Oto opowiadanie, za które zabrałem się jakiś czas temu. Tym razem odpuściłem sobie świat Gothica i postanowiłem napisać coś, co dzieje się w realiach Stalkera. Mam nadzieję, że powieść Wam się spodoba (jak na razie jest to tylko pierwsza część) i zamieścicie swoje komentarze. Jak zawsze życzę miłej lektury.
ÂŻycie za pieniądze- Już wróciłeś? – zdziwił się mężczyzna, gdy do jego pokoju przyszła jakaś osoba.
Pomieszczenie było obskurne, zresztą jak wszystkie budowle w całej tej zapchlonej Zonie, w której przyszło żyć tylu stalkerom. Tapety na ścianach od lat powoli się odrywały, co w efekcie dało na wpół gołą ścianę budynku, niegdyś jednej z wojskowych placówek. Prócz kilku szafek i regałów znajdowało się tu jeszcze biurko, na którym spoczywały dokumenty, zapewne dosyć ważne dla organizacji, która zwykła się zwać „Powinnością”. Posterunek, który ów frakcja walcząca, jak sama o sobie mówi, z Zoną, urządziła na swoją tymczasową bazę. W środku odpoczywało lub rozmawiało ze sobą kilku mężczyzn ubranych w czerwono-czarne pancerze, za to na zewnątrz pozostali zajmowali się patrolowaniem terenu bądź czyszczeniem broni.
- Gdzie masz tego faceta, z którym polazłeś do Kordonu? – pytał dalej.
- Zachciało mu się spać na terytorium dzików – odpowiedział ironicznie drugi człowiek. Nie lubił, jak ktoś zadawał pytania, na które jest oczywista odpowiedź. Przecież chyba wiadome jest, że jeśli nie ma go z nim, to musiał kopnąć w kalendarz? Zona to nie przedszkole i nie można każdego niańczyć na każdym kroku, a jeśli ktoś chce być takim idiotą i uciąć sobie drzemkę w miejscach, gdzie grasują mutanty… to w ogóle szkoda mu dawać jakąś broń i pancerz, lepiej zostawić te rzeczy dla kogoś, kto będzie potrafił przetrwać tutaj dłużej niż tydzień.
- Same problemy… - westchnął mężczyzna. – Dajmy temu spokój, mam na razie dość kotów. Muszę się zająć „Powinnością” i jej problemami.
- Na razie waszym największym problemem jest to miejsce oraz pieniądze za moją robotę. – Przybyły gość podszedł bliżej członka frakcji i usiadł obok niego na drugim krześle. Zdjął z ramienia swoją broń i oparł ją o jedną z drewnianych szafek. Sięgnął ręką do kieszeni po małą paczkę i wyjął ją, by po chwili pozbawić jej ostatniego papierosa.
