– Mi tam latają koło dupy. Nic mnie nie obchodzą i niech sobie żyją i robią, co tam chcą, byleby nie wtrącać się w nasze sprawy – Marduk odrzekł Patricii. Dopił swój kufelek wina. Zamyślił się. Marduk szczerze życzył anielicy powodzenia w dogadaniu się z Melkiorem, który był kwintesencją tępoty Bękartów. Przynajmniej nie chlał jak pozostali.
Kobieta oddychała, ledwo. Jednak z sercem było coś nie tak. Wyszeptała coś do Armin. Brzmiało to mniej więcej jak "lekarz na lewo".
Emerick i reszta bękartów z wycieczki z kolei dotarli z powrotem do gospody.
Czarny kompan czarnego Nawaara usłuchał go. Wkrótce wśród ogólnie pojętego chaosu, obaj zniknęli w zaułku.
– Dlaczego mi pomogłeś? – spytał zdziwiony mężczyzna. Był w wieku Nawaara, a przynajmniej na tyle wyglądał.
Kobiecina ani nie jęknęła, ani nie stęknęła widząc anielicę. Przymrużyła oczy i zbliżyła twarz, aby lepiej widzieć skrzydlatą kobietę. Możliwe, że zwrok był już na tyle wadliwy, że nie widziała skrzydeł, albo też nie przejmowała sie tym, bo żyła w Zartykanie.
- Co, młoda panno? Jaki sklep z wątłymi ramionami? – zawołała. Wyjęła małą trąbkę i przyłożyła do ucha.- Mów głośniej, bo nie słyszę!