królestwie znów zapanował pokój. Co więcej, około dwa lata pózniej nowym królem Myrthany został Rhobar III - syn poprzedniego króla Rhobara II. Nad Górniczą Doliną ponownie zaświeciło słońce, grube warstwy chmur zniknęły a zamiast nich można ujrzeć piękne, błękitne niebo. Zamek kompletnie odrestaurowano. Teraz mieszka tam część paladynów, trochę straży królewskiej oraz kilka oddziałów straży Khorinis. Dziesiątki namiotów, wielka drewniana palisada oraz inne pozostałości po orkach zostały spalone i zniszczone. Teraz tamte tereny porasta zielona trawa. W Zamku odbudowano nawet starą, zawaloną wieżę, która swego czasu była jednym z dwóch wyjść ze Starego Obozu. Po starym obozie bractwa nie ma śladu, nawet tamtejsze ogromne drzewa, do których były przymocowane domostwa zostały prawdopodobnie wykarczowane przez orków, albo spalone przez smoki. Teraz jest to zwykłe, niczym nierózniące się od innych pustkowie. Nie ma już żadnej trawy, a ziemia kompletnie straciła swoją wartość, jeżeli chodzi o uprawę bagiennego ziela. Teraz już nic tam nie wyrośnie. Została jedynie świątynia, w której kiedyś przesiadywał wielmożny Y'Berion - duchowy przywódca byłego obozu bractwa śniącego. W miejscu Nowego Obozu niewiele się zmieniło. ÂŚnieg po odejściu lodowego smoka roztopił się i została szara, kamienna jaskinia, w której zachowało się ponad 80 % domków z Nowego Obozu - Byc może dlatego, że są kamienne, więc spalić ich jak drewnianych się nie da. Do dzisiaj zachowała się także stara wieża Xardasa - potężnego maga, który swego czasu wiele pomógł bezimiennemu. Być może gdyby nie on, bezi nadal tkwił by w tej " zakichanej " koloni. Jednak to nie zmienia faktu, że stara Kolonia Karna - jedna z funkcjonujących do dzisiaj nazw Górniczej Doliny jest nadal w porównaniu do reszty wyspy mroczniejszym i bardziej odludnym miejscem. Ludzie nie pławią się wcale, by tam schodzić. Jest to spowodowane wieloma czynnikami. Górnicza Dolina zawsze była w oczach ludu złem - najpierw miejscem, gdzie rozgrywała się I wojna z orkami, czego pozostałością jest właśnie tamtejszy zamek oraz liczne ruiny takie jak szczątki licznych wież strażniczych rozsianych po całej dolinie, później orgodzoną magiczną barierą kolonią karną, a jeszcze pózniej na domiar tego osiedliło się tam całe zło, które miało na celu zniszczyć królestwo Myrthany. Gdyby nie bezimienny - pewnie tak by się stało. Ale mało kto to dostrzega. Ludzie nadal traktują go chłodno, jakby żadnej z tych rzeczy nie dokonał. Pamiętać to niemal wszyscy pamiętają, jak wygnał smoki, przepędził zło z wyspy i całego królestwa. Ale teraz po tylu latach wszystko się powoli rozeszło i popadło niemal w zapomnienie. Teraz ludzie mówią: "a co tam.. były kiedyś smoki i niby jeden człowiek je pokonał... a ile w tym prawdy to jeden Innos wie...".


