Forum Tawerny Gothic
Tereny Valfden => Dział Wypraw => Wątek zaczęty przez: Patty w 19 Sierpień 2011, 11:19:34
-
Nazwa: Dostawa do reflektorium
Wymagania: Podstawowa umiejętność pisania i trzeźwe myślenie
MG: Gordian
Ilość wykonujących: 2 (Patty i Julian)
Nagroda: ÂŁupy z zadania
Po chwili, już ze sprzętem, stanęłam nieopodal bramy siedziby Bractwa, czekając na towarzysza, zastanawiając się mimochodem, jak się sprawdzi. Ja zresztą też.
Portret:
(http://images35.fotosik.pl/374/c4745415b237463e.jpg)
Ekwipunek:
1. Broń:
Nazwa broni: Krasnoludzkie ostrze
Rodzaj: Miecz
Typ: Oburęczny
Ostrość: 22
Wytrzymałość: 14
Opis: Miecz ten wykuty został z 60 sztabek stali a jego zasięg wynosi około 1,4 metra. Ostrze to wykonane zostało przez prawdziwych mistrzów kowalstwa w krasnoludzkim mieście Ekkerund.
Wymagania: Walka bronią sieczną [75%]
2. Broń:
-
3. Broń:
Nazwa broni: Miecz
Rodzaj: miecz
Typ: jednoręczny
Ostrość: 22
Wytrzymałość: 14
Opis: Wykuty z 55 sztabek stali o zasięgu 0,9 metra.
Wymagania: Walka bronią sieczną [75%]
4. Broń:
-
Odzienie:
Nazwa odzienia: Kubrak wędrowca
Rodzaj: brak
Typ: strój
Wytrzymałość: 1
Opis: Uszyty z 100 kawałków lnianego płótna.
Statystyki postaci:
Specjalizacje:
Walka bronią sieczną [75%]
Walka bronią obuchową[50%]
Walka tarczą [50%]
Używanie zbrój miękkich
Umiejętności nabywane:
+ Akrobatyka
+ Ciało atlety
+ Intuicja
+ Koncentracja
+ Kradzież kieszonkowa
+ Telekineza
+ Znajomość języka Draconów
Umiejętności rasowe:
+ Potencjał magiczny
+ Potencjał chemiczny
+ Ciało z gliny
+ Ulubieniec bogów
+ Bystry umysł
Magia:
Urangol
I stopień wtajemniczenia
- Wyostrzenie zmysłów
- Przemiana w kruka
- Duchowe wypalenie
II stopień wtajemniczenia
Naurangol
I stopień wtajemniczenia
-
Julian szybko pobiegł po rzeczy i był gotowy do wyprawy. Zastanawiał się jak się sprawdzi, w końcu to jego pierwsza wyprawa.
Przed bramą stała jego towarzyszka.
Portret :
(http://www.wgraj.org/uploads/photos/simple/cbd0d23a98b2cf2ee070bda6d5c56799.jpeg)
Ekwipunek
Broń 1:
Nazwa broni: Miecz obywatela
Rodzaj: miecz
Typ: jednoręczny
Ostrość: 13
Wytrzymałość: 6
Opis: Wykuty z 55 sztabek mosiądzu o zasięgu 0,9 metra.
Wymagania: Walka bronią sieczną [50%]
Broń 2:
brak
Broń 3:
brak
Broń 4:
brak
Odzienie
Nazwa odzienia: Kubrak wędrowca
Rodzaj: brak
Typ: strój
Wytrzymałość: 1
Opis: Uszyty z 100 kawałków lnianego płótna.
Wymagania: brak
Statystyki postaci
Specjalizacje:
*Używanie zbrój miękkich
Umiejętności nabywane:
*Walka bronią sieczną [50%]
*Akrobatyka
*Intuicja
Umiejętności rasowe:
*Potencjał magiczny
*Potencjał chemiczny
*Ciało z gliny
*Ulubieniec bogów
*Bystry umysł
-
- Zaraza, jak ciemno... - Mruknęłam i pozdrowiłam gestem przybyłego właśnie towarzysza - Jak samopoczucie z rana? -- Spytałam, taksując go wzrokiem, jednocześnie oceniając.
