Nazwa wyprawy: Nikt nie jest czysty!
Prowadzący: Marduk Draven
Wymagania: pozwolenie prowadzącego
Uczestnicy: Gascaden, Viktor
Zebranie ekwipunku zajęło Viktorowi raptem kilka minut. Po wpadnięciu do swojej celi mężczyzna szybko otworzył drewnianą skrzynię, w której trzymał cały swój dobytek, i wyciągnął z niej dwie nowe sztuki broni – sztylet z czystego srebra, oraz kiścień. Obie te rzeczy rekrut otrzymał od Bractwa, by mógł skuteczniej pełnić swoją posługę. Obuch knecht przymocował do tego samego pasa, na którym nosił pochwę z prostym obywatelskim mieczem. Mając teraz ostrze po prawej stronie i kiścień po lewej, Viktor czuł się dużo pewniej niż z samą tylko klingą. Jeśli zaś o sztylecie mowa, to dla niego mężczyzna miał nowy pas. Założył go w ten sposób, by ukosem przecinał jego pierś, a później pochwę ze srebrnym puginałem przypiął do niego po prawej stronie. Gotowe. Teraz wystarczyło sięgnąć po leżącą obok siennika tarczę, również będącą darem od Zakonu, i założyć ją sobie na plecy, oraz przerzucić przez ramię niewielki lniany worek. Młody zakonnik zwykł nosić w nim swoje osobiste rzeczy. Nie było ich wiele i nie miały prawie żadnej wartości, ale niektóre z nich mogły przydać się na trakcie. Dobrym przykładem takiego przedmiotu było chociażby krzesiwo. Tak wyszykowany, mężczyzna opuścił swój pokój. Kolejnym celem, zgodnie z planem, był klasztor. Ten sam, w którym jeszcze kilka dni temu Viktor składał swoją świętą przysięgę. Chociaż budynek leżał niedaleko placów treningowych, o tej godzinie wypełnionych po brzegi ćwiczącymi braćmi i siostrami, w jego wnętrzu panowała absolutna cisza. Grube mury i solidne wrota doskonale tłumiły wszelkie dźwięki dochodzące z zewnątrz. Po przekroczeniu progu tego świętego miejsca, tak jak za pierwszym razem, młody rekrut skupił całą swoją uwagę na posągu Zartata. Ignorując zupełnie resztę otoczenia, stanął przed kamienną statuą i opadł na kolana.
-Panie mój, polecam Twemu miłosierdziu duszę mojego brata Kiellona, który za sprawą innych Twych sług opuścił ten ziemski padół. Oddał on swe życie z własnej woli, niech więc czyn ten wyjedna mu nagrodę w raju. Proszę, przyjmij jego duszę do krainy światła i pokoju i przyłącz ją do grona Twych wybranych.
Ciężko powiedzieć, dlaczego Viktor zdecydował się na tę modlitwę. Nie znał przecież zmarłego krasnoluda, nigdy nawet nie zamienił z nim słowa. Jego śmierć wstrząsnęła nim jednak. Być może dlatego, że z początku wydawała mu się okropnie niesprawiedliwa. Było tak do momentu, kiedy sam archanioł przemówił do prostego knechta i rzucił na te sprawę nieco światła. Niestety, Viktorowi w dalszym ciągu ciężko było zrozumieć całe zajście. Miał nadzieję, że samotna modlitwa uspokoi go i wygna z jego umysłu wszelkie wątpliwości. Nie zawiódł się. Czując jak po wypowiedzeniu słów ogarnia go dziwny spokój, zakonnik postanowił zostać tutaj jeszcze trochę i poświęcić się medytacji. Gdy poczuł już wreszcie, że wszystko jest takie jak być powinno, poprosił jeszcze Zartata o wsparcie podczas swojej nowej wyprawy i opuścił klasztor.
-Panie mój, Tyś jest Drogą, Prawdą i ÂŻyciem. Niech ta podróż przyniesie mi tylko to, czym Ty chcesz mnie obdarzyć. Z radością przyjmę szczęście, z pokorą zniosę ból i cierpienie, jeśli taka będzie wola Twoja. Wyruszam w Twoje imię, prowadź mnie Zartacie!
Ze wzgórza, na którym stał kościół, rekrut skierował się prosto do stajni. Stamtąd odebrał swój tymczasowy środek transportu. Wspaniałego ogiera bojowego, który miał mu służyć w trakcie podróży do Ekkerund. Ciężko opancerzony wierzchowiec prezentował się naprawdę niesamowicie, nic zatem dziwnego, że młody zakonnik czuł się niemalże wzruszony gdy przejmował lejce z rąk stajennego. To zwierzę było godne paladyna! Nie chcąc by towarzysz wyprawy musiał na niego czekać, knecht szybko zaprowadził swojego konia na dziedziniec zamkowy. To tam miał niedługo spotkać się z nieznajomym rycerzem.