W mieście zapada zmrok. Trzech Karczmarzy siedzi w gospodzie " Pod Kuternogą " i rozmawiają o dziwnych rzeczach. Nagle do gospody wchodzi Bezi. Jest on ubrany w schludne ubranie, oraz ma jak dawniej swoją sławną kitkę. W karczmie o dziwo nikogo nie było prócz trzech karczmarzy. Bezi ostrożnie podszedł do stołu, przysiadł się, po czym przywitał się z karczmarzami.
- Cześć chłopcy, jak leci ?
Do godpody wszedł z hukiem niejaki Moe, znienawidzony przez beziego już od pierwszego wejrzenia. Moe szybko przemaszerował wzdłuż karczemnych stolików, złapał beziego za kołnież i wypchnął z krzesła. Bezi wyszarpał mu się, przewalając plecami cały stolik wraz z krzesłem.
- Czego chcesz !? - krzyknął na całą karczmę bezi
- Wynocha gnojku ! - wrzasnął Moe
- Słucham ?? Czy ja się przypadkiem nie przesłyszałem ?
- Nie, wynoś się stąd śmieciu.
Bezi już wyciągał swój " rapier " i szedł na Moe, gdy jeden z karczmarzy zatrzymał ich:
- Holaholahola chłopaki, proszę przestać!
- Zostaw mnie ty skur****** - krzyknął Moe, po czym złapał karczmarza i próbował go obezwładnić, ale karczmarz przerzucił go przez ramię i Moe poleciał prosto na kamienną posadzkę. Szybko wygrzebał się, po czym ze stękiem 80 letniego starucha wyszedł z karczmy.
- Jeszcze się policzymy - krzyknął, po czym zniknął za murami karczmy.
Bezi otrząsnął się, ogarnął trochę narobiony przez Moego bałagan, po czym usiadł z Coragonem przy jednym ze stolików. Pozostali karczmarze wkrótce wyszli i zostali sami. Dochodziła już północ.
- Słuchaj - chrząknął po czym zwrócił się w stronę beziego
- Tak ?
- No, jak ci się żyje w Khorinis ? wiesz, ja pamiętam twoje wyczyny i tak dalej...
- Eee tam... wyczyny. Każdy mógł to zrobić. Gdyby nie ja to pewnie paladyni by się zajęli tamtymi smokami...
- Co ? Paladyni ? nie rozśmieszaj mnie. Wiesz, co oni teraz robią na kontynencie? Założę się, że nie. Oni poprostu sami siebie ośmieszają na oczach ludu, mówię ci. Jak ostatnio... - Hej, Coragorn ! - Krzyknął Pablo, który stał w progu wejścia do karczmy.
- O nie... - mruknął w stronę beziego Coragon, po czym krzyknął - Dobra, tam na ladzie leży złoto. Reszty nie trzeba.
Pablo zabrał coś z baru, po czym wyszedł z karczmy.
- Co on chciał ? - zapytał bezi
- Ah... ostatnio miałem trochę problemów finansowych. Musiałem trochę czasu zbierać na kolejny czynsz za gospodę, no i trochę się opóźniłem ze spłaceniem jego. Straznicy mnie napastowali od kilku dni i...
- Dobra dobra... nie chce mi się słuchać twoich opowiastek - przerwał bezi
- No, to ja już muszę iść - powiedział bezi, ale Coragon go zatrzymał
- Nie, poczekaj jeszcze chwilkę!
- co ?
- mam ci coś do przekazania.
- no, słucham, ale szybko bo naprawdę...
- słuchaj. słuchaj mnie uważnie - tutaj Coragon zrobił się naprawdę poważny
- wczoraj ktoś tu był. No, stałem tam za barem i obsługiwałem gości. No nie wiem jak to się stało, ale kiedy ten ktoś wszedł, przypadkowo upuściłem beczkę pełną piwa. Trochę się rozlało no i wiesz...
- no, szybciej ! miałeś mi powiedzieć coś ważnego! - zniecierpliwił się bezi
- dobra. No i ten koleś wszedł, ja udawałem, że sprzątam rozlane piwo, bo ten koleś zmierzał w moim kierunku, a przyjaźnie to już nie wyglądał. Miał jakiś taki dziwny wyraz twarzy, no nie wiem. Wiało od niego jakimś chłodem. Naprawde dziwny człowiek. Ubrany był w pancerz ze skóry zębacza, fryzurę miał normalną. Buty też miał jakieś ze skóry. Wyglądał jak myśliwy, który przyszedł, aby kogoś zabić. Bez urazy przyjacielu.
- dobra, a jaki to ma związek ze mną?
- no więc... On podszedł do mnie i zagadał. Poprosił o kubek gorącego kakao, więc mu wlałem. Swoją drogą nie zapłacił mi za nie, gdyż później całkowicie o nim zapomniałem. Niezamierzenie wyszedł, a ja dopiero patrzę na pusty kubek po kakao, za które złodziej mi nie zapłacił.
- Do rzeczy Coragon!
- Chciał, żebym ci przekazał, że ten człowiek chce się widzieć z tobą za magazynem.
Co ? o nie, znowu pewnie jakiś " Atylla " który będzie próbował mnie zabić. Dobra, pójdę tam i rozwiążę tą śmieszną sprawę - pomyślał bezi, po czym wstał i bez słowa wyszedł z karczmy.
- Hej, gdzie idziesz!? - zawołał za nim Coragon.
Było już po północy. Wszędzie dookoła mrok i pustka. Puste place, oświetlone pochodniami dały o sobie znać. Do tego przyświecał blask księżyca w pełni oraz rozgwierzdżone niebo.
Po nie długiej wędrówce bezi w końcu dotarł przed zamknięty sklep rybny Halvora. Hm... może lepiej wyciągnę broń - pomyślał, po czym ostrożnie wyjął miecz i zakradł się na paluszkach swoich skurzanych butów za dom Halvora. Ku zdumieniu za magazynem nic nie było, prócz kilku skrzyń, stęchniałych wilczych skór i spruchniałych lin do cumowania statków.
Co to ma być? ktoś mi chce zrobić żart? idę do domu spać - pomyślał bezi, po czym marszem ruszył w stronę górnego miasta, gdzie miał swój dom. Ulice były ciemne i opustoszałe, ale można było dostrzec kilka postaci gdzie nigdzie. Mijając pustą kuźnię Harada, bezi usłyszał grzmot gdzies daleko na horyzoncie. Z czasem zrobiło się strasznie wilgotne powietrze. Cała ta aura otaczająca beziego nie była zbyt pozytywna. Przechodząc przez plac wisielców, Bezi zobaczył dwóch ludzi, rozmawiających ze sobą. Po za nimi nie było nikogo. Jednym z nich był jakiś mag ognia, drugi to nikt inny jak przepowiadacz przyszłości Abuyn z wysp południowych. Grzmoty się nasilały, a deszcz zaczynał sączyć z nieba. Abuyn i nieznany beziemu mag ognia, co wnioskował tylko po czerwonej szacie, jakie nosili magowie kręgu ognia rozmawiali jakoś... dziwnie. Bezi za wszelką cenę chciał ich podsłuchać. Przykucnął za stanowiskiem, gdzie Andre codziennie rozdaje domowe piwo i cichutko starał się nasłuchiwać rozmowy.
- Cicho, jeszcze ktoś nas usłyszy... Co ? Nie, nie powinienem ci o tym mówić... Przestań, mów!, Nie!, Tak!... Cicho, ktoś nas chyba podsłuchuje, ehm - ostatnie słowo zostało zaakcentowane śmiechem. Przez beziego przeszła fala lodowatego zimna. Coś nim gwałtownie wzdrygnęło jak tylko usłyszał to ostatnie zdanie. Czyżby panowie zauważyli jego, chowającego się i podsłuchującego ich?. Potencjalny Mag podszedł w stronę szubienicy. Zaczął się rozglądać dookoła. Wszedł za szubienicę. Dla beziego był to najlepszy i chyba jedeyny moment na ucieczkę. Po cichu zaczął wymykać się z obszaru zagrożenia, aż w końcu zerwał się i uciekł czym prędziej w stronę targowiska. Przechodził obok świątyni Adanosa, gdy nagle zauważył kolejnych dwóch dziwnie wyglądających magów w czerwonych szatach. Magowie ognia po cichu ze sobą dyskutowali w rogu placu świątynnego, gdzie nikt ich potencjalnie nie widział. Bezi zakradł sie, by ich podsłuchać. Słyszał tylko co drugie, albo trzecie słowo, gdyż był od nich mocno oddalony.
- Co? co ty powiedziałeś? ale.. co ty człowieku pieprzysz, ON już tam jeessst... - tutaj nie zabrzmiał zwykły, ludzki głos. Był to syczący, suchy ton.
