Autor Wątek: Opowieści z Gwainoru 6: Ziemia, Powietrze i Ogień: Bitwa ÂŻywiołów  (Przeczytany 1985 razy)

Description:

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Airyx

  • Myśliwy
  • ***
  • Wiadomości: 362
  • Reputacja: -2
  • Płeć: Mężczyzna
  • D'hara!
Opowieści z Gwainoru 6: Ziemia, Powietrze i Ogień: Bitwa ÂŻywiołów


  Iryx wiedział, że nie ma czasu do stracenia. Nie zważając na zdziwioną Shimarię i jej Chowańca, chwycił miecz - podarunek Nerthana i pomknął schodami w dół. Teraz liczył się czas. Cenne sekundy, dzięki którym można rozeznać się w sytuacji, opracować strategię i zyskać niezbędną przewagę...
  Mag błyskawicznie znalazł się na dworze, przed elficką noclegownią. Do rana pozostało jeszcze kilka godzin, wciąż panował więc mrok. Miamayen było pogrążone w ciszy i śnie, ulice rozświetlało delikatne, błękitne światło elfich latarni.
  W momencie pojawienia się Iryxa na zewnątrz, miasto zostało brutalnie wyrwane ze swego spoczynku. Pierwszą oznaką nadchodzącego niebezpieczeństwa był lekki wietrzyk, który musnął ciemnobrązowe włosy czarodzieja i zachwiał niebieskimi płomykami latarni. Potem w centrum Miamayen pojawiły się znikąd cztery potężne trąby powietrzne, a każda z nich, jak gdyby kierowana własną żądzą zniszczenia, ruszyła w swoją stronę, zmiatając budynki na swej drodze.
  Wydarzenia te ujrzała także Shimaria i jej Chowaniec, którzy wybiegli przed noclegownię.
  - Co tu się dzieje?! - Wykrzyknęła kapłanka. - Iryksie, musimy to powstrzymać!
  Ale mag jej nie słyszał. Rzucił na siebie urok wyostrzający wzrok. Chwilę rozglądał się wokół i znalazł to, czego szukał.
  Winowajca - postać w czarnym płaszczu, wykonująca magiczne gesty - stał na wzgórzu niedaleko miasta. Iryx utkwił ziejące nienawiścią oczy w atakującym elficki gród Zelghashu półsmoku.


