Autor Wątek: ,,A Verbis ad Verbera" cz.I  (Przeczytany 2079 razy)

Description:

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Odium

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 11
  • Reputacja: 0
  • Płeć: Mężczyzna
,,A Verbis ad Verbera" cz.I
« dnia: 23 Wrzesień 2008, 22:05:28 »
Tak więc i ja zamieszczę coś od siebie. Powiastka inspirowana "wiedźminem" Sapkowskiego. Nie wiem, czy temat zamieściłem w odpowiednim dziale, do "fanfick" jednak mi nie pasował.


Atak, unik, cięcie mieczem, piruet, sztych, półpiruet, zawinięcie ostrzem, przeskok, podwójny unik.. ÂŁUP!
-ÂŹle- słowa wypowiedziane obojętnym głosem- źle, źle, źle. Przy drugim uniku za bardzo się wyprężyłeś, przez co straciłeś równowagę i upadłeś. W prawdziwym starciu już byś nie żył.
-Zwykły człowiek nie jest w stanie tego wykonać- stwierdził sucho Eskel rozmasowując potylicę
-Nie opowiadaj idiotyzmów- odpowiedział ostro mężczyzna stojący przed placem treningowym zastawionym przeróżnymi maszynami, przeznaczenia których niewtajemniczony człowiek nie umiałby rozszyfrować. Mężczyzna był wysoki, miał długie czarne włosy. Nad ramieniem rysowała się rękojeść przerzuconego przez plecy miecza - Gorden poradził sobie bez problemu nawet z czterema wahadłami.
-Gorden został już poddany jednej mutacji- burknął pod nosem Eskel
-Aż tak Ci do niej śpieszno?- zapytał jadowitym głosem mężczyzna- nie wiem czy wspomniałem, ilu z poddanych mutacji wiedźminów wychodzi w jednym kawałku?
Chłopak przygryzł wargi, wpatrzył się w niewiadomy punkt na ziemi. Nie odpowiedział.
-Koniec na dzisiaj. Idź się umyć! Dzisiejszy wykład jest odwołany. Musisz się psychicznie nastawić na jutrzejszy dzień
Eskel bez słów ruszył w kierunku zamku. Zawachał się.
-Bohan… czy ja zginę?
Z początku nie było odpowiedzi.
-A co ja tam wiem- szepnął mężczyzna



