Wojownik dobył miecza, by przygotować się na to co szeleści.
Rolled 1d6 : 3, total 3
Z krzaków wylazł jakiś stwór, owad. Zaraz potem drugi i trzeci. Cicho skwierczały, jakby komunikując się ze sobą. Ruszyły do ataku. Dwa z nich poszły tak by zaatakować od flanki. Ten który został na środku ruszył ze swoim taranem. Widząc to, Marduke skupił się i cisnął go w tył potężnym, mortokinetycznych pchnięciem. Dwa inne zaatakowały od jego prawej i lewej strony. Zakonnik przeturlał sie po ziemi, dość niezdarnie, lecz skutecznie.
Nie cierpię robali...
Podnosząc się, Marduke chwycił jednego z napastników flankowych mortokinezą i cisnął w tego obok. W tej samej chwili, odskoczył na bok przed taranem tamtego którego pchnął po czym przeciął się przez chitynowy pancerz na jego plecach z mocnego zamachu od góry, prowadząc ku przy tym do śmierci. Pozostałe już rzuciły się do szarży. Marduke uniknął obu taranów, odłożył miecz, dobył młota i uderzył nim z mocnego zamachu w brzuch jednego z robaków. Został jeden. Rekrut odłożył młot, wykonał unik, dobył sztyletu i wbił go aż po rękojeść w miękki brzuch robaka. Schował ostrze, odetchnął i ruszył dalej, trochę wolniej z powodu zmęczenia.
No ładnie, rycerzyku.