Olga ruszyła przed siebie, naprawdę podążając w pierwszym lepszym kierunku, nie patrząc zbytnio dokąd zmierza. Mijała wcale schludne uliczki, odżywające po zimie, wybuchające feerią barw. Każdy przystrajał swój dom, kram, warsztat, stosując tablice z różnego drewna czy metalu, używając przeróżnych barwników, wy wydobyć siebie ponad innych. Kobieta zniknęła w tłumie, który poniósł ją, a ona niosła się razem z nim. Nie zważała na odległość, ani na otaczającą ją rzeczywistość. Skręciła w jedną uliczkę, drugą. Poczuła wreszcie bardzo przyjemny, aromatyczny zapach, przywodzący na myśl leśne mateczniki. Był inny niż zakrzyczane i spocone ulice. Nie zdążyła się nad nim wiele zastanowić, gdy wpadła na kogoś. Niewielki jegomość, niziołek, akurat odwrócił się w drugą stronę, wpadł więc na równie nieuważną Olgę.
- Najmocniej, ja... - zaczął mówić, łapiąc się za głowę i zbierając z ziemi paczuszki od których pachniała przeróżnymi ziołami, jak się zdawało. Co chwila zerkał na kobietę, nie wiedząc, czy ją przepraszać, czy ratować pakuły przed zadeptaniem. Z całego tego wahania nie robił tak naprawdę nic z tych dwóch, skacząc w popłochu.