-
-Dobre, dziękuje. Mam nadzieje, że ta ciemność nie przeszkodzi nam w wyprawie...
-
//:Instrukcje były podane więc mogliście ruszać. ;]
-
Sięgnęłam dłonią po wodze konia i wskoczyłam lekko na siodło, szykując się do drogi. Poprawiłam jedynie pas z mieczem i zerknęłam na mojego towarzysza.
- Jedźmy zatem - Rzuciłam w jego stronę i spięłam konia piętami. Rumak ruszył, wyjeżdżając za bramę, wprost w zamieć śnieżną. Naciągnęłam kaptur na twarz, by ochronić się przed mrozem i ruszyłam traktem.
-
Julian wskoczył na swego konia i pognał za towarzyszką. ÂŚnieg utrudniał widoczność, na wszelki wypadek sprawdził czy miecz leżał dobrze w pochwie.
Na widok śniegu, Julian pomyślał:
-Jak za starych dobrych czasów
-
Utwardzony trakt wiodący na farmy był utrzymany w dosyć dobrym stanie. Mimo że lekko przyprószony padającym wczoraj śniegiem to i tak jechało się wybornie. W oddali widać było blade światła w oknach zabudowań, lecz przed wami był jeszcze spory kawałek drogi.
-
Koń stąpał spokojnie po ubitej, lecz lekko zaśnieżonej ziemi, a sama obserwowałam okolicę. Stary nawyk, który nigdy do końca mnie nie opuścił, a zawsze się przydawał. Zerknęłam na towarzysza i trąciłam konia stopą; rumak, posłuszny poleceniu odbił nieco na prawo, zbliżając się do konia Juliana.
- Nie było okazji... Patty - Powiedziałam do mężczyzny w siodle, który na oko zdawał się co najmniej dwukrotnie starszy ode mnie - Czemu właściwie wstąpiłeś do Bractwa? -- Spytałam, licząc, że pogawędka skróci nieco męczącą jazdę w zimnie.
-
Podróż powoli mijała Julianowi, choć ten wydawał się nie przejmować tym. Pogwizdując wesoło pomyślał:
-Miła przejażdżka, jestem ciekaw co nas czeka na farmie.
Oderwany od myśli słowami towarzyszki:
-Miło mi, jestem Julian. Czemu wstąpiłem do Bractwa? Znudziło mi się działanie na własną rękę. I lubię mieć jakiś cel. Chciałem poznać ludzi, o kulturze wyższej niż klienci tutejszych karczm
-
Tak myślimy:)
-Tam mówimy:)
-
- Ponoć warto mieć w życiu jakiś cel - Odparłam zamyślona, wpatrując się w drogę przed sobą. ÂŚnieg wciąż prószył, nie pozwalając dojrzeć dalekich szczegółów, ja jednak bardzo lubiłam śnieg. Może dlatego, że nie miałam z nim zbyt wiele kontaktu - Choć co do karczm, proponuję zajrzeć do Obieżyświata. Tam jest całkiem niezłe towarzystwo, i do szabli, i do szklanki - Powiedziałam, wspominając przepite w tamtejszej oberży pieniądze.
-
-Obieżyświat... Obiecująca nazwa, z przyjemnością wpadnę na kielich wina. ÂŚmieszne, wędrujemy ku naszemu wspólnemu celowi. Wędrówką jest życie człowieka. - Ostatnie zdanie Julian wymówił z uśmiechem na twarzy.
-
Otoczeni przez tak filozoficzne myśli dotarliście do pierwszego rozjazdu. Trakt wiódł dalej w kierunku ciemnej ściany lasu oraz rozbiegał się w prawą i lewą stronę. Wy mieliście skręcać w lewo, ale kto wie czy nie wpadnie wam do głowy pomysł wycieczek w dalsze zakątki wyspy..
