Autor Wątek: "Historia Pewnego Złodzieja" ...  (Przeczytany 1425 razy)

Description:

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Demites

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 53
  • Reputacja: -2
"Historia Pewnego Złodzieja" ...
« dnia: 14 Październik 2008, 16:19:04 »
Zrobiłem sobie przerwę od opowiadań, a teraz napisałem 1 rozdział kolejnego  :)

1 rozdział - Początek Niewolnictwa

Jeszcze trochę... Jeszcze dwa kroki... Musi się udać... Musi...

Młody mężczyzna w wieku około siedemnastu, osiemnastu lat, skradał się w ciemnej chacie. Nie było widać jego twarzy ani ubrania. Jedyna izba chaty była pogrążona w prawie całkowitym mroku. Prawie, bowiem na drewnianym, starym stoliku, wyszczerbionym i wysłużonym, stała biała świeca, z której skapywał powoli gorący wosk. Jej mdłe i wątłe światło oświetlało spocone czoło złodzieja. Obok świecy widniał złoty puchar. Widać dzieło świetnego złotnika. Wyryte na nim piękne wzory, zupełnie, jakby były wypisane na czystym papierze przez wybitnego malarza, a nie wyskrobane na złocie. wskazywały na to. To właśnie po niego człowiek wyciągał ostrożnie prawą rękę, utrzymując się na kuckach, a drugą trzymając czujnie na rękojeści długiego miecza. Błyszczące ostrze dotykało podłogi.
Złodziej cały drżał. Wpadł między młot, a kowadło. Został wrobiony kolejny raz w życiu. Czasami myślał, że jego przeznaczeniem jest po prostu być niedorajdą życiową - zawsze robić coś źle i dawać się robić w konia sprytniejszym. Może to dlatego podjął się tego niechlubnego zawodu? Wróćmy do rzeczy. Tym razem wydający mu się na osobnika, który chce po prostu mu pomóc, wpakował go w tarapaty. Myśląc, że to będzie proste zlecenie, niemal śmiało włamał się do słabo zabezpieczonej chaty. W środku jednak był strażnik - co prawda drzemał, lecz bardzo słabym snem. Gdy dotarł już tu, aż pod biurko z pucharem, będącym jego celem, nie chciał rezygnować.
W tym momencie napięcia, dygoczące i spocone palce człeka już prawie dotykały. Oszukanego i zdradzonego nagle oblała fala szczęścia i ulgi - po paru sekundach już trzymał w ręce złoty kielich, a tak już bał się o odkrycie! Ochroniarz nadal spał na fotelu. Złodziejowi zdawało się jednak, że śpi "z jednym otwartym okiem" , tak więc zacisnął mocno pięść na swej zdobyczy. Niemal uśmiechnął się do siebie, kiedy, próbując delikatnie wstać i szybko wybiec z miejsca zbrodni, zahaczył o coś nogą. Sam nie wiedział, o co, ale automatycznie wydał krótki krzyk. Krótki, bo stłumił go w sobie rozpaczliwie. Mimo to na tyle głośny, by zbudzić stróża, na dodatek dołączył do tego dźwięk kielicha, który wypadł nieudacznikowi z ręki, upadł na podłogę i przetoczył się gdzieś w ciemność.
-Chrr... Co jest? - senny strażnik zbudził się, rozejrzał nieprzytomnym wzrokiem po chacie, po czym uświadomił sobie coś i natychmiast czujnie wstał, rozbudzony już zaskoczeniem.
Autor nieudanego skoku nie miał się gdzie schować. Przyparł plecami bardziej do mebla, który za nimi czuł i czekał na wyrok losu. Po chwili usłyszał dźwięk wyciąganego ostrza dochodzący z drugiej części izby.
