Mężczyzna to był w podeszłym wieku, a że był do tego elfem, to pewnie na karku miał już kilkaset wiosen. Ubrany w schludny surdut, zapinany mosiężnymi guzikami, przemierzał spokojnie uliczkę nie spiesząc się nigdzie. Jego zielone oczy i smukła twarz budziły pewną dozę zaufania, a i samo spojrzenie miał raczej przyjazne i miłe. Gdy ujrzał młodego jak na swoje standardy człowieka, uśmiechnął się życzliwie. Rozejrzał się najpierw wokół, jakby próbując zlokalizować swoją pozycję, później od razu zabrał się za tłumaczenie drogi.
- Drogi panie... Widzisz pan tę uliczkę, która o tam biegnie, prosto jak w twarz strzelił? - tutaj elf wskazał wyłożoną drewnianymi deskami drogę biegnącą między ścianami budynków mieszkalnych i użytkowych. - Jak pójdziesz tą drogą, drogi panie, to dojdziesz do takiego małego skrzyżowania. Skręcisz pan w prawo, zobaczysz taką karczmę z wymalowanym jednorożcem na desce. Nieudolnie wymalowanym jednorożcem, swoją drogą. Pójdziesz pan później prosto, dwie przecznice dokładnie, potem skręcisz w lewo. Jak już będziesz pan na takim małym placyku, to zobaczysz pan stoisko takiego straganiarza, który sprzedaje bajdle. Najlepsze bajdle w całym Efehidon, mówię panu! - podekscytował się elf. Machał rękoma, podnosił głos.
- Ale... ale to nie tam tobie droga, bo ty do browaru. Także to nie tam - powiedział wreszcie jak już otarł ślinkę lecącą mu z ust. - Musisz iść tą uliczką. Tą, co na niej właśnie kostkę brukową kładą. Idziesz pan do końca tej drogi, drogi panie. Na końcu, gdzie już kostki nie kładą, idziesz pan w lewo. Idziesz, idziesz, idziesz... aż dojdziesz. Tam wszędzie są takie raczej niskie budynki, a jak zobaczysz pan taki wyższy z czerwonej cegły, to to właśnie będzie browar świdnicki. To tam Ci trzeba.