Jak na razie jestem wam wdzięczny za to, że chcieliście przeczytać moją pracę. Mam nadzieję, ze się podobała...
Oto trzecia i zaraz ostatnai część, jaką do tej pory napisałem. Proszę, byście teraz powiedzieli, czy naprawdę się opłaca pisać 4 rozdział (jak tak, to będzie z 2 razy dłuższy od trzeciego ).
Miłej lektury...
Rozdział 3
,,Magia nie zamieszkuje w ciele samego magusa. Jest on raczej jako zmyślny rzemieślnik, a ona jako narzędzie jego. Takoż początkujący magus uczy się jak ową moc okiełznać i kierować ją wedle swojej woli. Jego duch nadaje owej mocy pożądany kształt ogniskuje ją i wreszcie uwalnia. W takich chwilach dusza magusa wznosi się ponad nasz świat i spoziera na Drugą Stronę, gdzie stoi pałac potęgi, którą on kształtuje i przekazuje.”
Barthos z Laran, Tajniki Magii
- Dobra, jak się już zdecydowałeś, to możemy przystąpić do twojego kształcenia. – powiedział Samotny ÂŁowca przyczepiając pochwę do pasa.
Aaron był mężczyzną, który miał około czterdziestu lat. Był średniego wzrostu, jego długie włosy miały kolor kory drzewa, a oczy tak niebieskie, niczym Myrtański ocean. Nigdy nie chodził w pancerzu, a jego bronią był jednoręczny miecz oraz zaczepiony na plecach drogocenny łuk.
- Mój tata mówił, że aby być dobrym myśliwym, trzeba...
- Sram na to, co gadał twój ojciec. On nie żyje, teraz jesteś sam i masz się mnie słuchać. Jego słowa nie uchronią twego dupska w tym zawodzie.– Wojownik odwrócił się w jego stronę – Nie płacz, chłopcze... Nie chciałem być taki ostry, ale lata pracy zrobiły ze mnie niemiłego gościa.
Drak spojrzał na niego, wytarł rękawem łzy, które dopiero zaczęły ściekać po jego twarzy i podszedł do mężczyzny.
- Ile czasu minie, zanim będę taki jak ty? – zapytał powoli.
- Hmm... umiesz już co nieco od tamtej zgrai oszołomów... Skróci to o tydzień twoją edukację, a sama nauka magii zajmie ci z półtora roku. Razem około trzy lata. Więc lepiej bierzmy się od razu do roboty. Musisz zapracować na to, byś był szanowany i nie do zabicia. A może kiedyś zaczną cię nazywać ,,nieśmiertelnym”?
W jedynej gospodzie w mieście Wiritana było nadzwyczaj tłoczno tegoż wieczora. W jednym z kątów pomieszczenia zebrało się około dwudziestu ludzi, którzy o czymś gawędzili. Byli to zwykli chłopi, którzy żyli z dnia na dzień, oczekując, że kolejnego poranka nic się nie zmieni w ich życiu. Niedaleko zbiorowiska stała lada, a za nią właściciel i otwarty kredens z jedzeniem. Na półkach widniał chleb, ser, świeże mięso i szynka. Z trunków podawane było mocne piwo, gin, wino i kilka innych rodzajów alkoholu. Można było także zapytać barmana o specjalne napoje, ale jak na razie sprzedawane były one dość dyskretnie.
Połowa społeczeństwa miała o tej karczmie złe poglądy, ponieważ stała ona zbyt blisko kościoła. Wiele razy świątynia Innosa próbowała dojść do zamknięcia przybytku, lecz jak widać było, kapłanom się to nie udawało. Samemu oberżyście odpowiadało to miejsce, bowiem wielu ludzi wychodzących z kościoła miało ochotę na piwo lub wino. Nie było by nic złego w tym, że tam stała, gdyby nie to, że po nocach pijani mężczyźni głośno śpiewali zbereźne piosenki i załatwiali się pod świątynią.
Do stolika, przy którym siedział szesnastoletni chłopiec, podszedł mężczyzna z dwoma trunkami w dłoniach. Usiadł, podał jedną butelkę młodzieńcowi, a drugą sam zaczął otwierać, a po chwili już zaciągnął jeden łyk. Chłopak patrzył, jak kobieta i mężczyzna wchodzą po schodach na górne piętra, gdzie mieściły się pokoje z łóżkami.
