-Wrócę z jego łbem, albo trafię do grobu.- zaśmiał się Torstein i ruszył.
Wyszedł ze strefy punktu rekrutacyjnego i skierował się na północ, ku północnej bramie miasta.
//Bo chyba jest taka brama? Krok jego był szybki, żwawy i energiczny, nie jednak na tyle by zmęczyć go przed walką. ÂŚlizgał się między krzątającymi się na ulicach miasta ludzi, przechodził z uliczki na uliczkę, ignorował wszelkie wołania kupców próbujących przekonać do siebie prawdopodobnych klientów, bez słowa omijał szukające zapłaty kurwy, tak je nazywał bowiem chędożenie się za pieniądze napawało go ohydą większą niż tchórzostwo.
Dotarł w końcu do bramy. Poczekał aż przejedzie przezeń mały konwój karawan i ruszył dalej. Wraz z opuszczeniem miasta zaczął stawiać kroki trochę większe, takie które miałyby długość około metra i liczył każdy z nich. Wstąpił w jakiś mały lasek, na prawdę mały, bowiem drzewa ustąpiły krzewom już po piętnastu krokach. Ptaszki jednak dalej śpiewały swe ballady, króliki dalej kicały, szukając partnerek do chędożonka, świerszcze piszczały w trawie. Wilków raczej tu nie było. Tak myślał przynajmniej. Minut minęło na oko 10, przeszedł już około 176 metrów.
Marsz ciągnął się dalej. W okolicach kroku 220 upił kilka łyków wody z manierki przy pasie. Przy 240 metrze pojawiły się dęby, klony i inne drzewa których nie poznawał. Ciągnęły się już dłużej. Znacznie dłużej, bo skończyły się przy 487 metrze. Cieszyło go to że może odetchnąć leśnym powietrzem. W samotni lasu znajdywał jakiś dziwny rodzaj spokoju. Nie znaczyło to jednak że chciałby dołączyć do tych z Konkordatu.
Dendrofile jebane. Hehe. Metrów uszedł już 670. Przez niebo poleciała duża gromada ptaków, zasłaniając dość mocno światło słoneczne na kilka sekund, do 674 metra. Poczuł lekkie zmęczenie. Nie zatrzymując się upił z manierki 4 łyki wody. Metrów przybywało, lub też ubywało, zależy jak się patrzy. 780 metrów. Kilka minut później było ich 802. Za moment 810.
Zastanawiał się jak długo tak szedł. ÂŻałował że nie ma takiego urządzenia które by dokładnie czas wyliczało. Myślał nad tym jak mogłoby wyglądać, jak działać. Jak by się nazywało. I na tych rozważaniach w akompaniamencie przyrody i odgłosów swych kroków minął 900 metr, prawie gubiąc się w rachubie. Głupi jednak nie był. Nie pomylił się. Minut minęło kilkanaście, trafił w końcu. ÂŚcieżka prowadząca w prawo, na 1005 kroku.
Upił pięć średnich łyków wody i ruszył ową ścieżyną. Co jakiś czas sprawdzając dostępność broni. Po kilku średniej długości momentach był już. Niedaleko malowała się chatka. Leśniczówka.
No, skurwysyny. Ciekaw jestem co wy tu macie.//ÂŁadnie?