Lekkie podmuchy wiatru uginały szczyty wysokich drzew otaczających ruiny twierdzy. Zimne bloki skalne, niegdyś budulec jednej z wież warowni, leżały martwo na udeptanym gruncie. Eskel zwrócił oczy w kierunku urządzeń, na których ćwiczył za dnia. Wahadła, równoważnie, pale, pułapki uruchamiające się w pewnym momencie treningu, dwa wahadła, cztery… Jeśli wszystko pójdzie dobrze, już niedługo pokona wszelkie trudności placu treningowego, bez najmniejszego problemu. Jeśli pójdzie źle, jeśli jego organizm okaże się mało odporny na silne mutageny, które zostaną mu podane, pozna tajemnice przeznaczenia każdego stworzenia na ziemi. Tajemnice śmierci. Znał przebieg mutacji. Pierwsza, pod wpływem stężonego roztworu z Aetheru i Vitriolu powinna przynieść efekt doskonałej akomodacji i adaptacji oka. Efektem ubocznym może być silne nadwerężenie tęczówki, w wyniku czego, gałki oczne tracą jednolitość i rozlewają się. Druga mutacja dotyczy znacznej poprawy zdolności fizycznych. Hydragenum, Vermillon i Rebis są jej głównymi składnikami. Lepszy wyskok, większa gibkość, nadludzka zręczność. Przy niej odpada najwięcej wiedźminów, poddanych próbie traw. Po trzeciej, wiedźmin jest w stanie kontrolować wiele czynności organizmu. Czwarta i ostatnia jest zbiorem trzech poprzednich, jednak w mniejszym stopniu. Utrwala w wiedźminie wszystkie mutacje. Bał się. Perspektywa śmierci w kwiecie wieku była przytłaczająca. Nie wiedział co robić. Poszedł spać.
Następnego dnia obudziło go bezlitosne łomotanie kułakiem w drzwi.
-Eskel!- usłyszał wołanie- wstawaj!
Nie trzeba było powtarzać kolejny raz. Zaostrzony rygor, jaki panował w Kaer Morhen nauczył młodych wiedźminów, że lepiej nie zwlekać z poleceniami wydanymi przez mentora. Poza tym, dzisiejsza noc nie należała do spokojnych. Eskel nie spał, budziły go przerażające sny. Podszedł i otworzył drzwi, za progiem których stał Bohan.
-Już czas- powiedział na wstępie, a następnie podał chłopakowi szary, przewiewny strój- ubierz się w to i zejdź do jadalni. Przed próbą chcemy jeszcze z tobą podyskutować.
Mężczyzna odszedł w kierunku schodów prowadzących na dolne piętra. Eskel czuł się okropnie. Usiadł na swoim prowizorycznym łóżku i zaczął przyodziewać szatę. Wstał, rozejrzał się po swoim pokoju. Możliwe, iż widzę tą komnatę po raz ostatni- pomyślał. Wyszedł nie zamykając za sobą drzwi.
Na dole wszyscy już czekali. Dosłownie wszyscy. Vesemir, Bohan, Yeghan oraz Kresto siedzieli przy stole i zaciekle o czymś rozprawiali. Z tonu ich głosu, Eskel wyczuł zdenerwowanie i zniecierpliwienie. W pobliżu kominka i hali głównej kręcili się uczniowie, wszyscy czworo, w różnym wieku. Najstarsi- Gorden i Olty w bardzo szybkim czasie opróżniali zawartość talerzy. Gorden był najstarszym w terminie, za rok kończył szkolenie i stawał się pełnoprawnym wiedźminem. Zakładając oczywiście, że przejdzie przez dalsze etapy mutacji. Chłopak był pierwszym przypadkiem, którego zmiany przerwano ze względu na zachowaniem się podczas nich organizmu. Olty był jego równolatkiem, miał za sobą wszystkie mutacje. Usłyszał głośny trzask, gwałtownie obrócił się w kierunku, z którego doszedł dźwięk. Zobaczył dwóch chłopców. Jeden z nich, wysoki i- jak na swój wiek- silnie zbudowany, stał ze złamanym kijem, trzymanym w prawym ręku i zanosił się ze śmiechu. Drugi, niższy nieco, skakał na jednej nodze, obiema rękami trzymając się za piszczel drugiej.
-Do diabła- krzyknął głośno najstarszy z wiedźminów- Vesemir- choć na chwilę przestalibyście się prać kijami. Coen, jeśli okaże się, że znowu złamałeś Lambertowi nogę, będziesz pląsał po mordowni całą dobę!
-Ale to przecież tylko zabawa- zapiszczał ten nazwany Coenem, zaprzestając gromkiego śmiechu
-Tylko zabawa?- zaryczał stary wiedźmin- jak myślisz, do kogo później będzie miał pretensje Lambert, jeśli zaniedba ćwiczenia i nie nadąży z ich nadrobieniem?
-Ehh, przepraszam- spuścił głowę chłopiec- również Ciebie Lamb
-Nie szkodzi- zastękał bez przekonania drugi z chłopców, poczym obaj usiedli przy stole. Vesemir odprowadził ich wzrokiem, dopiero teraz zauważył Eskela.
-Dzień dobry- przywitał się chłopak. Wszyscy zebrani skierowali wzrok ku jego osobie
-Podejdź chłopcze- rozkazał Stary wiedźmin- musimy wszystko omówić. A wy do kuchni, później zaczniecie zawracać mu głowę zbędnymi pożegnaniami- zwrócił się do młodych wiedźminów, którzy natychmiast wykonali Polecenie.
Eskel usiadł obok Yeghana- bardzo wysokiego, i chudego mężczyzny w średnim wieku. Tak przynajmniej wyglądał w oczach ludzi z zewnątrz. Jasnym jest, że wiedźmini żyją dużo dłużej aniżeli zwykli ludzie, a skóra marszczy im się znacznie później. Vesemir spojrzał się na chłopca.
-Dobrze znasz przebieg, skutki i zagrożenia jakie mogą wyniknąć z przeprowadzanych mutacji.
Eskel kiwnął głową, na znak, że wie.
-Chcemy- kontynuował Vesemir- żebyś raz jeszcze wyraził zgodę, wypowiadając ją na głos, ze świadomością ewentualnych …incydentów, które mogą wyniknąć podczas próby.
-Zgadzam się- odpowiedział prawie natychmiast.
-Dobrze więc- odezwał się Kresto wstając od stołu- niechaj tak będzie. Pójdźmy zatem do laboratorium.
Pozostali wiedźmini kiwnęli głowami, po czym udali się w stronę schodów prowadzących na dół- do licznych laboratoriów, tajemnicy których nikt poza nimi nie znał. Przeszli przez kuchnię, zebrani tam młodzi wiedźmini kolejno uściskali mu prawicę i klepnęli w ramię. Nie wypowiedzieli ani jednego słowa. Podczas drogi do miejsca przeznaczenia, Eskel czuł się tak, jakby zaraz miał odpłynąć. Gdy doszli do laboratorium, na środku którego stał duży, żelazny stół z licznymi klamrami, służącymi do przypięcia poszczególnych części ciała delikwenta poddawanemu próbie traw, zapach, który rozchodził się z roślin, poustawianych wzdłuż ścian, oraz mikstur, sprawił, iż młody wiedźmin zakołysał się niepewnie na nogach.
-Połóż się na stole- rozkazał Bohan. Wiedźmin wykonał polecenie. Zimno stali, na której się ułożył, wznieciło strach.
Bohan wraz z Yeghanem zaczęli utwierdzać nogi, ręce, talię i głowę Eskel w skórzanych pasach zakończonych klamrami. Chłopiec czuł, że zaraz straci świadomość.
-Gotów?- usłyszał głos Vesemira.
-Gotów- odpowiedział
-W takim razie do zobaczenia za kilkanaście godzin- poczuł, że ktoś wkłuwa mu igłę w żyłę przebiegającą w okolicach łokcia. Poczuł nagły szum i ból w skroniach. Cały zaczął się trząść i wyrywać. Ktoś wcisnął mu w usta drewniany kołek. Ból wydawał się nie do zniesienia. Coen nie myślał już o niczym innym, był tylko ból i zimno stalowego blatu. Nagle coś pękło w jego czaszce, i powoli, powolutku, oczy zaczęła przykrywać czarna mrzonka, ból nieco ustawał.
-Do zobaczenia w nowym życiu- usłyszał i zapadł w niepewny sen.