- Nie będę już więcej uczył twoich ludzi oraz prowadzał ich po Zonie – rzekł, zapalając szlugę. W powietrzu zaczął unosić się o dym o charakterystycznym duszącym zapachu, za którym członek „Powinności” nie przepadał. Od kilku lat nie palił… Ostatniego papierosa miał dzień przed tym, jak musiał opuścić swoją kochaną Marusię w Kijowie i uciekać. ÂŻałował tego wszystkiego i nadal żałuje. Jest już tutaj grubo ponad trzy lata i jak dotąd nie otrzymał żadnych wieści o swojej rodzinie. Wiedząc, że poza strefą zamkniętą czeka go zapewne śmierć, postanowił zostać. Tak się złożyło, że jako kot zakumplował się z kilkoma ludźmi, jak to każdy na początku. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie to, że już kilkanaście dni później w sumie cała piątka zginęła. Jak? Zona. To jedno słowo wystarczy. Wtedy zrozumiał, czym jest strefa. Widział szczątki dwójki kolegów… Jedne zwłoki wskazywały na atak nibypsów, a drugie… Drugich nie było. Nigdy by się nie dowiedział, że Pastor zginął, jednakże odnalazł jego pistolet niedaleko Wiru. Widok ten był dla niego niezapomniany i to sprawiło, że jego światopogląd zmienił się nie do poznania. Długo się borykał z tym wszystkim, jednakże dalej pracował jako stalker i zdobywał powoli doświadczenie. Postanowił brać zlecenia dotyczące tępienia wszystkich tych cholerstw, powstałe najczęściej w wyniku oddziaływania środowiska Zony na nie, jednym słowem mutanty. Zarobił dosyć pieniędzy, by móc zakupić potężniejszą broń, a co się z tym równało, pozwalało mu to zapuszczać się dalej niż kiedykolwiek i polować na gorsze monstra. W ten sposób zdobył znaczny rozgłos oraz pewną grupę zwolenników. Trwało to wszystko około dwóch lat… a wtedy postanowił opuścić czarnobylską strefę raz na zawsze. I wtedy zrozumiał, że jest tutaj potrzebny. To on, nieświadomy niczego, zapoczątkował ruch, który miał walczyć z Zoną. Ludzie, którzy popierali ten zamysł, zaoferowali mu pomoc – pieniężną jak i swój własny „karabin”. Tak też utworzyło się coś takiego jak frakcja o nazwie „Powinność”, do której wstępowało coraz więcej chętnych i zainteresowanych. Organizacja w niedługim czasie była w posiadaniu takiej popularności, iż poczęto nawet zlecać im co trudniejsze i ciekawsze zadania. Ludzie zaczęli czuć przed nim respekt, nazywano go generałem.
- Sądziłem, że zależy Ci na pieniądzach? – spytał przywódca ,,Powinności”.
- Moja reputacja stacza się wykonując takie zlecenia – odparł gość gniotąc w ręce pustą paczkę po papierosach. Po chwili, po celnym rzucie, wylądowała w koszu na śmieci koło biurka. – Dodatkowo mam w zwyczaju brać pieniądze przed robotą, nie po, Woronin.
Generał poruszył się niespokojnie na krześle. Rzadko kto w jego obecności zwracał się do niego po imieniu.
- Twój kałasznikow twierdzi, że jednak kasa jest ci potrzebna. Z takim gównem długo nie pochodzisz, chociażby po Dziczy, nawet jeśli masz zamocowaną tę lunetę – odparł zgryźliwe mężczyzna ubrany w czerwono-czarny kombinezon, zerkając przy tym na broń opartą o jedną z szafek. – Dawniej widziano cię tylko z Vintorezem, z którego podobno zabiłeś niejednego weterana i eksperta, odzianego nawet w egzoszkielet. Dlaczego zamieniłeś go na ten karabin odpowiedni dla nowicjuszy i tych półgłówków z wojska?
Cholera, pomyślał. Ten szmaciarz mnie wystawił. Musiał wiedzieć, że to miejsce jest pełne tych ścierw, dlatego kazał mi tutaj przyleźć. Jeśli z tego wyjdę, znajdę go, a wtedy pożałuje, że w ogóle znalazł się w tej zasranej Zonie.
