Autor Wątek: Dregoni  (Przeczytany 1518 razy)

Description:

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Marsik

  • Kopacz
  • **
  • Wiadomości: 102
  • Reputacja: 3
  • Płeć: Mężczyzna
Dregoni
« dnia: 25 Grudzień 2007, 00:52:25 »
Uwaga! To jest sklepka 4 mniejszych części, więc jest dużych rozmiarów. Być może napiszę następne części.

Dregoni
   

W stolicy państwa Kermon ludzie żyli spokojnie i z dostatkiem. Nikt im nie zakłócał ich nudnego i monotonnego bytu. Burmistrz mądrze rozporządzał stołecznym miastem Feriol. ÂŚwietnie wyszkoleni żołnierze byli przygotowani na każdego wroga. Nie ważne czy to ork, czy jakieś inne paskudztwo. Wygrywaliśmy wszystkie bitwy. Ja byłem jednym z nich. Elitarny wojownik na służbie u wodza. Dzień po dniu życie szło do przodu bez większych przeszkód. To miało się niedługo zmienić.
Cały nasz oddział zwiadowczy miał stawić się u burmistrza. Nikt z nas nie wiedział, o co chodzi. Gdy doszliśmy do pałacu, nadworny skryba pośpiesznie powiedział:
- Chodźcie szybko, z tą sprawą nie można czekać!
Udaliśmy się za nim. Dwór wyglądał wspaniale. Podłoga z marmuru. Ogromne filary. Pozłacane pomniki, które przedstawiały sylwetki poprzednich władców Feriol. Staliśmy teraz przed obliczem burmistrza Arthora.
- Witajcie. Zwołałem was tutaj gdyż mam pewne obawy. Na wschód od naszego miasta jest las. Za nim znajduje się wygasły od wieków wulkan ? mówił z powagą mer. ? Jednakże od pewnego czasu z niewiadomych przyczyn drzewa się palą. Niepokoi mnie to, dlatego chcę Grigonie, abyś sprawdził tamtejszy teren.
- Oczywiście, wyruszymy jutro z samego rana ? powiedział postawnie zbudowany mężczyzna.
- Nie! ? wykrzyknął burmistrz. ? Musicie udać się jak najszybciej.
- Dobrze. Zbiorę wszystkich ludzi, i udamy się w tamtejsze okolice.
- Ale jakie ma pan obawy? ? Spytałem z zaciekawieniem.
- Nie będę wam teraz mieszał w głowach, Maronie. Najpierw musimy dokładnie dowiedzieć się, o co chodzi. Nie zatrzymuje was. Idźcie i wracajcie jak najprędzej ? powiedział zaniepokojony burmistrz.
Bezzwłocznie udaliśmy się po zaopatrzenie. Wzięliśmy wszystko, co potrzebne do takiej podróży. Była godzina około osiemnasta. Słońce powoli chowało się za horyzontem. Wyruszyliśmy. Nie wiedzieliśmy, co nas tam czeka. Jednakże byliśmy doświadczeni, co nam bardzo pomagało. Będąc w połowie drogi, nasze konie zaczęły się dziwnie zachowywać. Tak jakby były niespokojne. Już od naszego wyruszenia z Feriol czułem jakby ktoś nas śledził. Nie mówiłem o tym ani Grigonowi, ani żadnemu z pozostałych zwiadowców. W powietrzu dało się czuć zapach spalenizny. Było pewne, iż jesteśmy blisko. Niespodziewanie strzała drasnęła Arkosa. Konie zaczęły biegać w panice. Jak najprędzej zeszliśmy z nich. Od strony uwalniającego się zapachu swądu wyskoczyły zakapturzone postacie. Miałem nadzieję, że będziemy rozmawiać, lecz wyjęli swe bronie. Były nimi długie, zakrzywione na końcu miecze. Postacie miały na sobie ciemnozielone szaty, ze wyszytym znakiem Mrocznych Elfów. Rzucili się na nas z impetem. Bez zastanowienia stanęliśmy do walki. Gdy zbliżyłem się do wroga zauważyłem, że to elf. Jego ubiór mi takowego przypominał. Byłem niemal pewny, iż to mieszkańcy lasów Grathlou, znajdujących się na południe od wulkanu. Jednak, czemu nas zaatakowali? Zawsze mieliśmy z tymi istotami dobre stosunki. Moje przemyślenia przerwał cios wyprowadzony przez wroga. Zdążyłem w odpowiedniej chwili sparować jego uderzenie i odpowiedziałem tym samym. Dźgnąłem go. Zaczął uciekać. Nie miałem zamiaru gonić za nim. Natychmiast ruszyłem na pomoc przyjaciołom, którzy byli wręcz oblegani przez wrogów. Po kilku minutach zaciętej walki z wyraźnie lepiej wyszkolonym wojownikami niż moja pierwsza ofiara, wygraliśmy.
