Autor Wątek: [Coś na kształt powieści] Rdza  (Przeczytany 1549 razy)

Description:

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Kozłow

  • Magnat
  • ***
  • Wiadomości: 1717
  • Reputacja: 382
  • Płeć: Mężczyzna
  • Acid Rain!
[Coś na kształt powieści] Rdza
« dnia: 08 Czerwiec 2015, 12:54:20 »
Najukochańszy Czytelniku, przedstawiam Ci poniżej pierwszy rozdział pisanej przeze mnie książki pt. "Rdza". To swego rodzaju trailer. Pozdrawiam Cię i życzę owocnej (lub owocowej) lektury.

Rdza

1.0 Mechaniczne karaluchy
Cynowy, gęsty ejakulat wypłynął spomiędzy źle zalutowanych połączeń między minimalnymi układami sterującymi oka lewego i oka prawego. Oczywista pomyłka jakich wiele w tym gatunku. Pomyłek było nawet więcej niż osobników zdegenerowanych poprawnie.
W zasadzie nie oczu wcale oczekiwał w tym miejscu, niedawno skatowany na śmierć i pozostawiony na stercie brunatnych śmieci, wyjedzonych z pleśni, Biolog z tikiem nerwowym w żywym, nieustannie podkrążonym oku. Plan. Sprowadzany na siebie celowy ból fizyczny  doprowadzał go do naturalnego środowiska tych insektów. Miał tylko jedno oko. W zwłokach znaleziono dwa: wyrosły w dwa tygodnie po przerwaniu krążenia kulisty zwój bladosinej błony wewnątrz której zaledwie formowała się czarna kropka źrenicy i właściwe oko, z wytłoczoną na nim tuż przy nerwie wzrokowym sygnaturą RTYX-30.
Dwuosobowa rodzina, na którą składał się on sam i pozbawiona włosów żona unikali czynności wpatrywania się w mikroskop, kiedy udało się jakiś nowy gatunek powołać do informacyjnego istnienia za pomocą skatalogowania. Na piaszczystej wydmie w betonowym bunkrze bez otworów okien. 
Oczekiwał w martwym preparacie karalucha narządów wyczuwających elektryczne impulsy, przemierzające powietrze, ciężkie od ołowiu i złażącej z nieba granatowej farby emaliowej. Wygotowanej przez pionowo unoszący się żar anemicznych ognisk, rozpalanych dwa, trzy razy w tygodniu ze śmieci w celu oszczędzania benzyny [Dyrektywa rozdział 26913 podpunkt DH3].
Pod stopami zaszeleściła reklamówka, mokra, przywiana z epoki holizmów. Przydymione i porysowane okulary, zsunięte na czoło, odbiły zamarznięte światło gwiazdy, które uczepiło się dachu, wlewający się do środka gorący wodospad najmniej oczekiwanej trucizny, wypalającej płynące z wnętrza komórkowych jąder sygnały SOS.
Zaplątał się w zimny ultrafiolet jak w swój własny łańcuch DNA, wyjałowionego i niezdolnego do powielenia własnej potworności z przyczyn moralnych. Kim był prawodawca, ustalający dychotomiczny podział na pożyteczne i nieprzydatne? Szeregiem cyfr, przypadkowo losowanym niezmiennie nieoczekiwanie w miejscu, do którego nigdy nie zapuszczali się. Lokalizacja [TRE¦Æ ZAKAZANA]
Odessał z żyły moment zawahania i oblizał zaropiałym językiem igłę, wylewając zawartość pompki między stalowe żebra jedynej w umyśle kratki ściekowej. Cały szlam westchnień i utraty kontroli, błoto zadumy i prób przekroczenia siebie w zmaganiach z narzuconym cyklem piętnastogodzinnym zbierał się tam latami. Oszukiwał ją. Wieszczyły o tym zjełczałe czarne kreseczki na obsypywanych rytualnie talkiem kartach. Nazwiska. Usiłowania nieudolne w poszukiwaniu rzeczy, oderwanej od zmysłowych wrażeń i przede wszystkim jej pojęcia, zmuszonej do bycia odpadem. Charles [USUNIÊTO]. Na mocy uchwały Sądu Ostatecznego.
