Maya miała przyjemność lezenia skulona przed karczmą między nogami pałasza, aby nikt jej nie próbował pod konia wydostać. Leżała tam chwilę czasu co rusz spoglądając na drzwi karczmy, na osoby wchodzące i wychodzące z niej. Gdy dojrzała wybiegające Taru podniosła głowę i wyciągając szyję obracała czarnymi uszkami przysłuchując się wydawanym dźwiękom kolegi psowatego. Już jej właściciel i opiekun wychodzący jako ostatni z karczmy i zamykający drzwi za całą piątką osób nie był istotny. Dostrzegła go dopiero, gdy zaszedł do konia i zaczął go odwiązywać, wtedy dostrzegła, że niestety, ale musi wyjść spod konia. Delikatnie i swobodnie wyczołgała się spod Pałasza stając na równe nogi i przyglądając się pozostałym osobą. Podeszła do każdej z czwórki osób, uniżając głowę i kuląc uszy na bezpieczną odległość kilku centymetrów, by powąchać nogawki spodni i móc łatwiej zidentyfikować postacie, znaleźć je w razie zagubienia. Nie lubiła nadmiaru pieszczot to też oczami spoglądała w górę, aby obwąchiwana osoba nie dojrzała jej zbytnio, a przynajmniej nie próbowała głaskać. Niestety najemnice Beatrice i Irsis miały w zwyczaju głaskać psowate po głowie, czego Maya się niestety bała, najwyraźniej nie raz młode dzieci podczas spacerów, chcące ją pogłaskać po główce robiły to niedelikatnie raczej uderzając w głowę a niżeli delikatnie przykładając dłoń i głaszcząc po sierści. Gdy obeszła całą piątkę, która krzątała się w pobliżu karczmy, powróciła do swojego właściwego opiekuna patrząc oczami co rusz na Człowieka, to na biegającego Edgara. oczy błagalne i otwarte, a rozdziawiony pyhsk, z którego zwisał jakże radośnie długi różowy język pokazywały, ze czegoś chce i liczy na zgodę. Niestety sędzia nie rozumiał potrzeby i pragnienia psowatego, to też jedyne co mógł zrobić to też zrobił, powiedział, ze spokojnie, będzie miała gdzie się wybiegać. Nie tego oczekiwała i tu zawiodła się na swym panu, ale czego mogła się spodziewać, wiedziała, ze ludzie nie do końca je rozumieją, mimo przywiązania i wzajemnej relacji brak było pełnej zdrowej komunikacji... Jednak nie wykryła w głosie ani gniewu ani karcenia, przez co musiała sama przyzwolić sobie i uznać to za zgodne z wolą jej pana, no bo jak inaczej? No nie da się. Wybiegła za Edgarem lecz dojrzała, ze jest tuż obok, lecz co teraz? Tak tu był problem egzystencjalny. Dysząc powoli przyglądała się towarzyszowi czworonogowi podobnych rozmiarów, który właśnie podszedł i okrążał ją. Było jej trochę dziwnie i niemiło, poczuła, ze to nie tak... więc uznała, ze sama przejmie inicjatywę, nie chciała być pokazem istnienia, chciała być przynajmniej dobrą znajomą. To też podeszła do zwierzęcia od boku stając na przeciwko Edgara. Wyciągnęła szyję do przodu jednocześnie delikatnie unosząc głowę i próbowała powąchać kolegę od pyszczka, wiedziała, ze tak najlepiej i najmilej zacząć znajomość, gdy nawąchała się rozdziawiła swój pyszczek z którego ponownie zaczął zwisać różowy język, zaczęła delikatnie dyszeć i merdać ogonkiem z ciekawości i nadzieją, że Edgar podejdzie do niej. Było coś, czego nikt inny nie wiedział tylko ona i służba Salazara, być może Edgar to wyczuje swym czułym powonieniem. Zdarzyło się jej już od trzech dni zostawiać plamki na podłodze, na dywanach krwawe i lepkie jak zauważyły Beatrice i Irisis, jednak nie informowały o tym Salazara.
Jednak nie każdy był w stanie ocenić myśli dwójki czworonogów i ich zamiary, w takiej sytuacji postawiony był Salazar, też nawet nie próbował, machnął ręką na Mayę, wiedział, że skoro Edgar nie opuści swojej pani, to ta jego psowata również będzie w pobliżu się kręcić. to też odwiązując Pałasza poklepał go delikatnie po grzbiecie i wkładając prawą nogę w stalowe strzemiona wybił się z lewej i przełożył ją nad grzbietem lądując tyłkiem delikatnie na grzbiecie wierzchowca. Włożył drugą nogę w lewe strzemię. Jednocześnie obwiązał nadgarstki wodzami idącymi od uzd konia pociągnął delikatnie do siebie przekręcając w lewą stronę, przez co Pałasz otrzymał sygnał by wycofać się i obrócić w prawą stronę, obracał i obracał aż w końcu obrócił. popuszczając wodze koń ruszył na przód i podjechał do Płotki ewe stając obok. Jego ogon już zaczął obijać się na lewo i prawo łaknąc dalszej podróży.
Pałasz nie był "pięknym" koniem, zwykły koń o jakże gniadym umaszczeniu i siwawej grzywie oraz ogonie.
- Nie okrutny Pałaszu, teraz nie będziesz się śmiał z moich siwych włosów wredny dziadzie... - Powiedział pół szeptem do konia pochylając się nad jego kłębem i szyją. W odpowiedzi tylko lekko parsknął kręcąc głową na lewo i prawo, zaś w myślach pojawiło się: ÂŻebyś się nie zdziwił, będzie wiele okazji by ci wkurzyć.
Tak... zwierzęta go chyba nie lubiły...
- To jak panie Grunaldi, możemy jechać, chyba? - Spojrzał na Eve, lecz co tu dużo mówić, była lepiej przygotowana od niego!