Nazwa wyprawy: Przeprawa łowcy - Kenneth
Prowadzący wyprawę: Rowan
Wymagania do uczestnictwa w wyprawie: ukończenie zadania szkoleniowego u Respeva
Uczestnicy wyprawy: Kenneth
- Wyruszę bezzwłocznie
Odparł Kenneth i ruszył w kierunku północnej bramy.
Kiedy oddalił się od dziwnego zakątka zamieszkanego przez elfa wbrew sobie ork poczuł ulgę. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że jeszcze kilka lat wcześniej, Rowan mógłby go uznać za zwierzynę. Zbliżając się do bramy zaczął się zastanawiać jak on sam zareagowałby na widok elfa w poprzednim świecie. Wyszczerzył kły w przerażającym uśmiechu. Oczywiście spróbowałby go zabić i oskalpować razem z uszami, żeby pokazać braciom z jakim dziwnym człowiekiem mógł walczyć. Na widok przerażonych przechodniów zgasił uśmiech. Dobry humor towarzyszył mu jednak aż do granic lasu.
Las, przywitał go chłodnym wilgotnym objęciem cienia i świeżego mchu. Obserwując własne, głębokie ślady na tym miękkim gruncie ork uznał, że to doskonała pora na polowanie. Po około kilometrze las zgęstniał, odrobiny słońca które docierały do gruntu migotały zgodnie z ruchami liści na wietrze. Wciąż było wcześnie rano, rosa w lesie dopiero odparowywała. Człowiek, pewnie mógłby się zgubić w takim miejscu. Ale nie ork. Orkowie toczą większość wojen w małych, liczących po kilku osobników oddziałach rozproszonych po terernie wroga. Umiejętność precyzyjnego poruszania się po obcym terenie korzystając podświadomie z najmniejszych sugestii środowiska: kierunek zwrotu kwiatów, gęstość mchu, jasność i kąt padania światła jest uczona tak wcześnie w życiu orka i jest dla nich tak naturalne, że nieuważny badacz mógłby pomyśleć, że to cecha wrodzona.
Kiedy ścieżka zniknęła pod ściółką Kenneth poczuł znajomy dreszcz emocji. Łowy. Rozejrzał się uważnie. Jeszcze nie przekroczył niewidzialnej granicy. Wciąż jest w królestwie ludzi. Większość dzikich zwierząt nie zapuscza się tak blisko ludzkich siedzib. Mimo to, nałożył cięciwę na łuki strzałę na cięciwę. Ugiął kolana i zaczął poruszać się ostrożniej. Nazwanie tego skradaniem byłoby obrazą dla tej szlachetnej sztuki, ale przynajmniej przestał być toczącą się po lesie górą.
Kiedy dotarł na polanę nie było w nim już ani śladu nonszalancji z jaką opuszczał miasto. Był czujny jak za liniami wroga. Wciągnął głęboki wdech nosem. Doszedł go delikatny zapach krwi. Inne drapieżniki są niedaleko. Albo żerowały niedaleko niedawno. Zapowiadały się dobre łowy.
Kenneth ukląkł i usiadł na pięty jakieś dwa drzewa przed polaną. Nie miał wątpliwości, że Rowan go tu znajdzie, a wolał nie wystawiać się aż tak na widoku bez potrzeby. Położył łuk i strzałę na kolana. Zamknął oczy. Wyostrzył pozostałe zmysły.
- Przodkowie, poprowadźcie mnie przez tę misję ściężką honoru.
Tatuaże na rękach zaswędziały.
Przodkowie są zadowoleni.