Słyszał zamieszanie. Brzdęk tłuczonych flakonów, krzyki mężczyzn. Otworzył oczy i zawył. Ból pulsujący w okolicach oczodołów był nie do zniesienia. Wierzgał, krzyczał, próbował zasłonić się rękami. Bez skutku. Czuł się tak, jak gdyby ktoś wbijał mu w oczy rozżarzone do czerwoności szpikulce.
-Vitriol!- Krzyczał jeden głos- daj mi do cholery vitriol. Yeghan, podaj mu więcej wyciągu z białego mirtu. Szybko!
Ból był nie do zniesienia. Eskel zemdlał.
Przy drugim przebudzeniu czuł się jeszcze gorzej. Całe ciało wręcz pulsowało. Mięśnie piekły, serce biło różnym rytmem, nogi samowolnie się podkurczały. Nie miał siły żeby krzyczeć, wokół nie słyszał żadnych głosów. To koniec- pomyślał- mutacja się nie powiodła. Rozpacz przemieszała się wraz z otępieniem umysłu i bólem ciała.
-Vesemirze!- krzyknął- ratuj
Nikt nie odpowiedział.

Wyrwał się z przerażającego snu. ÂŚwiadomość przyszła chwilę później. W obawie przed nagłym impulsem bólu, ostrożnie otworzył jedno oko. Prócz ataku oślepiającego promienia światła, nic się nie wydarzyło. Gdy próbował przenieść się do pozycji siedzącej, całe jego ciało zawyło z bólu, który nie był jednak tak intensywny jak podczas mutacji. Ciało samowolnie opadło na poduszki. Nagle uświadomił sobie coś, co winno narzucić się od razu po przebudzeniu. Nie wiedział gdzie jest. Jęknął.
-Nareszcie- usłyszał dziwnie znajomy głos
-Kto tu jest?- wystękał
-Nie bój się, nic Ci nie grozi. Na wstępie muszę ci pogratulować pozytywnie przeprowadzonej i zakończonej mutacji. Jesteś wiedźminem.
-O czym Ty mówisz? Gdzie ja jestem? Wszystko mnie boli, nie mogę się ruszać- wystękał chłopak próbując jednocześnie obrócić się na bok
-Obawiam się, że przez najbliższe dni twój stan psychofizyczny nie ulegnie zmianie. Nie zasłaniaj oczu, teraz już nie musisz.
Eskel odjął rękę od czoła. Nagle, oślepiające światło przestało dokuczać, chłopak poczuł się, jakby wszedł do ciemniejszego pomieszczenia.
-Co tu się dzieje?- jęknął rozpaczliwie- ja nic nie pamiętam, nic nie wiem!
-Spokojnie- powiedział mężczyzna i stanął tak, że Eskel mógł dostrzec jego twarz. Wydało mu się, że skądś zna tego człowieka
-Za chwilę wleję ci do ust wywar. Jeśli chcesz czegokolwiek się dowiedzieć wypij go- odrzekł mężczyzna przystawiając jednocześnie do ust chłopaka szklaną fiolkę wypełnioną zielonkawą cieczą.
Kiedy Eskel poczuł w ustach ciecz o lekkim smaku waleriany, nie wzbraniał się. Przełknięty płyn rozlał się po przełyku. Chłopak poczuł ogień, próbował krzyknąć, bez skutku. I nagle, kiedy wydawało się, że nic już nie jest w stanie przerwać duszącego bólu, Eskel zasnął. Kiedy ponownie otworzył oczy, nic się nie zmieniło. Nadal leżał w pustym pokoju z jednym oknem, z którego lało się złociste światło dnia. Po raz kolejny spróbował się podnieść. Zdziwił się na fakt, że nie czuje żadnego większego bólu ciała, a jedynie lekkie osłabienie. Usiadł na łóżku. Czuł się dziwnie, jakby wszystkie jego mięśnie i organy powstały na nowo. Spostrzegł, że z pozoru pusty pokój obstawiony był licznymi pułkami piętrzącymi się przy ścianach, obstawionymi wieloma, różnymi- zarówno pod względem kształtu jaki zawartości- fiolkami. Wstał i lekko się zachwiał, poczuł dziwny przypływ sił. Kiedy podszedł do okna i odruchowo zasłonił oczy dłonią spostrzegł, iż owa czynność- tak jak w poprzednim razie- jest zupełnie bezcelowa. Adaptacja zadziałała paranormalnie. Oczy z zadziwiającą