Kierując się radą krasnoluda, Egbert wskoczył na wóz i rozsiadł się wygodnie. Cała drużyna ruszyła niespiesznie uliczkami miasta. Korków nie było, pogoda dopisywała, także póki co cała operacja przebiegała bez przeszkód. Ani się obejrzą a wjadą na wylotówkę, potem tylko przejażdżka pod bramą, krótka wycieczka przez podgrodzie i zacznie się właściwa podróż. Chociaż nikt nie spodziewał się zagrożenia, to jadąc na wozie z taką doborową kompanią Egbert czuł się jak członek obstawy jakiegoś konwoju. Mimochodem obserwował dachy szukając tam nieistniejących zabójców i próbował dopatrzeć się jakiegoś ruchu w ciemnych zaułkach pomiędzy ścianami domostw. Zboczenie zawodowe.
-Kapralu, daj znać jakbyś chciał się zamienić miejscami. Kawałek będziemy jechać.
Powiedział najemnik, bo mniej więcej orientował się gdzie leży valfdeńska dżungla, chociaż sam nigdy tam nie był. Swoją drogą ciekawiło go, czy to prawda co mówią o tamtejszej faunie. Że niby żyją tam komary takie wielkie, że dorosłego mężczyznę potrafią wyssać do ostatniej kropli!
-Może niedługo zobaczę to gówno na własne oczy.-Pomyślał rudobrody, chociaż wcale nie miał na takie spotkanie ochoty. Po cichu liczył na jakichś bardziej przewidywalnych przeciwników. Ot, jakieś szkielety, zombi, czy najemnicy w służbie maga. Stara dobra klasyka.