Eve nie mogła zrozumieć tej krwawej plamy, ani tego, że Lucas tak po prostu kazał jechać dalej- do młyna, źródła cierpień. To, co działo się z Funerisem, z pewnością nie miało ziemskiego pochodzenia. Znane były pewne zaburzenia psychiczne po trudnych przeżyciach. Zdarzały się majaki, osowiałość lub pobudzenie, apatyczność lub rozdrażnienie. Niektórzy zamykali się w sobie, a inni nie mogli znieść powracających wspomnień, upadali na duchu. To było coś innego, trudnego dla niej do nazwania. Na twarzy Eve malowało się zdziwienie i niedowierzanie. Według niej nie można było tego lekceważyć, a stanąć na chwilę i opatrzyć "ranę", poszukać jej źródła... A tak praktycznie nic mu nie dolegało...
Z pozoru.
Złe przeczucie kłębiło się w niej od samego początku podróży i z każdym przebytym kilometrem narastało. Po przybyciu do młyna to uczucie nieznośnie dawało się dziewczynie we znaki. I obserwowała twarze jej towarzyszy i samego Funerisa. Przypatrywała się temu zrujnowanemu miejscu, w którym anioł spędził Zartat wie ile czasu, ile wycierpiał. Tego mogła się jedynie domyślać.
Razem z resztą grupy zsiadła z konia. A to, co wydarzyło się później, przybrało zupełnie nieoczekiwany bieg... Nie mogłaby przypomnieć sobie żadnego takiego wydarzenia z jej życia, które choć trochę byłoby podobne do tego. Nie dało się tego w jakikolwiek sposób przewidzieć. W żadnych księgach nie czytała o tak potwornych rzeczach, gdy bliska osoba bez mrugnięcia okiem zabija swego towarzysza, brata, sługę boga - bez wyraźnego powodu. Gdy miecz Funerisa przeszył ciało rycerza, który okazał mu pomoc, wtedy Eve zaczęła się bać. Dosłownie - przestraszyła się. Pierwszy raz tak bardzo wystraszyła się ukochanego... Miecz, który przeszył mężczyznę, w pewien sposób przeszył też jej serce i umysł niszcząc po drodze całą jej ufność względem niego. Był nieobliczalny. Bezwzględny. I zdawało się też, że potężniejszy...
Miecz w jej dłoni pojawił się tak szybko, że nie zdążyła nawet zarejestrować tego momentu. Był to odruch obronny. Cofnęła się o kilka kroków i... nie przychodził jej do głowy żaden pomysł jak mogłaby wyglądać ewentualna walka. Kilku rycerzy z podstawowymi magicznymi zaklęciami przeciwko potężnemu aniołowi. Z pewnością nie zajęłoby Funerisowi wiele czasu rozprawienie się z tą nędzną garstką ludzi do której należała także ona. Jako mściciel czuła się nieporównywalnie mała w stosunku do niego...
Nie rozumiała tego co się z nim działo, co działo się z nią. Chciała uciec z tego przeklętego miejsca jak najdalej, zapomnieć, że dzisiejszego dnia jeden z rycerzy stracił życie z rąk anioła, boskiej istoty Zartata, jej narzeczonego. Wierzyła w jego potężną moc, światło które roztacza i pokonuje wszelkie zło. I jej dobry bóg miałby pozwolić na tak perfidne zabójstwo?
W jej żyłach popłynęła adrenalina. Potrzebowała też dodatkowej energii, by móc rzucić zaklęcie w najgorszej chwili. Musiała zdobyć się na wiarę silniejszą niż zwykle.