- Zastanawiałeś się kiedyś, Drak, co Samotni ÂŁowcy sądzą o kobietach i chędożeniu się? – zapytał mężczyzna siedzący naprzeciwko.
- Tylko kilka razy – odrzekł.
- A więc skorzystam z okazji i powiem ci co nieco. – Samotny ÂŁowca wziął kolejny łyk, tym razem większy i zaczął mówić – Jeśli chcesz zarabiać na tej profesji, powinieneś zapomnieć o rodzinie, żonie i dzieciach, bowiem za bardzo by ci na nich zależało. – chłopak spojrzał na niego z zaciekawieniem – A taka okazja może zostać wykorzystana przez twoich wrogów, których na pewno sobie narobisz. To jest proste: bliscy ludzie zostaną porwani, a ty nie myśląc, spróbujesz ich ratować.
- A co do tego ma zwykłe chędożenie? – zapytał lekko zbity z tropu.
- W zasadzie nic – rzekł z uśmiechem Samotny ÂŁowca.
- Aaronie, w takim razie znaczy, że gdybym miał ochotę trochę się zabawić, nie będzie to sprzeczne z niczym, czego mnie uczyłeś?
- Mistrzu Aaronie – poprawił go, a w jego głosie było można usłyszeć dobitność - Raczej nie, ale nie powinieneś przeginać – odpowiedział z trochę poważnym głosem.
Z górnego piętra można było usłyszeć śmiech kobiety. Do lady podszedł jeden z dwudziestoosobowej grupki i coś zamówił.
- Jutro wyruszymy do niedalekiej wioski, Mitry – ciągnął ÂŁowca - Muszę się tam spotkać z Edric’iem. Podobno ma dla mnie jakieś informacje. – Aaron był lekko zamyślony. Jego skórzany strój przypominał trochę te, które nosili tutejsi ludzie.
- A no właśnie, już prawie zapomniałem o tym. W czym on miał rację?
- Miał rację, że się nadasz na mojego ucznia. Myślisz, że kto zrobił ci tę szramę na policzku? – ÂŁowca przyglądał się podejrzliwie zbiorowisku.
- To aż musiał mnie sztachnąć sztyletem? – zapytał z żalem Drak.
- Dzięki temu nie musiałbym cię wtedy szukać po całym obozie, ale szczęściem, sam przyszedłeś do mnie. – mężczyzna odwrócił się do szesnastolatka i dopił piwo – A tak na uboczu, podobno wiadomość Edric’a ma związek z królem i magami. Podobno to jakaś misja specjalna... Cholera, że też aż tam musimy leźć, by się dowiedzieć, co planuje nasz poczciwy staruszek – Samotny ÂŁowca znów popatrzył na zbiorowisko – Wiesz, za rok będziesz już pełnoletni... Wypada ci coś podarować, i chyba wiem, co ci dam. W mojej skrzyni spoczywa zbroja, którą sam niegdyś nosiłem. Uważam, że będzie pasować, a jeśli nie, tutejszy kowal trochę ją poprawi.
Jeden człowiek z grupki ludzi, która stała w kącie, zaczął wszystkich okładać pięściami po twarzach. Po dziesięciu minutach na ziemi leżało dziesięciu martwych, których jakimś cudem mężczyzna zabił.
- Wołajcie na mnie Herek, świniopasy! – wykrzyknął zabójca, który najwyraźniej był całkiem trzeźwy.
- No, to możesz teraz zarobić na swoje utrzymanie. Zaraz przybiegnie straż, ale jeśli go powstrzymasz bez rozlewu jego krwi, masz szansę na małą nagrodę.
Drak wstał, zasunął za sobą krzesło i zaczął zbliżać się do zabójcy, który aktualnie miał na swoim koncie dwanaście zabójstw. Połowa ludzi wybiegła z karczmy, a reszta przyglądała się złoczyńcy. Chłopak miał szczęście, bowiem zaszedł mężczyznę od tyłu. Tamten odwrócił się i wymierzył pięścią w szesnastolatka. Lecz ten uchylił się automatycznie i oddał mu w brzuch. Trafiony zatoczył się do tyłu, trzymając się w pasie i lekko jęcząc. Drak po krótkiej chwili był przy nim i dał mu cios łokciem w szczękę. Herek, jak kazał się zwać, padł na ziemię i się skulił. Do gospody z hukiem wpadła miejska straż. Jeden z żołnierzy podbiegł do chłopaka i złapał go, lecz jedna w pobliżu stojących kobiet krzyknęła:
- Panie, on nas uratował! Tegoż na ziemi ujmijcie! – wszyscy poparli ją pomrukiem.
