Było ciasno, gorąco tylko niestety nie wilgotno. Miał problem, przecisnąć się przez szczelinę, będąc wcale rosłym mężczyzną, w zbroi, z jeszcze niedawno białymi skrzydłami na plecach. Złożył je tak ciasno jak tylko mógł, owijając lotki wokół swojego ciała. Utrudnił sobie nieco ruszanie rękoma, dłońmi jednak udało mu się dotykać ścian dookoła, kontrolował więc swoje zejście. Było stromo, buty wbijały się w podłoże najmocniej jak mogły, nadal jednak ślizgały się, zsuwając niżej i niżej. Anioł pomagał sobie nieznaczenie telekinezą, kontrował zawirowania i szybkość, z jaką się poruszał. Wylądował wreszcie na dnie, stając w nieco obszerniejszej kawernie.
Wyprostował się, otarł okute szarą rudą dłonie o nagolenice, stukając porządnie. Opadło z nich sporo kurzu, obsypały się pojedyncze kawałeczki skał. Rozejrzał się wokół. Kula światła, którą posłał przed sobą, świetnie oświetlała teren, ukazując pojedyncze szczegóły, rzucając jednak dwa potworne cienie - skrzydła i szpon. Anioł spojrzał na swój cień, potem na wylot z tunelu, szybko widząc również drugi szyb. Trącił butem jedną z kości na ziemi.
- Ale to są wyschnięte kości. W tej temperaturze i wilgotności potrzebowałyby wielu lat, by się tak wysuszyć. Jak dawno demony tutaj weszły, a nikt o tym nie wiedział?