Mógłby wyciągnąć miecz, jednak zabrakło mu na to odwagi. Poza tym i tak nie miałby szans. Broń nosił właściwie tylko po to, by byle szumowiny z najniższej warstwy przestępczego półświatka nie napadły go, wiedząc, że jest bezbronny - a była to prawda, swoim mieczem umiał ledwie machnąć w lewo i w prawo, a gdyby był cięższy, i tego by nie zrobił. Kropla potu spływała biedakowi irytująco wolno po czole. Nie śmiał się ruszyć.
-Kto tam?! To pan, panie Shergley? - wołał wartownik, patrząc na drzwi chaty.
W ciemności nie widział jeszcze człeka, który go obudził - siedzącego w bezruchu z plecami przypartymi do pościelonego łóżka. Ochroniarz przybliżył się ostrożnie, z bronią w gotowości, do drzwi i pochylił się nad nimi, obrzucając je spojrzeniem. Nagle dojrzał wyłamany przez niedoszłego złodzieja cennego puchary zamek.
-Cholera! - wtem wyprostował się i poszedł w róg chaty - jedyne miejsce, którego jeszcze nie obejrzał.
I zobaczył skulonego pod łóżkiem, niewielkiej postury człowieka - gdyby nie to, że dowody na to wskazywały, w życiu nikt nie powiedziałby, że jest rabusiem - raczej łamagą lub tchórzem.
-Tutaj jesteś, przeklęty rabusiu... Sądziłeś, że uda Ci się ukryć? - złodziej nie był pewien przez ciemność, ale miał wrażenie, że człowiek, przez którego został złapany na gorącym uczynku, uśmiecha się złośliwie. - Co chciałeś wziąć? Od razu i bez sztuczek! - dodał impulsywnie, kierując ku jego sercu ostrze. - Albo Ci pokażę, jak JA karzę kradzież!
Przestraszony niedorajda natychmiast, jąkając się, wypaplał :
-P-po złoty k-kielich.
Wiedząc, jaki może czekać go los, spróbował ostatniej szansy i rzucił się do stóp strażnika, obejmując je oboma rękami. Czuł się strasznie poniżony, ale nie było czasu na myślenie o honorze - bardziej o życiu i wolności.
-Błagam, P-Panie! Ja j-jestem biedny! M-mam rodzinę n-na utrzymaniu! - skłamał perfidnie złodziej, który obecnie nie miał nawet rodzeństwa, a jeśli by miał, to z pewnością to on byłby na ich utrzymaniu.
-Już wierzę - odparł cynicznie wartownik. - Pewnie jeszcze ten syn jest starszy od Ciebie, co? Ha, ha, ha! - w Rethcie, wyspie, na której teraz przebywali, panowało prawo pozwalające mieć żonę dopiero od dwudziestu pięciu lat, a dzieci od dwudziestu ośmiu. Mimo licznym protestom, Główna Rada pozostała przy tym kodeksie. Przerażony złodziej zapomniał teraz o tym, myśląc tylko o swojej skórze.
Po tej nieudanej próbie zabrakło mu po prostu słów tłumaczenia. Rozpłakał się po prostu, obejmując mocniej nogi strażnika. Stary, doświadczony żołnierz widział wiele takich próśb. Jednak ostra dyscyplina, jaką trzymano w armii, nakazywała jasno być tak samo bezlitosnym dla złodziei, jakby dla morderców swoich rodzin. Złodziejstwo było bowiem przez Główną Radę uważane za najgorsze przestępstwo, gorsze nawet od morderstwa!
-Zabieraj tą mordę - rzekł z obrzydzeniem strażnik, kopiąc w twarz błagającego.
Po izbie rozległ się piskliwy krzyk. Złodziej puścił nogi napastnika, drżąc po podłodze i chwytając się za nos, z którego ciekła ciepła krew.
-Na zdrowie, dziewczynko - mruknął strażnik.