Iskry przeskakiwały między tłoczącymi się skarabeuszami w zaplanowanej co do milisekundy panice - nazwanymi tak dla taniego efektu, dla poczucia odległych miejsc, odrestaurowanych, skopiowanych i zamkniętych, po czym anihilowanych bez wiedzy kogokolwiek, kto mógłby jeszcze dostrzec rzecz czystą w zapiaszczonej żółto-brązowej ruinie. Wymazanych z wszystkich kronik, które poddano likwidacji. Zdematerializowanych.
Patrząc na to szczękające rojowisko mózg bezskutecznie próbował wyrzucać do krwioobiegu skoncentrowane silnie dawki enzymu. W swojej egzystencji, skompresowanej do krótkich, zaprogramowanych ekstaz, zapisał w kleistych połączeniach wiele wzbudzających obrzydzenie obrazów, które niezmiennie wywoływały podniecenie, aplikowane w tabletkach bądź dożylnie.  Sześćdziesiąt osiem razy widok insektopodobnych konstrukcji, nawet gorszych pod względem całkiem nieracjonalnego użycia drogocennego materiału do ich budowy. Cały katalog technicznego partactwa, związanego z przemytem, z ekonomicznymi kategoriami popytu i podaży, wreszcie z nowoczesną estetyką z okresu pomiędzy Dyrektywą a Błędem.
Neonowy symbol Schutzstaffel, ułożony z zielonych choinkowych lampek oznaczał możliwą do osiągnięcia granicę przejścia. Dalej niczego nie było już widać. Szary pył, unoszący się w przestrzeni. Nie zapuszczali się tam, on skrupulatnie kolekcjonował wytwory ewolucji ślepo poprowadzonej przez bezgłośną katastrofę. Gromadził je w swojej uszkodzonej głowie, małe wkręty nie były umocowane należycie i odchylona klapka na skroni ukazywała wewnętrzną ciemność. Pusty oczodół, zaklejony taśmą bezbarwną wykręcił spazm spojrzenia na karaluchy. Spowalniając ich beznadziejną ucieczkę za pomocą wcześniej metodycznie rozpryskanego płynu, zdjął z ramienia torbę, wykonaną z grubej folii z napisem: "IDAS" na boku. Wyjął z niej ołowiane szczypce i próbował schwycić jedno ze stworzeń, poruszające się po przekroczeniu fluorescencyjnego kręgu w gęstej zawiesinie pozbawionego szybkości czasu. Nadzwyczajnie silne, miotało się w delirycznej konwulsji, a grzbiet pulsował ostrzegawczym, czerwonym i żółtym odcieniem. Urywany, ledwo słyszalny pisk, ginący w podziemnej kakofonii pracujących bez potrzeby maszyn, pompujących czarny szlam rzeki do szklanego morza, kończącego się, całkiem niedaleko, na nieruchomej, pordzewiałej płycie horyzontu. Przypomniał sobie próbę przekroczenia granicy w głębi ziemi, tam, gdzie oczy kamer nie sięgały. Ze szwankujących kanalików ropnych na czole pociekła mieszanina potu i krwi. Wolną ręką otarł ją. Wspomnienie zbyt brutalne, zbyt bluźniercze. Nielegalne.
Zdołał wrzucić robala do pojemnika w kształcie tuby. Karaluch znieruchomiał. Trzaśnięcie zamykanego wieka dopiero po kilkunastu chwilach dotarło do błony bębenkowej. Z bezzębnym uśmiechem zapakował pojemnik do torby, zapinając czarny guzik. Spojrzał po sobie - żadnych ran. Perfekcyjna akcja. Mimowolnie na brzegach zmysłów łechczące wizje skorelowane z poczuciem winy. Kieszonkowy zegarek w kieszeni płaszcza znieruchomiałego starca z metalową ręką siedzącego na krześle pięćdziesiąt osiem kilometrów dalej w kierunku Wielkiej Północnej Wieży - zaczął nagle tykać, odliczając wszechświat od godziny 7:55.