Rozejrzał się wokoło i stwierdził, że sytuacja jest prawie beznadziejna. Jego latarka, którą trzymał w ręku, oświetlała wnętrze kamiennej piwniczki, znajdującej się pod jednym z domów w małej wiosce nieopodal dawnych wojskowych magazynów. W jej środku prócz jeden drewnianej skrzyni znajdował się też szkielet, który rzekomo miał mieć przy sobie PDA z ważnymi danymi. Ten facet z Baru powiedział, że zapłaci mu piętnaście tysięcy, jeśli przyjdzie do tej wioski i zwróci mu własność martwego już człowieka, który również się tutaj zapuścił. A co z tego wyszło? Okazało się, że trup prócz strzelby i kilkunastu naboi do niej był „goły”. Mało tego, ta cała cholerna wieś jest pełna jednych z najgorszych bestii, jakie stworzyła ta strefa. Bydlaki mają zdolność załamywania światła, przez co mogą się stać prawie niewidoczne dla ludzkiego oka, a to znacznie przekreślało jego szanse na wydostanie się stąd żywym. Po rykach mógł szacować, że w wiosce jest około siedmiu lub ośmiu mutantów… Jego Vintorez ma tylko dziesięć pocisków w magazynku, a to zbyt mało, by wyrwać się stąd, nie miałby przecież podczas ucieczki czasu, by przeładować karabin. Słyszał z opowieści, że Pijawki, gdyż tak zwano te monstra, są dość odporne, a zarazem zabójczo szybkie, a to sprawiało, że broń snajperska, nawet jeśli jest pierwszej jakości, okazywała się niezbyt przydatna w tych warunkach. Jeśli zabije choć jedną, to istniało zbyt wielkie prawdopodobieństwo, że reszta potworów się zlezie, a wtedy… Obiło mu się o ucho, że te mutanty wysysają krew, uprzednio… Nie, wolał o tym nie myśleć, a tym bardziej doświadczyć tego, o czym słyszał pogłoski.
Spojrzał jeszcze raz na broń leżąco obok szkieletu, wokół którego walało się pełno łusek i zdatnych jeszcze pocisków, po czym sięgnął po nią ręką. Przybliżył ją do siebie i się jej przyjrzał. Chaser 13, powiedział po cichu sam do siebie. Nieciekawie, nieciekawie… Jednakże, jeśli spojrzeć na to z innej strony, to z tym sześciostrzałowcem ma większe szanse, niżby z jego karabinem snajperskim. Po chwili sprawdził, ile jest załadowanych naboi. Namyślił się i pozbierał z ziemi wszystkie pociski, które mógłby jeszcze wykorzystać. Nie było ich zbyt wiele, ale tyle musiało mu wystarczyć.
Teraz musiał obmyślić drogę ucieczki. Prócz tych kanalii jego problemem były jeszcze anomalie. Jakiś czas temu jego Licznik Geigera szlak trafił i musiał koniecznie kupić nowy. A jako że Zona to nie bazar, o takie cuda było czasami ciężko, nawet jak się posiadało pieniądze. Tylko dlatego zgodził się na tę robotę, bowiem Sidorowicz miał otrzymać nową dostawę liczników, a za te sobie sporo liczył. Idąc przez wioskę widział kilka „pajęczyn”, które zwykły być zwane Spalonymi Duchami. Tylko raz widział w akcji tę dziwną anomalię, kiedy to jeden kot, zagapiony na coś, wlazł w to *%&@#. Zaczął się szamotać, co sprawiło, że w jego stronę poleciało dziesiątki kolców. Warto też było uważać na Elektro, którego właściwością jest rażenie swojej ofiary błyskawicami. ÂŁatwo go zauważyć, jeśli ma się głowę na karku. Jednak jeżeli już się w nią wejdzie… Przy jednej takiej anomalii masz jeszcze szansę przeżyć, choć będziesz nieźle poharatany. Ale jak trafisz na całe ich skupisko, to nie masz co marzyć o kolejnej butelce wódki przy ognisku w towarzystwie innych stalkerów.
Westchnął i postanowił, że opuści tę wioskę. Będzie ciężko, lecz stąd ucieknie. ÂŚciągnął z ramienia swojego Vintoreza i położył go na zimnej, kamiennej posadzce.
- Zaopiekuj się nim – zwrócił się z uśmiechem do szkieletu. ÂŚcisnął mocniej shotguna i wstał. – Czas przekonać się, czy nie zaniedbałem swojej kondycji.