  - Iryx! Iryx!
  Mag był jak w transie. Nic nie dawały krzyki Shimarii. Iryx wpatrywał się w coś ponad miastem i nie zwracał uwagi na cokolwiek innego. Kapłanka rozpaczliwie próbowała go obudzić, ale nic nie pomagało.
  Chowaniec Shimarii spojrzał na Iryxa, skoczył i chwycił go zębami za lewą dłoń. Czarodziej krzyknął z bólu i wyrwał się z otępienia. Zerknął z wściekłością na czarnego kota. Ten rzekł tylko:
  - Brawo, chłopcze. Działając w takim tempie na pewno ocalisz miasto od zagłady.
  I zaczął lizać łapę.
  Iryx błyskawicznie uświadomił sobie grozę sytuacji i pośpiesznie pouczył Shimarię:
  - Ostrzeż wszystkich w noclegowni. Uciekajcie stąd, a ja spróbuję go czymś zająć.
  - Przecież ty sam...
  - Nie trać czasu!
  Kapłanka niechętnie powróciła do budynku, Iryx zaś zaczął biec w kierunku szalejących wirów powietrznych. Po drodze dogonił go Chowaniec i wskoczył mu na plecy.
  - Z twoją inteligencją na pewno przyda ci się moja pomoc - odpowiedział bezczelnie na nieme pytanie maga.
  Kiedy osobliwa dwójka zbliżyła się do strefy zagrożenia, mijając po drodze uciekające w panice elfy, kot znów się odezwał:
  - Radziłbym ci użyć lewitacji. Będziesz miał lepsze pole manewru.
  Iryx uznał to za niegłupi pomysł i wykonał znaki zaklęcia. Człowiek i kot unieśli się w górę. Z tej pozycji doskonale widzieli cztery tornada i spustoszenie, jakie czyniły.
  - Rozprosz je - nakazał Chowaniec.
  - Wiem to - syknął przez zaciśnięte zęby mag i rzuciły cztery czary Rozproszenia Magii, niwelując po kolei zaklęcia Trąb Powietrznych. Były one bardzo potężne i Iryx musiał zużyć niemało many.
  Ledwie zażegnano jedno zagrożenie, pojawiło się kolejne. Oto bowiem Zelghash zdjął z pleców swój magiczny łuk Rozpruwacz Wiatru i zaczął szyć w stronę najwyższych budowli i wież Miamayen, niezniszczonych dotąd przez tornada. Każda strzała zaczynała jarzyć się w locie szmaragdowym blaskiem i uderzała z siłą głazu wystrzelonego z katapulty. Elfickie budowle rozsypywały się w gruzy, gdy tylko pociski wroga ich dosięgały.
  - Co teraz? - Spytał swojego kociego towarzysza Iryx. Choć denerwował go jego charakter, przemógł niechęć, gdyż magiczny kot był nadzwyczaj mądry i umiał znaleźć wyjście z sytuacji.
  - Zablokuj jakoś te strzały, głupcze! Chyba masz na podorędziu jakiś stosowny do tego czar, Magu Ziemi?
  Iryx musiał zmarnować kilka cennych sekund na zastanowienie się. Niestety żadne z zaklęć, które obecnie znał, nie było przydatne w zaistniałych okolicznościach. Tarczą Ziemi mógł zasłonić jedynie siebie. Tworzenie kamiennych przeszkód na drodze strzał byłoby ryzykowne i nieefektowne. Wyczarowanie wielkiej ziemnej ściany, która zasłoniłaby całe miasto zaś wyczerpałoby całkowicie Iryxa i odebrało siły do dalszej walki.
  - Niestety nie mam - powiedział Iryx, - ale mogę zrobić to!
  Wciąż lewitując i unikając śmigających strzał, mag zbliżył się do Zelghasha na odległość kilkudziesięciu metrów i rzucił zaklęcie. Członek Błękitnego Ostrza w jednej chwili został uwięziony w kamiennej kopule.
  - No dobrze - odetchnął Iryx. - Mamy chwilę...
  Nim zdążył dokończyć zadanie, więzienie Zelghasha pękło z hukiem. Powstał tuman burego kurzu, z którego posypał się grad strzał - tym razem w kierunku unoszącego się w powietrzu czarodzieja.
  Iryx szybko otoczył się Tarczą Ziemi, lecz jedna ze strzał trafiła go w bok. Mag krzyknął z bólu, stracił kontrolę nad zaklęciem lewitacji i runął w dół. Tylko dzięki Tarczy Ziemi on i Chowaniec przeżyli.
  Niemal natychmiast zjawili się Shimaria, Fortein i Sullimin. Kapłanka podbiegła do rannego Iryxa i oceniła obrażenia jakie otrzymał.
  - Forteinie, przytrzymaj go. Sulliminie, chwyć strzałę i wyszarpnij na mój znak. - Rozkazała, a sama przygotowała czar leczniczy.
  Rycerz przygniótł maga mocno do ziemi swymi umięśnionymi ramionami, elf zaś chwycił smukłymi palcami drzewce i wyrwał je z ciała. Nim Iryx zdążył wrzasnąć i szarpnąć się, Shimaria rzuciła zaklęcie uzdrawiające i zakończyła jego cierpienie.
  - Czemu... - rzekł słabo mag. - Czemu ta strzała nie rozerwała mnie na strzępy jak tych budynków?
  - Zaklęto ją tylko przeciw konstruktom - stwierdził czarny kot, oglądając zabójczy pocisk, rzucony przez Sullimina na ziemię. - Gdybyś był golemem albo homunkulusem to nie pozbieralibyśmy twoich szczątków przez następne tysiąc lat.
  - Co robimy? - Spytał Fortein, dobywając wielkiego miecza.
  - Muszę się z nim zmierzyć sam - rzekł Iryx, dźwigając się z ziemi. Już zaczął wracać do sił. - Nie pomożecie mi w tym. Lepiej ewakuujcie obywateli.
  - Nie ma mowy - zaprotestował Sullimin. - W czwórkę mamy większe szanse na zwycięstwo.
  - Głupcy! Nie wiecie z kim przyjdzie wam walczyć! - Zdenerwował się Iryx. - Uciekajcie stąd jeśli wam życie miłe!
  - Iryksie... - szepnęła zdumiona tą nagłą zmianą Shimaria.
  Iryx już jej nie słyszał. Rzucił na siebie ponownie czar lewitacji i poszybował w kierunku wzgórza na którym stał Zelghash.
  - Skretyniały młodzik - ziewnął kot. - Idzie na spotkanie z własną śmiercią. A szkoda go. Na swój sposób ma talent do magii.
  Shimarię przestraszyły te słowa, bowiem jej towarzysz miał jeszcze tę właściwość, że bardzo rzadko się mylił.
  - No dalej, ruszcie się! - Ponaglił Fortein. - Chyba nie zostawimy go samego?
  Wszyscy zgodnie pokiwali twierdząco głowami i ruszyli za rycerzem. Nawet Chowaniec wskoczył kapłance do torby, gotów pomóc Iryxowi w razie potrzeby.