Wartownik siedział w oświetlonej już teraz izbie, na czerwonym, wygodnym fotelu. Teraz wszystko było jasne i widać było wnętrze izdebki : na ścianie wisiał obraz przedstawiający dumnego wojownika w śnieżnej zbroi. Czarny płaszcz okrywał go aż po głowę, na której miał wspaniale zdobiony hełm z bogatym, kolorowym pióropuszem. Wojownik stał na tle wspaniałych, prostych, zielonych krain, zupełnie czystych stepów. Był to bardzo znany na tej wyspie wojownik, Ento von Virgenston.
Przy ścianie stało łóżko, przykryte miękkim kocem. Na ścianie naprzeciwko drzwi był miękki fotel, na którym rozsiadał się teraz strażnik. Tuż naprzeciw wyjścia był zaś złodziej. O czarnych, tłustych włosach, widocznie długo nie obcinanych. Ciężka grzywka złożona z wielu włosów opadała mu na spocone czoło. Na nosie ciągle miał krew, lecz już nie leciało jej więcej. Skapnęło jej sporo na skórzane, podziurawione ubranie, które miał na sobie. Prócz tego miał zwyczajne, farmerskie buty. Siedział na drewnianym krześle, ze związanymi z jego tyłu rękami, czekając na swój dalszy los. Stróż postanowił bowiem poczekać na Allana Shergleya, właściciela tej chaty, który wynajął go do ochrony domu podczas jego wyjścia na bankiet. Shergley był słynnym bogaczem : wcześniej mieszkał w bardzo bogatym domu, lecz mając już dosyć szumu codziennego życia, oddalił się od cywilizacji i zamieszkał na małej polanie za górami Nemebay.
Minęły trzy godziny paskudnego dla nieudacznego złodzieja czekania. Wreszcie drzwi rozwarły się. Natychmiast obaj osobnicy przebywający w chacie podnieśli głowy. W drzwiach stał otyły, łysy jegomość, w barwnej tunice i czystej, białej koszuli. Od razu było widać, że to właśnie Allan Shergley. Szczególnie po charakterystycznej lasce z krukoczarnego, hebanowego drzewa. Zdziwił się bardzo na widok spoconego, zakrwawionego i wystraszonego młodzieńca naprzeciwko wejścia do jego domu. Wartownik natychmiast wstał, spiesząc ku niemu.
-Witaj, Panie - pokłonił się wiernie, po czym rzekł : - Ten sukinsyn - pokazał na związanego - próbował ukryść Kielich Triumfu. Na szczęście w porę go złapałem. Los nikczemnika w Twych rękach, Panie.
Zdziwieniu ustąpił lekki uśmieszek na twarzy szlachcica. Dostojnym krokiem wszedł do domu, zamykając drzwi. Uśmiech był skierowany do stróża.
-Dostaniesz podwójną zapłatę, Hallarze - powiedział łagodnie.
-Dzięki Ci, panie - odparł pokornie wartownik.
Allan przeszedł się po izbie do szafki naprzeciwko drzwi. Oparł o nią hebanową laskę i rzekł beznamiętnie :
-Hallarzy chętnie go kupią. Jutro wystawisz go na rynek.
Uwięzionemu złodziejowi włosy zjeżyły się na głowie.
Hallarzy byli dzikim ludem, który przybył z zagęszczonej nieprzemierzonymi lasami i dżunglami części Rethty. Byli uważani za dzikusów, ale zawsze szanowani z powodu świetnych umiejętności bojowych i przewagi liczebnej. Swą nazwę uzyskali od halabard - broni, która była ich ulubioną. Miecze mieli prawo nosić jedynie generałowie poszczególnych oddziałów bojowych - reszta za dotknięcie miecza była skazywana na śmierć bez względu na zasługi dla ludu. Ci dzikusi chętnie kupowali niewolników, od ludzi, którzy nie zadawali pytań - nie spieszyło im się do wydania, po co im tyle więźniów. Nic nie budowali, a plotkę, że to po prostu słudzy Hallarów, obalił pewien podróżnik, który zapuścił się za daleko w dźunglę i trafił na obóz tego ludu. Nie zauważyli go, ale nim uciekł, zdążył zobaczyć - niewolników wrzucano do bardzo dziwnych, potężnych lochów w ziemi. Nic więcej nie wiedziano.
Gdy tylko nieudacznik usłyszał te słowa, usiłował się obrócić na krześle i zaczął błagać :
-Tylko nie to, Panie! Mogę się Panu przydać! Jestem... całkiem niezłym wojownikiem! Iii... bardzo doświadczonym farmerem! Ja... ja... Naprawdę mogę się przydać!
-Zamknij jadaczkę, miałem ciężki dzień - gruby bogacz nawet nie odwrócił się do swojego więźnia.
Po kilku bezskutecznych próbach złodziej zrozumiał jedno... Nie uda mu się uwolnić...


Oceniajcie=)

Forum Tawerny Gothic

"Historia Pewnego Złodzieja" ...
« dnia: 14 Październik 2008, 16:19:04 »

 

Sitemap 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 
top