prędkością przystosowały się do zmiany oświetlenia. Kiedy wyjrzał przez okno, spostrzegł wielką i starą, zniszczoną zębem czasu warownię. Kształtne bloki skalne, które niegdyś uzupełniały szczeliny murów twierdzy, leżały osobno lub w gruzowiskach i obrastały w przeróżne mchy, paprocie oraz inne, nie nadające się do zidentyfikowania, rośliny. Liczne kamienne schody, podesty i flanki trwały w bezruchu. Pod zdezelowaną murawą leżał wybrukowany plac, na którym ćwiczyło kilku ludzi. Jeden z nich- najwyższy, którego twarz poznaczona była licznymi bliznami, wykonywał właśnie sekwencję skomplikowanych i szybkich ruchów w parze ze swym mieczem, który jakby był jednością z właścicielem. Reszta osobników stała z własnymi ostrzami podpartymi na ramieniu i patrzała na mistrza.
Usłyszał za plecami kroki. Nerwowo odwrócił się i zamarł. Drzwi malujące się na przeciwległej ścianie drgnęły, na ich miejscu pojawił się stary, potężnie zbudowany mężczyzna z długimi, siwymi włosami. Mężczyzna ubrany był w dziwny strój- połączenie lekkich elementów stalowych, skór i materiału. Na białą koszulę założona była czarna, gruba kamizelka, która to z kolei przepasana była grubymi, skórzanymi pasami wypływającymi zza obu ramion, przecinającymi się na środku klatki piersiowej i kończącymi swój bieg w okolicy talii. Eskel domyślił się, że do obu przytwierdzone są pochwy mieczów, których rękojeści malowały się po dwóch stronach głowy. Na rękach wojownik założone miał czarne, sięgające prawie do łokci, nabijane srebrnymi ćwiekami rękawice. Całe umazane były krwią. Wysokie, skórzane buty zostawiały na podłodze ciemne ślady.
Mężczyzna uśmiechnął się.
-No proszę- odezwał się niskim głosem- szybko dochodzisz do zdrowia.
-Kim jesteś- wydusił z siebie słabym głosem Eskel- co ja tutaj robię? Niczego nie pamiętam, nie wiem nawet jak mam na imię!
-Spokojnie- mężczyzna podszedł bliżej- to niestety jeden z minusów mutacji. Zapewniam, że w najbliższym czasie przypomnisz sobie wiele istotnych rzeczy, wiele osób. Musisz jednak zdawać sobie sprawę z tego, że pewien etap w twoim życiu definitywnie się zamknął. Nie przypomnisz sobie kim byłeś, nie będziesz wiedział skąd jesteś, gdzie się urodziłeś. Oczywiście obowiązkiem naszym jest wyjaśnienie co niektórych spraw, co też niebawem uczynimy. Do niektórych jednak będziesz musiał dojść sam, bez niczyjej pomocy.
-Nie rozumiem- wyznał Eskel
-Nie szkodzi- twarz mężczyzny naznaczył uśmiech- zacznijmy od początku. Ja nazywam się Kresto. Jesteś obecnie w Kaer Morhen, w miejscu, z którego niebawem ruszysz w świat, aby zacząć wypełniać swój obowiązek, swoje przeznaczenie. Od dziecka, ja i pozostali mistrzowie uczyliśmy cię rzemiosła wiedźmińskiego. Wiedźmin to taki…hmmm…człowiek, który zawodowo zajmuje się tępieniem największego zła tego świata. Tępieniem potworów. Całe twoje życie uczyliśmy cię fechtunku, alchemii, podstaw arkan magii. Cztery dni temu rozpoczęliśmy mutację na twoim organizmie. Muszę dodać, że wyraziłeś pełną zgodę na przeprowadzenie jej. W każdym razie mutacja powiodła się. Wiele twoich cech fizycznych uległo zmianie na lepsze. Twój organizm przystosowano do wszelkich trudności, aby walka z monstrami tego świata była łatwiejsza. Masz większe wybicie, niewiarygodną szybkość, znakomitą akomodację i adaptację oka, niewrażliwość na choroby i niektóre zakażenia. Jesteś, że tak to ujmę, nadludziem, jak my wszyscy. Więcej informacji uzyskasz później, teraz muszę cię zbadać. Usiądź!