  Iryx leciał i patrzył na ogarnięte pożogą miasto.
  Większość budynków leżała w gruzach. Pośród ruin biegały w panice elfy. Rozprzestrzeniały się pożary - zwykłe, oraz powstałe od błękitnych płomieni elfickich lamp. Piękne Miamayen było zniszczone.
  Maga ogarnęły trwożne myśli. Cóż on - niedoświadczony młodzik - może zdziałać przeciwko tak potężnej istocie, która w pojedynkę potrafiła podbić całe miasto? Iryx oczyścił jednak swój umysł. Nie. Zrobi co w jego mocy. Jeśli polegnie w walce, to widać tak mu było sądzone. Będzie to znaczyć jedynie tyle, że nie miał wystarczająco dużo siły, by stawić czoła któremukolwiek innemu członkowi Błękitnego Ostrza - zwłaszcza Airyxowi.
  - Nie lękam się śmierci - rzekł do siebie, chcąc dodać sobie otuchy.
  Zbliżał się już do wzniesienia. Zelghash wciąż strzelał z łuku, siejąc śmierć i zniszczenie poniżej. Wydawało się, że nie zwraca uwagi na nadciągającego przeciwnika.
  To nawet dobrze, pomyślał Iryx. Spróbuję go zaskoczyć.
  Czarodziej wylądował i zaszedł wroga z flanki. Zebrał siły i cisnął w niego wyczarowanym głazem. Pocisk rozbił się kilka centymetrów od głowy Zelghasha na niewidzialnej przeszkodzie.
  - Bariera ochronna - syknął Iryx.
  - Sądziłeś, że to będzie takie proste? - Zaszydził półsmok, odwracając się do niego. - Zapomniałem już, jak głupi są ludzie.
  Nie dam mu się sprowokować, pomyślał Iryx.
  - Zuchwalcze, pożałujesz, że tu przyszedłeś. Skoro tamta strzała niczego cię nie nauczyła, kolejna będzie przeznaczona do innego zadania. Giń! - Krzyknął Zelghash i strzelił w Iryxa.
  Czarodziej odruchowo utworzył przed sobą ścianę ziemi. Ułamek sekundy później uświadomił sobie swój błąd, ale było już za późno.
  Strzała wbiła się w przeszkodę i wybuchła z hukiem. Iryx zobaczył tylko oślepiający błysk i stracił na kilka chwil przytomność. Kiedy wróciła mu świadomość, poczuł, że leży na ziemi, a parę centymetrów od swego czoła zobaczył grot strzały. Zelghash stał nad nim i wpatrywał się w niego granatowymi oczyma bez źrenic.
  - Te zielone oczy - rzekł z wolna. - Jesteś młodszym bratem Airyxa. No cóż, widocznie w całej waszej rodzinie tylko on jeden miał jakiś talent do magii. - Zaszydził.
  W Iryksie wezbrała wściekłość, lecz był bezsilny. W tej beznadziejnej sytuacji nie mógł nic uczynić.
  - Nie szarp się. Bez obaw, zabiję cię szybko, przez wzgląd na twojego brata... - półsmok wyszczerzył ostre kły i zwolnił cięciwę.
  Strzała jednak nie wykonała swego zadania. Nawet nie poruszyła się o milimetr, kiedy Zelghash ją wypuścił.
  W tym momencie śmignęły w powietrzu dwa rzucone miecze - jeden wielki, wykonany w Gwainorze, drugi zaś lekki i elficki. Obie bronie wbiły się w ciało Zelghasha okryte czarnym płaszczem, przeszywając go na wskroś i zmuszając do wypuszczenia z rąk łuku, oraz cofnięcia się w tył.
  Na wzgórzu zjawili się Sullimin, Fortein i Shimaria z Chowańcem.
  - Cha! Celny rzut! - Ucieszył się rycerz.
  - Nie udałoby się, gdyby nie magiczne wsparcie naszego kociego przyjaciela - dodał elf.
  - Na waszym miejscu nie cieszyłbym się jak mały kociak, który pierwszy raz w życiu upolował samodzielnie mysz. - Ziewnął Chowaniec. - Chyba nie sądzicie, że to go zabiło?
  Wszyscy spojrzeli na Zelghasha. Choć z jego ciała ciekła zielona krew, półsmok wciąż stał na nogach. Bladą twarz wykrzywiły mu jednocześnie szyderczy uśmiech i grymas bólu.
  - Głupcy... - wydyszał ciężko. - I znów niższe rasy dowiodły swojej głupoty. Jedynie Valgas zachował rozsądek...
  Spojrzał z wściekłością na czarnego kota. Ten również na niego patrzył, ale nic nie powiedział.
  - Valgas...? - Wyszeptał zdziwiony Sullimin.
  Nagle Zelghash wyszarpnął miecze i odrzucił je. Ohydna, zielona krew popłynęła jeszcze obficiej.
  - Zdenerwowaliście mnie - powiedział, składając ręce w modlitewnym geście. - Gratuluję. Jeszcze żadne, tak podrzędne istoty jak wy, nie zmusiły mnie do przemiany.
  - On chyba nie chce... - rzekł Iryx, który zdołał się już podnieść i dołączyć do przyjaciół.
  Wzgórze zadrżało. Iryx i Shimaria wyczuli wszechobecną magię w powietrzu. Zelghash zaczął rosnąć. Jego ręce, nogi i twarz wydłużyły się i pokryły łuskami. Pojawiły się skrzydła, oraz ogon, a czarny płaszcz Błękitnego Ostrza został rozerwany na strzępy.
  - Zmienia się w smoka! - Wykrzyknął Fortein i chwycił mocniej miecz, który podniósł już z ziemi.
  - Nic tu po ostrzach! - Skarcił go Sullimin. - Teraz nic tu nie zdziałamy. Uciekajmy!
  - Masz rację - potwierdził Iryx. - Kiedy smok się przeobraża, nie ima się go żaden oręż ani zaklęcie. Na tym nagim wzgórzu nie mamy szans, ale może coś wymyślimy, jeśli ukryjemy się w ruinach miasta. Dalej, wynośmy się stąd!
  Trójka ludzi, elf i kot, jednocześnie rzucili się do ucieczki.