Spojrzał na broń w rękach, a potem na drewnianą drabinkę. Zanim zaczął się po niej wspinać, usłyszał jeszcze jeden mrożący krew w żyłach ryk pijawki…
- Nie twoja sprawa – odparł Woroninowi. – Jesteś mi należny pięć tysięcy. Jeśli możesz, daj mi je, gdyż się śpieszę.
- A gdzież ci tak śpieszno, stalkerze? – uśmiechnął się generał otwierając jedną z szuflad biurka i szukając w niej czegoś.
- To również nie twoja sprawa. – Tym razem i na twarzy gościa zawitał uśmiech. – Jakbyś mnie potrzebował, wyślij mi wiadomość przez radio.
Przywódca „Powinności” kiwnął głową i podał pieniądze drugiemu mężczyźnie. Oboje uścisnęli sobie dłonie, po czym stalker skierował się do jednego z wyjść budynku. Na zewnątrz trwała krzątanina – kilkunastu członków frakcji w swoich czerwowo-czarnych pancerzach przenosiło na jedną kupę średniej wielkości zielone skrzynie. Wszystko to obserwował człowiek stojący w wieży zaraz obok szlabanu oraz wojskowej amfibii. Stalker odetchnął z ulgą i począł iść. Sidorowicz czekał na niego już trzy dni.
- Masz tu zostać i czekać na mnie, muszę coś załatwić – rzekł mężczyzna do nowicjusza, którego jeszcze tego samego dnia powierzył mu Woronin w placówce wojskowej, znajdującej się między północną częścią Kordonu a Wysypiskiem i Cmentarzyskiem Maszyn.
Znajdowali się niedaleko parkingu opanowanego jak na razie przez bandytów. W nocy musieli przejść przez tory, by ominąć patrol żołnierzy stacjonujący pod zawalonym mostem. Nic by w tym złego nie było gdyby nie to, że było tutaj cholernie wielkie promieniowanie. Oboje musieli zażyć odpowiednie tabletki, by oczyścić ich organizm z tego g*wna.
- Gdzie idziesz? -spytał kot, któremu najwyraźniej nie podobało się, że zostanie bez opieki doświadczonego stalkera.
- Pracować – odparł i poprawił swojego AK 74 z lunetą, którego trzymał zawieszonego na ramieniu.
Mężczyzna spojrzał ostatni raz na młodzika ubranego w jedną z podstawowych kurtek, po czym puścił się biegiem na zachód. Dlaczego Woroninowi tak zależy, by ten kot był szpiegiem u tych sk*rwieli na tym nieszczęsnym parkingu?, myślał zwalniając lekko tempo. Nie lepiej było ich wyrżnąć w pień i dać sobie spokój? Przecież Sidorowicz na pewno by im jeszcze zapłacił za tę brudną robotę.
Dotarł do wysokich krzaków, za którymi musiało płonąć jakieś ognisko. Zatrzymał się, kucnął i począł powoli zbliżać się do małego obozowiska. Po odgłosach rozmów ustalił, że jest tam trzech facetów… to oznaczało, że to na pewno nie bandyci. Handlarz gadał, że Bokser kręci się gdzieś w tej okolicy, a że jest to jedna z lokacji, gdzie stalkerzy lubili na noc urządzać sobie miejsce na odpoczynek, warto było sprawdzić, czy aby nie ma tu jego ofiary. Jeśli go tutaj nie będzie, to jedynym miejscem będzie jeszcze ten obóz, w którym swoją siedzibę ma Sidorowicz, a tam ma zamiar się udać dopiero za kilka dni. Nagle któryś z mężczyzn zaczął grać na gitarze i śpiewać jakąś smutną piosenkę. Stalker zdjął swój karabin i, cały czas kucając, przeszedł kilka kroków w prawo, by móc ujrzeć zabawiających się ludzi. Przystawił lunetę broni do oka i wycelował. Uśmiechnął się i zabezpieczył kałasznikowa, by po chwili ponownie zawiesić go na ramię. Wstał i wyszedł zza krzaków. Wszyscy trzej mężczyźni odruchowo podskoczyli i wyjęli swoją broń.
