- Czy wy się nigdy nie nauczycie? - zgrabnie uniknął szarży Lewisa i ciosów Billa. - Wy macie jeden marny topór i nożyk, ja lata doświadczenia i katanę...
Ostrze w jednej chwili wysunęło się z pochwy, złowieszczo lśniąc w blasku pochodni. Ustawił się w dogodnej pozycji, by widzieć obydwu. Tym razem było ich dwóch. Kolejnych trzech jest gdzieś... indziej. Eret może sie nimi zajmie, może nie. No cóż. Tylko Brandic sprawi mu problemy. Ma łuk...
Bill zaatakował. Ciął od góry, potem z boku i od dołu. Dla Kruka, który posiadał katanę, nie było większym problemem blokowanie tych ciosów. Nie miał jednak kiedy zadać decydującego ciosu. Długie ostrze, a krótki nożyk były całkowicie innymi rodzajami broni. Bliznowaty miał możliwość szybszych ruchów, chociaż nadal nie było to to, co potrafił osiągnąć wyszkolony kruczy adept.
Kolejny cios.
Gdzie Lewis?
Tam jest. Szykuje się do kolejnej szarży. Już rusza.
Jest źle.
Zablokował atak Stalowego ÂŁba i, gdy ten był zajęty przepychaniem jego katany, wbił ukryte ostrze z nadgarstka prost w jego serce. Wyciągnął i znów wbił. I znów, i znów, i znów. Bill już nie żył. Albo był na skraju śmierci.
- Przykro mi, że w taki sposób zginąłeś. Liczyłem na legendarny pojedynek, a szczeźniesz w grocie niedaleko Brugrardu...
Lewis nadchodził. A raczej biegł. I to szybko. Z toporem.
Mohamed chwycił upadającego Billa i rzucił nim, gdy topornik znalazł się w odpowiedniej odległości. To go zdezorientuje, ot co!
Upadł. Ciało jego towarzysza przygniotło go na chwilę. Na zbyt długą chwilę. Kruk był już przy nim. Wbił katanę w krtań, głęboko. Być może ją przebił, nie wiedział. Wiedział natomiast, że Lewis i Bill zmarli. W pojedynku z Krukiem. Został jeszcze Brandic, jaszczur i niziołek...
- Au... - miał ranę. Na lewym ramieniu. Nie była głęboka. Nie aż tak. Bill musiał go trafić. Tylko kiedy? Nie pamiętał.
Nie chował katany. W każdej chwili mogli tu przyjść. Nie chciał jednak nadal wychodzić. Zaczął przeszukiwać ciała, potem jaskinię...