- Czemu nas zaatakowali? ? Spytał Kernis ? Przecież jesteśmy do nich pokojowo nastawieni.
- Elfy bez powodu nie wędrują tak daleko od swych lasów ? Stwierdził Grigon ? Zauważyłem w ich oczach wściekłość, coś jakby opętanie.
- Mówisz o czarach? ? Zapytałem.
- Tak, ale nie o tych, które znamy. Czarną magię stosują czarnoksiężnicy do swych podstępnych czynów ? Wyjaśniał przywódca ? Coś złego czai się w okolicach wulkanu. No, ale już późno. Zjedzmy kolację, połóżmy się spać, a rano wyruszymy w dalszą podróż.
Grigon wyznaczył po dwóch wojowników na wartę. Zmienialiśmy się, co około dwie godziny.
O brzasku wszyscy wstaliśmy i przygotowaliśmy się do dalszej jazdy. Na całe szczęście spłoszone konie wróciły.
- Wyruszamy ? Powiedział dowódca ? Nie mamy czasu na dłuższą przerwę.
I tak wybyliśmy w dalszą wędrówkę. Nic nie zapowiadało tego, co miało się niedługo stać...
Coraz gęstsze opary dymów unosiły się w powietrzu. To już nie był zapach spalenizny.  Miałem obawy, że to jest dym wulkaniczny. Byliśmy już blisko. To było pewne. Raz po raz rzadsze drzewa, które miały mniej liści od poprzednich. I stało się. Wyszliśmy z lasu. Widok był straszny. Spalona ściółka, trawa. Było pełno popiołu, który wiatr roznosił coraz to dalej. Około dwustu metrów dalej był wielki wulkan. Zeszliśmy z naszych koni, które to przywiązaliśmy do pobliskich drzew. Wyciągnęliśmy nasz oręż. W końcu bezpieczeństwa nigdy nie za wiele. Podążyliśmy w stronę wulkanu. Ziemia stawała się coraz miększa, a my tak jakby zapadaliśmy się. Będąc u podnóża góry, Etmion coś zauważył:
- Patrzcie! Tam jest jakieś wejście! ? pokazując palcem trochę w lewą stronę.
- Gdzie? Nic tam takiego nie ma ? odpowiedziałem zdziwiony.
- Jest. Chodźmy bliżej ? przekonywał nas.
Tak też i było. Ukryte wejście. Nad nim było coś napisane. Jednakże był to język nieznany dla żadnego z nas.
- To jest napisane w mowie elfów ? odezwał się Kernis.
- Przeczytaj, musimy się dowiedzieć! ? krzyknął dowódca.
- ?SkĂślir nosu fra brisingr? ? odczytał z trudem.
- Co to znaczy? ? spytałem zaciekawiony.
- ?Osłoń nas przed ogniem? ? odpowiedział Kernis.
- Ja, Marun, ty Kernicie i Etmion wchodzimy. Reszta pilnuje koni i wejścia oczywiście ? rozporządził dowódca.
Już zapaliliśmy pochodnie, które miały nam pomóc w ciemnościach, gdy z wnętrza wulkanu wybiegły dziwne istoty wrzeszcząc przeraźliwie. W pierwszej chwili byliśmy zdezorientowani, lecz wraz z zbliżaniem się monstrów opanowaliśmy się. Widać, że nie przyszli na herbatkę. Rzucili się na nas ze swymi ogromnymi toporami, które normalny człowiek trzymałby w dwóch rękach. Oni trzymali je w jednej. To nie byli ludzie.
Legenda głosiła, że dawno temu pewni rządni władzy magowie próbowali stworzyć nową rasę. Gdy społeczeństwo się o tym dowiedziało, skazało ich na wygnanie. Podstępni czarnoksiężnicy rzucili jednak czar, który zamienił ludzi z małej wioski w nową rasę. Każdy z pojedyncza nazywał się ?Dregon?. Skąd ta nazwa? Otóż gatunkami, z których została ona stworzona byli ludzie i smoki. Potwory o zwinności człowieka i sile straszydła.