-Jaki sens miało uczenie mnie tych wszystkich rzeczy, skoro i tak niczego nie pamiętam- zapytał wykonując polecenie Eskel. Stary wiedźmin zaśmiał się.
-Nie pamiętasz również jak intensywnie wpajaliśmy ci te wszystkie umiejętności- odrzekł ocierając łzy- za chwilę przejdziemy na plac treningowy, zobaczysz, jak wiele umiesz. Tymczasem postaraj się nie ruszać i nie mrugać powiekami.
Kresto ujął w ręce twarz Eskela i wpatrzył się w jego oczy. Dopiero kiedy twarz nauczyciela znalazła się blisko twarzy chłopca, ten zwrócił uwagę na drobne szczegóły, które świadczyły o inności mężczyzny. Brązowo- żółta tęczówka zbudowana była podobnie jak u żmii, co powodowało, że źrenica przyjęła kształt wąskiej szparki. Kresto dokładnie badał narząd wzroku Eskela. Chłopak musiał wykonywać poszczególne polecenia, polegające- mniej więcej- na ciągłym odwracaniu oczu do okna i ciemnego rogu pokoju.
-Tak- powiedział wreszcie mężczyzna- mutacja wzroku przebiegła pomyślnie. Nie będziesz miał problemu z przystosowaniem się do widzenia rzeczy położonych blisko i daleko. Połóż się proszę.
Eskel wykonał polecenie. Chwilę później poczuł dłonie mężczyzny dotykające różnych mięśni jego ciała oraz ścięgien.
-ÂŚwietnie- podsumował Kresto wstając z łóżka- wszystko jest po naszej myśli. Ubierz się, zejdziemy na dół, rzeczy znajdziesz w szafie.
Kiedy przyodział się we wskazane szaty, mężczyzna wyprowadził go z pokoju wprost do długiego, kamiennego korytarza z jednej strony prowadzącego do stromych schodów, z drugiej zaś do drewnianych drzwi pokaźnego rozmiaru. Ruszyli w pierwszym kierunku. Kamienne stopnie były zimne. Eskel czuł bijący od nich chłód. Zeszli do kamiennego pomieszczenia, sądząc po wyposażeniu, była to kuchnia. Drzwiami przeszli do ogromnej Sali, przedzielonej ścianką, u dołu której wesoło trzaskał ogień kominka. W drugiej części Sali stał długi, bukowy stół obstawiony wieloma potrawami i napitkami. Eskel nie zdawał sobie sprawy, że jeszcze dwa dni temu, o podobnej porze wykonał identyczną podróż ze swojego pokoju do hali głównej kaer morhen. Przy stole siedziało trzech mężczyzn ubranych niemal identycznie jak Kresto. Wiedźmini po cichu popijali piwo z glinianych kufli.
-Oto i nasz wiedźmin- zwrócił się Kresto do grona osób- jak mi się wydaje, mutacja przebiegła zupełnie pozytywnie. Jest nas o jednego, młodego wiedźmina więcej.
-Eskel!- zawołał radośnie jeden z siedzących, opuszczając jednocześnie swoje stanowisko i wyciągając ręce w geście powitalnym.
Wiedźmin ów wydawał się być najstarszym ze wszystkich. Podobnie jak Kresto, miał długie, siwe aczkolwiek gęste włosy, oraz średniej długości brodę. Twarz poprzecinana była bardzo wieloma zmarszczkami i szramami.
-Siadajcie oboje- rozkazał
Kresto posadził Eskela obok starego wiedźmina, sam zaś usiadł po jego drugiej stronie. Wszyscy spojrzeli wprost w twarz chłopaka.
-Eskel- rozpoczął najstarszy z wiedźminów- zdaję sobie sprawę, że w twojej głowie znajduje się obecnie bardzo popaprany mętlik. Nie pamiętasz kim jesteśmy, nie wiesz gdzie jesteś. Nie wpadaj proszę w panikę, nie rób gwałtownych ruchów, pozwól nam wyjaśnić pewne rzeczy.
Eskel nie wpadł w panikę. Prawda, miał mętlik w głowie, lecz nie zapowiadało się, żeby wyprowadziło go to z totalnej równowagi. Prawdę mówiąc, czuł, że jeśli przeprowadzi z wiedźminami konwersacje, zmniejszy to żenującą perspektywę bycia zupełnie zdezorientowanym.