- Towarzyszu, niebezpiecznie jest w nocy podchodzić do obozowiska. Mogliśmy cię z miejsca zabić w obawie, że… No, sam wiesz. Chodź i siadaj tutaj z nami – rzekł jeden z nich zapraszając go do kręgu odpoczywających po trudach dnia.
Stalker przyjął propozycję i spoczął na ziemi obok nich i także zaczął się wsłuchiwać w muzykę, która na nowo wydobywała się z gitary. Wszyscy prócz niego rozmawiali o tym, co zrobili, co zabili i co znaleźli. Wyjął z prawie pustego plecaka kawałek kiełbasy i już miał go ugryźć, gdy nagle ta sama osoba, która go tu zaprosiła, zapytała, czy może ma jeszcze jedną w zapasie. Bez słowa rzucił mu swoją i zatopił wzrok w palenisku.
- Dziękuję, towarzyszu.
Sięgnął ręką do kabury – ku jego szczęściu jego prawy bok, gdzie miał schowany pistolet, nie był oświetlany przez blask ogniska, co pozwalało na dyskretne posunięcia. Odpiął pasek i odsunął dłoń od skórzanego pasa. Bokser znajdował się metr od niego po jego lewej stronie. Miał dosyć czasu, by doskoczyć do niego i zrobić swoje, jednakże to nie będzie potrzebne... Powoli podniósł się z ziemi i rozejrzał. Mężczyźni spojrzeli na niego, po czym wrócili do swoich pierwotnych zajęć – Bokser do grania, kot do liczenia amunicji, a tamten facet, który poprosił go o wędlinę, do picia wódki. Podszedł spokojnie do swojego celu i jednym ruchem chwycił go ramieniem z tyłu pod szczękę i podniósł w górę, czyniąc z niego przy tym żywą tarczę. Prawa dłoń błyskawicznie wyjęła pistolet z kabury i przystawiła go do skroni ofiary.
- Wybaczcie panowie – odezwał po raz pierwszy, odkąd przybył do obozowiska – ale muszę tego tutaj zabrać ze sobą.
Pozostała dwójka zerwała się na nogi i wycelowała w niego broń.
- Nie chcę rozlewu krwi – mówił dalej – ale ostrzegam, że nikt z nas nie wyjdzie z tego żywy, jeśli postanowicie mu pomóc.
Po nowicjuszu było widać lekkie zdenerwowanie. Najwidoczniej jego kompan, na którego zaczął już powoli działać alkohol, zauważył to i stwierdził, że nie poradzi sobie sam.
- Módl się, towarzyszu, byśmy się więcej nie spotkali. Nie lubię, jak ktoś zabija za pieniądze naszych, ale w jednym masz rację, nikt z nas nie chce rozlewu krwi. Idźcie i dajcie nam w spokoju odpocząć, noc jest jeszcze długa.
Stalker kiwnął głową i zaczął iść z Bokserem do tyłu. Dopiero gdy ognisko zasłoniły jakieś krzaki, mężczyzna oderwał pistolet od głowy swojej ofiary. Kazał mu się odwrócić i przystawił ponownie broń do jego ciała – tym razem do pleców, by Bokser nie próbował żadnych sztuczek.
- Co ze mną zrobisz? – spytał przerażony mężczyzna.
Stalker nie odpowiadał. Pchnął go lekko, nakazując mu tym samym iść naprzód. Nie zamierzał się z nim cackać, Sidorowicz w końcu chciał go martwego. Nie zabił go przy tamtych tylko dlatego, by nie wdawać się w niepotrzebną walkę. Szkoda było również amunicji, gdyż zapewne tamci by sobie za szybko nie odpuścili. Niewiadomo także, czy aby w pobliżu nie było jakichś innych stalkerów lub bandytów. Możliwe, że odgłosy strzelaniny zwabiłby ich, a wtedy sytuacja stałaby się jeszcze gorsza.