Strażnik spojrzał na Draka, po czym go odepchnął i podszedł do leżącego.
- Mości wojaku, ten młodzieniec zasłużył na nagrodę, gdyby nie on... – kobieta znów zaczęła mówić.
- I co jeszcze? Mam mu kwiatków nazrywać? – zapytał z sarkazmem żołnierz.
- A jednak, zasłużył na nagrodę – do zbiorowiska podszedł Aaron, który teraz zamierzał stanąć po stronie Draka - Ăw kulący się człowiek zabił gołymi pięściami dwunastu chłopa, a ten chłopak dwoma ciosami go powalił. Czyż to nie czyn godny pochwały? Czyż nie takich ludzi potrzebujecie w koszarach?
- A odczepcie się ode mnie, ludzie, pókim dobry – strażnik miejski wstał z związanym już Herkiem – Niech wam będzie. Dam mu te parszywe pieniądze, ale następnym razem i jego zaprowadzę do aresztu – odpiął szybko od pasa jedną ze sakiewek i rzucił do rąk Draka i wyszedł z zniesmaczoną miną.
- Czas się stąd zbierać, mój podopieczny młodzieńcze. Pójdziemy do mego obozu, wyśpimy się, a rankiem wyruszymy w podróż do Mitry.
Oboje opuścili karczmę, potem przeszli przez kamienne przejście wewnątrz domu, które miało być niby tunelem, i udali się do bramy wejściowej, jedynej w mieście.
Droga z obozu Aarona do Mitry miała około czterdziestu mil na wschód. Dwójka podróżników powinna ją przebyć w przeciągu czterech, pięciu dni. Najczęściej ścieżki prowadziły przez małe laski, gdzie zewsząd można było usłyszeć skrzeki ścierwojadów, kwiczenie kretoszczurów i wycie wilków. ÂŚwierki sięgały dziesięciu metrów, a pod nimi rosły różne rośliny: serafis, piekielniki, ciemne grzyby, gorzkie chleby i mięsa kopacza. Niedaleko rosły krzaki z czerwonymi jagodami i ogniocierniami. Samotnego ÂŁowcę dziwiło, że nigdzie nie było widać ziół uzdrawiających, które często występowały w lasach. Przemierzali także pola, gdzie roiło się znacząco od olbrzymich szczurów. Przeszli trzydzieści cztery mile w trzy dni, co wskazywało na to, że już jutro będą na miejscu.
Zbliżała się godzina dwudziesta, więc Aaron zdecydował się zatrzymać, spożyć lekki posiłek i udać się na spoczynek. Kilkanaście kroków dalej płynęła rzeczka, której nurt płynął w tym samym kierunku, którym zmierzali Drak i dorosły mężczyzna.
Samotny ÂŁowca poszedł na polowanie. Wrócił z niego dopiero po czterdziestu minutach ciągnąc za ogon martwego zębacza. Rzucił jego cielsko niedaleko rozpalonego i skwierczącego ogniska. Po chwili wyciął dwa duże kawałki mięsa, nabił na patyki, podał je szesnastolatkowi i poszedł się umyć w rzece. Gdy wrócił, jedzenie było niemal gotowe. W połowie posiłku w krzakach coś się poruszyło. Drak odrzucił swój niedojedzony kawałek mięsa i podniósł łuk, i kołczan, który leżał na ziemi. Ăw łuk zrobił sam niecały rok temu, podczas swojego nauczania. Mistrz Aaron nie miał tylu funduszy, by kupić miecz oraz broń dystansową. Po niemałych trudach, przy pomocy doświadczonego ÂŁowcy, chłopak zrobił dorodną broń. Później nauczył się strugać strzały i przyczepiać do nich groty oraz lotki.