- Ale człowieku, co ty pieprzysz! przyznam że... Nie, to niemożliwe! - Druga osoba mówiła z przerażeniem w głosie. Ale po chwili do swójki dołączyła jeszcze jedna osoba. Nie był to mag Ognia jak pozostali, tylko jakiś facet w skurzanym stroju, a przynajmniej tyle mógł wywnioskować bezi z ciemności.
- Wkrótce odpływamy, wszystko przygotowane. Jutro spotykamy się wszyscy w pierwszej zatoczce, na prawo od portu, wiecie.
- Co, jak to?
- Zamilcz.
I w tym momencie trzej panowie się rozeszli. Beziego ogarnęła jakaś fala przerażenia, zaczął się potwornie bać, sam nawet nie wiedział czego. Te rozmowy, które podsłuchał, ci ludzie wzbudzili w nim grozę. Natychmiast biegiem pobiegł, cały dygotając do swej posiadłości. Dom należał kiedyś do Gerbranda, pózniej do Diega. Bezi wbiegł, przywitał się ze swoim prywatnym strażnikiem stojącym przy wejściu po czym poszedł prosto do sypialni...
   Następny dzień był bardzo pogodny i słoneczny. Ani jednej chmurki na niebie. No, może poza kilkoma pierzastymi obłokami gdzieś powyżej 10 kilometrów wzwyż. Bezimienny wstał, rozejrzał się po sypialni. Następnie ubrał się w strój obywatelski, Przytwierdził do pancerza swój " rapier " i udał się na plac górnego miasta. Jak zwykle na placu było mnóstwo ludzi. Ale nie aż tak dużo. Bezi pochodził sobie trochę po miescie, zjadł w gospodzie Coragona śniadanie, a na końcu poszedł do gospody Kardifa. Gospoda Kardiffa słynęła ze swego tragicznie niskiego poziomu. Otóż zawsze pełno w niej portowych szumowin, a widok lezących na podłodze pijaczków to normalka. Poprzewracane kufle z piwem, brud, smród, palenie bagiennego ziela, przeklinanie straży, która dzięki bogu nie schodzi do dzielnicy portowej i nie słyszy tego. Tego dnia nie było inaczej. Kardif stał sobie przy ladzie i zabawiał jakichś gości, przy stolikach siedziało mnóstwo szumowin palących bagienne ziele. Odór zielska nieźle dawał się we znaki, powietrze było aż zielone, gdyż dym miał barwę szaro zieloną. Oczywiście w karczmie nie zabrakło Nagura, który jak zwykle zasiadał swój taboret pod ścianą na lewo od lady, za którą stał Kardiff. Bezi chciał porozmawiać z Kardiffem, ale zaczepił go niespodzewanie Nagur:
- Czekaj,
- Co? czego odemnie chcesz?!
- Kolego, czy ty kompletnie zwariowałeś? Niee... no pewnie. Tylko że, no, jest pewien problem. - powiedział swoim unikalnym tonem Nagur.
- Jaki znowu problem?! - zdziwił się bezi.
- Wiesz... żal mi ciebie. Nie powiem ci. Zresztą, pamiętam, jak mnie zdradziłeś jeszcze wtedy, co miałeś mi przynieść paczkę od Akilla.. , tak więc przykro mi bardzo.
Po tej rozmowie bezi odszedł szybko od Nagura i podbiegł do Kardiffa. Już miał zaczynać rozmowę, gdy nagle poczuł, że ktoś go chwycił za ramię, a w kolejnych sekundach widział ciemność. Nie, już coś widzi. Pierwsze pytanie, jakie mu się nasuwa to: gdzie ja jestem?. Bezi ocknął się i zobaczył, że znajduje się w domu Bospera, jednego z handlarzy i łuczarza Khorinis. Widział, jak ktoś do niego podchodzi. Jakaś służka wetknęła mu pod nos kubek z jakąś cieczą. No nic, musiał to wypić. Był w całkiem dobrym stanie, jedynie głowa go trochę z tyłu bolała. Prawdopodobnie tam oberwał. Jednak nasuwa się pytanie: kto i po co mu tak przyłożył, że stracił przytomność i obudził się dopiero po kilku godzinach gdzieś w domu Bospera. Bezi zauważył, że krzątają się koło niego liczne osoby. Nie miał ochoty ani czasu patrzeć się na nie ani lezeć w tym łóżku. Szybko się zerwał na nogi, ale Bosper i jakas służka zaczeli protestować. Najpierw jakaś służka przyczepiła się do beziego:
- Nie wolno ci wstawać! muszę ci podac jeszcze esen... - przerwał jej bezi: - Nie, przepraszam, ja muszę... - podszedł nagle Bosper: - Nie przyjaicelu, musimy cię do końca wyleczyć, no.. naprawdę! uwierz nam, nic ci się nie stanie no... no bezi spokojna głowa! - ostatnie slowa były akcentowane dość spokojnie, gdyz Bosper wyczuł w bezim strach.
- Dobrze, dobrze. Dajcie mi tą esencję leczniczą i puśccie wolno... - chrząknął bezi.
Po kilku minutach wszystko było załatwione. Bezi dostał napój leczniczy plus kilka ziół i nikt go już nie zatrzymywał. Ale przed wyjściem zamierzał jeszcze zamienić kilka słów z Bosperem. Niezamierzenie, do sklepu wszedł Mateo. Wyglądał, jakby znał już całą sytuację.
- Jak ja się tu wogóle znalazłem? - zapytał bezi
- Ehm.. - odchrzakał Bosper, po czym powiedział: - No wiesz, oberwałeś tam, na dole... No i musieliśmy coś zrobić. Nie mogliśmy zostawić cię tam , lezącego razem z innymi obdartusami.
- Panowie, witam was - oznajmił Mateo, po czym przysiadł się do Beziego i Bospera. Po chwili przyszło jeszcze kilku ludzi, przysiadali się pokolei. Bosperowi niezabardzo się to podobało.
- Co to ma być? jakieś spotkanie towarzyskie?! - krzyknął, patrząc na gapiących się przy wejściu obywateli. Dało się wśród nich dostrzec pewnego maga. Bezi tylko zwrócił głowę w jego stronę i coś mu zakręciło sie w głowie. Jakby stracił koordynację ruchową. Ale to było na szczęscie tylko niewielkie szarpnięcie. Szybko odwrócił się, spojrzał w róg chaty i zawroty głowy mineły. Po chwili zauważył, że Bospera nie ma przy stole, poszedł przygotować jakieś pożywienie dla gości. Bezi nic z tego nie rozumiał. Nie znał tego maga. Dlaczego tak się stało? Dlaczego kiedy spojrzał na niego, dostał nagłego zawrotu głowy, gdy ten stał gdzieś przy wejściu, w śród tłumu innych ludzi, nie patrząc się nawet w stronę beziego. To jak narazie pozostaje zagadką. Część ludzi zaczęła się rozchodzić, porozmawiali, poszeptali jakby bali się rozmawiać na głos i powoli się rozchodzili. Ogólnie atmosfera panowała bardzo dziwna. Nigdy wcześniej coś takiego nie miało miejsca. Chyba najstarszy człowiek żyjący w Khorinis nie spamiętał, żeby kiedykolwiek miało miejsce takie zbiegowisko w domu Bospera, który tez był wszystkim podrajcowany w pewnym momencie i przestał zupełnie interesowac się bezim, tylko skakał pomiędzy gośćmi, zamieniając z każdym z nich pojedyńcze słowa. Beziego to już wszystko męczyło, a nawet przynudzało. Wciąż nie mógł zapomnieć tego incydentu z magiem, ale cóż mógł począć. Wyszedł z domu, nie żegnając się z Bosperem zajętym gośćmi i poszedł wzdłuż ulicy kupców. Mijając dom Thorbena zauwazył, jak ten produkuje coraz to więcej różnorodnych mebli. Całe podwórko było nimi zastawione. Co więcej, pracował sam. Ale Thorben zawsze miał problemy z finansami i o żadnym czeladniku nie było mowy. Bezi poszedł dalej, mijając kuźnię Harada, przy której pracowała obecnie tylko jedna osoba, a był nią kowal o imieniu Magnum, który był rzekomym nastepcą Briana. Idąc dalej, bezi natknął się na kilku znanych mu obywateli, przywitał się, porozmawiał chwilę, po czym poszedł dalej. Tutaj, w tej czści Khorinis było normalnie. Tam już nikt nie patrzył na beziego z ukosa, jakby był o coś podejrzany jak to było w domu Bospera. Tam, w knajpce Kardiffa cos musiało się wydarzyć, ale Bezi nie miał czasu niestety porozmawiać o tym z Bosperem. Po kilkunastu minutach krzątaniny po ulicach i placach miasta zmęczony Bezi poszedł do swojej posiadłości w Górnym mieście i położył się spać, nie zważywszy na to, że był środek dnia.