- Ogłuchłeś? – zdenerwował się Bokser.
Mężczyzna momentalnie podniósł pistolet do potylicy swojej ofiary i pociągnął za spust. Martwy człowiek upadł na wilgotną ziemię i zastygł bez ruchu. Stalker schował broń do kabury, schylił się i zaczął szukać PDA przy pasie trupa. Zauważył, że facet był też w posiadaniu dwóch granatów oraz artefaktu, którego zwano Meduzą. Sidorowicz nie pogardzi i tym, pomyślał. Czas wracać do kota, odstawić go na miejsce i odebrać pieniądze od Woronina. Rozejrzał się we wszystkie strony i stwierdził, że znajdował się mniej więcej pięćdziesiąt metrów od jakichś zabudowań. Po charakterystycznym układzie budowli domyślił się, że to parking, na który miał doprowadzić swojego podopiecznego. Odwrócił się i począł biec przed siebie omijając przy tym duże ciemne kształty, które zdawały się być drzewami. Nagle potknął się o coś i upadł na ziemię. Lufa karabinu wbiła mu się w żebra, prawie je łamiąc. Jęknął i wyciągnął broń spod swojego ciała. Takie były skutki poruszania się nocą po takim terenie jak ten. Próbując wstać natrafił ręką na coś, co dotykiem przypominało poszarpaną grubą firanę zamoczoną w jakiejś brei. Psia mać, zdenerwował się. Odruchowo próbował zapalić latarkę, ale zapomniał, że dwa dni temu wysiadła i za nic nie chciała już działać. By się upewnić, że jego przypuszczenia są słuszne, zaczął macać rękami ziemię w poszukiwaniu Vipera 5 – małego pistoletu maszynowego. W momencie kiedy jego palce poczuły charakterystyczny zimny metal, usłyszał ryk. Stado dzików, przeszło mu przez myśl. Dlaczego Woronin zawsze powierzał mu kompletnych idiotów? Czas wracać do generała i odebrać należną zapłatę nawet, jeśli jego kot miał bliskie spotkanie z mutantami i nie zdążył wykonać swojej misji.
Zaczął powoli schodzić po stopniach, które prowadziły do pewnej piwnicy. Z jej ulokowania, a znajdowała się trochę poza zabudowaniami, można było stwierdzić, że jest to jakiś były schron przeciwlotniczy lub coś w tym stylu. Tak czy siak aktualnie w miejscu tym niejaki Sidorowicz urządził sobie miejscówkę, w której przyjmował stalkerów oraz skupywał od nich każdy badziew, jaki do niego znieśli. Facet był charyzmatyczny, nieugięty i, co najbardziej rzucało się w oczy, skąpy. Najważniejszy jest dla niego tylko jego zysk, a w tym celu najczęściej wykorzystuje stalkerów oraz głupotę kotów, którzy potrafią czasami wykonać nie lada zadanie za marne grosze. Mało kto się nim interesował. Ważne było tylko to, że ma forsę oraz od czasu do czasu jakieś ciekawe zlecenie.
- Na pewno – rozległ się nagle jakiś głos z pomieszczenia, w którym handlarz przyjmował ludzi.
- Masz jego PDA? – spytał Sidorowicz, w którego głosie zabrzmiała nuta niepewności i niedowierzania.
- Pozbyłem się go na swój sposób – odparł mężczyzna. – Nikt go nie widział już prawie tydzień, a to oznacza, że zdechł jak nic – przekonywał dalej.
- Drapieżnik nie jest zwykłym stalkerem, jakich tu wielu. Tylko ktoś posiadający umiejętności i instynkt podobne do jego, potrafiłby się go pozbyć raz na zawsze – westchnął sprzedawca. – Wiesz, to nie mi zależy na jego śmierci, ja tu jestem tylko pośrednikiem.