Przyłożył łuk do ramienia, napiął strzałę i celował w krzak, który się poruszył. Po pięciu sekundach poruszyły się kolejne leszczyny. Drak momentalnie odwrócił w tamtym kierunku broń i puścił cięciwę. Można było usłyszeć cichy jęk.
- To nie jest żadne zwierzę, bowiem one boją się ognia, chociażem znam takie, które i tego się nie strachają. – Aaron wstał. Miał poważny głos - Według mnie, nie jesteśmy tu jedynymi ludźmi – wyciągnął swój miecz z leżącej nieopodal odpiętej od pasa pochwy.
Nagle z góry nadleciał bełt, który wbił się w prawy bok Samotnego ÂŁowcy. Ból był przeszywający. Jednym ruchem ręki wyjął bełt z ciała i go odrzucił.
- Drak, biegnij do lasu! Tu jesteśmy jak kaczki do wystrzelania!
Młodzieniec nie od razu posłuchał, ale już po chwili biegł między drzewami. W rękach nadal trzymał łuk, a u boku majdała mu pochwa. Zapomniałem strzał!, pomyślał. Usłyszał uderzenie miecza o miecz. Zaczął podążać w tamtym kierunku. Wiedział, kogo może tam spotkać. Na miejscu nie zawiódł się. Aaron i jakiś nieznany mu człowiek skrzyżowali swój oręż i patrzyli na siebie wściekłym wzrokiem. Przeciwnik jego mistrza był trochę mniejszy, jego ciemne włosy przypominały węgiel, a bursztynowe oczy piwo, które razem z Samotnym ÂŁowcą pili w karczmie w Wiritanie. Na jego przodzie widniał metalowy napierśnik. Był to jedyny element zbroi, jaką nosił.
Obydwoje odepchnęli się od siebie i od razu ich miecze znów zadźwięczały. Widać było, że Aaron lekko utyka na prawy bok, przez co jego ciosy były słabsze, lecz i wróg był ranny w nogę. Najwyraźniej musiałem go wtedy trafić. Gdzieś z lasu nadleciał kolejny bełt. Tym razem wbił się w udo ÂŁowcy, który momentalnie uklęknął z zaciśniętymi zębami. Miał uniesiony miecz nad siebie, bowiem wiedział, że jego przeciwnik uderzy. Mylił się tylko w jednym: człowiek z czarnymi włosami wymierzył cios trzy razy, a po każdym uderzeniu Aaron był słabszy. Czwartego ciosu mężczyzna nie wytrzymał. Jego oręż wypadł mu z ręki na ziemię. Bursztynooki wzniósł miecz. Po chwili przekonał się, że w nic nie trafił, bowiem Samotny ÂŁowca odturlał się w bok, ale przy tym wbił sobie głębiej bełt w nogę. Kolejny pocisk nadleciał niewiadomo skąd, lecz tym razem chybił. Przeciwnik ÂŁowcy był już przy swojej ofierze. Aaron zmarł, patrząc na miecz ciemnowłosego.
