Autor Wątek: „Sepultum amici”  (Przeczytany 1607 razy)

Description:

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Szarleǰ

  • Krwawe Kruki
  • ***
  • Wiadomości: 2553
  • Reputacja: 3462
  • Płeć: Mężczyzna
    • Karta postaci

„Sepultum amici”
« dnia: 31 Styczeń 2008, 13:34:11 »
Na wstępie chciałem powiedzieć, że opowiadanie pisałem natchniony "Bożymi Bojownikami" Sapkowskiego, więc byłbym mile zaskoczony, gdybyście mi nie wytykali różnych opisów, czy czegoś jeszcze innego podobnych, lub bardzo podobnych do tamtej książki. Dobrze wiem, że jakieś się na pewno zdarzą. Tutaj chciałem wstawić kawałek pierwszego rozdziału, jeszcze co prawda zastanawiam się nad zmianą niektórych nazw, jednak chyba zostanę już przy tym (wolałem powiedzieć, żeby nie było nieporozumień). Na razie brak jakichś opisów otoczenia, głównych postaci czy czegoś, ale myślę że w dalszych częściach powinno się ich pojawić dużo więcej. Jeżeli łacina w moim tytule choćby trochę kuleje, to przepraszam, ale sam nie znam
tego języka więc skorzystałem ze słownika, a wszyscy wiemy jak to jest ze słownikami (a chciałem mieć jakiś sensowny i pasujący do opowiadania tytuł, a po polsku brzmiałoby trochę głupio).
No to zapraszam do lektury, mam nadzieję że ktoś to przeczyta :].

„Sepultum amici”
Rozdział 1.

