- Pójdę więc zająć się organizacją kolacji, trochę czasu mi to zajmie, a noc już tuż tuż... - Powiedział kłaniajac się z uśmiechem, po czym udał się w kierunku zejścia pod pokład.
- Ty i ty! ze mną, kucharzycie? pracowali w rzeźni? Oprawiali zwierzynę?
- No tak, jesteśmy mistrzami!
- No to chodźcie. - Powiedział schodząc pod pokład, a za nim ruszyli dwaj marynarze
- Słuchajcie, pójdźcie do ładowni, przyniesiecie warzywa. Ogórki, pomidory, ziemniaki, marchew... to starczy. Dalej owoce, właściwie jabłka tylko. przytargajcie ze 3 kilogramy sera, 5 bułek 2 chleby i jajka, póki nikt ich nie wybrał, powinno być 10 jajek, do tego dwa litry oliwy. Przyniesiecie mi wszystkie przyprawy jakie znajdziecie, drobno mielony koperek, bazylie, wszystko co znajdziecie sypkiego lub w drobnych kawałeczkach, pieprzu dużo, soli nie, słoną wodę morską mi dacie, będzie w czerwonej beczce. Przyniesiecie mi też liny. Będziecie musieli zdjąć skórę z groźnej bestii, będzie zabita gdy przyjdziecie.
Powiedział i udał się do kuchni, zaś dwójka marynarzy udała się niżej, do ładowni, gdzie składowane były wszystkie zapasy.
W kuchni stał jego piękny Harsesis, dorodny i postawny, nie zmęczony pracą, lecz pupil domowy pełen gracji... i wielkich gabarytów.
Salazar wyciągnął dłoń ku jego głowie a Harsesis pochylił ją dając się pogłaskać.
- Widzisz, każdy ma w swoim życiu do odegrania pewną rolę, każdy w życiu musi napisać swoje epitafium. - mówił głaskajac go.
Zwierz łakomy rozkoszy, której nigdy od swego właściciela właściwie nie doświadczył, poddał się głaskaniu i drapaniu za grzywą, przybliżając się do Salazara. W pewnym momencie, gdy był w odległości 20 centymetrów od ciebo, Salazar czujac jego dusze i widząc bliski niemal bezpośredni kontakt tuż przed nim jego ust, śląc energię magiczną w kierunku duszy Harsesisa, zaczął oddziaływać na nią swoją energią.
Bestia odczuła zagrożenie, jednak była już niezdolna do działania, gdy energia wtopiła się wewnątrz duszy i zaczęła niszczyć świadomość stworzenia. Dusza rozdarta na strzępy, zaczęła być wchłaniana wąskim strumieniem z ciała Harsesisa do ciała Salazara, płynęła niczym stróżka wody wlewająca się przez usta do ciała jaszczura. Po kilku chwilach, cała dusza Harseisa, w gruncie rzeczy mała, nie taka jak humanoidalnej osoby, była wchłonięta. Salazar skutecznie oddziałując swoją energią przeobrażał ją w życiodajne płyny i kierował w kierunku tkanek swego ciała regenerując chociaż pobieżnie tkanki swego ciała. Mało... ale na razie wystarczy. Pomyślał puszczajac grzywę bestii.
Po chwili do kuchni weszli marynarze ciągnąć za sobą skrzynie z zaopatrzeniem. Gdy zobaczyli leżącą bestię, martwą na ziemi, jednak bez żadnych ran na ciele ani nic, byli dosyć zdziwieni.
- Mięso zwierzęcia, które się przestraszy jest skażone i mniej smaczne. zginął bez bólu, bez cierpienia, bez ran. zdejmijcie z tego skórę pazury trofea... bierzcie wszystko tylko tak, nie uszkodzić mięsa, żeber, czaszki, wyrwać pierze, ściąć wężowy ogon, zdjąć skórę postawić mięsiwo. Nic się nie zmarnuje... Robi na czaszce zostawić, będzie to piękne naczynie. Rozłamcie żebra, rozetnijcie mostek i zebra w ćwierci długości, bym mógł dojść do płuc i innych organów. Czaszką i mózgiem zajmę się sam. ÂŁapy odetnijcie już u nasady, potrzebuję korpusu, organów, ogona i głowy, kości skrzydeł z łopatek niech zostaną, ale obetnijcie chrząstki do kości. Będzie to dzieło mego życia...