  Zelghash ukazał swoje prawdziwe oblicze. Stał się teraz smokiem: olbrzymim, szmaragdowozielonym jaszczurem z rozpostartymi skrzydłami.
  Zielone łuski lśniły w jaskrawym świetle wschodzącego słońca. Smok dorównywał wielkością większości wież w Vys, a rozkładając skrzydła mógł okryć cieniem miasteczko takie jak Anrum. Miał wąskie, gadzie oczy ze źrenicami niczym pionowe czarne kreski, zabarwione na granatowo. Kły ostre jak sztylety i pazury przypominające miecze stanowiły zabójczą broń, śmiercionośne zagrożenie dla wszystkich wrogów Zelghasha.
  Obecnie było nimi kilka istot ukrywających się się gdzieś w pogorzelisku na dole.
  Półsmok postanowił objawić wszystkim swoją nową postać. Najpierw wydał z siebie ogłuszający ryk, a potem posłał w górę potężny słup ognia. Następnie wzbił się w powietrze i wylądował na zgliszczach rynku, w centrum Miamayen.
  - Wypełznijcie ze swych nor i stawcie mi czoła, robaki! - Ryknął.
  Iryx, Shimaria i Chowaniec ukryli się w ruinach elfickiej gildii kupieckiej. Podczas odwrotu drużyna rozdzieliła się i Iryx nie miał pojęcia, gdzie podziali się Fortein, oraz Sullimin.
  - Co teraz? - Szepnęła wystraszona kapłanka.
  - Nie wiem - przyznał mag. - Nie dysponuję odpowiednio potężnymi czarami, by zagrozić smokowi.
  - Ależ wręcz przeciwnie - miauknął kot. - Masz wystarczającą moc. Tylko jeszcze o tym nie wiesz.
  - Co...?
  Iryx nie dokończył pytania, gdyż w tym momencie ziemia zatrzęsła się od furii Zelghasha. Wielki gad zmiatał ogonem gruzy miasta, zabijając przy tym bestialsko elfy, które były pod nimi pogrzebane, lecz wciąż żyły. Jęki i krzyki umierających dotarły do uszu Iryxa.
  Muszę coś zrobić! Mimo wszystko! Pomyślał z rozpaczą.
  Idę - oświadczył swoim towarzyszom i rzucił na siebie zaklęcie lewitacji. Potem wyczarował sobie Miecz Ziemi, i ruszył na spotkanie z rozszalałym smokiem.
  - Musimy mu pomóc - powiedziała Shimaria, gdy mag odleciał.
  Chowaniec ziewnął przeciągle w odpowiedzi.