Ciąg dalszy nastąpi.

Offline Ptaszeczek

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 10
  • Reputacja: 0
Odp: Dzieje Khorinis v2 - opowiadanie.
« Odpowiedź #1 dnia: 01 Marzec 2009, 21:09:55 »
Ciąg dalszy.

Jest wieczór, a raczej noc gdyż naftowy zegar pokazuje godzinę pięć po jedenastej. Bezi bardzo odpoczął podczas snu. Rozprężył się trochę i zrelaksował. Słyszał, jak na dole jego osobisty strażnik rozmawia z kimś przy wejściu ( sypialnia beziego jest na piętrze ). Bezi staje przy balustradzie, a następnie przysłuchuje się rozmowom.
Strażnik beziego: Hehe, no wiesz...
Człowiek, z którym rozmawia: Wiesz co, idę po piwko do karczmy Wisielców, ponoć dzisiaj otwarte do północy!.
Strażnik beziego: No co ty heh, jakbys mógł, przekaż Orenowi że nie zamierzam jutro się znim widzieć. Pozatym mój zmiennik się rozchorował i muszę pilnować ciągle tego domu.
Człowiek: Nie ma sprawy. No to cześć.
Strażnik beziego: Narazie.
Głosy rozmów ucichły. Bezi założył swój pancerz z podwójnie utwardzanej skóry zebacza i postanowił zejść na dół. Zjadł sobie coś, usmarzył na patelni udo ścierwojada, napił się trochę mleka i wyszedł na oświetlony księżycem oraz gwiazdami dziedziniec. Powędrował sobie tu i tam, pozaglądał perfidnie do niektórych mieszkań ( w górnym mieście mieszkają same wpływowe i ważne osobistości, to też prawie każdy ma strażnika przy wejściu ). Poszedł sobie do sklepu Sandrila, który jak się okazało na miejscu, był zamknięty. W tej części górnego miasta rozmawiało jeszcze kilku obywateli, główie mężczyźni. A tak to raczej wszędzie pełno straży ( w nocy posterunki straży są bardziej nasilone niż w dzień ). Bezi postanowił pójść nad morze, do dzielnicy portowej, by popatrzeć sobie trochę w wodę. Zmierzał pustymi ulicami miasta, gdy wkraczał w rejon rynsztoku dało się zauważyć, że straży jest coraz mniej aż w końcu w samej portówce żadnego z nich nie było. Niebo było jak zwykle czyste i przejżyste. Bezi stanął sobie na krawędzi betonowego nabrzeża i wbił oczy daleko w horyzont, zaciągając się morską bryzą, w tle dzwięków obijających się o pomosty zacumowanych poniżej gondol i innych tego rodzaju łodzi. No i stał sobie tak, patrzył, aż nagle zobaczył w tle horyzontu coś dziwnego. Jakaś czarna chmura w krztałcie głowy człowieka pojawiła się przed bezim. Była ogromna i bardzo oddalona. Bezi dokońca nie był pewien, czy to prawda czy tylko złudzenie. Szybko odwrócił się i zniknął z tego miejsca jak na pięcie. Mijając " Czerwoną Latarnię " odwórcił się w strone brzegu, ale nie zauważył niczego podejrzanego. Tajemnicza chmura zniknęła. No nic, poszedł dalej. Ulice były już całkowicie puste. Było grubo po północy. Szedł sobie tak, szedł, aż zobaczył w tle dziwną postać. Była zupełnie sama. Stała sobie na środku placu targowego odwrócona tyłem do beziego. Bezi już nie był pewny, czy to co widzi to prawda czy jakieś halucynacje, czy cokolwiek innego. No ale gwoli ścisłości ze ściśniętym gardłem postanowił podejść by przyjżeć się bliżej dziwnej osobistości, o ile tak ją można było nazwać. Kiedy bezi podszedł do postaci na odległość trzech metrów, ta zniknęła. Poprostu rozpłynęła się w powietrzu!. Bezi nie mógł sobie tego wytłumaczyć inaczej jak jakieś przewidzenia. Postanowił wpaść do karczmy Coragona leżącej na placu świątynnym. Kiedy tak sobie szedł, w pewnym momencie zobaczył na ziemi jakiś skrawek papieru. Jeszcze kilka minut wcześniej był w tym samym miejscu, patrzył się w podłogę i mógłby przysiąc, że nie było tam żadnego papierka. Podniósł go zdziwiony i przeczytał. Był to jakiś urywek białego pergaminu. A jego zawartość jest następująca: " Xardas, Pakii i Skrzypiacz - potk- i w miejscu myślnika kartka wraz z napisem się urywa. Jest to zwykły rękopis, nabazgrany czarnym atramentem. Najdziwniejsze jest to, że kartki wcześniej nie było, a atrament wygląda na jakoś dziwnie świeży, oraz to, że widnieje na niej słowo " Xardas ". Bezi zna jednego Xardasa. Wie nawet, że powrócił kilka miesięcy temu do swojej starej wieży nieopodal farmy Lobarta w górach. Zaintrygowany bezi postanowił nazajutrz wybrać się do wieży Xardasa, by wyjaśnić tą sprawę. Nawet, gdyby miał wtykać nos w nieswoje sprawy. Doszedłszy do kaczmy Coragona, chyba jedynego otwartego i oświetlonego budynku w całej dzielnicy targowej dostrzegł w środku kilka osób, oraz barmana, którym nie był tym razem Coragon. Gwoli ścisłości postanawia usiąść przy jednym ze stolików i napić się jakiegoś alkoholu. Po chwili zauważył, jak podchodzi do niego niespodziewanie Arik.
Arik: Cześć przyjacielu!
Bezi: O, to ty Arik? A co to, masz już pieniądze na wizytę w karczmie, dotego Coragona, która do najtańszych w mieście nie należy?...
Arik: Hahaha... ( śmiech ), no wiesz, jakoś trzeba czasami się odprężyć i odpocząć od życia...
Bezi: Tak, życia za magazynem w dzielnicy portowej, organizujac codziennie walki. Tak wogóle, wygrałeś już chociaż jakąś walkę?
Arik: Nie rozśmieszaj mnie, jasne że tak... Za co inaczej bym tu siedział?
Bezi: Jasne...
Nagle do gospody wbiegł Kardiff. Był bardzo zdenerwowany. Szybko przemierzył stoliki, aż w końcu namierzył beziego. Podbiegł do niego łapczywie i począł krzyczeć:
Arik: Kardiff ? A co ty tu robisz ? hehe, myślałem, że nie wychodzisz już z portu. No wiesz, straż i te rzeczy...
Kardiff: Czesc Arik, ale przepraszam, to nie jest czas na towarzyskie pogaduszki. Muszę NATYCHMIAST porozmawiać z tym człowiekiem! - wskazując na Beziego.
Arik: No, to ja już wam nie przeszkadzam. Powodzenia w dalszym życiu - szepnął do ucha beziemu i wyszedł.
Bezi: No dobra, czego chciałeś?
Kardiff usiadł na miejscu Arika, przysunął sie do beziego jak tylko się dało i zaczął mówić:
Przyjacielu... ( głos mu dygotał ), musisz się chować. Musisz uciekać!!
Bezi: Co?? ( z niedowierzaniem )
Kardiff: Słyszałem ich!, widziałem to!... musisz się chronić przyjacielu, musisz uciekać. Jak cię dopadną to nie wiem co się stanie...
Bezi: Ale o czym Ty mówisz!!??
Kardiff: Nie pytaj, O nic nie pytaj!!!, mogą nas podsłuchiwać z każdej strony. O cholera jasna!!! - wstał z krzesła, podbiegł do ściany.
Bezi: Co się stało?
Kardiff: Mówiłem!!, popatrz - powiedział, wyciągając z pomiędzy skrzyń wystający pergamin, po czym wyciągnął swoją derwnianą pałkę i uderzył mocno w niego.
- Magiczny zwój pluskwy - powiedział Kardiff, gdy z pergaminu zostały tylko szczątki. O w jasnego pioruna! kolejny! - powiedział, po czym jak na szpilkach podbiegł do jednego z zajętych stolików i ku niedowierzeniu gości siedzących przy nim, majstrował coś pod stołem.
Gosć ze stolika: Co on wyprawia?
Drugi gość ( schylając się do Kardiffa ): Hej co ty robisz? Pogieło cię czy co?
Kardiff po chwili wynurzył się z unieszkodliwionym zwojem i odsunął się od stolika, po czym wócił do beziego.
Bezi: No nieźle.. ( ze zdenerwowaniem ) słuchaj, poprostu powiedz mi co się tu dzieje, a nie owijasz kota w bawełnę i udajesz, jakby nic się nie stało.
Kardiff: Dwa dni temu do mojej karczmy przybyło kilku odzianych w czarne płaszcze gości. Nie, nie byli to żadni magowie ani napewno obywatele Khorinis. Złączyli oba stoliki w jeden żeby wszyscy sie pomieścili i usiedli... I gadali o dziwnych rzeczach. Wspominali o tobie i jakimś NIM. Posłuchaj ( tutaj podwyższył głos ), oni chcą cię dorwać i wykorzystać do jakchś celów! Tyle udało mi się podsłuchać!. Do tego innym razem przyszło do karczmy jakichś trzech gości, ubranych w pancerze bandytów - a o ile nimi nie byli i mówili dokładnie to samo. CIągle wspominali o jakimś Mordergu, tym sławnym NIM i tobie!. Ja poprotu jak to usłyszałem, to odrazu chciałem ci to powiedzieć. Poszedłem prosto pod twój dom, ale strażnik nie chciał mnie wpuścić. Itak cud, że wpuścili mnie chociaż do górnego miasta. No i...
