-Bardzo dziękuję- rzekła odbierając od sprzedawcy torbę pełną owoców. Niedługo przyszło jej jednak cieszyć się zapachem i widokiem owoców, gdyż Malachiasz powiadomił ją o tajemniczej postaci, która im się przyglądała. Jej spokój został zmącony. Evening obejrzała się oczywiście. Stał tam elf, który przy ostatnim spotkaniu był przecież niemal martwy. I to była chyba najlepsza cecha, jaką posiadał, gdyż wcześniej był denerwujący i ciśnienie anielicy od razu skakało w górę, gdy go widziała. Zacisnęła szczęki z gniewu, ale cóż mogła zrobić. Nie będzie się przez tłum przepychać, by go dorwać. Niech on się natrudzi, by ją znaleźć. Teraz będzie mu jeszcze trudniej ją zabić, ze względu na demoniczne umiejętności, które posiadała. Musiała się z nimi kryć, ale w wyjątkowych sytuacjach mogły być nadzwyczaj użyteczne.
Na jego widok westchnęła głośno z dezaprobatą. Nie przewidział się jej. Wszak Malachiasz pierwszy go dostrzegł. To dobrze, znaczy, że był czujny.
-Bardzo dobrze Malachiaszu, pomimo upału zachowujesz trzeźwy umysł. Był to ktoś bardzo natrętny, głupi, wnerwiający i chory psychicznie. Reszta niech także zachowuje czujność - gdy go dostrzeżecie ponownie, powiedzcie mi. Jest trochę groźny...- zawahała się, niepewna, czy może to wtrącić. -...ale nie niezniszczalny. To chore, że chciało mu się nas, a raczej mnie, śledzić. I nie wiem zupełnie po co- przewróciła oczami.
Już z zupełnym rozluźnieniem każdemu podała po pomarańczy, a pozostałe trzy schowała do toreb zawieszonych po bokach Pałasza. Wskoczyła z powrotem na konia.
-Ten elf to był Annar- zwróciła się tylko do Kenshina, gdy reszta zajęta była zdzieraniem pomarańczowej skórki. -Ostatnio, gdy go widziałam, miał bebechy na wierzchu i spaloną twarz. Wylizał się- stwierdziła z ironią. -Chciał zabić mnie i Salazara, jest niepoczytalny, ale mam nadzieję, że prócz tego jednego incydentu nie wejdzie nam już w drogę- wytłumaczyła orkowi, kim była ta postać. Rozejrzała się podejrzliwie po okolicy.
-Ruszamy. Nie ma co zwlekać- zawołała do towarzyszy.
8120-10=8110 grzywien