Krasnolud na szczęście już stał na pokładzie, gdy sprowadzał konia pod pokład tam gdzie czekały już ogiery i szkapy reszty załogi. Teraz jeno obserwował jak reszta ludzi wchodzi na okręt, który miał już odpłynąć na Zuesh. Kocia wyspa wiele wycierpiała, przez tych co ją zarządzali, więc należała im się pomoc zwłaszcza, iż wojna została daleko w tyle a ten skrawek ziemi można było nazwać pięknym kupę czasu temu. Dlatego pokoju i spokoju wymagała odbudowa ich wszystkich przybytków. Kiellon powinien zebrać swoich braci, którzy znają się na budowie, bo krasnoludzka ręką przydałaby się nie ma co, lecz to plany na później. Brodacz splunął sobie do morza, a potem obserwował port i ludzi. Dla niego była to nostalgia, bo taki sam stan widział kiedy płynął na wyspę bić demony. - Stare dzieje. Wymamrotał pod nosem, gdyż był sam a łezka w oku mu się zakręciła. - No nic trzeba żyć dalej i jakoś brnąć do przodu, żeby tylko kunanom się udało. Następnie brodacz odwrócił się w stronę horyzontu i nic widział poza dalekim morzem, a bryza uderzyła go tak, że prawie zawinęła brodę na jego głowę i ponownie, żałował, że nie mógł wziąć hełmu. Jednak na razie z nikim nie gadał, ale szkoda mu się zrobiła, iż nie widział Mohameda! Jego starego przyjaciela, bo wszak wojna zbliża ludzi. Pewnie czarny gdzieś się znów zaszył. Pomyślał oddając się w ręce losu, który zapewne coś ciekawego przyniesie.