Po twarzy Draka zaczęła spływać łza. Nie żyła kolejna z osób, które były mu tak bliskie. Upuścił głowę w lewą stronę i ku swemu zdziwieniu ujrzał zakrwawioną strzałę. Tę samą, którą strzelił w krzaki w ukrytego przeciwnika. Od razu ją podniósł, napiął na trzymany w rękach łuk i wycelował. Zabójcy i ciała Aarona już nie było. Zawiesił na plecach broń, schował strzałę, poprawił pas i ruszył w stronę obozu. Okazało się, że przez pięć godzin błądził po lesie. Nieopodal była polanka, na której rosło pełno jakichś roślin. Drak mimo nauki zielarstwa, nie mógł ich teraz rozpoznać. Jego umysł był zamglony. Padł na ziemię i zasnął. Obudził się po godzinie, gdy usłyszał charakterystyczny skrzek ścierwojada. Wstał natychmiast, ale zanim zdążył dobyć miecza, jeden z ptakopodobnych stworów uderzył go w plecy. Upadł. Z lasu wyszły jeszcze trzy. Wszystkie stwory podeszły i zaczęły go boleśnie dziobać. Przeturlał się, ale po chwili jeden ze ścierwojadów stratował go. Drak był ranny, lecz po chwili wstał i wyciągnął miecz. Pobiegł w stronę lasu, ale to był zły ruch, bowiem tam stał jeszcze jeden ze stworów. W biegu ciął go, a potwór zaskrzeczał i padł zraniony na ziemię. Na nieszczęście chłopaka, reszta stada dogoniła go i zaatakowała. Uniknął prawie wszystkich dziobnięć, prócz jednego, które trafiło go brzuch. Skulił się, jęknął i zdobył się na ostatnie wysiłki. Podniósł przed siebie miecz i spojrzał na skrzeczące potwory. Po chwili wszystkie były martwe. Tylko jednemu udało się uciec. Wycieńczony Drak wrócił na polanę i przypomniał sobie lekcje magii uzdrawiania. Na jego rękach pojawiła się mgiełka.. Okiełznał ją i dodał energii, a ona przybrała na mocy. Zamknął oczy. Uformował mgiełce odpowiedni kształt i uwolnił ją. Wzniósł się lekko nad ziemię, a jego dusza jakby przeszła na inny świat, na Drugą Stronę. Po chwili otworzył oczy. Leżał już na ziemi i czuł się doskonale, jakby przed chwilą wstał z długiego snu. Pamiętał, że nigdy nie udawało mu się w pełni okiełznać mocy. Tym razem powiodło mu się.
Coś go szturchnęło w ramię.
- Obudź się, młodzieńcze, póki ci życie miłe. W tych stronach grasują zębacze – gdzieś obok rozległ się miły głos mężczyzny.
Szesnastolatek otworzył zaspane oczy i przekonał się, że jest wczesny ranek. Kilka kroków od niego jakiś chłop, może farmer, klękał i zrywał rośliny. Był wzrostu metr siedemdziesiąt, włosy były jasne, prawie siwe. Gdy spojrzał na chłopaka, ukazał się nos, który musiał być kiedyś złamany.
- Nazywam się Vilias. Kilka mil stąd jest moja farma. Miałeś szczęście, że tu przyszedłem. Koło ciebie zaczęły się kręcić kretoszczury – farmer podszedł do leżącego, który po chwili wstał i podał mu rękę na przywitanie.
- Dziękuję, ile mil stąd jest Mitra? – zapytał.
- Jakieś pięć, może sześć. Jeśli nie będziesz miał nic przeciwko, to zaproszę cię na obiad do siebie...
- Nie chcę sprawiać kłopotów. Miałem ciężką noc i mam kilka spraw na głowie – grzecznie odmówił. – Co pan w ogóle tutaj robił?
- Przyszedłem po zioła. Chciałem wysłać jakiegoś chłopa, ale tedy nagle wszyscy udali się do miasta – uśmiechnął się miło – Moja propozycja jest nadal aktualna.
- Dobrze więc, ruszajmy w drogę, dobry człowieku.
- Poczekaj chwilkę – Vilias znów zaczął zbierać rośliny – Wezmę jeszcze kilka i idziemy.
Po chwili szli już na wydeptanej leśnej ścieżce. Po kilku godzinach nad drzewami wyrósł wiatrak. Gdy wyszli z gąszczu, ujrzeli stodołę i dwa drewniane budynki.
- W tym po lewej mieszkam ja, żona i dwójka moich dzieci. W tym po prawej reszta hołoty, która tutaj pracuje – rzekł żartobliwym tonem.
Gdy podeszli przed sam dom, farmer wszedł do środka, a Drak poczekał na zewnątrz.
- Nikogo nie ma – powiedział z lekkim strachem w głosie.
Oboje ruszyli za wiatrak, gdzie, jak się okazało, płynęła ta sama rzeka, którą widział niedaleko obozu. Nad nią stała kobieta i dorosły mężczyzna, który w rękach trzymał dziwnie znajomy Drakowi łuk.
- Viliasie – powiedziała kobieta, gdy była już w ramionach męża – W rzece był trup jakiegoś mężczyzny – zaczęła szlochać – Na szczęście dzieci nie widziały tego.
- Jak on wyglądał? – zapytał szesnastolatek.
- Kim jest ten chłopak? – mężczyzna z łukiem podszedł do nich.
