Krasnolud biegl przed siebie nie chcac lub nie mogac przestac, byl jak w transie, byl to bieg o byc albo nie byc. Bieg po zycie. Sprintowal przez krete uliczki ktorych nie bylo widac konca. Po drodze bylo slychac tylko okrzyki i chrzest broni. Czyzby faktycznie tam przyszla straz, czyzbym mial szczescie? - usmiechnal sie zadziornie i biegl dalej. Slyszal za swymi plecami, gdzies w oddali glosy tych bandziorow. Czul ze wroci albo polamany albo w kawalkach w worku, z czego obie opcje bardzo zasmucilyby jego sluzke Milve ktora przed wyjsciem zegnala sie z nim jak z ojcem. Uliczka za uliczka, nie bylo widac ich konca. Obraz rozmywal sie mu przed oczyma, nagle poczul silne szarpniecie, obraz znikl mu i znalazl sie w jakims pomieszczeniu. Byl zamroczony, wysapal tylko. Gdzie jestem? Kto mnie uratowal?