Z początku - jak to zwykle bywało - było spokojnie. Plaża zachęcała do spaceru, opalania się czy pływania. Słońce przyjemnie grzało, sprawiając, że ÂŚwięty Mściciel pragnął zdjąć z głowy hełm. Jednak wszelkie marzenia i chęci prysnęły po paru chwilach, gdy zza wraku wypełzło sześć pomiotów otchłani. Ciał, które zostały na tym padole rozpaczy bez żadnego konkretnego celu, kierowane głodem mięsa. Głodem, którego nigdy nie uda im się ugasić. Obowiązek wzywał, a było nim wygaszenie tych mizernych resztek żywotów.
Wojownik Zartata schował młot, który jak się okazało nie był teraz potrzebny. Skierował prawą dłoń w kierunku nieumarłych i rozdziawił palce tak, jakby chciał zmiażdżyć z odległości wszystkie zombie. Do ręki, niczym rzeka do morza, wpływały pokłady energii magicznej.
- Izeshar upishosh! - zainkantował. Dłoń zaczęła iskrzyć na biało. W chmurach też coś błysnęło.
Następnie zaś spadł z nich słup światła, jak gdyby sam Zartat, lub któryś z jego emisariuszy zstąpił z niebios i zostawił po dwóch z sześciu nieumarłych jedynie kupkę prochu, którą wiatr na dodatek rozwiał. Marduk zebrał raz jeszcze energię, tyle ile mu zostało na obecną chwilę i pokierował ją do lewej dłoni. Wybrał cel i zainkantował: - Izeshar! - zamiast słupa, do jego dłoni zawitała kula magicznej mocy, także blado biała. Wybrawszy zaś cel skupił się i cisnął pociskiem w trzeciego trupa, dodatkowo napędzając pocisk esencji telekinezą. Zaklęcie trafiło po chwili, prosto w głowę umarlaka z siłą tak dużą, że wywróciło go, jednocześnie wypalając łeb na popiół. I tak o to, w ciągu sekund z szóstki została trójka.
- Reszta jest wasza.