Dzień był spokojny. Słońce powoli wschodziło. Ostatnia noc nie była tak spokojna. Przynajmniej nie w "Gospodzie pod Bizonkiem". "Bizonek" był znany na całą wieś, a położony był na północno-wschodnim krańcu miejscowości. Miasteczka Umnówko. Nie, nie miasteczka. Wsi. Była to mała wieś położona gdzieś nieopodal Warszawy. Mikołaj Krecik wyszedł nad ranem z karczmy chwiejnym krokiem. Było jeszcze ciemno. Ruszył zabłoconą uliczką do domu. Po drodze minął mały sklepik z żarciem, i innymi tego typu rzeczami, które nie da się ukryć są w życiu niezwykle przydatne. Dalej przeszedł mały, miejski cmentarzyk. Z pewnością byłby większy, gdyby nie to, że połowę trupów wrzucano tutaj do pobliskiej rzeki. Brak było dla nich miejsca. Przed cmentarzem stał Pan Adam. Był to wysoki jegomość o długim, szpiczastym nosie, krótkich, siwych już włosach i nie banalnej posturze. Ubrany był w czarny płaszcz po kolana i czarne spodnie. Więcej nie było widać. Mówić do niego na ty nie wypadało, tym bardziej że był jedną z najbogatszych i najbardziej wpływowych osób w Warszawie. Każdy zwracał się do niego z należytym szacunkiem. Dodać trzeba, że - co w tych czasach niezwykle dziwnym było, prawie wszystkie swe pieniądze zarobił uczciwie. Mikołaj ukłonił się, bo głupio by było tego nie zrobić. Ten jednak nie odpowiedział.  "Skurwysyn", pomyślał. Szedł wciąż w kierunku domu, podśpiewując i co kilka kroków przypominając sobie o tym wydarzeniu. Zatrzymywał się wtedy, rzucał kilka przekleństw, i znów szedł dalej. Pijany Krecik po drodze zdążył upaść ze trzy razy, a zdarzało się to głównie wtedy, kiedy - nie wiedzieć czemu, przechodził obok któregoś z tutejszych burdeli. A było ich sporo. Powiało chłodem. Opadłe z drzew kolorowe liście nagle podniosły się nad ziemię i dziko zatańczyły. Zza pleców Krecika dobiegł jakiś głos. Odwrócił się. Zobaczył niskiego mężczyznę, biegnącego w jego kierunku i raz po raz wykrzykującego jego imię. Mikołaj zatrzymał się. Kiedy nieznajomy dobiegł do niego odezwał się.
- Tyś głuchy, czy jak... Jestem Feliks. Zostawiłeś te pieprzoną torbę w Bizonku. Pomyślałem, że warto by ci ją oddać, tym bardziej że nie mam gdzie spać, a tak w stodole jakiegoś chłopa nie wypada.
- Aa... Fakt, wciąż miałem wrażenie jakbym czegoś zapomniał. - Feliks wcisnął torbę w dłoń Krecika - Zapraszam do siebie, bo towarzystwa nie da się ukryć trochę mi brak.
- Prowadź więc.
Przez resztę drogi Feliks opowiadał, jakim to nie jest wspaniałym czarownikiem i czego on to w życiu nie dokonał. A czy Mikołaj mu wierzył? A gówno mu wierzył. Uważał go za idiotę, ale lepsze to niż siedzieć w domu sam jak ten palec całymi dniami i gapić się w okno lub upijać w "Bizonku". Po kilku minutach drogi ujrzeli mały placyk, naokoło którego znajdowała się masa małych drewnianych domków. Jeden z nich był właśnie Krecika. Kiedy ten zaczął zbliżać się do swojej posiadłości, zza jednego z domów wyszło pięciu zbirów. Jasnym było, że chcieli okraść. Wyglądali groźnie. Ich twarze były wręcz purpurowe. I groźne. Trzech miało pałki, a jeden z nich sporych rozmiarów tasak. Ten z tasakiem był gruby. Bardzo. Trzech złodziei z pałkami było raczej normalnej postury, chudzi, niezbyt wysocy, ale umięśnieni tak, jak umięśniony powinien być  szanujący się oprych. Był jeszcze jeden. Z krótkim nożykiem. Krótkim, ale ostrym niczym brzytwa. Otoczyli ich. Mieli przewagę i to nie małą. Po  pierwsze byli trzeźwi, czego nie można było powiedzieć o Kreciku i Feliksie. Po drugie, mieli broń, a po trzecie było ich więcej. Jeden z oprychów, ten z tasakiem rozpoczął walkę. Zaatakował Mikołaja. Ciął z góry, niezbyt zgrabnie. Mikołaj jedynie odsunął się, kopnął go w żebra. Ten upadł na ziemie, nie mogąc złapać oddechu. Feliks znalazł sobie jakąś deskę i jak się można domyślić, przypieprzył nią w łeb leżącemu. To go ogłuszyło. Mikołaj miał chwilę aby mu się przyjrzeć. Jego wielki, brzydki nos przypominał nieco ryjek małej świnki. Usta miał wykrzywione bardziej, niż mógłby sobie wyobrażać Mikołaj. Krecik podniósł z ziemi tasak przeciwnika. Faceci z pałkami zmienili pozycję i chcieli zaatakować ich od tyłu, jednak po kilku machnięciach deską Feliksa cofnęli się. Podszedł drugi. Ten z nożem. Rzucił się na Krecika jak opętany. Machał swoim nożem, aż nie dostał deską w brzuch. Zgiął się i wykorzystując okazję, wbił nóż Feliksowi w udo i przekręcił, by rana się nie zamknęła. Ten odszedł na kilka kroków. Rana krwawiła. Kiedy odważny - bo pijany - Feliks wyciągnął nóż z nogi, trysnęła fontanna krwi. Wyjąc z bólu urwał rękaw ze swej koszuli i związał mocno nad raną. Wiedział co robić, był dobrym medykiem. W walce się już raczej nie przydał. Jeden ze zbirów, ten z pałką podszedł do rannego i zdzielił go w łeb. Tyle było jego magii. Mikołaj również nie radził sobie zbyt dobrze. Kiedy jego przeciwnik stracił broń, można by było pomyśleć, że był już zwycięzcą. Nie stało się inaczej. Uderzył nożownika w łeb rękojeścią tasaka, bo nie miał odwagi tak po prostu odrąbać mu łba. Ten też padł ogłuszony. Podeszła reszta agresorów. Nie było szans, jednak Mikołaj walczył do końca. Jeden z nich zaatakował, rzucił się na niego z pałką, jednak Krecik wykonał zgrabny piruet, po czym podłożył mu nogę. Przeciwnik upadł na twarz. Mikołaj zachwiał się niebezpiecznie. Odzyskał równowagę lekko zdezorientowany. Odwrócił się. Ujrzawszy złodzieja chciał uderzyć go pięścią prosto w nos, jednak ten wykonał jego "trick" - odwrócił się, po czym podstawił mu nogę. Był szybki, bo zanim ten zdążył upaść na ziemię, mocno walnął go pałką w łeb. Mikołaj upadł nieprzytomny.

