Słysząc głos, który jednocześnie należał do krasnoludzkiego króla i nie, Dragosani wyszedł zza gobelinu. Demon nie szalał, nie wrzeszczał i nie próbował wzywać straży. Co w sumie było na rękę wampirowi. Niby orkowie mieli rozkazy od Melkiora, ale chora wie, czy w okolicy nie było jakiegoś zbłąkanego patrolu krasnoludów. A ci zapewne nie dali by sobie nic wytłumaczyć. Antares podszedł szybkim krokiem do spętanego demona. Wyciągnął demoniczną rękę i położył ją na czole pacjenta. Przez moment przemknęła mu, czy czegoś nie powiedzieć. Ale po co? Dyskusja z demonem nie miała sensu. Trochę by pobluzgał, rzucił kilka gróźb i zaczął pluć. Zero konstruktywnej wymiany zdań. Wampir zaczął więc egzorcyzm. Jako Bestia nie musiał uciekać się do inkantacji. Wystarczyła mu tylko demoniczna moc i siła woli. Zaczął napierać umysłem na pasożyta, skrytego w głębi jaźni Aggromora. Raz za razem, nieustępliwie niczym stalowy młot. "Przepadnij" rozkazywał demonowi. Całą swoją siłę woli miał skupioną tylko na jednym. Wypędzeniu demona i uwolnieniu króla. "Ulegnij" wbijał mu w plugawa jaźń uderzenia mentalnego rozkazu. Miał czysty umysł, niezmącony zbędną myślą ani emocją. Gdyż nie ma emocji, jest spokój. I to właśnie spokój oraz dyscyplina umysłowa, były bronią wampira w tej niewidocznej batalii.