-
-O, rozjazd! Proponuje skręcić w prawo, zwiedzimy las, a w razie niebezpieczeństwa zawrócimy.Co ty na to? - rzekł Julian do Patty.
-
- Wiesz... - Zamyśliłam się - Kucharz gadał, że trzeba jechać w lewo. Na chłopski rozum zatem powinniśmy jechać właśnie w lewo. Choć z drugiej strony ten, którego szukamy mógł skręcić w prawo i pożarły go dzikie bestie... Cóż, podsumowując, lepiej jechać w lewo, tak mi się przynajmniej wydaje.
-
No dobrze. Choć osobiście nie sądzę, że ten, którego szukamy wjechał do lasu. Ruszajmy więc w lewo.
-
- Najwyżej zajedziemy tam w drodze powrotnej lub innego dnia - Odparłam - Teraz mamy zadanie do wykonania... - Po tych słowach spięłam konia i ruszyłam w lewą odnogę. Kopyta głucho uderzały o śnieg, a sama rozglądałam się pobieżnie po okolicy.
-
Po kilku minutach byliście już wśród farm. Psy ujadały straszliwie gdy wjechaliście w większe skupisko chat służące tutejszym ludziom (i nieludziom także) za schronienie i punkt regeneracji sił tak nadwyrężonych całodzienną pracą w polu i na samych farmach. Największym z domostw była lokalna karczma, w której spotykać się zwykł "kwiat" tutejszej ludności. Prawdę mówiąc przybywał tutaj każdy bez względu na wiek czy zamożność. Spotkać tu można było i niewielkie pacholęta ledwo poruszające się na swych małych, króciutkich nóżkach jak i starych wyjadaczy raczących wszystkich zebranych opowieściami o dawnych wojnach, bitwach i potyczkach, o których sami dowiadywali się z podań swych ojców i dziadów. Wśród kilku wozów zauważyliście również ten należący do Bractwa. Przykryty grubą plandeką skrywał zapasy, które od dwóch dni miały już przebywać w spiżarniach zakonu. Kilka metrów dalej stał drugi i trzeci podobnie załadowany wóz - jak widać zamówienie było spore.
-
Rozejrzałam się po całej tej ciżbie i westchnęłam tylko cicho, mrucząc pod nosem coś, co podejrzanie brzmiało jak "hołota". Mimo to skierowałam konia w stronę wozów z zaopatrzeniem, mimochodem zastanawiając się, jak je stąd zabrać. Rumak powoli szedł naprzód, by dać czas na odejście ludziom i nieludziom z drogi. Uznałam, że to nie czas ani miejsce na pokaz siły. Po chwili dotarłam do wozów i spojrzałam nieco bezradnie dookoła, szukając wzrokiem jakiegokolwiek osobnika, który byłby za całe to zamówienie odpowiedzialny.
- Masz jakiś pomysł? - Zwróciłam się do Juliana.
-
//:ÂŻeby była jasność. Jesteście w nocy w środku wioski. Nie dość, że noc to jeszcze zima. Mróz jak jasny pieron, normalnie smark w nosie zamarza. Na placu przy wozach nie ma nikogo. Wszystko grzeje tyłki w domach pod pierzynami bądź siedzi w karczmie.
-
Julian rozejrzał się wokół miejsca, gdzie stały wozy.
-Wozów dużo, koni mało. Możemy połączyć wszystkie wozy i usiłować dopchać się nimi do Bractwa. Tylko czy konie wytrzymają. Niestety, na pomoc tutejszych mieszkańców nie możemy chyba liczyć. Może wejdę do karczmy i popytam ludzi o osobnika, który miał tego pilnować? Lepsze to niż stanie na zimnie.