W chwilę później fluorescencyjna poświata stworzonej przezeń pułapki zaczęła przygasać. Krótkie ukłucia pod kombinezonem, na wysuszonej, rudej skórze. Procedura ucieczki w stronę bunkra rozpoczęła się samoistnie. Na horyzoncie stanowił komputerowo wygenerowaną kropkę szarości, obraz podmieniano wraz ze zmniejszaniem odległości. Nieistotny, maleńki karaluch w środku sześciennego plastikowego pojemnika ostatni raz poruszył nieetycznie umieszczonym odnóżem i zgasł. Potężny strumień fioletu zabarwił całe niebo, uaktywniając na twarzy Biologa poświatę o odpowiednim nasyceniu kolorem.
Wlókł rozpadające się ciało za sobą, a w pokoju bez drzwi oglądający go na ekranie starcy z ciałami, przekształconymi w mechanizmy retoryki - umierali powoli, karaluchy zatopione w zgęstniałym nagle czasie. Porosty na sterczących z ziemi dźwigarach, poucinanych podporach nieudolnie zlikwidowanego dachu. Kamienne, antyczne kolumny, przedwcześnie zgaszone świece bez knotów wyznaczające drogę powrotną. Różowa mdłość informacji o hipotetycznym niebie, którego nie był pewien - wrzucona na wrzący olej. Czy istniało coś poza bagnem? Na pewno. Wedle wszelkich wskazań informacyjnych i rejestrów, ukrywanych przed uaktywniającym się głęboko gardłowym kaszlem, zwiastującym Wolę Służby. Dręczące głównie od 13:46:28 do 16:18:59 swędzenie tyłomózgowia, elektryczne, brzęczące w mikroskopijnych tonach i sygnałach odpowiedzi, wysyłanych do krótkofalówek genetycznie zdegenerowanych przywódców państw, dawno rozsypanych w proch. Pierś obłapiana chaotycznym dotykiem, nieprzyjemne łaskotanie na ramionach, posiadających swój odrębny ciężar. Wybrzuszenia przesuwające się komiksowymi dawkami leku przez gumową rurkę kroplówki. Koncepcja, sprowadzająca się do ascetycznego pytania: "CZY ZD¡¯Ê?" [SYG. 24-XVJ]
Z kieszeni laboratoryjnego płaszcza, podszytego dla ochrony przed różnicą temperatur wieloma warstwami skóry żyjących dziko w populacjach skupiskowych hybryd, wyciągnął kalkulator z 75 gumowymi przyciskami. Zatarte oznaczenia. Trzymał go w dłoni, pozbawionej rękawicy ochronnej cichym dekretem ekscentryzmu, dotychczas utrzymywaną w kieszeni. Błyskawicznie pokryły ją małe sople ciemnoczerwonych krost, naciskał guziki, wklęśnięcia na plecach od brudnego paznokcia, przynoszące choroby skórne, których nie katalogowano pod groźbą wegetacji, której sposób określała Dyrektywa.
Wynik: "10". Atmosfera rozrzedzała się. Mrowienie. Raczej nie zdąży. Prawdopodobieństwo oświadczało, że ma jedną szansę na dziesięć. W większości przypadków wynosiło jeden do siedmiu. Często do ośmiu. Mrowienie falowało w przymykającym się, zamglonym obrazie wyświetlonym na siatkówce: krótko przystrzyżonym, kwadratowym trawniczku wokół którego tańczące skrzaty wykonywały pieśń ostatniego światła. Unicestwiono komórki słuchowe odbierające częstotliwość fal dźwiękowych, generowanych przez ich miniaturowe struny głosowe. Nie słyszał.
Procesy życiowe zanikały. Schylił się znienacka i głośno wypluł na wyschniętą, żółtą trawę, pokrytą szkielecikami zawartość ust: flegmę przekory, brudno-pomarańczową substancję buntu. Dźwięk przepychania zatkanego włosami odpływu. Kończył się. Pochylony oddawał pokłon stojącemu przed nim dziecku. Patrzył na nie spode łba, krztusząc się fobią, tymczasem sukieneczka dziewczynki przybierała kolor psychiatrycznie malinowy, a jej zęby opalizowały w uśmiechu nie znającym kategorycznych nakazów i zakazów moralności. Potarła rączką o wychudzone ramię, eksterminując 435 miliardów atomów naskórka. Sześć galaktyk dalej po cichu usunięto ze świadomości kolektywnej kolejnego Proroka Miłości.     