- Ale to ty trzymasz kasę, reszta g*wno mnie interesuje. Gość nie żyje, a ty jesteś mi winny dwanaście tysięcy. Mam nadzieję, że moje słowa ci wystarczą, byś mi uwierzył?
Zewsząd dobiegał śmiech. Każdy oglądający to przedstawienie, zabawne tylko dla widzów, jakby na to nie patrzeć, miał ubaw po pachy. Dwóch członków frakcji ,,Wolności” przeszło obok niego prowadząc przed sobą nagiego mężczyznę, który wyglądał na przestraszonego i zmarzniętego. Wszyscy stali na moście i zapewne wiedzieli, jaki los czeka tego nieszczęśnika.
Szli oni w stronę wyjścia z bazy organizacji, która dawniej należała do wojska i służyła jako magazyny. Stalker był nader ciekawy, jak cała sprawa się potoczy. Osoba, która jest zupełnie goła i nie posiadająca nawet noża, nie ma szans przeżyć w Zonie choćby dnia. Czy też właśnie to chcieli mu zgotować?
- No to ma przesrane – odezwał się jeden facetów ubrany w pancerz, będący zabarwiony na żółto i czarno.
Wszyscy jak jeden mąż zaczęli iść za trójcą, która niedawno koło niego przechodziła. Przerodziło się to w coś podobnego do pochodu. Na wieżach i ich metalowych schodach stało kilku, a czasami kilkunastu stalkerów, którzy najwidoczniej już wcześniej zajęli najlepsze miejsca licząc na niezłą rozrywkę. Gdy minęli przejście, które niegdyś było zablokowane szlabanem, wszyscy zatrzymali się. Następnie wyróżniająca się trójka przeszła kilka metrów w prawo, a reszta gapiów, która za nimi szła, podbiegła do przodu i ustawiła się w półkręgu. On również postanowił nie przegapić widowiska i przyspieszył kroku, by móc coś jeszcze zobaczyć. Miał szczęście, gdyż gdy dotarł, przedstawienie musiało się dopiero zaczynać.
- Mam nadzieję, że moje słowa ci wystarczą, byś mi uwierzył? – odezwał się zza maski jeden z członków ,,Wolności”. – Jeśli przejdziesz przez to pole, darujemy ci życie.
Tamten mruknął coś pod nosem i spuścił głowę – musiał wiedzieć, co go czeka, jeśli nie uda mu się przebyć całej drogi wyznaczonej przez jednego ze strażników. W tym samym momencie stalker zauważył, że na całej powierzchni, którą pokazał więźniowi mężczyzna w żółto-czarnym egzoszkielecie, widnieją małe pręciki wystające z ziemi. Ciągnęły się one aż do pobliskiego bagna, na środku którego spoczywała mała drewniana chata.
- Rusz się, śmieciu, albo przyrządzimy ci coś znacznie gorszego – krzyknął członek, który wydawał się już być nieco zniecierpliwiony czekaniem, aż ich „ofiara” zacznie wyczekiwany przez wszystkich marsz. ÂŚmiechom i wyzywającym okrzykom nie było końca, prawie każdy włączał się do poniżania gołego człowieka.
- Jeśli to ścierwo wyjdzie z tego żywe, to znajdę go i zapłacę mu dwa tysiące od ręki – powiedział któryś z gapiów do swojego kolegi, zarazem uśmiechając się przy tym.
Wreszcie stało się, nagus zrobił krok, potem drugi, i jeszcze kilka.
- Nieźle się trzyma, chyba wie co i jak – powiedziała to ta sama osoba, która obiecała pieniądze ofierze, jeśli przeżyje.