- Znalazłem go w lesie i zaproponowałem ciepły posiłek. Nie wiem, co tam robił, ale wyglądał na wycieńczonego – farmer wstawił się za młodzieńcem.
- Jak wyglądał ten martwy człowiek? – zapytał ponownie Drak.
- Twarzy nie widziałam, bowiem dryfował na brzuchu... a w dodatku nurt jest dziś dość szybki. Wiem tylko, że miał długie włosy i...
Nie słuchał dalej. Wiedział, że to Aaron, a ten chłop miał jego łuk, który najwyraźniej został wyrzucony na brzeg.
- Ten człowiek był moim ojcem – zaczął kłamać – W nocy jacyś ludzie nas zaatakowali. Uciekłem, jak najszybciej mogłem. A ten łuk...
Mężczyzna, trzymający broń, podszedł do młodego Samotnego ÂŁowcy i oddał mu znalezisko.
- Dziękuję. Teraz udam się do Mitry, czas mnie nagli. Jestem wam wdzięczny za wszystko – po tych słowach wyjął sakiewkę otrzymaną od strażnika za pobicie Herka i odszedł.
Wioska Mitra była dwa razy mniejsza od Wiritany, ale i tutaj nie zabrakło karczmy. Wojewoda miał na imię Telawal, a w tym czasie nie było go w mieście. Jedyna straż, która tu stacjonowała, wyruszyła dziesięć dni temu do Aryburgha, portowego miasta na wschód stąd. Drak wszedł do gospody. W środku były tylko dwie osoby: gospodarz i jakiś mężczyzna siedzący w kącie. Ruszył w jego stronę. Tamten odezwał się pierwszy do młodzieńca.
- Gdzie jest Aaron? Przecie to z nim miałem się spotkać.
- On nie żyje, Edric’u. Minionej nocy zostaliśmy zaatakowani przez nieznanych mi ludzi.
- Taka strata – ukrytą pod kapturem twarz ogarnął smutek – Jak się domyślam, to ciebie trenował przez te trzy lata, nieprawdaż? – zapytał po chwili.
- Tak, i jestem mu za to wdzięczny. Dlatego dopadnę tych zabójców i zemszczę się – obiecał Drak.
- Nie znam się za bardzo na tych całych Samotnych ÂŁowcach, ale wiem, że nie powinieneś podejmować pochopnych decyzji. Ale mogę ci pomóc. Wiesz, jak wyglądali sprawcy?
Szesnastolatek opisał tego zabójcę, który walczył z Aaronem. Nieszczęściem, drugi winowajca był ciągle ukryty.
- Wiem, że jakiś ciemnowłosy typek z towarzyszem zatrzymał się tu, w tej karczmie. Wynajęli pokój, ale teraz gdzieś poszli.
Drak wstał i wyciągnął miecz.
- Uspokój się chłopcze, mówiłem: zacznij trzeźwo myśleć. Zaplanuj pułapkę czy coś. Najlepiej dowiedz się, czy to oni – młody Samotny ÂŁowca ze złą miną schował broń do pochwy i usiadł – Jeśli już tu jestem, to chyba mogę ci powiedzieć to, co miał usłyszeć twój mistrz.
- A więc słucham z uwagą – ÂŁowca Nagród usiadł wygodnie.
- Na Ertiros był pewien mag, zwał się Nefarius. Zamieniłem z nim kilka słów i jakoś przypadliśmy sobie do gustu. Niedawno znów tu zawitał i odbyliśmy ciekawą rozmowę. Podobno Rhobar II wezwał trzynastu potężnych magów, by ci mieli wykonać jakieś zadanie specjalne. Za trzy dni wyruszą statkiem na Khorinis. Ale niech go zaraza, nie chciał mi powiedzieć, co nasz król zamierza.
- Tylko tyle? – zapytał Drak, kiedy Edric zamilkł na dłuższą chwilę.
- W zasadzie tak... słyszałem jeszcze, że zaufany generał króla zabił żonę Rhobara. Chcieli go zabić, lecz za zasługi wysłali do Górniczej Doliny na wspomnianym już Khorinis. Z rozkazu, zsyłają tam wszystkich, którzy popełnili jakieś przestępstwo. I nie myśl, że to błahe informacje. Aarona bardzo by je zaciekawiły – Edric wstał i rzekł na do widzenia – Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś spotkamy, Samotny ÂŁowco. Wtedy może ty mi coś ciekawego rzekniesz. Ale jak na razie życzę powodzenia w twoim zawodzie. Do zobaczenia.