Trzymała pod pachą potężny tom, na którym pozłacane, niemieckie litery układały się w tytuł: "Der Rost". Znał niemiecki, zaaplikował go sobie w młodości, kiedy nie było to jeszcze reliktem przeszłości. Nikt później nie zadał sobie trudu by ten wszczep wyciąć. Tego typu operacje, niemożliwie drogie, nie były konieczne. Ostatni lekarz zmarł wskutek alkoholizmu w legendzie "O poczciwym doktorze i niepoczciwych przyjaciołach". Dziecko przypatrywało się badawczo, ale z lekkością, w nierozwiniętych żyłach pojawiła się adrenalina, krzyżująca się z obrzydzeniem tym procederem ustnej defekacji, którego jeszcze nigdy nie było świadkiem. Dziecko nakręcane, dziecko plastikowe. Prawdziwe w arogancji i autentycznie obelżywe - ta księga w filigranowych odnóżach.
Mechanizm zadziałał i w czaszce kliknęło. Usłyszał syntezator mowy: "Usunięto fałszywe przeświadczenie o niepasujących elementach: "KSIÊGA" i "DZIECKO". Procedura znormalizowania zakończona sukcesem."
Wyprostował się i otarł rękawicą rybie, posiniałe usta. Otarł je z samego smaku, który wytworzył się bezwiednie - wzór z przypadkowej plątaniny nerwów. Dziewczynka patrzyła na kaszel raczej. Zabroniony, nieefektywny kaszel. Pluł na zakazy. Nikt ich zresztą nie egzekwował, chociaż iskra nadziei na nagrodę lub karę w bliżej nieokreślonym miejscu - zataczała odległe kręgi na horyzoncie jego zaprogramowanej wyobraźni. U podstawy wilgotny lęk. Obrażał się na strach, o którym myślał, że jest jego własny, chociaż wyprodukowano go w Zakładzie. Holograficzna dziewczynka, złożona z rzędów instrukcji i poleceń, naumyślna. Walczył z nią od dawna. Zawsze przychodziła z księgą, nigdy nie mógł jej otworzyć ze względu na systemową procedurę. Zakaz uruchamiał się samoczynnie pod wpływem czynników ryzyka.
Teoria, że jest tylko funkcją, punktem tranzytowym wypalona na tkance jaźni. Z cyfrowych odmętów i elektrycznych majaczeń wypadała niekiedy kropla i uderzała swoją nikłością w aluminiową blachę - poczucie misji. Wypadkowa koniunkcji komend wygenerowanych na obrzeżach: "Coś przecież musiało być za zakrętem, tam, w miejscu, w którym logika stykała się swoim stalowym ostrzem z chaosem mięsistych wyborów, dokonujących się na czyjeś polecenie". Wybrzuszenia pod samym gardłem, minimalne wstrząsy anafilaktyczne w mięśniach, generujących ze swojej czarnej materii słowa suche i jednostajne.
- Czy pan jest z tego Okręgu?
Dziewczynka odezwała się tubalnym, męskim głosem, a opasły tom pod jej zastygłym ramieniem stał się cięższy dokładnie o całą jego historię, ujętą z perspektywy zaskoczonego obserwatora. Zabiła jego jedyność tym pytaniem, zanim jeszcze wola w zdrętwiałym szkielecie skurczyła się do ostatecznego zera. Każdy mijający milimetr prowadził do centymetra w zwolnionym tempie. Płuca odmawiały. Jak w retortę - spotniały odór przerażenia wlał się w lewy przedsionek serca. Na twarzy z papieru czerniejące plamy, rozkwitający atrament. Wyświetlony przez moment we mgle Poeta w pociągowym przedziale, nurzający pióro w kałamarzu, na którego dnie spoczywało oko Biologa. Paraliż nerwów mięśni twarzoczaszki i igły wstrzykujące w każdy kręg kręgosłupa minimalne dawki torturującej halucynacjami trucizny.
