- W skrócie? - zasmucił się. Zdjął rękę z barku przyjaciela, obrócił się w stronę włóczni, krzyżując ręce na piersi.
- Hmm, jak to było? No wchodzimy sobie do takiej komnaty, a tam ta szmata Urzjel budzi Marknurra tym berłem. Ten wstaje, rozgląda się i widzi naszą czwórkę. Niestety w dłoni miał berło, takie nawet ładne, zielone. Jakkolwiek się go atakowało, nie działało. Miecz albo ślizgał się po skórze, albo ten skurwiel regenerował każde rozcięcie w czasie krótszym niż mgnienie oka. Nie było jak go trafić. Zbijał każdy atak, a sam był mocny i twardy niczym ten zielony koleś z legend. Halk? Jakoś tak - upewnił sam siebie. - Ostatecznie pomogło chyba to, co jest jedną z domen naszego ukochanego Zartata. Nadzieja. Nadzieja, wiara, żarliwa modlitwa i nieustępliwość. Wydaje mi się, że sam Zartat interweniował w jakimś boskim akcie, bo udało mi się odrąbać demonowi rękę, w której trzymał owe berło. Bez berła był już tylko zwykłym, zdezorientowanym tworem, który rozpadł się na kawałki pod naszymi mieczami.