-Kresto wyjaśnił Ci zapewne koncepcję wiedźmiństwa, oraz tym, kim jesteś. Sądzę jednak, że nikomu nie zaszkodzi, jeśli opowiem Ci wszystko od podstaw.
Grono wiedźmińskie przewróciło oczami, obeznane zapewne z przyzwyczajeniami i charakterem najstarszego.
-Nazywasz się Eskel- rozpoczął przemowę wiedźmin- znajdujesz się w kaer morhen, wiedźmińskim…
-Daj spokój Vesemirze- przerwał gwałtownie Kresto- za każdym razem to samo. Jak sam stwierdziłeś, udało mi się wytłumaczyć chłopakowi kim jest i gdzie się znajduje. Przejdźmy do kolejnych spraw.
-Wielce to było nietaktowne z twojej strony- stwierdził ten nazwany Vesemirem- zrozum, że powinien wiedzieć…
-Ależ wie! Po co na darmo tracić czas?
Vesemir rozejrzał się po twarzach pozostałych wiedźminów w nadziei na poparcie. Kiedy stwierdził, że żaden z nich nie jest mu przychylny, odchrząknął i zaczął kontynuować:
-Niech tak będzie. Wpierw przedstawię Ci osoby, z którymi siedzisz właśnie przy stole.
Wiedźmin wskazał siedzącego przy rogu stołu mężczyznę. Wydawał się on najmłodszym z całego grona. Włosy miał czarne, sięgające do ramion. Zarost świadczył o- co najmniej- tygodniowym odpoczynku maszynki do golenia. Tak jak cała reszta, znad obu ramion wystawały rękojeści mieczy.
-To jest Yeghan, twój nauczyciel alchemii. Wgłębił Ci szeroką wiedzę na temat różnorakich eliksirów, niezbędnych wiedźminowi do przetrwania. Nie martw się, niedługo wszystkie sobie przypomnisz- zauważając pytającą minę Eskela .Teraz Vesemir machnął ręką w kierunku wiedźmina o krótkich włosach, przyodzianego w tak brudny strój, iż prawie nie dało się rozróżnić poszczególnych szwów łączących materiały- Bohan. Wraz ze mną nauczał Cię elementarnej umiejętności wiedźmińskiej- szermierki i fechtunku. Tego zrzędę już znasz- Vesemir niedbale kiwnął głową w kierunku Kresta- odpowiedzialny za wpajanie Ci do głowy teorii, głównie wiedzy o potworach. Na zewnątrz zamku ćwiczą twoi koledzy, niektórzy po mutacjach, inni przed. Sądzę, że radzi Cię będą zobaczyć. Wpierw jednak musimy ocenić twoje zdolności fizyczne po zmianach fizjonomicznych. Przejdźmy do placu treningowego.
Wiedźmini jak na komendę wstali od stołu ze zgrzytem odsuwając krzesła. I ruszyli w kierunku wielkich, drewnianych wrót prowadzących na dziedziniec. Kiedy znaleźli się na zewnątrz, zeszli granitowymi schodami do rozległego dziedzińca. Skręcili w prawo, w kierunku schodów prowadzących na mur otaczający go. Jak się okazało, „mur” był w rzeczywistości podłużnym placykiem prowadzącym w różne zakątki twierdzy. Vesemir skręcił w prawo. Kiedy szli, Eskel zwrócił uwagę na powszechny bałagan panujący w Kaer Morhen. Po dziedzińcach i placach porozrzucane były sterty gruzu, skał, drewna oraz innych materiałów budujących niegdyś Twierdzę Starego Morza.
Nagle Vesemir skręcił zmienił kierunek pochodu, i zaczął zbliżać się do stromych schodów prowadzących na jakieś podwyższenie. Kiedy wreszcie cała grupa wspięła się na górę, Eskela uwagę natychmiast przykuł widok wielu skomplikowanych maszyn obstawionych na bardzo rozległym placu. Odwrócił się, żeby ocenić swoje położenie. Westchnął. Z miejsca w którym stali, widać było całą twierdzę oraz tereny położone poza nią. Całe Kaer Morhen otaczał potężny, kamienny mur, w niektórych jednak momentach obalony, zapewne pod naciskiem trebuczetowych pocisków. Dalej można było dostrzec dwie rzeki, oraz rozległy jak okiem sięgnąć, las. Eskel domyślił się, że nie bezcelowo twierdzę zbudowano w tak trudno dostępnym miejscu. Cały widok przyprawił młodego wiedźmina o zachwyt. Westchnął znowu.