- Nie jest to znaczące. Będziesz moim mostem.
Fala seksualnego rozprężenia uderzyła w trzech pulsach skroni, pozacieleśnie przeskakując w kierunku genitaliów. Dawno temu wykastrowany ze względów bezpieczeństwa zakodował nagle czerwoną przyjemność, połączoną lepkimi, ale nierozerwalnymi więzami z wilgotnością. Wolnymi ruchami wyszukał strzykawkę, wszystko to jak najszybciej wyekstrahować i umieścić w fiolce, na której napis: "12-03-67". Zaginiony orgazm narodzin. Testament. Równoznaczne. Dziewczynka przyglądała się mu - gipsowa rzeźba na cokole, oślepiona operacją wycięcia źrenic, którą uskuteczniano przed Błędem w ramach produkcji genetycznych śmieci dla celów rozrywkowych. Czytał o tych dzieciach błąkających się wśród określeń: "bestialsko", "okrutnie", "z mistrzowskim zamiarem wynaturzenia".
ÂŻona nagle pojawiła się tuż obok - jasnoróżowy hologram, uśmiechający się ustami. Pies, szczekający w przesuwnych drzwiach. Teraz.
Pozostałość lazaretu - kafelki. Czarne i białe, obok mech sinozielony. Okrutnie stęchły kolor. Niezdolny do jakiegokolwiek życia. Zrzucił na ziemię torbę. Brzęknęły puszki po zupach w proszku ze sparaliżowanymi owadami wewnątrz. Odpiął rzemieniowy pasek i złapał za dno, wyrzucając wszystko. Na dłoni pojawił się tatuaż miejscowo rdzewiejącego rewolweru. Nienaturalnie duża dłoń. Nienaturalnie niewielka broń. Podał go dziewczynce, która bez komentarza upuściła książkę i przyglądała się przedmiotowi z ciekawością, sygnalizowaną cyfrą "4", wyświetlaną na podskórnym ekraniku ponad brwią. Pierwszy raz zlokalizowała zapomnianą ideę, już dawno nikt ich nie używał, nikogo nie podniecała zagęszczona do jednej konsekwencji możliwość użycia.
Biolog spoglądał, lekko pochylony na jej tępy zachwyt. Mrowienie wkradało się uderzeniami odnóży w erotyczną rozkosz, płynącą przez wycieńczone, nylonowe żyły. Erotyczną rozkosz, która istniała obok - w kwantowo potencjalnym ciele. Nachylił się bardziej. Wyciągnął spreparowaną dłoń z kieszeni, bulgocząca skóra, chorobowe wykwity. Ze sterty przedmiotów na ziemi podniesiona szklana strzykawka i igła, wbita w pierś bez dezynfekcji, która nie istniała na mocy Dyrektywy. Wciągnął powietrze przez nos, ostatnie powietrze, przeznaczone na dehydratację słów. Zimny metal, stanowiący budulec lufy zasyczał w zetknięciu z płonącą skórą czoła.
- Teraz naciśniesz tutaj i nastąpi ekstrakcja.
Dziecko ssało palec, postępujące drgawki były dla niego zabawne, konwulsje, szarpiące jego oko w prawo, zmarszczone trzema kreseczkami czoło, usiłujące zlokalizować strony świata, mętniejący wzrok, zapadający się w omdlałym bagnisku, powstałym po likwidacji fabryki zabawek. Mała rączka trzymała pistolet, jego dłoń opadła bezwiednie wzdłuż zgarbionego ciała.
Różowy języczek pojawił się w kąciku ust. Anemiczna brew uniosła się.
- Ciało Chrystusa.
Na ostatnim obrazie niewidocznego rejestratora wydarzeń wystąpiły następujące elementy: Biolog spojrzał w oko dziewczynki, spostrzegłszy na białku Symbol "11#". Odessał skoncentrowane przerażenie i usłyszawszy dalekie echo strzału, pogrążył się swoim cyfrowym widmem w jego wibrującym przeznaczeniu. Dziew... [BRAK SYGNAÂŁU]

Forum Tawerny Gothic

[Coś na kształt powieści] Rdza
« dnia: 08 Czerwiec 2015, 12:54:20 »

 

Sitemap 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 
top
anything