Do nieznaJomej
Siedzę i piszę pełen wahania,
Wciąż o tym samym myśląc.
I nadal zadaję sobie pytania,
Jak tamtej w głowie zabłysnąć?
Czy może rzucać pod domy kwiaty?
I pisać listy miłosne?
Klęczeć pod oknem jej co soboty,
Zawodząc pieśni żałosne?
A może w szaleństwie, jak dziki
Wyprawię się do Afryki.
I tam zabiwszy bestię piekielną,
Zyskam miłość jej wieczną.
A może poprosić o pomoc Boga?
Płakać i błagać szczerą modlitwą.
Wciąż myśleć: lada dzień mi ją odda?
I poskromi duszę mą nieczystą.
A może postrzelić się w nogę?
I kiedy na łożu śmierci będę...
Wyśpiewam jej smętną odę,
A nuż słodką miłość zdobędę.
A może od razu w łeb sobie strzelić?
Kończąc w ten sposób swój żywot marny.
Wygodnie posłanie w słynnym piekle sklecić,
I umrzeć, jak nieszczęśnik poważny.
A może utopić w kieliszku srebrnym,
Kolejną falę tych myśli zbędnych.
To nic, że będę ponury i zwiędły
Ale zaleję nadmiar uczuć smętnych.