Drak odprowadził Edrica do wyjścia swoim wzrokiem.
- Coś podać, chłopcze? – zapytał znienacka karczmarz.
- Nie, już wychodzę.
W karczmie było nadal pusto. Mało kto tu uczęszczał, bowiem była to wina ilości pieniędzy ludzi, którzy nie mogli sobie pozwolić na dużo rozrywki. Jednak teraz, prócz barmana, w gospodzie siedziało dwóch mężczyzn. Jeden miał ciemne włosy i bursztynowe oczy. Drugi także miał ciemne włosy, a jego wyraz twarzy pokazywał, że jest na coś zły.
- Daj jeszcze piwa – powiedział ten zły.
- Za chwilę, jak wyczyszczę szklanki, pójdę na zaplecze i doniosę nową beczułkę – odpowiedział nie racząc gości nawet spojrzeniem.
- Rusz rzyć, kręcirożnie zasrany, bo ci nogi z dupy powyrywam! – krzyknął bursztynooki.
Gospodarz lekko się zląkł, rzekł pod nosem ciche „już się robi” i wyszedł przez drzwi, które były za ladą. Po piętnastu sekundach dwójka mężczyzn usłyszała, jak coś na zapleczu się przewraca, lub spada.
- Co on tam do cholery robi? Chędoży się? Rusz się, bo sam tam przyjdę! – krzyknął i spojrzał na lewą nogę, która była zabandażowana. – Gnojek, który był z tym staruszkiem, musiał mieć aż tyle szczęścia i mnie trafić? Thorus, nie mogłeś szybciej zacząć strzelać? W dodatku później nas zaatakowało stado zębaczy i musieliśmy wrzucić ciało do wody.
- Nie narzekaj, Atorod, dobrze, że to noga, a nie głowa.
Nagle łeb bursztynookiego poleciał gwałtownie do tyłu, a po chwili leżał już na ziemi martwy. Człowiek zwany Thorus spojrzał na trupa i zobaczył, że w czole ofiary wbita była strzała. Odwrócił się od razu, ale zanim zdążył wyciągnąć miecz, czubek innego ostrza przystawiony był do jego brzucha.
- Za chwilę przybędzie tu straż. Najchętniej bym cię zabił, ale ciekawiej będzie, jak trafisz do tej Górniczej Doliny, o której trochę już słyszałem.
- Hah, myślisz, że twój plan jest bez skazy? Nikt nie wie nic o mnie. Nie wiem kim jesteś, ale zabiłeś mojego kumpla. Wiedz, że kiedyś cię znajdę i wtedy będziesz błagał o litość. – Thorus lekko się poruszył, lecz Drak nie pozwolił mu na więcej swobody.
- Postrzeliłeś dwa razy bliską mi osobę, a twój niby przyjaciel go zabił...
- A więc to ty byłeś tam w dole z tym wojownikiem? Gdybyś nie zabił Atoroda, to bym ci dal szansę poddania się, lecz teraz będziesz ofiarą, którą znajdę i wypatroszę! Nie będziesz spał po nocach, bowiem będziesz się bał, że we śnie poderżnę ci gardło! – próbował zastraszyć chłopaka.
- Dobrze mieć jakiś cel w życiu, i gówno mnie obchodzi, jaki ty sobie obierzesz. Straż będzie tu za pięć minut, więc muszę się zbierać. ÂŻegnaj.
W lewej ręce pojawiła się mgiełka. Po chwili Thorus osunął się na podłogę i spał. Drak spojrzał na Atoroda, który miał wbitą strzałę w głowę. Tę samą, którą postrzelił mu w nocy nogę. Wyciągnął zza pleców łuk, który zrobił rok temu i położył go koło ręki śpiącego. Podszedł do lady, wziął butelkę wina i rozlał trochę jej zawartości po podłodze. Na końcu położył ją tak, jakby pijany Thorus upuścił ją, upadając na ziemię. Po chwili Samotny ÂŁowca zniknął w wejściu do komórki, gdzie leżał także uśpiony karczmarz...