Na farmę dotarł dopiero po południu, chociaż zamierzał wcześniej. Przedłużyła mu się podróż z Atusel, wjazd do miasta był zablokowany przez wozy z podejrzanymi zwierzętami. Celnicy nie przepuścili ich dalej, ale zablokowali trakt na pewien czas. Dlatego gdy doszedł do domu, chwycił jeno pomarszczone jabłko ze stołu i niewielką manierkę z wodą. Ruszył raźnym krokiem w stronę wyjścia z miasta, kierując się na farmy. Znał jednego z gospodarzy i czasami u niego dorabiał.
Dotarł więc na miejsce, przywitał się z paroma osobami i dał znać zarządcy, że chętnie dzisiaj w czymś pomoże. Ten od razu skierował go za chlew, gdzie kilku parobków naprawiało uszkodzony przez wichury płot. Na miejscu uścisnął dłoń Antoniego, który nadzorował prace, chwycił siekierę i zaczął ostrzyć pale, które mieli wbijać na miejsce tych złamanych. Powietrze było rześkie i mroźne, ziemia twarda niczym skała, ale praca musiała zostać wykonana mimo wszystko. Nie mogli pozwolić, by jakieś zwierzęta przedostały się, nawet jeżeli niewiele z nich teraz przechadzało się poza ciepłymi i suchymi budynkami gospodarstwa. Spokojnie więc, raczej dbając o jakoś pracy, odcinał systematycznie kawałki drewna, tworząc szpic, który pomoże wbić kołki w zruszoną nieco ziemię.