  Iryx nie zjawił się natychmiast w polu widzenia wroga. To byłoby równoznaczne z samobójstwem. Nie, czarodziej lewitował i ukrywał się między gruzami, starając się zbliżyć po cichu do Zelghasha. Jedyną jego szansą było zaatakowanie miękkiego podbrzusza smoka. Twardych niczym adamant, szmaragdowych łusek, nie przeciąłby bowiem nawet magiczny Miecz Ziemi. Poza tym, aby podwoić siłę ataku, młody mag miał zamiar użyć również miecza Nerthana.
  Smok na chwilę się uspokoił i przyczaił, niczym drapieżnik oczekujący w napięciu na pojawienie się ofiary. Iryx ukrył się za resztkami kamiennej ściany, tuż obok podbrzusza Zelghasha. Miało ono jasnobrązowy kolor, a pokrywał je ohydny śluz, do którego przylgnęło mnóstwo najróżniejszych nieczystości.
  Teraz albo nigdy! Pomyślał mag, przemógłszy obrzydzenie, chwycił dwa miecze w ręce i wciąż lewitując, popędził w kierunku smoka.
  - A masz, gadzie!
  Stalowe i granitowe ostrza dotknęły jaszczurzego brzucha. Przebiły pokrytą śluzem skórę. Weszły już kilka centymetrów w głąb...
  Wtem Iryx poczuł gwałtowne uderzenie. To Zelghash, spostrzegłszy napastnika, śmignął ogonem i zmiótł maga. Iryx pędził prosto w kierunku zgliszcz elfiego domu i jedynie magiczna interwencja Shimarii ocaliła go od skręcenia karku.
  - Głupcze! - Zaryczał smok i wydął brzuch. Miecze wyskoczyły z jego ciała, ale w ślad za nimi popłynęła także zielona posoka. - Sądziłeś, że jesteś w stanie zranić mnie tymi nędznymi nożykami! Próżne są twe marne wysiłki!
  - Ty... - Iryx splunął krwią i podniósł się z pomocą kapłanki. Przed oczyma krążyły mu czarne plamy. A zatem już wszystko wiedział. Nie pokona Zelghasha. Zginie za chwilę w ognistym piekle jego płomieni, a co gorsza jego przyjaciele umrą także. Nie odszuka już Airyxa i nie dowie się, czemu jego brat stał się mordercą i renegatem. Wszystko skończone...
  Gdzieś niedaleko dało się słyszeć szmer sypiących się kamieni. Spod gruzów wydostało się elfie dziecko. Pokrwawione, odziane w strzępy ubrania, lecz nadal żywe. Zdezorientowane rozglądało się wokół, w poszukiwaniu rodziców.
  - Mamo? Tato? - Spytało z trwogą w głosie, ale nikt mu nie odpowiedział.
  Spostrzegli je Iryx, Shimaria i Chowaniec. Spostrzegł je również Zelghash, którego żądza mordu jeszcze nie ostygła. Wyszczerzył szyderczo kły i otworzył paszczę, by wyrzucić z siebie strumień ognia i spalić elfiątko na szary popiół. I kiedy już miał zamiar to uczynić, jego szczęki zatrzasnęły się niespodziewanie, jakby ścisnęły je niewidzialne ręce mocarnego olbrzyma.
  Wściekły, spojrzał na Iryxa, który poczuł nagły przypływ mocy. Jak gdyby w jego wnętrzu opadły jakieś bariery i uwolniły nieznane mu dotąd pokłady siły. Iryx czuł, że ta potęga wręcz rozsadza go od środka.
  Powietrze wokół maga zaczęło drgać Otoczyła go błękitna poświata. Była to czysta mana - zazwyczaj niewidoczna energia, lecz teraz przybrała widomą postać niebieskich fal. Stopniowo stawała się coraz potężniejsza, aż spowodowała wstrząsy podłoża.
  - Zapłacisz za wszystko - przemówił obcym głosem mag.
  Shimaria pojęła, że sytuacja wymyka się spod kontroli. Nie mogła już powstrzymać Iryxa. Jedyne co była w stanie zrobić, to ratować siebie i swoich przyjaciół. Chwyciła chowańca, wsadziła go do torby, po czym rzuciła na siebie zaklęcie przyspieszenia i pomknęła przez spustoszone miasto. Porwała na ręce elfiątko i pobiegła dalej, szukając Forteina, Sullimina, oraz innych ocalałych.
  A Zelghash zrozumiał, że jest w niebezpieczeństwie. Chciał odlecieć, lecz niewidzialny siłacz przygwoździł go do ziemi. Moc Iryxa rosła i rosła, aż wreszcie została uwolniona.
  Jasne światło przyćmiło nawet blask wschodzącego słońca. Fala niszczycielskiej energii przetoczyła się przez ruiny Miamayen, zmiatając pozostałości miasta z powierzchni ziemi. Zelghash został oswobodzony z niewidzialnych kajdan, lecz natychmiast uderzyła w niego zabójcza moc. Dumny i potężny półsmok był teraz w stanie wydać z siebie jedynie żałosny pisk.
  ÂŚmiercionośna fala mknęła nieubłaganie przed siebie, niszcząc wszystko i wszystkich na swojej drodze. Nie znała przyjaciół, ani wrogów, nie miała panów, czy władców. Toteż nic dziwnego, że nie oszczędziła nikogo - nawet młodego czarodzieja, który wydostał ją na świat.