Walka trwała na dobre. Zaatakowali nas z całą swoją siłą. Ich potężne topory rozbijały nasze tarcze na małe kawałki. Nasze miecze odbijały się od nieziemsko grubych pancerzy, nie powodując nawet rys. Bystre oko Kernina zauważyło, że zbroje są cieńsze na przed ramieniach, o czym to poinformował nas. Dzięki temu nasze ataki były skuteczniejsze. Często z potwornym rykiem wypuszczali swe bronie z łap. Grigon był otoczony przez trzech Dregonów. Chyba jako jedyny miał tarczę zrobioną z wytrzymałej stali. Odpierał ataki i kontratakował. Jednak przed następnym ciosem nie zdołał się obronić. Kreatura dźgnęła go w klatkę piersiową przebijając zbroję. W porę na pomoc przyszedł Etmion, który w szale zadał parę potężnych ciosów wrogom, kładąc ich na ziemię. Usłyszeliśmy jedno słowo:
- Odwrót!
Jednakże nie było ono wypowiedziane przez naszego dowódcę, lecz przez Dregona. Wszyscy ryknęli głośno i uciekli w stronę spalonej ziemi. My, zbyt zmęczeniu długą walką nie podążyliśmy w pogoń. Natychmiast zaczęliśmy opatrywać rannych. Niemal każdy z nas miał jakieś obrażenia. Nawzajem sobie pomogliśmy. Po około godzinie wszyscy byli gotowi do drogi oprócz Grigona. Jego urazy wyglądały tragicznie.
- Musimy jak najprędzej wyruszyć w drogę powrotną! ? zawołałem wszystkich. ? Nasz dowódca może nie przeżyć nocy. Za chwilę udamy się do miasta.
Bez dłuższego zastanowienia wsiedliśmy na konie i zawróciliśmy do Feriol.
Byliśmy już przed bramą, gdy zatrzymał nas strażnik.
- Stać! ? krzyknął. ? Nie przejedziecie bez przepustki. Nowe rozporządzenie burmistrza.
- Rusz się! Jesteśmy oddziałem zwiadowczym. Nasz przywódca jest ranny ? odpowiedziałem zdenerwowany.
- Ah, tak. Pamiętam. Jedźcie.
Bez zastanowienia ruszyliśmy jak najprędzej do doktora. Mieliśmy o tyle pecha więcej, iż mieszkał on na drugim końcu miasta. Minęło trochę czasu zanim tam dotarliśmy. Wysłałem paru chłopaków, aby pojechali do burmistrza przedstawić mu sytuację.
- Co się stało? ? wybiegł przed swój dom lekarz. ? Ktoś został ranny?
- Tak. Nasz dowódca został zraniony mieczem ? odpowiedziałem.
- Szybko, wnieście go do środka. Długo tak leży?
- Jakieś dwie lub trzy godziny ? wtrącił Etmion.
   Thom opatrywał Grigona, a w międzyczasie pojechałem pod pałac mera. Kernis wraz z Burthokiem wyjaśniali wszystko burmistrzowi. Usłyszałem ostatnie zdania:
- ... zbyt silni. Nie wyglądali na ludzi.
- Gdyż nimi nie byli ? wszedłem w słowo zwiadowcy. ? To Dregoni.
- Kto?! ? spytał z niedowierzaniem władca.
- Połączenie smoka z? - nie dokończyłem zdania.
- Tak, wiem czym są te istoty, lecz nie wiedziałem, że mogli zajść tak daleko ? zmartwił się burmistrz. ? Mieliśmy sygnały z Trevios miasta położonego na południu kontynentu.
- I o niczym nas pan nie powiadomił? ? oburzył się Kernis. ? Byśmy wtedy byli lepiej przygotowani!
- Myślałem, że elfy z lasów Grathlou ich powstrzymają... ? zasmucił się.
- Głupcze! To niedorzeczne! Nie można polegać na innych, szczególnie w takiej sytuacji ? zbulwersował się Burthok.
- Jak śmiesz tak do mnie mówić! Straże! Wpakować tego śmiecia do więzienia na tydzień za obrazę burmistrza! ? wykrzyczał zdenerwowany. ? A wy wszyscy wyjdźcie stąd. Muszę przemyśleć co dalej.
Próbowaliśmy jeszcze dyskutować, ale zbyt wzburzony mer nie chciał nas słuchać. Wartownicy musieli wyganiać nas siłą. Jak najprędzej wróciliśmy do doktora, który już zakończył opatrywanie Grigona. Wyglądał tragicznie. Dużo szwów, pełno krwi na podłodze. Przerażony widokiem zapytałem:
- Co z nim?