Bezi: Dość już usłyszałem. Kiedy to sie wydarzyło?
Kardiff: Czy ja wiem, jakieś dwa może trzy dni temu!... A co do tego wczorajszego incydentu, to właśnie grzmotnął ci jakiś jeszcze inny człowiek, nie ubrany jak tamci ale w zwykłą skurzaną zbroje. Sam siedział przy pustym stoliku, po czym nagle wstał i na oczach tych wszystkich pijaków wiadomo co... A potem przybiegł znienacka ten cały łuczarz ze swoją żoną chyba i cie zabrali. Ot i wszystko. No, a teraz 100 sztuk złota za wszystkie informacje hahaha....
Bezi: Co??!!
Kardiff: Nieee... żartuję tylko!! hehe, no ale co prawda to prawda, to nie jest temat do żartów...
Bezi: Zanim wyjdę, mam do ciebie jeszcze jedno pytanie...
Kardiff: Tak?
Bezi: Czy znasz może kogoś takiego jak ehm. czekaj ( wyciąga z kieszeni znaleziony wcześniej skrawek papieru ) Skrzypiacz...
Kardiff: Co? nie, nie znam nikogo o takim nazwisku, a przynajmniej tak mi się wydaje.
Bezi: A tego jak mu tam...Pakii?
kardiff: Nie. A skądś ty wytrzasnął te imiona?
Bezi: Eemh.. nie ważne. Dobra, ja już muszę iść.
Kardiff: No to narazie.
Bezi: Dzięki za informacje i ostrzeżenie.
Bezi zabrał swoje manatki i wyszedł z gospody. Na dworze już świtało. Coraz więcej ludzi wałęsało się po ulicach. Bezi postanowił natychmiast pójść do Xardasa. Po jakichś piętnastu minutach był na miejscu. Wszedł ostrożnie po schodach, prowadzących do głównej siedziby maga aż w końcu zobaczył jego postać w całej okazałości. Xardas ślęczał akurat nad jakimiś inskrypcjami. Bezi obawiał się, że może mu przeszkodzć, ale zaryzykował. Jak się później okazało, Xardas wcale nie był zadowolony z jego przyjścia.
Bezi: Czołem magu!
Xardas: Skończ już z tymi durnymi gadkami. Czego chcesz tym razem?
Bezi: Przyszedłem...
Xardas: Nie w tą porę co trzeba. Nie widzisz, że studiuję ważne pisma? Dobra...ehh.. jak już jestes to wysłucham, co masz do powiedzenia. Ale szybko!
Bezi: Może zechcesz mi coś wyjaśnić? - powiedział, wyjmując z kieszeni skrawek papieru.
Xardas: Co?? Uhm... jak. co... zaraz zaraz... skąd ty to masz? MÓW!
Bezi: Jakimś wyjątkowo dziwnym trafem znalazł się pod samymi nogami. Jakby samo chciało zostać znalezione.
Xardas: Gdzie żeś to znalazł ty, ty... ( tutaj Xardas zaczyna tracić panowanie nad swoimi nerwami )
Bezi: W mieście, niedalego gospody Coragorna.
Rozmowę przerwał jakiś szelest i nagle do komnaty rozmówców przybiegł szkielet. Miał on w ręku miotłę i najwyraźniej czekał na jakieś polecenie od Xardasa.
Xardas: Kościdla... dobra, masz dzisiaj wolne...
Bezi: No to jak będzie, odpowiesz mi w końcu na moje pytanie czy nie?
Xardas: Nie, to znaczy... WYNO¦ SIÊ Z MOJEJ WIE¯Y!!!
Bezi: Co do...
Xardas użył jakiejś runy, gdyż w jego rekach pojawiła się czarna mgiełka. Najwyraźniej chciał Beziemu pokazać wyjście ze swojej wieży właśnoręcznie. Ale bezi wziął nogi za pas i zwiał jakby goniło go stado rozszalałych zębaczy. Kiedy bezpiecznie oddalił się od wieży, zwolnił kroku i poszedł w kierunku miasta. Przed bramami na przodzie dwóch strażników ktoś stał. Jakby na niego czekał. Bezi podszedł do osoby, a ta się ucieszyła wyjątkowo i powiedziała:
   Wyjątkowo zadowolony człowiek: O, witam naszego pana! nasz wybawca, nasz mistrz, przegnawszy smoki precz z naszego królestwa, wyzwoliwszy nas od samego Beliara mam zaszczyt z waszą uprzejmością rozmawiać....
Bezi: Przepraszam, nie mam czasu...
Wyjątkowo zadowolony człowiek: Ależ panie! mamy dla pana ofertę nie do odrzucenia! musi pan tylko pójść prosto do portowego miasta, tu i teraz....
Bezi: Co to za przedstawienie?
Wyjątkowo zadowolony człowiek: No cóż, jeżeli pan nie chce to nie musi ale żeby pan pózniej nie pluł sobie w brodę, oo tak... - Podrapał się za głowię, po czym z uśmiechem na twarzy odcupnął niczym jakiś klaun z kabaretu. Bezi stosując się do jego wskazówek poszedł do portu. Jak sie można było spodziewać, znowu ktoś na niego czekał. Tym razem była to bardzo tajemnicza postać. Miała wyjątkowo dziwny wyraz twarzy, jakby coś za wszelką cenę knuła. A do tego charakterystyczne zmrużone oko, spoglądające prosto w twarz beziego.
   Facet z dziwnym spojżeniem: Oo, jest nasz wybawca!, śmiało, a tak między nami... jaką taktykę zastosował pan by pokonać Finkregha, tego lodowego smoczyska... pamięta pan coś jeszcze? mhm?
Bezi: Czego wy właściwie odemnie chcecie? Najpierw przy wejściu do miasta ktoś mnie napastuje, teraz pan. Jesteście moimi fanami czy co?
Facet z dziwnym spojżeniem: No panie... alez oczywiście!, i w związku z tym mamy dla pana niesamowitą ofertę... Ehm.. może żeby nieporządane uszy nas nie wyłapały, pójdziemy porozmawiać do tej knajpki, co? - wskazał na pewną prawie pusta knajpę, ulokowaną na lewo od doku, gdzie budowano kiedyś statki.
Bezi: O rany... niech już będzie...
Kiedy obaj weszli do środka, podbiegł do nich jakiś kulawy obdartus i zaproponował coś do picia. Bezi nic nie chciał, natomiast tajemniczy człowiek z wielką chęcią zamówił smażonego pstrąga, plus dwa kufle zimnego piwa.
Bezi musiał oczywiście poczekać, aż człowiek zje. Z pełną gębą nie było szans na rozmowy, tym bardziej że zapowiadało się na bardzo interesującą rozmowę.
Facet z dziwnym spojżeniem: Zjadłem, hihi, możemy zaczynać. A więc, tam mniej więcej naprzeciwko burdelu stoi zacumowany jacht. Taka, zwykła łódka. Nie ma zbytnich luksusów, ale nasi dobroczyńcy postarali się, aby jakoś to wyglądało, no i.. Do czego zmierzam. Pójdzie pan do jachtu, popływa sobie trochę po morzu myrthańskim i tyle! Niesamowita darmowa podróż powinna pana postawić na nogi.
Bezi: Ale...
Facet z dziwnym spojżeniem: ÂŻadnego Ale!, musi nasz wybawca skosztować trochę świeżej morskiej bryzy no, to tak dla zrowia!...
Bezi: Nie ma w tym żadnego podstępu? Coś mi się nie chce wierzyć, że grupka moich wielbicieli tak nagle proponuje mi jakiś rejs po morzu myrthańskim i wszystko cacy. Nie oszukujecie mnie?
Facet z dziwnym spojżeniem: Prosze mnie nie obrażać! Jak pan wogóle może coś takiego mówić!... zaraz wszystko odwołam, jeszcze jedno oszczerstwo w moją nieskazitelnie czystą osobę...
Bezi: A kiedy miał bym odpłynąć?
Facet z dziwnym spojżeniem: No, kiedy pan chce, najlepiej by było już dzisiaj ( tutaj podśmiewuje się pod nosem ).
Bezi: Rozumiem. Dziękuję za tę nagrodę i prosze przekazać pańskim dobroczyńcom, że pozostanę na zawsze wdzięczny.
Pod wieczór, kiedy robiło się już ciemno, bezi wszedł na pokład Jahtu i przygotowywał się do relaksacyjnego rejsu. Sam nie mógł uwieżyć w to, co wyprawia. Jak wogóle mógł się zgodzić na takie coś. No ale teraz już za późno. Sznurki zostały pociągnięte i musi płynąć, chyba że chce złamać serca swoim fanatycznym wielbicielom. A zrobię to dla nich, niech się cieszą, udam, że był to dla mnie najwspanialszy rejs w życiu - pomyślał sobie bezi, po czym poszedł porozkładać kilka klamotów, jedzenia, itp. które wziął na kilkudniowy rejs. Po jakimś czasie, jak już słońce niemal zaszło za horyzont, kazał odwiązać sznury przypadkowym osobom, które akurat były w pobliżu i odpłynął, gdzie wiatr go poniósł. Dryfował przez kilkanaście minut, aż zrobiło się całkiem ciemno, a na domiar złego zaczęła się psuć pogoda. Po kilku minutach niebo przecinały liczne błyskawice, a popychane wiatrem fale zalewały cały pokład. Bezi musiał zatrzasnąć się od środka wodoszczelną klapą i czekać na zmianę pogody. Po jakiś czasie bezi poczuł zmęczenie. Pogoda jeszcze bardziej się pogorszyła, teraz bał się, żeby łódź się nie wywróciła na bardzo wzburzonym morzu. Zasnął. Po kilku godzinach poczuł jakies wstrząsy, skrzypienia i skrzeki. Obudził się. Było już jasno. Wyszedł na pokład i zobaczył dziób łodzi, zaklinowany pomiędzy skałami na tle wysokiego klifu.