-Pięknie- stwierdził Yeghan- tak wiele przeciwności, a twierdza starego morza nadal się trzyma.
Eskel spojrzał na nauczyciela. Ten całą uwagę skupiał na terenie rozpościerającym się pod nimi.
-Nie przyszliśmy tutaj podziwiać widoki- usłyszał za plecami głos Vesemira- już, na wahadło!
Eskel zrobił zdziwioną minę.
Vesemir z całej siły kopnął wiszący na dwóch linach bal, przyprawiając go jednocześnie w ruch wahadłowy.
-Wskakuj- rozkazał.
Eskel niepewnie podszedł do urządzenia. Bal poruszał się wystarczająco szybko, żeby obalić wielkoluda.
-Szybko, nie mamy całego dnia!
Chłopak wykonał niepewny ruch, będący zapewne pierwszym etapem do skoku. Pohamował się.
-Skacz!- wrzasnął stary nauczyciel
Teraz, albo nigdy- pomyślał Eskel, poczym z całej siły wyskoczył do góry. Zdziwił się, kiedy skok spowodował wybicie na wysokość dwukrotnie większą, niż przewidywał. Stanął na rozkołysanym balu. Spróbował utrzymać równowagę. Siła powietrza przechyliła go niebezpiecznie w prawo, bal jednocześnie przeniósł jego stopy w lewo. Kiedy już szykował się do upadku, wykonał niesłychanie niebezpieczny skok, obracając się w powietrzu o 180 stopni. Niebezpieczny tylko dla zwykłego człowieka. Bal zmienił kierunek lotu, Eskel był na to jednak przygotowany. Z łatwością utrzymał balans wspomagając się małymi kroczkami po belce. Kołysał się przez chwilę, kiedy wreszcie usłyszał głos Bohana.
-Teraz skocz na grzebień znajdujący się za tobą i od razu na kolejne wahadło ze stemplem.
Eskel, obejrzał się za siebie. Kolejnym narzędziem była maszyna, składająca się z trzech rzędów desek, obracających się wokół metalowego rdzenia. Każdy rząd desek wirował z różną prędkością. Między poszczególnymi było mniej więcej pół metra odległości. Nie zastanawiał się długo. Skoczył na belkę, znajdującą się w najniższym rzędzie. Jej prędkość, niemal wytrąciła go z równowagi. Przed nim, na poziomie klatki piersiowej, zauważył pień zbliżający się z niebezpieczną szybkością. Prędko na ów skoczył, poczym z nadludzką prędkością wybił się jeszcze wyżej i stanął na desce rzędu trzeciego. Prędkość z jaką się poruszała, dodała mu impetu, dzięki czemu wykonał potężny i niesamowicie odległy skok na wahadło, na środku którego przybite były dwie deseczki. Wylądował jedną nogą na balu, drugą natomiast na stemplu. Szybko utrzymał równowagę. Usłyszał z oddali głos Vesemira:
-Dobra, zeskakuj!
Skoczył najwyżej jak mógł, wykonując w powietrzu salto z obrotem o 360 stopni. Z pełną gracją wylądował na ziemi.
-Udało się!- krzyknął z niekrytą radością.
Wiedźmini byli już przy nim. Wyglądali na trochę osłupiałych.
-Idealnie- mruknął zszokowany Vesemir- znakomite wyczucie równowagi, brak problemu z balansem ciała, świadomość własnej masy, umiejętne wykorzystanie ruchów. Nigdy nie widziałem takiego występu u wiedźmina świeżo po mutacji.
Eskelowi wydało się, że na jego polikach wystąpiły niezwykle czerwone rumieńce. W rzeczywistości taka sytuacja nie miała miejsca- jeden z wyników mutacji naczyń krwionośnych.
-Tak- odezwał się Bohan- myślę, że to wystarczy do udowodnienia pozytywnie przeprowadzonej mutacji. Jesteś wolny. Idź od razu do głównej sali zamku. Założę się o wszystko, że czeka tam na ciebie całe grono.