- Nic mu nie będzie. Teraz musi dużo odpoczywać ? uspokoił Thom.
- Ile czasu to zajmie? ? wypytywałem.
- Cała jego kuracja potrwa około półtora tygodnia.
Ucieszeni tym, że dowódca będzie zdrów pojechaliśmy do stajni, aby tam nasze konie mogły w końcu odpocząć. Sami również potrzebowaliśmy snu. Każdy z nas poszedł do swego domu wypocząć po tak wyczerpującej podróży. Byłem już przed swym domem. Znajdował się około pięciuset metrów od siedziby doktora. Jako, że dużo nam płacili mogłem sobie pozwolić na luksus. Duża hacjenda, która ogrodzona była płotem. Wchodząc do środka poczułem w końcu ulgę.
- Jestem u siebie ? pomyślałem.
Jednakże moje przemyślenia długo nie potrwały, gdyż ktoś zapukał do drzwi. Była to dziewczyna o długich blond włosach, przepięknych niebieskich oczach i interesującej budowie ciała. Stała przedemną z niezbyt miłym wyrazem twarzy.
- Mam dla ciebie list ? powiedziała postać ubrana w zieloną szatę z kapturem.
- Jak masz na imię? ? spytałem oczarowany jej urodą.
- To nie jest ważne. Proszę, to dla ciebie.
Wręczyła mi kopertę do ręki i pobiegła w stronę domostw mych przyjaciół. Otworzyłem korespondencję i przeczytałem.
- Natychmiast stawcie się w sali wojennej. Sprawa nie może czekać.
Tylko tyle. Zdziwiłem się, nawet przez chwilę myślałem, że to jakiś żart, ale szybko wyrzuciłem tą myśl z głowy i pobiegłem założyć swą zbroję. Była ona zrobiona z wytrzymałej stali, wykuta w podziemnych kuźniach krasnoludów, które to chciały nam się tym sposobem odpłacić za pomoc w walce z orkami. Czym prędzej ruszyłem w stronę zamku. Po paru minutach byłem na miejscu. Z bliska kasztel wyglądał okazalej niż z daleka. Mury z wytrzymałego kamienia. Wieże usytuowane na krańcach fortecy. Całość wyglądała ciekawie. Jednak musiałem się spieszyć. Zacząłem biec. Przebiegłem przez kręte korytarze, parę schodków aż w końcu ujrzałem stopnie prowadzące w dół. Zszedłem po nich, a tuż przed sobą ujrzałem wielkie wrota, których pilnowało dwóch strażników.
- Maronie, szybciej! Wszyscy już czekają ? powiedział jeden z nich.
Wszedłem do środka. Widok był zadziwiający. Wysłannicy elfów, krasnoludów, ludzie z innych królestw przybyli tutaj. Nawet sam król państwa Kermon się zjawił. Wszyscy siedzieli w koło ogromnego stołu, na którym leżały mapy.
- Widzę, że wszyscy już jesteśmy ? zaczął naradę władca ? Każdy chyba wie w jakim celu się zebraliśmy. Naszym krainom grozi nowe niebezpieczeństwo. Dregoni...
Po tych słowach dało się usłyszeć wzburzenie na sali.
- .... zaatakowali parę sąsiadujących królestw. Musimy zebrać nasze siły i wspólnie stawić czoło przeciwnikowi, inaczej możemy nie przeżyć kolejnych piętnastu lat ? mówił dalej król.
- Ale jak to? ? spytał Erebil, władca elfów.
- Jakimś cudem Dregoni zaklinają istoty, które stają się im posłuszne ? odpowiedział suweren.
- Tak jak zrobili to z Mrocznymi Elfami z lasów Grathlou ? przypadkiem wypowiedziałem te słowa.
- A skąd ty o tym wiesz? ? spytał mnie Erebil. ? O tej informacji wiedzieliśmy tylko my.
- Należę do grupy zwiadowczej. Zostaliśmy wysłani na tereny niedaleko wulkanu ? na sali słychać wzburzenie. ? Jeszcze w lesie spotkaliśmy Mroczne Elfy, które nas zaatakowały. Gdy dojechaliśmy na miejsce zostaliśmy napadnięci przez Dregonów.