Forum Tawerny Gothic

Odp: Dzieje Khorinis v2 - opowiadanie.
« Odpowiedź #1 dnia: 01 Marzec 2009, 21:09:55 »

Offline Ptaszeczek

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 10
  • Reputacja: 0
Odp: Dzieje Khorinis v2 - opowiadanie.
« Odpowiedź #2 dnia: 01 Marzec 2009, 23:43:39 »
Ciąg Dalszy opowiadania pt. Dzieje Khorinis version 2

     
Zabrał kilka najcenniejszych dla siebie gratów i wyczołgał się z rozbitego jahtu. Pozostał tylko jeden problem... Wszędzie czy to z lewej, czy prawej strony niemal jednolicie wysoka ściana klifu. Nie pozostało wyjścia. Bezi musiał zmierzyć się z niebezpieczną wspinaczką. Wybrał sobie jak najłagodniejszy stok i począł wdrapywać się na ścianę klifu. Po jakimś czasie znalazł się na szczycie. Otrzepał się trochę z brudu, rozejrzał wokół siebie i okazało się, że znajduje się w... wielkim lesie rozciągającym się znad farmy Akilla po starą latarnię morską Jacka. No cóż, najwyraźniej podczas sztormu prądy morskie musiały go znieść aż tu, na drugą stronę wyspy. Teraz nie pozostawało nic innego, jak powrócić do Khorinis. Tak więc szedł sobie bezi wzdłuż wybrzeża, później musiał skręcić w las i pójść ścieżką prosto do miasta. Mijając starą latarnię morską, bezi coś usłyszał. Jakieś szeptanie. Odwrócił się za siebie - nic nie było. spojrzał w lewo, w prawo - także nic. Uniósł głowę w górę - widział tylko niebo. A coś szeptało. Było blisko. Jakby rozmowy. Tak, jakby conajmniej kilka postaci mówiło do siebie ze wszystkich możliwych stron. Beziemu serce podskoczyło do gardła. Zerwał się i począł gonić wzdłuż ściezki, jakby goniło go stado rozszalałych demonów. Po chwili był pod bramą miasta. Głosy ucichły. Zobaczył, że pod bramą miasta nie ma strażników. Nikt jej nie pilnował. Wszedł. Na placu targowym panował kompletny haos. Chyba trzy czwarte mieszkańców Khorinis zbiegło się na plac targowy. Wszyscy byli zdezorientowani, szeptali coś od ucha do ucha, rozmawiali. Bezi nie wiedział co się dzieje. Przekradł się gdzieś na tyłach tłumu i wszedł na schody prowadzące do Koszar, aby z góry zobaczyć dokładnie co się dzieje. Dało się zauważyć, jak kilku ludzi przynosi coś w rodzaju podium, i ustawia na środku placu targowego. Po chwili zrobiło się niesłychanie cicho, a na podium wszedł sam Herold, który zaczął przemowę.
-Herold: Witam wszystkich tu zgomadzonych. Jestem tu, aby omówić kilka waznych kwestii. Tak, chodzi mniej więcej o wydarzenia z wczorajszej nocy, oraz to, co miało miejsce przedchwilą. Powiem jedno: Coś takiego nie miało tutaj miejsca chyba od kilkuset lat. Ale ja nie jestem ekspertem od tych spraw i nie będę tego omawiać. Tutaj pole do popisu zostawiam innym, mianowicie grupie magów ognia, którzy badają tę sprawę. Nie chcąc wzbudzać niepotrzebnej paniki nie powiem dokładnie, co miało miejsce bo chyba większość już wie, aczkolwiek jako mieszkańcy macie prawo do wiedzy o każdym ewentualnym zagrożeniu, nawiazuję tu do konstysucji praw obywatela Khorinis, paragrafu 2 rozdziału 4. Zapraszam na podjum doradcę i ministra do spraw obrony Khorinis pana Lutero.
Z podjum zszedł Herold, a jego miejsce zastąpił Lutero, trzymający w ręku kartkę.
-Lutero: Tak jak to zrobił pan Herold, tak i ja was powitam. Nie chcąc owijać kota w bawełnę powiem odrazu, co mam do powiedzenia. Tylko proszę. Panika jest tu jak najbardziej niewskazana. Zgodnie z Konstytucją praw obywatela Khorinis oznajmiam, że Ostatniej nocy o godzinie dwudziestej trzeciej pięć dziesiąt jeden, jak twierdzi poszkodowany, w jego domu znajdującym się w dolnym mieście pojawił się z nikąd pewien człowiek, ubrany w czarny płaszcz bez kaptura, a przynajmniej miał zdjęty jak wynika ehm. z rękopisu poszkodowanego. Owy człowiek pokazał jakiś znak? czy coś w tym stylu, oraz powiedział ochrypłym i ... co tu pisze? jakby duch z niego wyzionął... cokolwiek to znaczy, głosem "ON nadchodzi", po czym ulotnił się, przepadł jak kamień w wodę. Oczywiście, napoczątku nie wzięliśmy tego na poważnie. Myśleliśmy, że szanowny obywatel miał jakiś sen albo jakieś przewidzenie. Ale tej samej nocy o godzinie pierwszej dwadzieścia znowu miało miejsce podobne wydarzenie. Otóż jakiś obywatel z dzielnicy portowej twierdził, że ktoś lub coś próbowało go udusić przez sen. Zerwał się na nogi, a człowiek odziany w czarny płaszcz bez kaptura, z twarzą bladą niczym mąka powiedział " Wszyscy muszą zginąć ". Jakiś czas później, bo po godzinie trzeciej w nocy stało się coś najgorszego. Przed tą bramą miasta - pokazał palcem na owoą bramę - znaleziono ciało Bospera. Martwego Bospera. W tym momencie cała publiczność słuchająca przemówienia wzdrygnęła się. Znowu zrobił się szmer i głośne rozmowy.
-Lutero: Proszę o uwagę, jeszcze nie skończyłem. Rodziną Bospera opiekują się teraz wysłannicy klasztoru, natomiast jego ciało zostało pddane gruntownym badaniom. Nie wiem czy powinienem o tym mówić, no ale powiem. ÂŻeby wszyscy zdali sobie sprawę z zagrożenia. Na ciele poszkodowanego nie było żadnej ranki, zadrapania. Poprostu nic. Najciekawsze było jednak to, jak twierdzą ci, którzy przeprowadzali badania nad ciałem, że poszkodowany miał szeroko oczy otwarte i rozdziawioną buzię. Ciało obecnie znajduje się w klasztorze magów ognia Khorinis i jest tam badane pod kątem magii. W końcu jak nie zginął poprzez obrazenia fizyczne to musiał za pomoca magii.
Na koniec chciałbym powiedzieć jeszcze, żeby wszyscy się pilnowali, nie wychodzili z miasta kiedy nie trzeba a już broń boże w godzinach nocnych lub wieczornych, oraz proszę za wszelką cenę zgłaszać każde, ale to każde dziwne wydarzenie i inne tego typu rzeczy prosto do Lorda Andre, przywódcy straży miejskiej. A apropo straży, od godziny osiemnastej do szóstej rano zostaną podwojone niż było dotychczas patrole straży miejskiej. Na koniec chciałbym powiedzieć jeszcze coś o Bosperze. Chciałbym go pożegnać. Bosper był naprawdę wspaniałym człowiekiem, od lat mieszkał w naszym mieście i był jednym z najlepszych myśliwych i łuczarzy z Khorinis. Chciałbym jeszcze powiedzieć, że Bosper napewno nie zginął na marnę. Jego śmierć ma byc dla nas ostrzeżeniem, ostrzeżeniem przed nadchodzącym złem. Broń nas, Innosie.
I na tym Lutero zakończył swój monolog. Wszyscy powoli się rozchodzili. Bezi także udał się w stronę swojego domu.

Offline Ptaszeczek

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 10
  • Reputacja: 0
Odp: Dzieje Khorinis v2 - opowiadanie.
« Odpowiedź #3 dnia: 02 Marzec 2009, 20:38:53 »
Ciąg Dalszy. PS: Nie widzę żadnych komentarzy i nie wiem, czy jest sens pisac to opowiadanie dalej :)


Po paru minutach wędrówki w końcu dotrał przed progi swojej rezydencji. Poszedł do kuchni, zjadł sobie pieczone udo kretoszczura i znowu wyszedł. Postanowił pójść porozmawiać z Lordem Andre. Tak więc udał się prosto do koszar, po czym wszedł ostrożnie do siedziby, w której Andre akurat rozmawiał z jakimś straznikiem.
Andre: To ty... spodziewałem się ciebie. Yyy.. Arturo, porozmawiamy później, dobrze? - powiedział do strażnika, który po chwili odszedł.
Bezi: Doprawdy?
Andre: Tak. Myślę, że chcesz mi powiedzieć coś... ważnego, mam rację?
Bezi: Hm... właściwie to tak... chciałem zaoferować swoje usługi na rzecz ostatnich wydarzeń... Oczywiście pod warunkiem za drobne wynagrodzenie.
Andre: Spodziewałem się że to powiesz. Dobra słuchaj. Udało nam się ustalić, że za te dziwne wydarzenia może byc odpowiedzialna pewna grupka bandytów, ukrywająca się gdzieś w pieczarach w lesie za farmą Akilla...
Bezi: Zrozumiałem, co mam zrobić?
Andre: No jak to co, dorwij ich. Chcę mieć pewność, że nie żyją. Wtedy zobaczymy, jak sytuacja się potoczy.
Bezi: Dobra... a jaka będzie nagroda?
Andre: Hm... jeżeli znajdziesz i pokonasz bandytów, dostaniesz odemnie 250 sztuk złota. Przykro mi, więcej nie mogę. Straż ma chwilowy deficyt budrzetowy i...
Bezi: Zgoda.
Po tych słowach Bezi udał się spowrotem do swojego domu. Założył ciężki pancerz najemnika ( pozostawiony jeszcze z czasów Gothica 2 ), przytwierdził sobie swój " rapier " oraz ciężką kuszę. Tak uzbrojony mógł pewnie iść szukać bandytów. Wyszedł zatem przez wschodnią bramę, ale został zatrzymany przez jednego z jej strażników.
Strażnik bramy: A ty gdzie się wybierasz? myślę, że to nie jest odpowiedni czas na polowanie.
Bezi: Spokojnie... pracuję dla Lorda Andre. Dostałem pilne zlecenie i muszę...
Strażnik bramy: Dobrze, w takim razie wychodź. Ale postaraj się wrócić przed zmrokiem.
Po dość długiej wędrówce bezi dotrał w pobliże farmy Akilla. Musiał sobie po drodze poradzić z licznymi potworami takimi jak scierwojady, kretoszczury, gobliny a nawet polne bestie. Ale te bestie nie stanowiły dla niego poważnego problemu. W końcu doszedł do kamiennych schodów wykutych w skale, prowadzących na płaskowyż gdzie leży farma Akila. Nie miał zamiaru tam zachodzić, dlatego od razu skręcił w lewo - do lasu. Po drodze znów powybijał trochę wilków i goblinów. Sporo jakoś ostatnio przybyło tych różnych stworzeń - pomyślał sobie bezi. Szedł wzdłóż ściezki przez las, szedł aż w końcu natrafił na dwóch stojących w krzakach bandziorów. Jeden z nich wypełzł i zastawił beziemu drogę.
Rozbójnik: To on!! Brego!
Po chwili bezi zdążył zauważyć, że z każdej strony zza krzaków i drzew obstawiają go bandyci. Nie miał drogi ucieczki. Jednak bandyci nie wyglądali na niebezpiecznych. Kilku miało lekkie pancerze, kilku średnie, a reszta zwykłe skurzane zbroje. Bronią też nie gardzili. Większość miała zwykłe pałasze albo lagi.
Bandzior: No no no... kogo my tu mamy? - powiedział jeden z nich, wychodząc zza sosny.
Bandzior Brego: Czego tu szukasz? a może guza? tak się składa, że my szukamy Ciebie!..
Bezi: A ja także czegoś szukam, mianowicie kilka pytań...
Brego: Tak? Ciekawe. No cóż, chętnie cię wysłuchamy. Prawda? Powiedziałem PRAWDA!!?
- TAK JEST!! - odkrzyknął hór bandytów, obstawiających beziego z każdej strony.
Bezi: Moje pytanie jest takie: Czy to wasza robota, czy to wy jesteście odpowiedzialni za Bospera, tego tajemniczego maga który nawiedza notorycznie od jakiegoś czasu domy w mieście, oraz całą resztę?
Morg: JAK...
Brego: Nie Morg... poczekaj...
Bezi: Więc?
Brego: No cóż... obawiam się, że nie będziemy w stanie ci pomóc. My wykonujemy tylko czyjeś rozkazy. Nic więcej.
Bezi: Czyje rozkazy?!!
Brego: Hahaha ( szyderczy śmiech )... sądzisz, że odpowiem ci na to pytanie?
Bezi: Myślę że tak, w przeciwnym razie twoja morda wyląduje w błocie.
Brego: COO? Nikt tak do mnie jeszcze nie powiedział robaku. Chłopaki, BRAÆ GO!!
I się zaczeło. Horda bandziorów natarła na beziego ze wszystkich stron. Ten wyciągnął swój rapier i zaczął ciachac wszystkich. Bęc, Bach, Trach! Cios! Pchnięcie! Parowanie!.. Ah, dostał... padł na ziemię. Ale po chwili wstał i dalej walczył. Co za szczęście, że zabrał ze sobą Ciężką zbroję najemnika. Gdyby nie to, pewnie już by nie żył. Po jakimś czasie walka dobiegła końca. Cały od krwi bezi postanowił pójść i opłukać się w kałuży. Niemal połowa bandytów wycofała się podczas walki, a druga poległa. Teraz czas na odwiedziny w jaskini, gdzie przebywał ich przywódca o imieniu Brego.


