Kazmir przesuwał się bliżej i bliżej, napotykając niespotykane chyba jeszcze w swoim życiu przeciwności. Ręce miał nienaturalnie wykrzywione, obolałe, chociaż nawet nie był pewien czy jeszcze je czuje, czy to się mu już teraz tylko wydaje. Miotał się jak ryba wyrzucona na rozgrzane kamienie na brzegu, rozpaczliwie łapiąca rozwartymi skrzelami powietrze. Starał się przybliżyć do ściany, jednak w totalnej ciemności nawet nie wiedział gdzie ta ściana dokładnie jest. Następnej rzeczy, której nie wiedział, to czy między nim a ścianą coś się znajduje. Nie mógł po prostu tego widzieć. A znajdowało się kilka przedmiotów.
Jednym z nich było szydło, które zablokowało się między wypaczonymi deskami podłogi, wystając niczym pika nastawiona na szarżującego kawalerzystę. I niczym owa pika, czyhało na nadciągającą ofiarę, zaparte w gruncie, pewne, zabójcze, nieuniknione. Kazmir nie widział jednak, że idzie na spotkanie ze szpiczastym przeznaczeniem, nie mógł tegoż wyczuć czy przewidzieć. Nie mógł zobaczyć. Dlatego też wierzgając, podskakując nieznacznie, ale jednak poruszając się w określonym kierunku, nadział się na owe szydło. Wbiło mu się one głęboko w oko, przebijając źrenicę na wskroś, przechodząc przez cały organ, rozdzielając nerw. Krasnoluda przeszył spazm bólu, niepodobny do niczego innego, co w swoim bogatym życiu doświadczył. Skurczył się w sobie, ryknął niemym krzykiem. Potworność była tak ogromna i obezwładniająca, że żołądek wywrócił mu się do góry nogami, powodując wymioty. Zablokowały się one jednak na wypełniającej usta szmacie, blokując przełyk, wypełniając wszystkie drogi i ujścia. Kazmir zaczął topić się w swoich własnych wymiocinach, które wracały z powrotem wgłąb ciała. Paliły na powrót jego gardło i tchawicę, dostając się do krzyczących o powietrze dolnych dróg oddechowych. Wdarły się w płuca, niszcząc kanaliki płucne, rozrywając naczynia workowe i powodując straszną śmierć.
A potem krasnolud się obudził. Głowa bolała go jak po zderzeniu z łapą czarnej wiwerny. Leżał w tej samej pozycji, co wcześniej. Widocznie stracił znowu na moment przytomność, uderzając się na powrót o coś, co znajdowało się w ciemnym pomieszczeniu. Tym razem Bękart widział nieco światła w ościeżnicy. Chyba ktoś zostawił nieco uchylone drzwi.