- Tak, dostaliśmy informacje o tym, że te przebrzydłe istoty wtargnęły do Grathlou. Podobno jacyś magowie rzucili na nich zaklęcie posłuszeństwa. Takowy czar nie trwa długo, więc się nie martwiliśmy ? opowiadał elfi król. ? Co się okazało utrzymywał się o wiele dłużej. Zaniepokoiłem się, a coraz więcej przychodziło wiadomości o pustoszeniu okolic Grathlou przez owe istoty.
- Dobrze. Wyjaśniliśmy całą sytuację. Teraz czas zagłosować ? mówił z powagą władca Kermon. Kto jest za, aby stawić czoła Dregonom? ? zapytał król. ? niech każdy z was się nad tym zastanowi. Wznowimy rozmowy za piętnaście minut.
Większość istot znajdujących się na sali wstała i dyskutowała na temat wojny. Ustalenia trwały mniej niż zasugerowany czas, a wszyscy już wrócili na swe miejsca. Król zaczął przemowę:
- Teraz po kolei niech każdy z przedstawicieli opowie się po jednej ze stron. Proszę może ty zaczniesz Voisurze.
- A więc tak. My krasnoludy mieszkamy na mroźnej północy w większości pod ziemią. Nie sądzimy, aby te monstra doszły aż tak daleko. Jesteśmy na nie.
Po raz kolejny wzburzenie na sali.
- Jestem Aonil. Władca elfów z Mersul. Nie weźmiemy udziału w wojnie.
I tak paru wysłanników głosowało.
- Więc tylko Kermon, EdrĂŠon i Avalon są za. Nie bierzemy udziału w tym konflikcie zbrojnym ? powiedział zasmucony władca. ? Dziękuję wszystkim za uczestnictwo w spotkaniu.
Każdy kolejno wychodził wraz z gwardią przyboczną. Niektórzy w smutku, inni przerażeni. Wiele było wyrazów twarzy. Jednak wiedziałem, że król tak tego nie zostawi. Po zebraniu wróciłem do domu, w którym czekał Grigon. Byłem zdziwiony. Opowiedział mi, iż przyszła do niego piękna niewiasta, która używając nieznanego mu czaru, wyleczyła jego rany. Było to o tyle dziwne, iż poczuł tylko coś jakby wiatr przeszedł po jego skórze. Zaintrygował mnie tym. Nie wiedziałem, co myśleć na ten temat. Gadaliśmy jeszcze około trzydziestu minut, gdy usłyszeliśmy bicie w dzwon. Nie był to zwykły, kościelny, lecz oznaczający atak na miasto. Bez namysłu ruszyliśmy po nasze uzbrojenie. Przywdziałem zbroję z wytrzymałej stali, długi miecz oraz dla bezpieczeństwa dwa sztylety. Pobiegliśmy w stronę placu wojskowego, gdyż tam w razie najścia mieli zgłosić się wszyscy na służbie.
- ÂŁucznicy, kusznicy na południowy mur! Prędzej ? krzyczał generał. ? Piki przed bramę.
- Co się dzieje? ? spytał stojącego obok wojownika Grigon.
- Dregoni są paręset metrów od wierzei.
Ta informacja nas zszokowała.
- Jakim cudem dotarli tak blisko niezauważeni? ? pytałem się w myślach.
- Sorcynie, wyjedź ze swym oddziałem zwiadowczym po pomoc do Ralhrab. Potrzebujemy wsparcia.
- Tak jest. Już wyruszamy ? odpowiedział posłusznie.
- Reszta pod południową bramę!
Wszyscy ruszyli bez namysłu. Do wierzei nie było daleko. W oddali dało się słyszeć ryk monstrów. Dla niektórych mógł być przerażający. Jednak żaden wyszkolony wojownik nie powinien się bać. Doszliśmy pod furtę. Wszyscy byli już przygotowani. ÂŁucznicy na murach przygotowani na sygnał do ataku. Pogoda zaczęła się pogarszać. Coraz to ciemniejsze chmury nadciągały nad Feriol. To nie wróżyło dobrze. Stałem wraz z Grigonem, czekając na jakiś rozkaz. Podszedł do nas dowódca straży i powiedział:
- Ty dowodzisz oddziałem zwiadowczym? ? spytał patrząc na mego przyjaciela.
- Tak, ja. Jakieś komendy?
- W stajni czeka cała konnica z Feriol. Idźcie tam. Będziesz dowodził jazdą naszego miasta ? po tych słowach Grigon wyglądał jakby był zakłopotany. ? Pojedziecie przez wschodnią bramę i na sygnał zaatakujecie Dregonów.
- Jaki sygnał? ? spytałem.
- Wypatrujcie zapalającego się krzaku na osamotnionej górze.