Proszę o komentarze. Chce ktoś wogóle, abym dalej pisał to opowiadanie?
« Ostatnia zmiana: 03 Marzec 2009, 19:41:03 wysłana przez Ptaszeczek »

Offline Kozłow

  • Magnat
  • ***
  • Wiadomości: 1717
  • Reputacja: 382
  • Płeć: Mężczyzna
  • Acid Rain!
Odp: Dzieje Khorinis v2 - opowiadanie.
« Odpowiedź #4 dnia: 04 Marzec 2009, 00:28:13 »
Nowe opowiadanko ktoś dodał, więc wypadało by ocenić.

Cytuj
Opowiadanie już kiedyś napisałem, ale było tak denne, że lepiej nie wspominać
Ocenimy i zobaczymy czy historia nie ma aby postaci koła.

Cytuj
wyżej przedstawionego smoka
Nie przedstawiałeś smoka, tylko go wymieniłeś.

Cytuj
Nastał poranek. Słońce rzuca
Zaczynasz od przeszłego, a zaraz wchodzisz w teraźniejszy. Bardziej by tu pasowało "Jest poranek".

Cytuj
Już przy otwartym oknie jakiegoś domku w Dolnym Mieście, który jest jedną z dzielnic miasta Khorinis
Domek jest całą dzielnicą? Kuwa spora chałupa!

Cytuj
Kobiety wybiegły na targowisko
Salceson rzucili! ^^

Cytuj
Od momentu wygnania Smoka Ożywieńca wiele się tu zmieniło.
Tak, zwłaszcza, że Smok Ożywieniec nigdy nie był w Khorinis...

Cytuj
teraz gubernatorem nie jest już Lord Hagen tylko stary i poczciwy Larius
Cytuj
Władzę nadal sprawuje Lord Andre
To kto w końcu rządzi?

Cytuj
Nad Górniczą Doliną ponownie zaświeciło słońce, grube warstwy chmur zniknęły a zamiast nich można ujrzeć piękne, błękitne niebo.
Nie kalaj proszę Cię pięknego, surowego, gotyckiego klimatu Gothica. Zresztą słońce świeciło i wcześniej...

Cytuj
wracać z Hagenem i resztą paladynów na kontynent.
Cytuj
Teraz mieszka tam część paladynów,
To będzie dłuuugi post...

Cytuj
nierózniące się
*Nie różniące

Cytuj
w której zachowało się ponad 80 % domków
Opisujesz "zmiany stanów mieszkalnych ludności z regionu administracyjnego Nowego Obozu", czy "odwilż po pokonaniu lodowego smoka"? Liczby się pisze słownie w opowiadaniach. A ponadto - co to kogo obchodzi, że zostało 80%, a nie 30%? Jeśli chciałeś urozmaicić to się nie udało ^^

Cytuj
Byc może dlatego, że są kamienne, więc spalić ich jak drewnianych się nie da
Onwed? To odwilż powoduje pożar? ^^

Cytuj
Ludzie nie pławią się wcale, by tam schodzić.
<lol2> Co nie robią? Nie pławią się? <lol2> Weź wytłumacz :D

Cytuj
gdzie rozgrywała się I wojna z orkami
?! Kiedy niby?

Cytuj
W mieście zapada zmrok.
Przecież jest ranek? Przy okazji ranku narrator (czyli ty) opowiada dzieje Khorinis - ale ciągle jest ranek, nie napisałeś, że się coś zmieniło.

Cytuj
Trzech Karczmarzy siedzi w gospodzie " Pod Kuternogą " i rozmawiają o dziwnych rzeczach.
1. Czemu "karczmarzy" z dużej? ^^ Tak mieli na imię?
2. "rozmawiają o dziwnych rzeczach" - :D A tak w ogóle - 3 karczmarzy siedzi w jednej karczmie? Eee....

Cytuj
Bezi
Nienawidzę, wręcz gardzę tym skróceniem. Zabija ono całość klimatu, który ostał się jeszcze szczątkami w nazwie "Bezimienny".

Cytuj
- Cześć chłopcy, jak leci ?
<lol2> nie mogę ... <lol2> Bezimienny u Ciebie to aby nie Wrzód? Tak wyprany z "gotyku" tekst, wzięty z czasów współczesnych.

Cytuj
karczemnych stolików
Karczemne stoliki? :D Czyli złe, głupie, niemoralne? :D Chyba, że jakiś dialekt od słowa "Karczma", brzmiący "Karczema".

Cytuj
kołnież
Ach... Jak częsty błąd. Kołnierz, panie Ptaszeczek.

Cytuj
- Wynocha gnojku ! - wrzasnął Moe
- Słucham ?? Czy ja się przypadkiem nie przesłyszałem ?
Lol... Czemu robisz z Bezimiennego największą cipę w Khorinis?

Cytuj
" rapier "
Czemu w cudzysłowie?

Cytuj
i Moe poleciał prosto na kamienną posadzkę. Szybko wygrzebał się
Wygrzebał się z kamiennej posadzki? Eeeeeee........ Co to kurwa niezaschnięty beton tam był? :D

Cytuj
za murami karczmy.
A to wiem czemu odremontowano koszary! Zamieniono je na karczmę! Przecież jest pokój i idylla!

Cytuj
Pozostali karczmarze wkrótce wyszli i zostali sami
Nom, jeśli nikogo nie było na zewnątrz.

Cytuj
- Dobra dobra... nie chce mi się słuchać twoich opowiastek - przerwał bezi
- No, to ja już muszę iść - powiedział bezi
Absolutnie zła konstrukcja dialogowa. Myślnik od początku nowej linii zaczyna kwestię innej osoby, niż aktualnie mówiąca. A tu mówi ten sam Bezimienny.

Cytuj
przypadkowo upuściłem beczkę pełną piwa.
To co oni sobie urządzali zawody strong-manów w tej karczmie? <lol2>

Cytuj
Wyglądał jak myśliwy, który przyszedł, aby kogoś zabić. Bez urazy przyjacielu.
Nie rozumiem właśnie czemu Bezimienny miałby się czuć w tym momencie urażony? ^^

Cytuj
Poprosił o kubek gorącego kakao, więc mu wlałem.
<lol2> <lol2> <lol2>
Podchodzi Sarevok do baru:
- Poproszę szklankę ciepłego mleka.
Po chwili dosiada się Sauron:
- A dla mnie herbata z miodem.
Dochodzi do nich Kuba Rozpruwacz i rozpakowuje milky way'a.