Nagle rozległ się wybuch, a po nim kilka następnych. Stalkerowi przez to wszystko w uszach rozbrzmiewał pisk, ale nawet w takim stanie mógł usłyszeć po cichu gwizdy uradowanych widzów. Gdy spojrzał na nich, większość klaskała. Któryś nawet podniósł do góry swój karabin i wystrzelił krótką serię w powietrze. Odwrócił teraz wzrok na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał nieszczęśnik. Zamiast niego na polu były cztery wielkie leje, jak po wybuchach bomb. Miny, pomyślał.
Poprawił na ramieniu swojego Vintoreza, po czym ruszył w dół drogi, mijając przy tym zebranych gapiów. Zamierzał udać się do Baru, podobno jakiś facet miał dla niego dobrze płatną robotę, a to się akurat dobrze składa. Pieniądze są mu teraz potrzebne jak nigdy dotąd, by przeżyć w tej Zonie – Licznik mu padł, a anomalie na pewno nie zrobią dla niego wyjątku z tego powodu, jeśli w którąś wlezie.
Tak, poznał ten głos. Jakże mógł go zapomnieć po tym wszystkim, przez co przeszedł? Nie zamierzał dalej wysłuchiwać rozmowy handlarza z tym zasrańcem. Zaczął dalej schodzić po betonowych stopniach, aż dotarł do metalowych drzwi. Złapał klamkę i otworzył je. Dwójka mężczyzn, będąc wewnątrz ciasnego pomieszczenia, momentalnie spojrzała na niego. Sidorowicz, jak zawsze z tym swoim nie zadbanym wąsem, uśmiechnął się zza lady i powiedział:
- A oto i nasz Drapieżnik. O trupie mowa, a trup tu, czyż nie tak?
- Jakim cudem…? – zdziwił się drugi facet, który był odziany w czarny płaszcz, podobny do tych, który w czarnobylskiej strefie nosili co niektórzy bandyci.
- Od kiedy, Sidorowicz, jest nagroda za moją głowę i dlaczego ja nic o tym nie wiem – spytał lekko zdenerwowany stalker.
- Chłopcze, nie ekscytuj się tak, to tylko biznes. To nie ja kazałem cię zabić, ja jestem… - zaczął się tłumaczyć sprzedawca.
- Tylko pośrednikiem – dokończył ze skwaszoną miną mężczyzna zwany Drapieżnikiem.
- W rzeczy samej. Jeśli bym ci to powiedział, zabiłbyś gościa, a wtedy ja bym tylko na tym stracił.
- Nie obchodzi mnie to – odparł teraz już spokojny stalker. – Czy za tego tutaj jest jakaś nagroda?
- Nie przypominam sobie. Raczej jest wart tyle, co łajno mięsacza.
- Tym lepiej dla niego. – Drapieżnik spojrzał na faceta, który ponad tydzień temu wysłał go na pewną śmierć do wioski pełnej jednych z najgorszych mutantów. – Idziesz ze mną, kochasiu, mamy rachunki do wyrównania.
Jednym ruchem ręki wyrwał mu jego Obrzyna i rzucił Sidorowiczowi.
- Daj go jakiemuś kotu, temu tutaj już się nie przyda. – Miał już wyjść razem ze swoją nową ofiarą, gdy przypomniał sobie o odebraniu nagrody. Wyciągnął z bocznej kieszeni plecaka PDA i podał je handlarzowi. – Bokser nie żyje.
- To się nazywa profesjonalizm – uśmiechnął się sprzedawca i spojrzał na człowieka, który przed chwilą chciał od niego „wycyganić” dwanaście tysięcy. Sięgnął do jednej z szuflad swojego biurka i wydobył z niej pęczek banknotów. – Należą ci się.
- Masz już te cholerne Liczniki – zadał jeszcze jedno pytanie.
- Dopiero za kilka dni. Jak je dostarczą, wyślę ci wiadomość.
Stalker bez słowa odwrócił się i pchnął mężczyznę odzianego w czarny płaszcz w stronę wyjścia, ściągając przy okazji z ramienia swojego AK 74…