**

Otworzył oczy.  Spojrzał na niebo. Było jasne, błękitne, widocznie leżał tu wystarczająco długo. Rozejrzał się dookoła, dostrzegł Feliksa, który machał bez celu jakimś patykiem. Zmarszczył brwi i starał się przypomnieć sobie co wydarzyło się ostatniej nocy. Było ciężko, jednak kiedy chwycił się za głowę i zaczął wędrować po niej dłońmi, poczuł nie małego guza, a do tego dodać trzeba, że miał niesamowitego kaca. Po chwili namysłu przypomniał sobie. Raczej nie był zdziwiony tym faktem, iż żaden z jego sąsiadów nie pofatygował się by chociaż zgłosić to straży. Z jednej strony dlatego, że żaden z nich nie pałał do niego miłością, a z drugiej mogli pomyśleć, że znów zasnął pod domem pijany jak ta świnia. Nie było to dla nich dziwnym. Znów się rozglądnął. Próbował znaleźć swoją torbę. Nadaremnie. W torbie miał wszystkie swoje pieniądze i kilka innych, przydatnych rzeczy. Był to zimny ranek. Na ziemie spadły pierwsze krople deszczu. Te właśnie go zbudziły. Małe, drewniane domki, które go otaczały były ładne. Wszystkie były do siebie podobne. Z każdego komina leciał szary dym. Widać ludziom było zimno. Co kilka domków stała latarnia. ÂŚwieciła w nocy, pod warunkiem, że ktoś pofatygował się aby ją zapalić. Przeważnie był to Mikołaj. To on pełnił rolę jakby dozorcy na tym osiedlu. Za to brał pieniądze. Marne pieniądze, ale jednak. Na środku placyku stało krzywe drzewo, chyba dąb, duży dąb. Ale krzywy. A przy drzewie stały dwie ławki, zrobione z mocnego, choć już nieco spróchniałego drewna. Na ławkach nikt nie siedział, przynajmniej o tej porze roku, gdy walały się na nich czerwono-żółte liście, a one same były mokre od deszczu.
- No, wreszcie. Myślałem już, że się nie obudzisz. – Powiedział znudzony Feliks. Widać było, że ocknął się już jakiś czas temu. Mikołaj teraz dokładniej mógł się mu przyjrzeć. Był to brunet średniego wzrostu, z włosami długimi prawie do ramion. Prawie. Twarz miał poważną, wyniosłą. Ubrany był tradycyjnie, w skórzane spodnie, białą, nieco brudną od błota bluzkę. Głos miał bardzo dźwięczny i donośny, zdecydowany, ale spokojny.
- To cię zaskoczyłem. – Odpowiedział Mikołaj, który nie był jeszcze zbyt dobrze zorientowany w tym, co się dookoła niego dzieje.
- Nie inaczej! – Roześmiał się głośno Feliks. – Wejdziemy w końcu do tego domu, czy będziemy tak stać?
- A tak… Zaraz… O kurwa! Klucze miałem w torbie. A torby nie ma.
- To jesteśmy nieco w dupie. – Feliks rzucił z całej siły patykiem w ziemie. - Chodź, może uda się nam je otworzyć. Jeno dopadnę tego pieprzonego grubasa i resztę tej hołoty to nogi z…
- Nie rozpędzaj się kolego! Coś mi się wydaje, że tak naprawdę nie chciałbyś znów ich spotkać.
- W zasadzie masz swoją zakichaną racje. Ale trzeba to gdzieś zgłosić. Na przykład straży.
- A co może straż? – Zapytał zdziwiony Krecik.
- Dużo może.
- Gówno nie dużo. Nie pamiętasz nawet ich twarzy. Jak niby ich znajdą.
- Eh… Sam już nie wiem co gadam.
Teraz już lało jak z cebra, a jakby tego było mało, zaczynało grzmieć. Dął zimny, porywisty wiatr. Feliks, cały przemoczony, nie mogąc wytrzymać już na dworze, doznał niesamowitego przypływu sił i jednym, silnym kopniakiem wywalił drzwi.
- No, wch… - Nie zdążył dokończyć, bo gdy się odwrócił dostrzegł znaczące spojrzenie Mikołaja. Było równie groźne, jak wczorajsze spojrzenia bandytów. Ten jednak nie odezwał się ni słowem, tylko wszedł do domu, a za nim Feliks.

Offline Grison

  • Weteran
  • ****
  • Wiadomości: 6623
  • Reputacja: 2319
  • Płeć: Kobieta
  • Grisq. :*
    • Karta postaci

„Sepultum amici”
« Odpowiedź #1 dnia: 02 Luty 2008, 23:46:14 »
Oceniać to ja nie umiem ale spróbuję ;]
No, no. Moim zdaniem ( i chyba nie tylko moim ) opowiadanie jest naprawdę fajne choć nie przywykłem do czytania opowiadań takiego rodzaju.
Dobre, liczne i różnorakie opisy pozwalają robić swoje wyobraźni. Jakiejś walki z prawdziwego zdarzenia, czy bitwy się nie doczekałem choć z początku sądziłem, ze opowiadanie będzie właśnie o podobnej tematyce skoro wzorowałeś się na Sapkowskim. Ależ się zdziwiłem czytając je dalej. Naprawdę fabuła rozwija się ciekawie i widać, ze nie jest to opowiadanie o tym jak to jakiś "Grejt master" niszczy legion wrogów i w chwale wraca do ojczyzny bo takich już chyba za wiele. Cóż mógłbym jeszcze rzec... czekam na kolejny rozdział przepełniony losami jakże innych i ciekawych bohaterów.
Oczywiście 5/5

Forum Tawerny Gothic

„Sepultum amici”
« Odpowiedź #1 dnia: 02 Luty 2008, 23:46:14 »

 

Sitemap 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 
top
anything