Za kobietami, z karczmy wyszło kilku mężczyzn i pożegnawszy się przed wejściem rozeszło się w swoje strony. Evening i Armin przemierzały szeroką, pokrytą śniegiem ulicę wokół której znajdowało się wiele zabudowań mieszkalnych i magazynów. Zimny wiatr wiejący w plecy wywoływał gęsią skórkę a mróz jeszcze potęgował to odczucie. Na szczęście obie panie były odpowiednio odziane co wykluczało potencjalne odmrożenia. Po przejściu kilkunastu metrów, dojrzały po swojej prawej wąską uliczkę, która prowadziła do drugiej bramy miejskiej. ÂŚcieżka rysująca się od niej zapuszczała się głębiej w góry, w bardziej srogie i niezbadane rejony.
Kobiety szły dalej przed siebie w stronę targowiska, nie było to specjalnie daleko od miejsca z którego wyszły, zaledwie jakieś 5 minut drogi, na prawdę chwilkę. Po małej wędrówce wreszcie dotarły do celu.
Plac targowy był dużym okręgiem na którym spokojnie można by było rozłożyć od kilkadziesiąt do stu stoisk. Na chwilę obecną stało ich tam zaledwie dziesięć. 4 stoiska sprzedawały przetworzone pożywienie jak szynki, chleby, sery i tym podobne. 3 stoiska oferowały najróżniejszy oręż od krótkich, szybkich sztyletów przez miecze, buzdygany, młoty aż po wielkie, dwuręczne topory. Znalazło się także miejsce gdzie starsza kobiecina handlowała wyrobami tekstylnymi czyli ubraniami. Jedno ze stoisk było puste a drugie oferowało złote oraz srebrne wyroby jubilerskie. Piękne bransoletki, fikuśne naszyjniki, pierścienie i kolczyki zdobione szlachetnymi kamieniami, do tego w przystępnych cenach.
Obie panie po lewej dojrzały okazały dom pomalowany na kremowy kolor, dach pokryty został czerwoną dachówką, na posesji znajdował się także ogródek lecz pusty gdyż w Hemis nie rosły w nim kwiaty. Wszystko zgadzało się z opisem otrzymanym od karczmarza. Drogę do domu zagradzał wysoki na 1,5 metra murek oraz stalowa, zaryglowana od wewnątrz bramka. Na wspomnianym wcześniej murze usiadł dumny, ptak spoglądając na was swymi mądrymi ślepiami. Przekrzywił główkę w bok i obserwował kobiety z zainteresowaniem.
Tymczasem w karczmie krasnolud skończył pić piwo z miodem i pozostał sam wraz ze zgrają przybitych mieszczan. Wziął pozostawioną przez maurenkę butelkę miodu i popijał sobie racząc gardło słodkim, pozornie ochronnym balsamem. Alkohol spływał szybko do środka krasnoluda któremu zrobiło się przyjemnie ciepło. Ăw ciepło było oczywiście tylko odczuwalne wewnątrz organizmu i nijak nie miało się do faktycznego rozgrzania. Butelka po kilku minutach była pusta a brodatemu wciąż było mało. Z dziwnym grymasem na twarzy rozglądał się po sali w poszukiwaniu kogoś kto będzie mógł się z nim napić. Dojrzał orków którzy wcześniej rzucili się maurence w oczy. Wstał i skierował swe kroki do chciwego karczmarza który stał sobie na stołku za szynkwasem.
- Poprosze 3 flaszki wódki i 6 flaszek miodu pitnego.- Ooo... - zdziwił się niziołek.
- A pinionżki jeszcze ma? - zapytał zacierając ręce.
- Mam grzywny. Proszę. - rzucił na szynkwas 15 grzywien, z niecierpliwością wyczekując zamówienia.
- Już daje... - rzekł wesoło karczmarz z szerokim od ucha do ucha uśmiechem. Wyjął spod lady 9 butelek i położył je na blacie.
Krasnolud z trudem zabrał to na jeden raz i swe kroki skierował w stronę w stronę stolika orków. Szedł niepewnym krokiem starając się nie upuścić żadnej butelki. Przecież alkohol nie może się zmarnować.
Siedzący przy stole orkowie widząc obładowanego procentami, zmierzającego w ich stronę krasnoluda wybałuszyli oczy i otworzyli usta ze zdziwieniem.
- Panowie, napijecie się ze mną? - zapytał pewnie kładąc wszystkie naczynia obok nogi jednego z zielonoskórych. Gdy butelki stały na podłodze dostawił sobie krzesło podał po flaszce miodu i wódki. Polał wódki do kieliszków i wznosząc jakiś niezrozumiały toast wypili. Tak oto pijąc i rozmawiając kruk umilał sobie czas...
780-15=765 grzywien