Jeśli powieść się udzieli czytelnikom, wznowię "twórczość"  .

Offline Elrond Ñoldor

  • Weteran
  • ****
  • Wiadomości: 17213
  • Reputacja: 14987
  • Płeć: Mężczyzna
    • Karta postaci

Odp: ,,A Verbis ad Verbera" cz.I
« Odpowiedź #1 dnia: 23 Wrzesień 2008, 23:02:15 »
Cytuj
Jeśli powieść się udzieli czytelnikom, wznowię "twórczość"  .

Udzieliła się , udzieliła...

A więc. Co by tu dużo mówić. Jest to jedne z najlepszych opowiadań jakie czytałem na tym forum. Może najlepsze? Nie za długie, nie za krótkie. Oczywiście wielu osobom od razu da się we znaki nad przeciętna długość, ale dla mnie jest idealnie. Pisz dalej bo ja również jestem fanem "Wiedźmina" i chciałbym przeczytać więcej, jak ty sobie wyobrażasz życie Eskela.
Tylko jedne pytanie. Jeśli Geralt był jego najlepszym przyjacielem, można powiedzieć że prawie bratem, to gdzie on jest?
Szkoda że go nie zamieściłeś, ale to chyba dlatego iż czytelnicy mieli by pretensje, że nie opisujesz jego losów. Ale i tak jest dobrze. Pisz dalej... ;p

Ocena 5-

(Minus za parę literówek).

Forum Tawerny Gothic

Odp: ,,A Verbis ad Verbera" cz.I
« Odpowiedź #1 dnia: 23 Wrzesień 2008, 23:02:15 »

 

Sitemap 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 
top