-
- Chodźmy zatem razem - Odrzekłam, schodząc z konia. Na takim mrozie nawet nie chciałam próbować szukać jakiejkolwiek stajni, dlatego po ludzku przywiązałam konia do palika stojącego pod karczmą, de facto do tego właśnie służącego. Koń nie człowiek, chwilę na mrozie może stać. Chuchnęłam na odchodne w dłonie i pchnęłam drzwi karczmy, wchodząc do środka.
-
Julian wszedł do karczmy, na chwile wszystkie oczy skierowane były na niego.
-Dobry wieczór. Szukamy kogoś odpowiedzialnego za stojące nieopodal wozy.
-
Dosłownie pod rękawem przebiegł Ci młody chłopak, który dobiegając do obu koni złapał je za uzdy i wprowadził za zajazd gdzie znajdowała się stajnia. Szybko oporządził konie ściągając siodła, oczyszczając sierść i kopyta oraz narzucił każdemu z nich grubą derkę wiązaną w taki sposób by nie przeszkadzała zwierzęciu. Koń też czuje zimno i wszyscy w wiosce o tym wiedzieli dlatego wejście do stajni wybudowanej z grubych bali przetykanych wiórami znajdowało się w miejscu osłoniętym od wiatru. Dodatkowo boksy dla koni przylegały do jednego z trzech kominów zajazdu co jeszcze bardziej "podgrzewało atmosferę" tam panującą.
Gdy weszliście do środka ujrzeliście kilkudziesięciu kmieci i lokalnych rzemieślników zasiadających przy stołach zastawionych jadłem i napitkiem, którego lwią część stanowiło ciemne, słodowe piwo. Nikt zbytnio nie zdziwił się waszym przybyciem, w końcu okoliczne farmy założone były na ziemiach Bractwa, więc można było powiedzieć, że byliście w domu. Po "domowemu" zachowywali się również obecni uprzejmie kłaniając się gdy przechodziliście bądź zapraszając do kilku chwil odpoczynku i lekkiego posiłku w ich gronie.
-Witam Was!- zwrócił uwagę niski basowy głos grubego karczmarza o łysym czerepie i sumiastych wąsach. -Rad jestem, żeście nas odwiedzili w tę nieprzyjazną porę. Nie znamy się pewnie, jestem Olgier karczmarz i przedstawiciel tutejszej wioski. Co was sprowadza jeśli można zapytać?
//: Nie rozumiem waszego ponurych założeń. Zmieniamy się, bractwo ma być lubiane i szanowane. Nikt się was nie będzie lękał jak to dawniej było. Trochę luzu i pogodnego nastawienia do życia.
-
- Witamy i my! - Uśmiechnęłam się wesoło, bezbłędnie wyczuwając pozytywną atmosferę miejsca - Ja jestem Patty, dawny i dzisiejszy zakonnik Bractwa. Przybyliśmy tutaj po zapasy, po które jakoby ktoś już tu miał być... Tak więc spytam dla jasności; nie było tutaj kogoś, kto trzy dni temu zgłosiłby się po wozy z żywnością? Bylibyśmy radzi, wiedząc, gdzie pachołek się podziewa, bo kucharz niemalże od zmysłów odchodzi, wszak bliźni powinni sobie pomagać - To rzekłszy, powiodłam tęsknym spojrzeniem po stołach, na których stały niemal przelewające się kufle z piwem.
-
-Witaj dobry człowieku. Z chęcią napiłbym się tutejszych specjałów. Ale niestety nie mogę.
Julian podobnie jak i Patty z tęsknotą spojrzał na złocisty płyn w kuflu.
