- KONSACZ!!!!!! - wrzasnąłem zdezorientowany. Nie ze strachu, a raczej ze złości. Zacisnąłem dłoń na rękojeści i przybrałem postawę bojową. Stałem na wprost krwiopijcy, który wściekle wymachiwał skrzydełkami w swym krwiożerczym amoku. Wiedziałem, że taką bestię niełatwo będzie trafić, toteż postanowiłem poczekać, aż zaatakuje pierwsza. A długo czekać nie musiałem, gdyż ów przerośnięty komar pędził wprost na mnie, eksponując swoje ogromne żądło i raz po raz wybzykując bojowe "bzzz, bzzz, bzzz". Po chwili, gdy owad znalazł się tuż przede mną, wypiął odwłok jeszcze bardziej, niż dotychczas i wściekle na mnie ruszył. Dokładnie takiej formy ataku spodziewałem się od tej skrzydlatej kreatury. Wygiąłem się zgrabnie nie ruszając się z miejsca i tym samym uniknąłem ukąszenia. Krwiopijec zatrzymał się za moimi plecami. Pomimo, że posiadał skrzydła, nie był wystarczająco mobilny, by zdołać umknąć przed mym atakiem. Zanim zdążył zawrócić, by zaatakować mnie ponownie, ostrze ze świstem przecięło powietrze i rąbnęło weń, odcinając żądło wraz z jednym skrzydłem, za jednym zamachem. Owadzisko upadło na ściółkę tuż pod moimi stopami. Teraz "bzzz, bzzz, bzzz", zdawało się być bzyczeniem znacznie mniej agresywnym, a wręcz bzyczeniem błagającym o litość. O ile bzyczenie w ogóle cokolwiek znaczyło.
- Tak, tak, bzzz, bzzz - odpowiedziałem lekceważąco i zacząłem siekać bestię na jeszcze mniejsze kawałki. Gdy bzyczenie ustało bezpowrotnie, rozejrzałem się dokoła. Musiałem wreszcie dorwać tego małego nikczemnika.