Kamienny piedestał powoli i sukcesywnie zapadał się w ziemię. Chrzęst ocierających się o siebie kamieni roznosił się nieznośnie okrutnym echem wśród w jaskini. Kawałek po kawałku znikał wewnątrz przygotowanego pod niego wgłębienia. Kości pozostały nieruchome, żadna z nich nie podniosła się, nie uczyniła najmniejszego ruchu. ÂŻaden szkielet nie powstał z martwych, nie rzucił się na Kanclerza i rycerza zakonnego. Mniej więcej w chwili gdy podest zniknął całkowicie, Nora zaczęła ujadać. Nie było to nawet zwykłe szczekanie, ona po prostu ujadała. Wyła niemiłosiernie, rozdzierała z całej siły swe psie gardło, lecz dwójka ludzi nie mogła dostrzec dokładnie tego, co tam się działo.
Wtem porządny wstrząs targnął jaskinią, zachwiał podróżnikami wśród ruin. Od strony piedestału grunt zaczął się systematycznie obniżać, jakby zapadał się w sobie. Wyglądało to tak, jakby pod spodem, pod warstwą ziemi i wyłożonej tysiące lat temu kostki brukowej nie było nic. Wolna przestrzeń podparta jakimś stelażem, który ktoś teraz zniszczył, więc cały grunt zaczął się zapadać. Kawałek po kawałku, systematycznie, robiąc dziury sięgające nawet dwóch metrów. Najpierw spadł podest, gruchnął o ziemię w dole. Następnie zaczęły się sypać wszystkie kości, spadając z gruchotem na dół. Za sekundę zarwie się ziemia pod nogami Szarleja i Artura, który już cofał się w nieco panicznym, nieco niezrozumiałym kroku.