-
-Ano jest tutaj.- rzekł kiwając twierdząco głową - Przyjechał, ale w drodze złapała go straszna śnieżyca, tak, że pomylił zjazdy i spędził całą noc w lesie. Szczęście, że nic go nie zjadło. Niestety, ale takie nocki w lesie nie są zbyt zdrowe i naszego przybysza zmogła choroba. Od południa leży w sieni na górze. Gorączka go trawi potworna i ledwo oddech łapie. Próbowaliśmy mu pomóc, ale na nic nasze lekarstwa. Posłać po druida nie ma kogo a i do Bractwa strach jechać, bo na rozstaju ostatnio wataha wilków się kręciła. Leży więc biedak, a moja córka się nim zajmuje. Jeśliście, które medyk lub alchemik to weźcie dopomóżcie a jak nie to sam nie wiem.
//: Czemu nie możesz? Złożyłeś śluby czy boisz się po spożyciu konno jeździć? ;p
-
-To może pojadę po druida. Ani ty, ani ja lekarzami nie jesteśmy. A skoro wataha wilków przy drodze do Bractwa to i my nie przejdziemy. Co myślisz?
-
Zmartwiłam się nieco, słuchając wieści o pomocniku kucharza. Potarłam w zamyśleniu policzek, zastanawiając się, co dalej.
- Niestety, ja nie mam żadnych zdolności w tym kierunku. Co do wilków... Skoro tutaj dojechaliśmy, to i wrócić możemy. Zaś według mnie bezpieczniej będzie podróżować razem, wszak noc i ziąb jest. Jeszcze śnieżyca przyjdzie i gotowyś się zgubić.
//Pewnie za rogiem stoją i suszą :D
-
-Nie marnujmy czasu!
Julian bez ostrzeżenia wybiegł po konia.
//Stać nie stoją, chociaż wataha wilków w jakieś gwarze to patrol policji. Koń sie boi jechać, gdy jeździec nie trzeźwy więc muszę koniowi też coś dać.
-
Przez dłuższą chwilę stałam, próbując zrozumieć, czemu Julian właściwie wybiegł i co dokładnie zamierza zrobić. Potrząsnęłam głową i zwróciłam się w stronę karczmarza.
- Wybacz, Olgierze, ale nie powinnam zostawiać towarzysza... Bywaj. - Po tych słowach wyszłam za Julianem.
-
Julian wybiegł z karczmy. Osiodłał konia i zaczekał na swoją towarzyszkę. Gdy się pojawiła rzekł:
- Rozumiem, że wracamy do bractwa po lekarstwa dla pachołka. Bez niego i tak nie poradzimy sobie z wozami.
Miejmy nadzieje, że nie spotkamy wilków.
-
Dotarłam do stajni i w milczeniu wysłuchałam słów towarzysza.
- Porywczy jesteś.... Nawet bardzo - Odparłam - Cóż, nie powinniśmy zostawiać tego człowieka w potrzebie - Po tych słowach osiodłałam konia i wskoczyłam na siodło - Pewny jesteś, że do Bractwa? - Spytałam tylko.
-
-Sądzę, że to będzie najroztropniejszy wybór. Chyba, że masz jakieś spostrzeżenia, które wpłynęłyby na wybranie innej opcji.
-
- Kucharz nas prosił o przywiezienie żywności, raczej nie chodziło mu o pachołka, gdy mówił o dostawie - Odparłam, przekrzywiając głowę jak zaciekawiony ptak, gest, który zapożyczyłam od swojej zwierzęcej formy - Lepiej wrócić do środka i spokojnie wszystkiego się dowiedzieć niż tłuc w taki ziąb - Po tych słowach spokojnie zeszłam z konia i wróciłam do ciepłej, spokojnej karczmy.
-
"W zasadzie ma racje, zachowałem się zbyt impulsywnie, mogło to wpłynąć na powodzenie misji. Lepiej wrócę do karczmy i napije się gorącej herbaty, to otrzeźwi mój umysł" - pomyślał. Julian zeskoczył z konia i wszedł do karczmy za swoją towarzyszką.
-
-Widzę, żeście zaniechali swoich planów. Coś się stało? - zapytał nieco zaskoczony Olgier gdy ponownie zjawiliście się w drzwiach.