Nie wiedziałem o co chodzi, ale Grigon najwyraźniej zrozumiał, kiwając głową. Pędem udaliśmy się do stajni. Jak powiedział dowódca była tam cała kawaleria Feriol. Wchodząc, wszyscy zwrócili swój wzrok na nas.
- Mamy zadanie. Wyjeżdżamy przez wschodnią bramę, czekamy na znak i szarżujemy oddziały wroga.
- To ma być element zaskoczenia? ? spytał Plulcan.
- Tak. Wyruszamy! Nie ma czasu do stracenia ? ponaglał Grigon.
I tak wybyliśmy. Pełni nadziei w powodzenie akcji. Różne grymasy pojawiały się na twarzach jeźdźców. Przejeżdżając przez bramę, żegnały nas płaczem kobiety. Każdy wiedział, że to nam nie pomoże. Jadąc czuć było zapach Dregonów. Dało się słyszeć ich rozmowy, językiem dla nas nieznanym. Grigon dał znak do zatrzymania się. Nasze położenie można było określić jako niewielkie wzniesienie, z którego widać było co się dzieje przed południową bramą. Wrota otworzyły się, a z miasta wyszły oddziały prowadzone przez generała Agrutha. Dumnie kroczyli ze sztandarami. Zatrzymali się niedaleko od furty. Można było przewidzieć plan. Poczekają aż wróg się zbliży, a wtedy ruszą do ataku, zalewając agresora gradem strzał. Dregoni maszerowali wprost na nich. Nie minęła chwila gdy zaczęli biec. Ze swymi toporami w łapach, krzyczeli przeraźliwie. Całe wojsko sprzed bramy ruszyło na nich. Poleciały strzały. Grigon zauważył znak mówiąc:
- Atak! Do boju!
Wszyscy posłusznie wyruszyli. Bitwa była nieunikniona. Zbliżaliśmy się coraz to bliżej, coraz szybciej. Nastąpiło starcie. Zaskoczeni wrogowie nie zdążyli zareagować i paru z nich padło trupem. Zeskoczyłem z konia, który został zraniony czymś w rodzaju włóczni. Uderzyłem na najbliżej znajdującego się przeciwnika. Mój pierwszy cios sparował i wyprowadził kontratak. Wybroniłem się, lecz silny wróg swym toporem wybił mi miecz z ręki. Na całe szczęście miałem sztylety. Szybki ruchem wyciągnąłem je i naskoczyłem na najeźdźcę przecinając mu tętnicę szyjną. Ryknął przeraźliwie i padł na ziemię. W oddali zauważyłem kogoś przypominającego maga. Rzucił on jakiś czar i paru wojowników skonało na polu walki. Były tam również zakapturzone postacie. Uświadomiłem sobie, że to opętane quendi. Bez większego namysłu krzyknąłem jak najgłośniej potrafiłem:
- Elfy!
Zamieszanie stało się większe, gdy strzały tych istot dosięgły bramy miasta. Nasze oddziały powoli pokuperdały. Magowie gromadzili się szybko. Ich czary powodowały spustoszenie w naszej formacji.
- Odwrót! Za bramę! ? krzyczał Agruth.
Wszyscy zawrócili. Zdążyliśmy zamknąć wierzeje zanim Dregoni wdarli się do środka. Nacierali na bramę. Dostaliśmy informacje, iż cała ludność ma wycofać się z miasta przez tunel wydrążony wiele lat temu.
- Zwiadowcy! Wszyscy jedziecie do Vamlin, miasta krasnoludów. Tam uda się cały lud.
Tak też zrobiliśmy. Nie było po co się sprzeciwiać. To tylko mogło pogorszyć sytuację. Generał wydał rozkaz, aby bramy broniły trzy oddziały. Reszta ma odeskortować mieszkańców do Vamlin.
- Percasie, gdy Dregoni wedrą się do miasta udasz się z tym listem do krasnoludów ? powiedział szeptem dowódca.
- Tak jest. To był zaszczyt służyć dla pana ? oznajmił goniec.
Nie trwało długo, a monstra sforsowały bramę. Koniec był blisko. Potwory bez litości wybiły ostatnie zastępy wojsk w Feriol. Miasto zostało zdobyte?
« Ostatnia zmiana: 25 Grudzień 2007, 00:56:59 wysłana przez Marsik »

Forum Tawerny Gothic

Dregoni
« dnia: 25 Grudzień 2007, 00:52:25 »

 

Sitemap 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 
top