Cytuj
Niezamierzenie wyszedł
Jak można niezamierzenie wyjść? To chyba do wyprowadzili...

Cytuj
- Hej, gdzie idziesz!? - zawołał za nim Coragon.
Najgłupsze pytanie, jakie może zadać w tym momencie Coragon. Wstrzeliłeś się w nie idealnie.

Cytuj
Wszędzie dookoła mrok i pustka. Puste place, oświetlone pochodniami dały o sobie znać. Do tego przyświecał blask księżyca w pełni oraz rozgwierzdżone niebo.
Księżyc, pochodnie i gwiazdy oświetlające place rzeczywiście pogrążają je w głębokim mroku.

Cytuj
Po nie długiej wędrówce bezi w końcu dotarł przed zamknięty sklep rybny Halvora.
Jeśli to ta karczma co ja myślę, to wędrówka zajęła by mu 10 sekund...

Cytuj
paluszkach swoich skurzanych butów
1. Buty mają paluszki?
2. *Skórzanych

Cytuj
Co to ma być? ktoś mi chce zrobić żart? idę do domu spać - pomyślał bezi
To jest Bezimienny czy "Pan cep"? Bo taką ma właśnie konstrukcję myślową...

Cytuj
Ulice były ciemne i opustoszałe, ale można było dostrzec kilka postaci gdzie nigdzie
Genialne zdanie!........ Wyczuwasz ironię?

Cytuj
Andre codziennie rozdaje domowe piwo
Darmowe piwo <lol2> Nie domowe ^^ w grze było darmowe. Zresztą miesza ci się. Bezimienny mija kuźnię Harada i wychodzi tam gdzie piwo rozdawali? Toć to gdzie indziej w ogóle...

Cytuj
Dla beziego był to najlepszy i chyba jedeyny moment na ucieczkę. Po cichu zaczął wymykać się z obszaru zagrożenia, aż w końcu zerwał się i uciekł czym prędziej w stronę targowiska.
A wszystko w mroku oświetlonych latarniami ulic.

Cytuj
kolejnych dwóch dziwnie wyglądających magów w czerwonych szatach.
Zjazd magów?

Cytuj
potencjalnie nie widział
Podjarałeś się słowem i używasz go teraz w złych miejscach.

Cytuj
- Co? co ty powiedziałeś? ale.. co ty człowieku pieprzysz, ON już tam jeessst...
To rzeczywiście "co drugie, co trzecie słowo".

Cytuj
Gerbranda, pózniej do Diega.
Najpierw do Diega. Oj nieuważnie się grało w G2.

Cytuj
No, może poza kilkoma pierzastymi obłokami gdzieś powyżej 10 kilometrów wzwyż.
Szczegóły są fajne. Ale nie szczegóły w stylu: "obwód miecza bandyty wynosił 12,5 cm".

Cytuj
Jak zwykle na placu było mnóstwo ludzi. Ale nie aż tak dużo
"Jak zwykle mama uzbierała całe kosze jabłek! Ale nie aż tak dużo" - głupio to brzmi... i samozaprzecza sobie.

Cytuj
a na końcu poszedł do gospody Kardifa
Na końcu czego? Bo z kontekstu nie wynika, by gdziekolwiek zmierzał (a jest ciągle ranek, gdyby był wieczór - byłoby to w pewien sposób usprawiedliwione).

Cytuj
jak zwykle zasiadał swój taboret
Konia można zajeździć. Ale żeby zasiedzieć taboret to nie słyszałem...

Cytuj
- Czekaj,
- Co? czego odemnie chcesz?!
- Kolego, czy ty kompletnie zwariowałeś? Niee... no pewnie. Tylko że, no, jest pewien problem. - powiedział swoim unikalnym tonem Nagur.
- Jaki znowu problem?! - zdziwił się bezi.
- Wiesz... żal mi ciebie. Nie powiem ci.
Dialog na miarę Tolkiena, albo Sapkowskiego! ^^

Cytuj
Nie miał ochoty ani czasu patrzeć się na nie ani lezeć w tym łóżku.
Jednak nasuwa się pytanie! Co też cholera Bezimienny ma do roboty, że ciągle nie ma czasu, albo mu się śpieszy. Przecież łazi sobie bez celu jak żul po karczmach od początku opowiadania.

Cytuj
Niezamierzenie, do sklepu wszedł Mateo.
Czyli go wepchnęli?

Cytuj
Nie mogliśmy zostawić cię tam , lezącego razem z innymi obdartusami.
A na początku było: "wszyscy zapomnieli o wyczynach Beziego". Więc jakim prawem ten cham Bosper, co to ma w d. każdego innego prócz siebie - ckliwie opiekuje się Bezimiennym?

Cytuj
Bosperowi niezabardzo się to podobało.
- Co to ma być? jakieś spotkanie towarzyskie?! - krzyknął
Cytuj
Po chwili zauważył, że Bospera nie ma przy stole, poszedł przygotować jakieś pożywienie dla gości.
Z Bospera taka waflowata picza, czy facet z zaburzeniami hormonalnymi?

Cytuj
Po chwili przyszło jeszcze kilku ludzi, przysiadali się pokolei.
Cytuj
gdy ten stał gdzieś przy wejściu, w śród tłumu innych ludzi
Czas i przestrzeń nie istnieją. Einstein był w wielkim błędzie.

Cytuj
Magnum
Te lody czy ta broń? :P:P

Cytuj
był rzekomym nastepcą Briana.
Czyli, ze był, a jednak nie był.

Cytuj
Idąc dalej, bezi natknął się na kilku znanych mu obywateli, przywitał się, porozmawiał chwilę, po czym poszedł dalej.
Takie sztuczne przedłużanie opowiadań poprzez schemat: "Przyszedł, przywitał się, pogadał, wyszedł" jest niesamowicie irytujące. Ni to pies ni wydra, ni to chuj ni pizda.

Gwoli podsumowania.
Opowiadanie jest denne. Bezimienny to nie jest robot, którego ruchy opisuje się za pomocą czy to "3-osobowych powiadomień" (co to kuwa Windows? :D) lub za pomocą wektorów i wartości. Jeśli chcesz napisać dobre opowiadanie, to albo pomiń prawie całkowicie wew. uczucia bohatera i postaw na opisanie z całą mocą otoczenia, lub tez odwrotnie - zminimalizuj opisy otoczenia, a rozwiń dusze i myśli bezimiennego. A najlepiej zrób tak, byś dobrze opisał i otoczenie i myśli bohatera. A ty zrobiłeś tak, że i otoczenie (wiele niespójności ze światem Gothica) i myśli (Bezimienny w gruncie rzeczy nie był w grze  "cepem myślowym") opisałeś źle. Pracuj nad tym, pracuj. Przede wszystkim - czytaj dużo fantasy - i w ogóle książek wszelakich - to poszerza zasób słownictwa - a u Ciebie jest on dosyć ubogi.

Co do ortografii - w kilku miejscach widziałem błędy, ale ogólnie jest w miarę. Co do interpunkcji - nie zwracałem na nią akurat uwagi, także nie napiszę nic o niej. Stylistyka i składnia - w bardzo wielu miejscach - trochę i/lub kompletnie zła.

Cytuj
Bezi nic z tego nie rozumiał
I ja nic nie rozumiem z tego opowiadania. Fabuła ciągnie się jak żelek. Ogólnie spłyciłeś postać Bezimiennego do szlajającego się po knajpach menela, którego tu pierdolną, tam zaczepią, tutaj uleczą, a do wszystkich odzywa się on tak, jakby był co najmniej Innosem. Typowy żulik. Nie wiemy też po ki czort łazi on po tych 3 (czy 4? ^^) karczmach. Najwyraźniej - to tak chciałeś nas wprowadzić do świata opowiadania. Nieudanie... Fabuła sprawia wrażenie zepsutego, bardzo dobrej marki roweru, którym w dodatku ktoś chce wjechać na Rysy.

Ocenię to na 2/10. Chociaż może na 2+/10 (co jest i tak w moich oczach niemożebną słabizną).
I okazało się zapewne, że historia ma jednak postać koła :]

Kozłow.

Cytuj
Ciąg dalszy nastąpi.
Przynajmniej będę miał materiał do krytyki...

Forum Tawerny Gothic

Odp: Dzieje Khorinis v2 - opowiadanie.
« Odpowiedź #4 dnia: 04 Marzec 2009, 00:28:13 »

 

Sitemap 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 
top
anything