Aeger rozejrzał się wokół, badając dokładnie znalezione pomieszczenie. Przyjrzał się elementom ekwipunku, biorąc do ręki jakiś kawałek drewna, w którym rozpoznał niegdysiejszy łuk. Zmurszały jednak, tylko ze śladami po cięciwie. Do niczego by mu się nie przydał. Kolczuga była interesująca, ale nieco przerdzewiała, więc nie zamierzał się teraz nią interesować.
Zastanowił się jednak nad dwiema rzeczami, gdy już rozsunął nieco kości nieboszczyków. Najpierw podszedł do rzędu pochodni, które paliły się właśnie, rozświetlając łaskawie teren wokół. Zastanawiał się ile jeszcze zostało im żywicy i innych substancji smolistych, co dalej prowadziło do tego, kiedy ktoś je tutaj umieścił, zapalił i następnie zostawił. Jeżeli ktoś tutaj przyszedł, żeby je niedawno obrócić w płonące żagwie, musiał przejść pewnie przez stos tych kości. Dodatkowo zerknął znowu za siebie, patrząc na drogę, z której sam przybył. Wszystko ewidentnie kończyło się ścianą, a następnie drabinką, po której zszedł. Jeżeli więc ktoś zadawał sobie trud, by wcale niedawno, co najwyżej pewnie godzinę czy ze dwie temu, rozpalić pochodnie, musiał to zrobić w jakimś celu. Ten korytarz po coś tutaj prowadził. Widział mnóstwo nieżyjących postaci, każda uzbrojona. One zmarły przez laty, żadne z nich nie miało na sobie strzępki skóry, jakiejś tkanki mięśniowej czy elementów ubrania. W jego głowie kłębiły się pytania. Po co więc ktoś stworzył to miejsce, przychodząc tutaj zapewne regularnie i robiąc cały ten cyrk? Będąc również przy pochodniach, spojrzał na koronę płomienia i unoszący się dym. Pochodnie miały to do siebie, że kopciły, dlatego nie używało ich się w pomieszczeniach mieszkalnych. Jedyną opcją były miejsca, które były bardzo dobrze wentylowane, w których nie zostawał swąd i szkodliwe powietrze. Dlatego Aeger zerknął do góry, podążając za płomieniem i dymem, patrząc gdzie ten się unosi. Ten korytarz musiał mieć zapewnioną cyrkulację powietrza, bo niemożliwym, by wszystko ulotniło się przez dziurę w suficie, po której zszedł. W bezpośredniej jej bliskości, gdy stawiał stopy na drabinie, nie czuł niczego jak dym.
Patrząc na sufit, zastanowił się nad drugą sprawą z tych najbardziej go w tej chwili trapiących. Trumna. Trumna, przez którą się tutaj dostał, była zbutwiała, drewno zmurszałe. Zastanawiał się jak wygląda sufit bezpośrednio przy niej, z czego był wykonany i dlaczego była tam po prostu dziura, która bezpośrednio dotykała trumiennego drewna. Próbował policzyć w przybliżeniu, jak wysoko nad głową miał miejsce pochówku pana Jakego. To w końcu był cmentarz - tutaj kopało się bez przerwy, a przypominając sobie jak nieumarły, który go zaatakował, musiał być płytko pod ziemią, zastanowił się nad tym, co taki tunel robi pośrodku cmentarza w wielkiej, miejskiej metropolii.