Offline Rysownik

  • Kopacz
  • **
  • Wiadomości: 164
  • Reputacja: 0
  • Veni, vidi fugi
Odp: Opowieści z Gwainoru 6: Ziemia, Powietrze i Ogień: Bitwa ÂŻywiołów
« Odpowiedź #1 dnia: 25 Czerwiec 2008, 15:11:32 »
No, nareszcie jest kolejna część. Opowiadanie jest ciekawe jak zresztą wszystkie części, więc będę je oceniał pod kątem "Opowieści z Gwainoru", a nie innych opowiadań. Opowieść bez błędów ortograficznych, ale to norma, czy interpunkcyjnych, ale tak jest we wszystkich twoich opowieściach, więc nie uznam tego jako plus. Wykonanie niezłe, fragmenty z tym kotem były dobrze napisane; gdyby to była komedia to one by mnie rozbawiły najbardziej. No cóż, komedią to niestety nie jest, więc odzywki Valgasa straciły trochę swój urok. Fabuła to jedynie walka z Zelgashem, ale opisana tak, że się nie przyczepiam. Widzę, że Iryx odkrył w sobie to coś. Dobra, wygadałem się (nie chcę, żeby pan Peanut czepiał się mnie, że nabijam sobie licznik), czas na ocenę. Daję... 4,9/5. Twój utwór stracił trochę tego klimatu z pierwszej/drugiej części.

Forum Tawerny Gothic

Odp: Opowieści z Gwainoru 6: Ziemia, Powietrze i Ogień: Bitwa ÂŻywiołów
« Odpowiedź #1 dnia: 25 Czerwiec 2008, 15:11:32 »

Offline Dementor

  • Myśliwy
  • ***
  • Wiadomości: 299
  • Reputacja: 0
  • Płeć: Mężczyzna
Odp: Opowieści z Gwainoru 6: Ziemia, Powietrze i Ogień: Bitwa ÂŻywiołów
« Odpowiedź #2 dnia: 14 Lipiec 2008, 23:45:19 »
Ech, Airyx, przyjacielu-długo wyczekiwałem na tę część. Wyjątkowo, bardzo mi się podobała, wyjątkowo ze względu na fabułę oraz, co cechuje Twoje opowiadania-brak błędów interpunkcyjnych, stulistycznych oraz językowych. Iryx "odrodził się na nowo" :D Daję 5/5

Forum Tawerny Gothic

Odp: Opowieści z Gwainoru 6: Ziemia, Powietrze i Ogień: Bitwa ÂŻywiołów
« Odpowiedź #2 dnia: 14 Lipiec 2008, 23:45:19 »

 

Sitemap 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 
top